Jan Ludwik Popławski
Co to jest naród?
Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek powinniśmy pojąć dokładnie
znaczenie wyrazów naród i narodowość.
Otóż narodowością nazywamy właśnie siłę – spójnię
wielką i niezwalczoną, a ludzi przez nią w jedność związanych nazywamy narodem.
Nie dość jednakże o tym ogólnie wiedzieć, trzeba się bliżej
przypatrzeć, aby dopiero zrozumieć, dlaczego ta spójnia narodowości jest taka
niespożyta.
Więc cóż nas Polaków przede wszystkim pomiędzy sobą łączy?
Oczywiście każdy z nas bez wahania odpowie na to, że mowa. Ta nasza mowa
rodzona, którą już dziecko maleńkie woła matki i mówi pacierz do Boga; ta nasza
mowa przepiękna i tak rozmaita, szczodra, że wszystko nią wypowiedzieć można,
cokolwiek przeleci przez myśl człowieka, albo mu serce poruszy. My, ludzie, nie
jesteśmy do samotności stworzeni, lecz do wspólnego życia i rozwoju. Stąd
uczuwamy i potrzebę konieczną i chęć porozumiewania się między sobą, aby żądać
jedni od drugich pomocy, wskazówki, porady, aby wzajem wyświadczać sobie usługi
i wreszcie dzielić się myślami, które nam przychodzą i uczuciem, które się w
nas objawia. Ku temu wszystkiemu sposób podaje nam wspólność mowy. Zżywamy się
snadnie z tymi, co nas zrozumieć mogą, a zachowujemy obojętność całkiem
naturalną względem innych, co ani nas pojmą, ani na słowa nasze odpowiedzą.
Więc tak mowa wspólna, czyli rodzinna, narodowa, przez zbliżenie nas z rodakami
ułatwia nam zaspokajanie potrzeb życiowych, a następnie pracę nad doskonaleniem
tych potrzeb, oświecaniem umysłu, wyrabianiem charakteru itd.
Ale to jeszcze nie wszystko. Potężny łącznik mowy rodzinnej
polega nie tylko na tym, iż jest nam ona wszystkim niezbicie potrzebna, ale i
na tym, że wszystkim stała się bardzo droga.
Może nie każdy uświadomił to sobie, ale tym niemniej każdy
ją wielce kocha.
I jakże by inaczej być miało?
Kiedy w radości albo w strapieniu, z podziękowaniem albo
modlitwą błagalną zwracamy się do Boga, czynimy to za pomocą słów mówionych lub
pomyślanych tylko, lecz zawsze słów, wyrazów, które są z mowy naszej.
Kiedy piękności przyrody, zjawiska życiowe, okoliczności
rozmaite budzą w nas wrażenia, uczucia, myśli, my, pragnący to bogactwo
zachować w sobie, używamy do określenia wyrazów wziętych – z rodzinnej mowy.
Słowem wszystko, co człowiek przeżył, przemyślał, wypowiedziało
się różnymi czasy w tej właśnie mowie i nie dziw, że przywiązanie ku niej sięga
aż do dna duszy naszej – głęboko.
Kto był na obczyźnie i szczególniej przez czas dłuższy, ten
wie doskonale, jakie wrażenie wywołuje zasłyszane gdzieś przypadkowo, pośród
tłumu i gwaru – słowo polskie. Jakże nam wtedy rozgłośnie serce bije,
jakżebyśmy pragnęli to słowo lotne uchwycić, zatrzymać, z miłością i czcią
powitać.
O mowie rodzinnej narodów podbitych, zostających w niewoli,
słusznie i mądrze powiedziano, że jest to klucz do otwarcia kiedyś więzienia.
Byle się klucz ten szacowny w całości dochował, a sposobność wyjścia prędzej
lub później, ale niechybnie się zdarzy.
Poza wspólnością mowy kojarzą nas jeszcze inne i również
silne węzły. Wiemy wszyscy, jak wielka jest moc przyzwyczajenia i jak z tego
powodu bliskim i drogim staje się nam zwyczaj, obyczaj.
Ten sposób życia, postępowania w pewnych okolicznościach
rodzinnych, domowych, obchodzenia pewnych świąt i uroczystości, który wśród nas
się przechował jeszcze z dziada pradziada, wydaje się nam przecież ponad inne
dogodniejszy i milszy.
Swojsko i dobrze czujemy się między rodakami, których
obyczaje są do naszych całkiem podobne, a obco i smutno w otoczeniu ludzi,
mających na każdy wypadek życiowy obyczaj od naszego zupełnie inny.
Wspólność obyczaju to łącznik wielkiej wagi.
Dalej – wiąże nas, wszystkich Polaków, wspólność
odziedziczonej po przodkach tradycji.
Cóż to znaczy tradycja? Jest to skarb doświadczeń,
przekonań, uczuć i mądrości, skarb gromadzony pomału przez szereg pokoleń i
wciąż podawany pokoleniom następnym.
Nazwa „tradycja” pochodzi od łacińskiego wyrazu, który
oznacza: podawać.
W tradycji mieszczą się opowiadania z zamierzchłych dziejów
narodu i wspomnienia o bohaterach jego, o rozgłośnych czynach i sławie. W
tradycji odnajdujemy wskazania, jak się nasz naród w przebiegu wieków
zapatrywał na różne sprawy, jak je odczuwał. Jak sobie poczynał w
okolicznościach rozmaitych, co uważał za złe, co za dobre i sprawiedliwe.
Tradycja przekazuje nam dziedzicznie jeszcze właściwości i pewne sposoby
postępowania. I tak np. my Polacy, pomimo wielu wad naszych byliśmy zawsze
waleczni w boju i gotowi dać życie za ojczyznę i szlachetną sprawę, stąd w
tradycji naszej narodowej jest męstwo, szlachetność i nie szczędzenie własnego
życia.
Wrogowie usiłują nas rozproszyć, rozdzielić, zniszczyć naszą
wszechstronną spójnię, ale na próżno. Nie od wczoraj żyjemy społem, posiadamy
za sobą długi szereg wydarzeń wspólnie przebytych, dzieje narodowe, historię.
Historia narodu tym od tradycji się różni, że poucza nas
jeno o całkiem pewnych, stwierdzonych faktach, czyli wypadkach przeszłości,
ukazuje nam, jaki był w danym czasie ogólny stan społeczeństwa itd. Ale obie z
tradycją dopełniają się wzajem. Społeczeństwa ludzkie rozrastają się, rozwijają,
dojrzewają stopniowo. Rozwój ich i dojrzewanie polega na powolnym częstokroć,
lecz nieustannym ulepszaniu urządzeń i praw wspólnych, oraz na nabywaniu coraz
większej oświaty. Wzrost oświaty postępuje tu równomiernie z pewnym wzmagającym
się wyrobieniem ogółu i tworzy się w ten sposób kultura narodu.
Kultura zatem oznacza oświatę w połączeniu z wyrobieniem i
podniesieniem wszystkich składników naszego wspólnego życia.
Żaden naród nie tworzy kultury swojej wyłącznie sam z
siebie, z zasobów własnych, przeciwnie, korzysta z doświadczenia i nabytków
sąsiadów, bierze od nich niejedno, ale to wszystko wzięte przerabia,
przetwarza, w zastosowaniu do potrzeb swoich, warunków i charakteru. Następnie
idąc dalej, ku rzeczom znanym dodaje inne, nowe, które już samodzielnie na tej
podstawie stworzył i tak stopniowo buduje wspaniały gmach kultury.
Zgromadzenie czyli społeczeństwo ludzkie, które się na
podobną, własną kulturę zdobyć nie umiało, przez to samo nie jest jeszcze
narodem.
My, Polacy posiadamy kulturę własną i to niepoślednią, bo
jedną ze świetniejszych w świecie. Mieliśmy uczonych po wszystkie wieki
znakomitych, jak np. Kopernik, polityków i mężów stanu niezwykle mądrych, jak
to: Modrzewski i Staszic, kaznodziejów-proroków natchnionych – Skargę, poetów-pieśniarzy,
którym równych niewielu świat oglądał: Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego.
Mamy i dziś całe zastępy uczonych, poetów, artystów malarzy
i rzeźbiarzy, rozumnych i gorliwych działaczy społecznych itd. To jest kultura
nasza starodawna i wciąż rosnąca w siłę, to bogactwo nasze.
Zbiegają się w jedno wszystkie łączniki wymienione tutaj
kolejno, a tworzące niespożytość narodowości, wyliczyliśmy mowę, obyczaj,
tradycję, wspólność dziejów, wreszcie kulturę. Przydajmy jeszcze, jako
umocnienie ostateczne i uwieńczenie świadomość narodową.
Świadomość polega na dokładnym poczuciu i pojęciu, czym
jesteśmy i czym się od innych różnimy, a także na zrozumieniu swoich zadań,
obowiązków i interesów.
Społeczeństwo, które to wszystko posiadło i wyrobiło w
sobie, jest niezaprzeczenie i w pełnym znaczeniu wyrazu – narodem, a jako taki,
przetrwa ból i największą niedolę, lecz zetrzeć się i zniweczyć nie da i
wynijdzie kiedyś z tych nieszczęść – znów do wolnego bytu. Żadna moc wroga nie
wydrze narodowi mowy i obyczaju, zarówno jak nie odejmie głosu albo oddechu
człowiekowi żywemu. Żadna moc nie odbierze tradycji, wspomnień dziejowych i
kultury, bo te w nas tkwiące niezwyciężenie, jak pamięć, jak rozum, jak dusza w
człowieku. Nikt nam Polakom nie weźmie świadomości tej naszej pełnej, bo wiemy,
że jesteśmy narodem posiadającym po temu wszystkie dane, wiemy, żeśmy od innych
odrębni, że różnimy się nieskończenie całą przeszłością, mową, tradycją,
charakterem np. od Niemców lub Moskali. Wiemy nareszcie, iż stać nas hojnie na
coraz dalszy rozwój sił i zdolności, że stąd zadania nasze w świecie są wielkie
i wielkie, a oczywiste prawa nasze. Zrozumienie wspólnych nam wszystkich
interesów narodowych i odpowiednich obowiązków naszych, mądra świadomość
obywatelska stanowi jakby najwyższe ogniwo arcypotężnej spójni. A ta nas
kojarzy do głębi, od rdzenia, aż do szczytu w przeszłości, teraźniejszości i na
przyszłość daleką; imię jej, jak powiedziano już narodowość, trwałość i
siła nadzwyczajne. Przez nią, przez tę moc, my, naród polski, dźwigamy się znów
po tylu nieszczęściach, odradzamy się, rozrastamy i da Bóg, posiądziemy należną
nam niepodległość i chwałę.
Dla nas istotę
patriotyzmu, jak to niejednokrotnie zaznaczyliśmy, stanowi nie tylko żywe
poczucie jedności, ale, i przede wszystkim, świadome dążenie do utrwalenia i
rozwoju naszej odrębności, naszej indywidualności narodowej, a więc w
działalności politycznej –„dążenie do najszerszego rozwoju sił narodowych, do
postępu, prowadzącego za sobą pogłębienie treści i rozszerzenie zakresu życia
narodowego”.
W „Programie stronnictwa
demokratyczno-narodowego” i w artykułach, wyjaśniających ten program,
uzasadniliśmy szczegółowo nasze pojmowanie patriotyzmu i wypływające z niego
wnioski polityczne.
Pisaliśmy wówczas i dziś
z naciskiem powtarzamy, że „sprowadzanie patriotyzmu jedynie do obrony przed
wynarodowieniem, przed wyzuciem z tego, czego nam dotychczas nie wydarto, uważamy
za kierunek szkodliwy, za karygodne obniżenie aspiracji narodowych, za
abdykację z tego, co nam się należy, bo mamy w swym ustroju narodowym niespożytą
siłę. Naród, który nie chce nic zdobyć, nic nowego w przyszłości stworzyć,
który żadnych pożądań nie ma, ale redukuje swe aspiracje do zachowania tego, co
posiada, musi się kurczyć i w końcu zginąć. Dlatego to walkę z wyższymi
aspiracjami narodowymi uważamy za działanie, świadome lub nieświadome, na zgubę
narodu, i ludzi je prowadzących, jako wrogów przyszłości narodowej, traktować
musimy. Istotnie narodowe stanowisko musi polegać na dążeniu do tego, ażeby
samoistny nasz dorobek cywilizacyjno-narodowy jak najbardziej powiększać,
indywidualności naszej kulturalnej jak największą treść nadać i siłom narodowym
jak najszersze pole działania otworzyć”.
„Dla narodu, mającego
żywe poczucie jedności i odrębności swych interesów, jedyną postacią bytu
politycznego, mogącą go bezwzględnie uchronić od wynarodowienia i zapewnić mu
samoistny rozwój polityczny, jest niezależność państwowa. Podział polityczny
narodu rozkłada jego siły i obniża doniosłość jego pracy kulturalnej, a
przynależność do obcego państwa, nawet na zasadzie autonomii oparta, nie tylko
krępuje swobodę działalności politycznej, która oprócz interesu narodowego
liczyć się w tych warunkach musi z interesem państwowym, ale bezpośrednio lub
pośrednio powstrzymuje również swobodny rozwój życia narodowego w różnych
dziedzinach. Dlatego to stronnictwo szczerze narodowe i rozumiejące, co stanowi
istotę narodowego życia, nie tylko nie może się zrzekać dążenia do
niepodległości politycznej, ale, uważając ją za warunek, przy którym jedynie
jest możliwe rozwinięcie życia narodowego w całej pełni, musi osiągnięcie jej
postawić, jako cel główny swoich usiłowań. Z naszego stanowiska, wszystko, co
zbliża nas do tego celu, do niezależności politycznej, jest dobrem, wszystko
zaś, co nas od niego oddala, jest złem – i to jest właściwa miara w rzeczach
polityki narodowej”.
Ale dążenie do
niepodległości politycznej nie polega na ciągłym proklamowaniu tego hasła, na
powtarzaniu go przy każdej sposobności, a czasem i bez powodu. Dla nas to dążenie
jest takim logicznym, koniecznym wynikiem naszego pojmowania patriotyzmu, że po
prostu nieraz dziwnym nam się wydaje żądanie zaznaczania lub nawet szczególnego
podkreślania tego najważniejszego postulatu polityki prawdziwie narodowej, a
tym bardziej uzasadniania go i tłumaczenia. Nie tylko dziwnym, ale nawet trochę
podejrzanym wydać się może to zadanie, nasuwa bowiem przypuszczenie, że ludzie,
domagający się, ażebyśmy im wciąż hasło odzyskania niepodległości głosili, chcą
dźwiękiem powtarzanych słów zagłuszyć bezwiednie powstającą w ich duszy wątpliwość
straszną, chcą żeby ich przekonywano, żeby w nich wmawiano to, w co wierzyć
pragną. Albo może ich pojęcia polityczne są jeszcze tak pierwotne, że
przypisują pewnym słowom cudowne, magiczne własności.
Przyszła Polska
niepodległa jest dla nas, jak już dawniej zaznaczyliśmy, koniecznym postulatem
naszego istnienia narodowego, więcej nawet, jest artykułem wiary, nie potrzebującym
uzasadnienia, wynikiem logicznym prawa przyrodzonego, pojmowanego nie w dawnym,
metafizycznym, ale we współczesnym, realnym jego znaczeniu, i moglibyśmy
powtórzyć z poetą, że nasza Polska jest nie tylko:
Nie odczuwamy wcale
kompromisów w praktyce politycznej. Właściwie działalność polityczna, nawet
najbardziej skrajnych stronnictw, jest szeregiem kompromisów z wymaganiami
rzeczywistości, przystosowań się do warunków istniejących. Kompromisami w tym
szerokim, jedynie politycznym znaczeniu, są wszelkie programy minimalne. Ale
takie kompromisy, które uznajemy i do których się przyznajemy, są po prostu
liczeniem się z rzeczywistością, którą każda działalność polityczna, chociażby
była w programie swym i zasadach najbardziej nieprzejednaną, uwzględnić musi.
A ten fakt, że bierzemy
za podstawę swej działalności istniejące warunki polityczne, że się wciąż z
wymaganiami rzeczywistości liczymy, nie zmusza nas bynajmniej do takiego
kompromisu, który kazałby nam się wyrzec dążenia do niepodległości lub przynajmniej
przyznawaniu się do niego głośno. Nie zawieramy z nikim kompromisów formalnych,
ugód albo umów, nie zajmujemy takiego stanowiska politycznego, które by nas
zniewalało do przyjmowania jakichś zobowiązań, lub do liczenia się z jakimiś
względami ubocznymi. Nie chcemy wcale zasilać werbunkiem bez wyboru szeregów naszego
stronnictwa i nie poszukujemy sojuszników, ani nie powołujemy do wspólnego
działania każdego, kto z nami iść chce, lecz przeciwnie, przyjmujemy do swych
kadrów takich tylko, którzy wymaganiom naszym odpowiadają. Zresztą, gdyby nam
chodziło o jednanie stronnictwu i jego programowi przyjaciół i zwolenników
tytularnych, raczej szafowanie frazesami i hasłami szumnie brzmiącymi, niż
wstrzemięźliwość w ich wygłaszaniu, byłoby pożądanym.
Niejednokrotnie zresztą,
gdy potrzeba zachodziła, wypowiadaliśmy nasz pogląd na sprawę niepodległości
Polski stanowczo i wyraźnie. Ani przyjaciele nasi, ani przeciwnicy nie powinni
mieć i nie mają, jeżeli są ludźmi dobrej wiary, żadnych wątpliwości w tym
względzie. Po cóż zresztą chcielibyśmy przekonanie nasze ukrywać, skoro, jak
już zaznaczyliśmy wyżej, nie ma takich względów i pobudek praktycznych, które
by nas do milczenia lub szczególnej oględności w wyrażaniu naszych poglądów
skłaniały. A nie znamy też takiej powagi, która by nam wstrzemięźliwość w tej
sprawie narzucić mogła i my nikomu narzucić jej nie mamy prawa. Stronnictwo
nasze nie tylko z zasad, ale i z organizacji swej jest prawdziwie
demokratycznym i ci, co działalnością jego kierują lub w jego imieniu przemawiają,
są wykonawcami i wyrazicielami opinii ogółu; komenda u nas idzie nie z góry,
ale z dołu i to właśnie jest najlepszą rękojmią solidarnego działania grupy
ludzi, którzy nie hołdują żadnej doktrynie, nie uznają żadnych dogmatów w polityce.
A więc zarówno w tej sprawie, o której mówimy, jak i w każdej innej, tylko
naszej komendy słuchać będziemy, nie zwracając uwagi na nawoływania luzaków naszego
obozu, ani na prowokacyjne wykrzykniki naszych przeciwników.
Gdyby o ten jeden zarzut
wstrzemięźliwego zachowania się naszego w sprawie niepodległości Polski
chodziło, łatwo byłoby położyć kres nieporozumieniu lub przynajmniej przerwać
wszelkie z tego powodu rozprawy krótkim, stanowczym oświadczeniem. Ale tu
chodzi o coś więcej, o zasadnicze różnice w pojmowaniu patriotyzmu, a nawet o
całą naszą taktykę polityczną. Trzeba raz wreszcie rzecz tę wyjaśnić, chociażby
wyjaśnienie szczere okazało się przykrym, bo chcąc stanowisko nasze zaznaczyć
wyraźnie, nie możemy ani zdania swego łagodzić, ani słów dobierać.
Są ludzie, dla których
patriotyzm jest jakby zastawą uczty świątecznej, ludzie, których warunki życia,
jak np. przebywanie w otoczeniu obcym, pozbawiają możności brania udziału w
realnej pracy narodowej. Starzy te rzadkie chwile, w których, odrywając się od
życia i zajęć codziennych, poświęcają kultowi sprawy narodowej, chcieliby opromienić
blaskiem wielkich idei, ożywić szumem patetycznych wyrażeń; młodzi – w jaskrawości
i dobitności frazesów pragną znaleźć ujście dla kipiącej w nich energii, której
w pracy publicznej, w walce, wyładować nie mogą. Pojmujemy psychologię tych
ludzi, pojmujemy, że pragną oni zagłuszyć swoją tęsknotę, ukoić niezadowolenie
ze swej bezczynności obywatelskiej, że bezwiednie pragną zamaskować jałowość
swego istnienia śmiałością aspiracji, bezwzględnością programów, jaskrawością
wyrażeń. Nie dziwimy się wcale, że ci, dla których patriotyzm jest przeważnie
nastrojem odświętnym, chcą mu nadać blask i żywość barw, chcą żeby rozbrzmiewał
gwarem wielkich słów, przemawiał do wyobraźni nagromadzeniem efektów, chociażby
trochę teatralnych, chociażby niezbyt starannie dobranych. Oni oddają się
sprawie narodowej niemal zawsze w nastroju uroczystym obchodów, w podnieceniu
świątecznym zebrań wspólnych, kiedy nerwy są napięte, wyobraźnie rozkołysane,
uczucia podrażnione.
Tacy ludzie są nie tylko
na wychodźstwie, ale i w kraju, ci ostatni zazwyczaj do żadnej roboty
praktycznej niezdolni z rozmaitych powodów, albo tak pochłonięci swymi zajęciami
zawodowymi, że tylko liczone chwile odpoczynku poświęcać mogą – nie działalności
politycznej, ale myśleniu lub rozprawianiu o polityce. Ludzie znużeni pracą
mechaniczną, a taką jest często tzw. praca inteligentna, wyczerpani nerwowo,
potrzebują zawsze silnych wrażeń i szukają ich w tych dziedzinach życia, do
których usposobienie ich pociąga.
Tymczasem dla nas, nie
tylko dla tych, którzy wyłącznie działalności politycznej się oddali, lecz i
dla tych, którzy systematycznie jej poświęcają czas wolny od zajęć codziennych –
patriotyzm jest robotą powszednią, powinnością obywatelską, wprawdzie
dobrowolną, często jednak uciążliwą, służbą zawsze ofiarną, nieraz jednak
przykrą. My w swej robocie liczyć się musimy z wymaganiami rzeczywistości, z
jej potrzebami palącymi, z jej niedomaganiami i brakami, którym trzeba
zaradzić, z jej wciąż rodzącymi się i zmieniającymi się aspiracjami, które
trzeba zaspakajać, krzepić i podniecać, wyjaśniać i organizować, lub hamować i
tępić. W natłoku różnorodnych objawów życia, w powikłanym splocie spraw
wielkich i drobnych, w rosnącej wciąż ciżbie zadań praktycznych, nie zawsze
mamy nawet czas i możność zorientować się należycie, urządzić podział i wymiar
pracy.
Nie mamy dogmatów, które
by wszelkie wątpliwości rozstrzygały, nie mamy przepisów na środki i sposoby
działania, nawet wbrew wymaganiom życia, nawet wbrew jego logice. Musimy
wszystko sami sobie wyjaśniać i innym tłumaczyć, musimy zapisywać i komentować
pośpiesznie ruchliwe falowanie życia narodowego. Brak nam czasu i ochoty do
zajmowania się chociażby najważniejszymi zagadnieniami programowymi, jeżeli nie
mają one na razie znaczenia praktycznego, jeżeli bezpośrednio lub pośrednio nie
dotykają naszych zadań najpilniejszych. Mamy tyle wątpliwości, które trzeba
rozstrzygnąć lub przynajmniej wyjaśnić sobie i sformułować, nie możemy więc i
nie będziemy zajmować się powtarzaniem i uzasadnianiem tego, co żadnej
wątpliwości nie budzi. Podnoszenie ducha, zapalanie umysłów, rozgrzewanie serc –
znamy, ach, doskonale znamy te wszystkie wytarte, oklepane ogólniki, te złudzenia
naiwności politycznej. Nasz patriotyzm zdrowy jest i silny i obejdzie się bez
tych środków podniecających; pozostawiamy je bez pretensji tym, którzy
sztucznego podniecenia potrzebują.
Takie podniecanie
patriotyzmu, który powinien być wynikiem naturalnym poczucia odrębności i
uświadomienia indywidualności narodowej, jak również uzasadnienie tego, co
uzasadnienia nie potrzebuje, co tkwi w każdej duszy polskiej, nawet lojalizmem
znieprawionej, wreszcie małoduszne usprawiedliwianie naszego prawa do życia
naciąganymi argumentami z dziedziny etyki i historiozofii – jest, zdaniem
naszym, czymś gorszym nawet od kompromisów, od ostrożnego i nieszczerego
dyplomatyzowania.
W najlepszym zamiarze, w
celu odparcia potwarzy i fałszów historycznych, podjęto pracę wykazania, że
nasza sprawa narodowa nie tylko nie stoi w sprzeczności z ogólnoludzkimi
ideałami postępu etycznego i społecznego, ale, przeciwnie, jest pracą dla nich
i walką o nie. Były te usiłowania niewątpliwie potrzebne i pożyteczne, chociaż
nadawany im nieraz ton rehabilitacji przeszłości dotkliwie mógł urażać dumę
narodową. Niestety jednak, rychło te usiłowania przekroczyły właściwy sobie
zakres rozpraw publicystyczno-historycznych, stały się doktryną polityczną, ba,
nawet zasadą programową. Wytworzył się i znalazł zwolenników pogląd, że nasze
dzieje porozbiorowe, a nawet ostatnia doba dziejów przedrozbiorowych, są w
gruncie rzeczy jednym dążeniem do urzeczywistnienia ideałów postępu
społecznego, że nasze spiski i powstania nie były naturalnymi odruchami
organizmu narodowego, pragnącego żyć i rozwijać się, ale wcieleniami coraz to
wyższymi idei humanitarno-demokratycznych. Chcąc ten pogląd uzasadnić,
pokrajano cały okres ostatni naszych dziejów i z dobranych kawałków zszywano na
nowo. Mianowano po śmierci przedstawicielami idei demokratycznych i postępowych
ludzi, którym się o tym za życia nie śniło. Stworzono cały legion pośmiertnych
demokratów, a nawet socjalistów. Pasowano na bohaterów tych polityków i wodzów,
w których słowach lub działalności dało się wykryć dążenia demokratyczne, a
usuwano do ostatnich szeregów tych, których imiona pamięć ludu przechowała,
których głos ludu, najwyższa w tych sprawach instancja, bohaterami okrzyknął.
Apoteozowano Kościuszkę nie za największy czyn jego życia, za to, że zrywając
się do rozpaczliwego boju, ocalił najwyższe dobro – cześć narodu, ale za
sukmanę pod Racławicami, za mdły uniwersał połaniecki, za przyjaźń z Lafayettem
i Washingtonem, a nawet za republikańską nieufność do Napoleona.
A robiło się to i do dziś
dnia robi w dobie krytycyzmu sceptycznego i drobiazgowego. Kiedy ten krytycyzm
tak powszechny podgryzie kilka szczegółów, fałszywie przedstawionych, wali się
cała teza, że nasza sprawa narodowa jest dążeniem do urzeczywistnienia ideałów
postępu społecznego. Ludzie zaś, którzy tezę tę przyjęli, którzy na tej
historiozofii osnuli swoje przekonania polityczne, stają się rozczarowanymi
pesymistami.
Ta humanitarne postępowa
rehabilitacja patriotyzmu jest dlatego szkodliwszą, niż wszelkie kompromisy, że
mąci naszą myśl polityczną i znieprawia nasze uczucie narodowe. Zahipnotyzowani
tą szczególną historiozofią nie zwracają uwagi na najdonioślejsze nieraz objawy
życia narodowego, jeżeli te nie dają się wtłoczyć w gotowy schemat, nie rozumieją
ich znaczenia. Nie omylimy się z pewnością, twierdząc, że w kołach
demokratyczno-postępowych nie oceniono u nas należycie w czasie właściwym, i
dzisiaj nie pojmują, olbrzymiej doniosłości ruchu ludowego, który się wszczął w
zaborze pruskim pod wpływem tzw. Kulturkampfu. Bo cóż miał na pozór wspólnego z
postępem społecznym ten ruch katolicko-klerykalny, któremu przewodzili księża i
szlachcice? Czy i dziś wielu ludzi z naszej inteligencji zdaje sobie sprawę, że
ten ruch zbudził do życia zamierającą dzielnicę, że wytworzył miliony obywateli
Polaków, że nawet rozszerzył nasze dzierżawy narodowe, bo odzyskał dla Polski
Śląsk górny, czego nie mogła dokonać Rzeczpospolita w najświetniejszej dobie
swego rozwoju? Jest to jeden z najważniejszych wypadków naszych dziejów
porozbiorowych, a my w rozprawach ustnych i pisanych, poświęconych dowodzeniu,
że idea polska nie stoi w sprzeczności z ideą postępu społecznego, przechodzimy
nad nią lekceważąco do porządku dziennego historiozoficznych majaczeń.
Można by wyliczyć sporo
innych objawów życia, w których wytryskują nowe źródła siły narodowej, a które
my lekceważymy, bo nie pasują do szablonu popularnego.
Nie zaprzeczamy
bynajmniej – i z naciskiem to zaznaczamy – że istnieje łączność między naszą
sprawą narodową a sprawą postępu społecznego, tj. dążeniem do reformy stosunków
społecznych, że obrona naszych praw narodowych jest zarazem obroną zasad
ludzkości i sprawiedliwości. Występujemy tylko przeciw przeinaczaniu właściwego
znaczenia tego związku, przeciw nadawaniu mu charakteru doktryny,
uzależniającej naszą sprawę narodową od sprawy postępu społecznego. W
pojmowaniu bowiem wulgarnym ta doktryna wyraża się tak: nasza sprawa jest
słuszną dlatego, że jest jednocześnie walką, mającą na celu tryumf idei humanitarnych
i demokratycznych. A gdyby tak nie było, czy nasza sprawa stałaby się mniej
słuszną? Każdy naród, o ile ma świadomość swej indywidualności, a nawet tylko
poczucie swej odrębności, ma prawo do samodzielnego życia, do swobodnego
rozwoju. Chociażby nasze walki o niepodległość, nasze dążenia narodowe nie
miały nic wspólnego z zasadami demokratycznymi i ideami humanitarnymi, z
postępem społecznym, sprawa nasza byłaby równie jak dziś dobrą, prawo nasze
równie świętym.
Chcemy żyć i rozwijać
swoją indywidualność narodową i ta świadoma wola jest naszym prawem najwyższym,
prawem przyrodzonym, podstawą naszego patriotyzmu. Legitymowanie tego
patriotyzmu, wynajdywanie mu koligacji ideowych, poniża jego godność. Mamy tyle
wiary w przyszłość, tyle siły w sobie i tyle dumy, że nie potrzebujemy wywodzić
prawa do życia zasługami przeszłości, ani solidaryzowaniem naszej sprawy
chociażby z najwznioślejszymi dążeniami ducha ludzkiego, ani powoływaniem się
na wielkie idee i wygłaszaniem szumnie brzmiących frazesów.
Te ostatnie nie
znalazłyby wcale posłuchu tam, gdzie go przede wszystkim mieć chcemy. Ci
robotnicy sprawy narodowej, którzy dla niej na gruncie realnym pracują – mówimy
tu zwłaszcza o inteligencji w zaborze rosyjskim – są dziećmi epoki krytycyzmu i
pesymizmu. „Urodzeni w niewoli, okuci w powiciu”, wychowani w warunkach
niezmiernie ciężkich, przyzwyczajeni liczyć się z nimi nawet w słowie, nawet w
myśli, zahartowani w zapasach drobiazgowych a przykrych, w codziennej walce o
sprawy powszednie, ci ludzie wyrobić w sobie musieli trzeźwość poglądów i powściągliwość
w mowie. Trzeba ich brać takimi, jakimi są, ze wszystkimi ich wadami i
zaletami, i ze wszystkimi właściwościami, z niewzruszoną powagą litewską lub z
szyderczym sceptycyzmem warszawskim. Ależ oni po prostu by nas wyśmiali,
gdybyśmy do nich przemawiali z uroczystą retoryką obchodów narodowych, z
przechowywanym święcie na wychodźstwie, ale zapomnianym w kraju patosem romantyzmu
przedpowstaniowego, lub z naiwnie doktrynerską frazeologią zebrań i zjazdów
młodzieży. Ależ oni oburzyliby się, gdybyśmy ich, poświęcających pracy obywatelskiej
odkradane od zajęć obowiązkowych chwile, żądających od nas wskazań praktycznych
i informacji, wyjaśnienia im objawów i prądów życia narodowego, zadań jego i
potrzeb – gdybyśmy ich karmili produkcją wczasów patriotycznych, wzniosłą i
idealną, ale zbytkowną w porównaniu z ich robotą.
Nasza praca patriotyczna
nie jest ani poświęcaniem się bohaterskim dla sprawy narodowej, ani dyletanckim
bujaniem po idealnych jej wyżynach, ale jest twardą i ciężką służbą,
powinnością dobrowolnie na siebie nakładaną. Nie ma nikogo ze stojących poza
nami, kto by miał prawo żądać od nas zdawania sprawy z tej służby, nie ma
takiej powagi w społeczeństwie całym, która by miała prawo nauczać nas, jak
spełniać te powinność należy i krytykować naszą działalność.
Do krytyki mieliby pewne
prawo socjaliści, bo oni po swojemu, ale gorliwie w dziedzinie politycznej
pracują. Wyłączając się jednak systematycznie z solidarności w sprawach
narodowych, zasklepiając się w wyłączności partyjnej, nie mogą wydać sądu
obiektywnego o innych kierunkach politycznych, zwłaszcza o tych, których
współzawodnictwa się obawiają.
Od pokrewnych nam
zasadami, a poniekąd i metodą działalności stronnictw ludowych w Galicji, a
zwłaszcza w zaborze pruskim, otrzymywaliśmy nieraz pochlebne nad zasługę naszą
słowa uznania. Są niewątpliwie między nami a nimi nieraz znaczne różnice w
poglądach lub sprawach taktyki, ale te różnice wynikają przede wszystkim z
odmiennych warunków działania.
Wreszcie są ludzie,
przeważnie na wychodźstwie, należący do starszego od nas pokolenia, którzy
solidaryzują się z ogólnym dążeniem naszej pracy narodowej i w miarę możności
biorą w niej udział, chociaż, w innych warunkach do działalności publicznej
zaprawieni, inne nieraz mają zdanie w rzeczach taktycznych, czasem nawet inne
poglądy na różne sprawy. Ale ci ludzie długim życiem, poświęconym sprawie
publicznej, rozmyślaniami poważnymi o niej, nagromadzonym zasobem doświadczeń
wyrobili w sobie największą cnotę polityczną – wyrozumiałość. Ta wyrozumiałość
nie jest pobłażliwością, ale jest zrozumieniem, że do warunków i usposobienia
ludzi stosować się muszą metody działania, że ci, którzy robotę prowadzą,
lepiej wiedzą czego im potrzeba, niż ci, którzy się jej z oddali przypatrują.
Poza tym, któż inny może
udzielać nam rad? Czy ci, którzy z pobudek praktycznych lub zasadniczych są
działalności naszej przeciwni? Czy ci dyletanci polityczni, którzy rozprawiają
po akademicku o sprawie narodowej, maskując jaskrawością frazesów swoją
tchórzliwość lub nieudolność. Czy ci, którzy raz w życiu, wystawiwszy na hazard
życie za sprawę narodową, od lat trzydziestu kilku „umierają za Polskę po
Dreznach i Rzymach”, po Paryżach i Zurychach – na obchodach narodowych i sądzą,
że młodzieńcze porywy bohaterskie, że lata na tułactwie spędzone, lub chociażby
wreszcie ofiarność pieniężna na rzeczy publiczne dają im dostateczne prawo do
wyrokowania o sprawach krajowych, wyrokowania na podstawie dorywczych i
naiwnych lub czasem nawet niesumiennych informacji? Nie chcemy ubliżyć nikomu i
nie chcemy się chwalić, ale raz przecie powiedzieć musimy, że nasza praca nie
jest mniej wartą od waszej, że, przeciwnie, zrównoważy ona na szali
sprawiedliwego sądu wasze zasługi i poświęcenie. W naszych szeregach nie brak
przecie ludzi, liczących dziesięć i więcej lat tej pracy szarej i drobiazgowej,
pracy bezimiennej, a więc nie dającej nawet zadowolenia ambicji, pracy, w
której rezultatach, w przyszłości dopiero mogących być ocenionymi, niknie
zasługa osobista, pracy wciąż zagrożonej i okupywanej nieraz ofiarami, znacznie
przewyższającymi skromne jej wyniki, pracy, która wymaga takiego naprężenia
woli, że rwą się w niej nerwy, mocne jak postronki, że tylko żelazne natury
dłuższy czas wytrzymać w niej mogą, a słabsze szybko wyczerpuje lub łamie,
pracy wreszcie, nie opromienionej urokiem bohaterstwa. Może to prawda, że oni
takiej pracy nie znali, nie prowadzili jej przez czas dłuższy w warunkach
podobnych. My czujemy – a to jest dla nas najlepsze kryterium w tej sprawie – że
niejeden, zmęczony i zdenerwowany nadmiernym wysiłkiem, wolałby raczej iść w
ofiarnym porywie pod kule wroga lub na męczeństwo, niż zaprzęgać się na długie
lata do tej katorgi działalności nielegalnej, która powoli, ale nieubłaganie
zjada jego zdrowie, siły, żywość uczuć, lotność umysłu. I nikt, kto dobrowolnej
roboty naszej nie zna, kto nie brał w niej udziału, nie ma prawa powiedzieć, że
ona mniej warta moralnie, niż kilka miesięcy wojaczki partyzanckiej, niż lata
tułactwa lub nawet przymusowego męczeństwa. A więc nikt nie ma prawa uczyć nas
patriotyzmu i wskazywać nam najlepszych, zdaniem jego, sposobów prowadzenia
sprawy narodowej.
A bodaj nawet czy w
czasie właściwym, w warunkach, w jakich się wytworzyły, były one najlepszymi?
My coś o tym powiedzieć byśmy mogli, bośmy z reakcją przeciw nim walczyli. Ale,
przypuściwszy, że były wtedy najlepszymi, to właśnie dlatego nie mogą być odpowiednie
w zastosowaniu do innych czasów i innych ludzi. Rozumiemy, że ludzie, którzy do
nich przywykli, którzy ich skuteczność widzieli, mogą mieć dla nich słabość
usprawiedliwioną. My jednak, którzy za swoją robotę bierzemy na siebie całą
odpowiedzialność, nie tylko formalną, ale i moralną, chcemy mieć zupełną swobodę
myśli i działania, zasad i taktyki.
Mamy zresztą przed oczami
przykład pouczający. Od trzydziestu blisko lat stosowano w praktyce w Galicji
patriotyzm jaskrawy, patriotyzm odświętny, patriotyzm wielkich frazesów. I oto
dziś nigdzie może poczucie narodowe nie jest tak słabe, nigdzie może myśl
polityczna polska nie jest tak przesiąkniętą sceptycyzmem, tak skłonną do
rezygnacji, do kompromisów, nawet do zaprzaństwa. Powiedzą, że to skutek
propagandy stańczyków, skutek polityki ugodowej. Ale stańczycy, mając rządy
kraju w ręku, nigdy nie mieli wpływu na opinię szerokich warstw społeczeństwa,
a właśnie ten upadek ducha narodowego, ta rezygnacja polityczna najwyraźniej
występują w warstwach społecznych, które uchodziły za prawdziwie patriotyczne,
mianowicie w inteligencji i mieszczaństwie. Socjalistyczny „Naprzód” miał
odwagę zaznaczyć i każdy, kto się z tą warstwą styka, musi to spostrzeżenie
potwierdzić, że wśród mieszczaństwa galicyjskiego coraz jawniej występuje pewnego
rodzaju ciążenie ku Rosji, nie mające jednak nic wspólnego z doktrynerstwem
ugodowym, poziome w swych pobudkach, grubo utylitarne, godzące się wybornie z
patriotyzmem formalnym. A propaganda ks. Stojałowskiego, której zdemaskowanie
nie zachwiało w znacznym stopniu popularności jego wśród chłopów, nawet chłopów
krakowskich, z tradycji żywej pamiętających Racławice i Kościuszkę!
Dużo trzeba by powiedzieć
o przyczynach tego smutnego objawu, w każdym razie fakt sam dowodzi, że
jaskrawość patriotyzmu nie jest rękojmią jego siły i szczerości, że szafowanie
szumnymi frazesami i wielkimi hasłami nie zabezpiecza społeczeństwa od upadku
ducha, od prostracji, od znikczemnienia uczuć narodowych.
Jan Ludwik Popławski -
Nasz patriotyzm i nasza taktyka
Używamy w mowie potocznej
i w druku wyrazu „patriotyzm” w znaczeniu tak rozmaitym, stosujemy go tak dowolnie,
że widocznie w samym pojmowaniu istoty patriotyzmu, charakteru jego i zadań znaczne
zachodzą różnice nawet pomiędzy ludźmi należącymi do jednego kierunku politycznego,
jeżeli nie do jednego stronnictwa.
. . . . . . . . . . . .
krajem,
Miejscem, mową,
obyczajem,
Państwa skonem, albo
zjawem,
Ale wiarą, ale prawem!
I takim artykułem wiary,
taką konieczną realizacją, realizacją prawa przyrodzonego jest niepodległość
Polski świadomie lub bezwiednie dla ogromnej większości społeczeństwa. Dwa
miesiące temu pisaliśmy wyraźnie, że „gdybyśmy o możliwości urzeczywistnienia
tego postulatu zwątpili, kwestia polska przestałaby istnieć, bo my
przestalibyśmy być Polakami. Toteż nawet najgorliwsi ugodowcy i lojaliści
przechowują w głębi duszy, często nieświadomie, przekonanie, że Polska kiedyś
będzie, nie spodziewają się tylko, żeby ich oczy ujrzały chociaż w oddali
mgliste zarysy ziemi, obiecanej”. Otóż dlatego właśnie, że ta wiara nasza jest
tak prostą, tak konieczną, tak naturalną, nie obnosimy jej przykazań po rynkach
i placach publicznych, nie wypisujemy na platformach politycznych, nie przypominamy
przy każdej sposobności. I dlatego właśnie uzasadniać jej nie potrzebujemy
wcale. Wszelkie zresztą uzasadnienie tego, co artykuł wiary stanowi, jest w
gruncie rzeczy kompromisem, niezgodnym z jej istotą.
Nasza taktyka stosować
się musi do warunków, w których działamy, do poglądów i usposobień ludzi, dla
których jest przeznaczoną. Zmieniać się mogą jej szczegóły, zmienić się może
nawet cała metoda działania, ale tylko w miarę istotnej potrzeby, nie zaś pod
wpływem poglądów, których nie podzielamy. I z nas niejednego skłonności
osobiste pociągają w kierunku zbaczającym z wytkniętego toru, utrzymuje nas
jednak zawsze na nim poczucie solidarności i karności zbiorowej.
Jan Ludwik Popławski
(1854-1908), publicysta i działacz polityczny, jeden z twórców obozu
narodowo-demokratycznego. Urodził się 17 stycznia 1854 r. w Bystrzejowicach
koło Lublina. W czasie studiów na Uniwersytecie Warszawskim zaangażował się w
działalność konspiracyjną, za co był przez władze rosyjskie kilkakrotnie
aresztowany, a wreszcie zesłany w głąb Rosji (1878). Działalność polityczną
wznowił w 1882 r. W 1886 r. założył pismo „Głos”. W 1894 r. wziął udział w
manifestacji z okazji setnej rocznicy powstania kościuszkowskiego, za co został
aresztowany i na kilka miesięcy wtrącony do cytadeli. Po zwolnieniu za kaucją
Popławski przeniósł się do Lwowa. W latach 90. związał się z nurtem
narodowo-demokratycznym: współredagował „Przegląd Wszechpolski” i czasopismo
„Polak”, należał do twórców Ligi Narodowej i Stronnictwa
Demokratyczno-Narodowego. Jego publicystyka wywarła bardzo duży wpływ na
kształtowanie się ideowego oblicza endecji. Zmarł 12 marca 1908 r. w Warszawie.
Najważniejsze pisma polityczne Popławskiego ukazały się w 1910 r. w dwutomowej
edycji, w tym też roku wydano jego szkice literackie i naukowe.
Artykuł Nasz patriotyzm i
nasza taktyka ukazał się w „Przeglądzie Wszechpolskim”, nr 5, 1899.
I. WOLNOMULARSTWO W WALCE Z KOŚCIOŁEM I
RELIGIĄ
Tak się złożyło, że miałem sposobność w ostatnich latach zetknąć się z kilku dziesiątkami młodych polskich księży. W czasie wojny byli oni dziećmi, albo też urodzili się dopiero po wojnie. Wstąpili do seminariów duchownych w Polsce w okresie powojennym. A potem rozjechali się po świecie, jako misjonarze wśród obcych, lub jako duszpasterze w polskich skupieniach wychodźczych. Szczególnie wielu takich młodych księży poznałem kilka lat temu w Brazylii. Są to ludzie ofiarni w wykonywaniu swoich obowiązków duszpasterskich, gorliwi, cnotliwi i ideowi, nieraz głęboko przejęci troską o zbawienie dusz ludności, oddanej ich opiece. Ale poza wyjątkami, zupełnie w nich nie ma instynktu polskiego. Niektórzy z nich wręcz uważają polskość swoich wiernych za irytującą komplikację, utrudniającą im ich zadania duszpasterskie. Woleliby, by ich sytuacja była prostsza, to znaczy, by mieli do czynienia wyłącznie z jednolitym elementem cudzoziemskim.
Niektórzy idą w tym tak daleko, że stają się księżmi-asymilatorami. Czymś w rodzaju księży-germanizatorów w Opolskiem i na Warmii w okresie międzywojennym, którzy złościli się z tego powodu, że ludność domaga się kazań, śpiewów i spowiedzi po polsku i starali się narzucać im język niemiecki. Zdarzają się takie paradoksalne sytuacje, że ksiądz-Polak, niedawno z Polski przybyły, oburza się na to, że w czysto polskiej, istniejącej od 80 czy 100 lat w głębi brazylijskich lasów wsi, stare, w tej wsi urodzone pokolenie nie zna języka portugalskiego i nie rozumie ani słowa z jego wygłoszonego po portugalsku kazania: jak to, to ja po kilku latach pobytu już językiem portugalskim dobrze władam, a wy, tu urodzeni jeszczeście się języka kraju, w którym żyjecie, nie nauczyli?
I nieodpowiedzialny, ale oczywisty wniosek: przestańcie być Polakami, wynarodówcie się, porzućcie język polski, przyjmijcie język portugalski za własny. I to w kraju, w którym żyje milion Polaków, tworzących rozległe, własne, zwarte terytorium etnograficzne, jakby osobny, mały polski kraik. Już te sytuacje opisywałem w mych artykułach o Brazylii. Od jednego z takich księży usłyszałem w Brazylii szczere wyznanie: nie ma we mnie takich polskich uczuć, ani takiego patriotyzmu jak u państwa. Jeśli idzie o księży, ta postawa znajduje trochę wytłumaczenia w tym, że wyjechali oni z Polski z nastawieniem, iż pełnić będą służbę misjonarzy wśród obcych narodów. Niejako przestawili się już na to, że oddadzą swoje siły, oddadzą swą gorliwość kapłańską, oddadzą swe uczucia, swą troskę, swą miłość tym obcym krajom. A tu naraz okazuje się, że mają obsługiwać nie obce narody, lecz Polaków. Jechali do Brazylii, wiele gorliwości włożyli w nauczenie się portugalskiego języka, ich celem, ich zadaniem, ich misją życiową jest wzmocnienie katolickiego ducha Brazylii, podtrzymanie wiary w tym tradycyjnie katolickim, ale zdezorganizowanym przez stuletnie rządy liberalne (to jest masońskie) i religijne zobojętniałym kraju. I nagle okazuje się, że trafili do polskiej wsi, mają do czynienia z polskimi chłopami. Ich instynktowną reakcją jest rozczarowanie.
Szkoły w Polsce, w których tak mało się dziś mówi prawdy o szerokim świecie, nie przygotowały ich na tę niespodziankę. Pragnęliby teraz nagiąć otaczającą ich rzeczywistość do wizji Brazylii, jaką sobie urobili. To znaczy w praktyce pragnęliby przerobić swych parafian na Brazylijczyków mowy portugalskiej i zwłaszcza młode wśród nich pokolenie, po staremu, po polsku, dość przywiązane do wiary, użyć za materiał do organizowania społeczności katolickiej brazylijskiej. Że taka jest ich reakcja początkowa, trudno się dziwić. Ale dziwniejsze jest to, że często nie zmieniają postawy nawet po dłuższych latach pobytu. A przecież samo życie, sama otaczająca ich rzeczywistość, powinna ich przekonać, że żyją w środowisku polskim, które instynktownie chce polskim pozostać, które mówi po polsku i którego potrzeby religijne powinny być zaspokojone po polsku. To są obserwacje brazylijskie - wśród księży.
A teraz inna obserwacja. Byłem w zeszłym roku latem na dłuższej wycieczce z żoną i czternastoletnią, w Londynie urodzoną wnuczką w szeregu krajów europejskiego kontynentu. Spotkaliśmy w tej podróży mnóstwo rodaków z kraju, prawie wyłącznie ludzi młodych. Wszyscy dziwili się, że z naszą wnuczką rozmawiamy po polsku i że ona wogóle polski język zna. - A po jakiemuż, u licha, mamy rozmawiać z naszą rodzoną wnuczką, córką Polaka i Polki? Było w tych ludziach przekonanie, że drugie, a w danym wypadku już trzecie pokolenie emigracyjne musi być w sposób nieuchronny wynarodowione. To jest zresztą zjawisko wcale nie rzadkie: istnieją młode rodziny na emigracji, w których dzieci nie władają językiem polskim, mimo, że i ojciec i matka są Polakami. W rodzinach tych rodzice świadomie postanowili sobie zerwać z polskością, wychować swoje dzieci na nie-Polaków.
Mówiłem wyżej o księżach, to znaczy o ludziach ideowych i ożywionych pobudkami szlachetnymi. A cóż tu mówić o ludziach bezideowych! O rozjeżdżających się licznie po świecie polskich szumowinach, a także o ludziach poczciwych i porządnych, ale pospolitych zjadaczach chleba! Uderza w nich duch materializmu. Zgoła nie troszczą się oni o Polskę, ani o polskość. Nie obchodzi ich także i to, że wielu swoimi postępkami psują wśród obcych polskiemu narodowi reputację. Chodzi im tylko o osobiste korzyści, o dochody, o wzbogacenie się, o konto w banku, o życiowe udogodnienia, samochód, pralkę elektryczną, telewizję, także o wygodne mieszkanie. Nie mam nic przeciwko dorabianiu się młodych ludzi i także przeciwko takim udogodnieniom, jak samochód i pralka, choć sam ich nie posiadam, ani posiadać nie pragnę. Ale sprawy te powinny być tylko dodatkiem do życia, a nie jego głównym celem. Z tymi ludźmi po prostu nie ma o czym rozmawiać. Nie ma w nich żadnych ideałów, ani żadnych zainteresowań. Jest to żywioł nihilistyczny.
Zastanawiam się, skąd się to pokolenie wzięło. I dochodzę do wniosku, że urobiły je dwie niezależne od siebie przyczyny. Po pierwsze, jest to pokolenie zniechęcone do patriotyzmu przez to, że widziało jak się jego rodzice w imię patriotyzmu nacierpieli. Jego ojcowie walczyli na wszystkich frontach - i nie tylko wszystko utracili, nie tylko często poginęli, ale co więcej, cierpieli potem za swój patriotyzm prześladowania, spędzając za czasów Stalina, Bermana i Światły długie lata w komunistycznych więzieniach, a przedtem spędzając lata w obozach koncentracyjnych niemieckich i w łagrach sowieckich i cierpiąc we wszystkich tych miejscach pobytu nie tylko poniewierkę, ale bardzo często i budzące grozę tortury. A na emigracji, często stali się po wojnie pośmiewiskiem: mimo swego wykształcenia i swych zasług musieli długie lata pracować fizycznie pod władzą głupich i nie wykształconych, murzyńskich czy innych smarkaczy. Dzieci ich mówiły sobie: ja takim być nie chcę. Zresztą także i owi ojcowie chcieli ich od podobnej przyszłości osłonić i wychowywali ich w zgoła nie tym samym duchu, w jakim żyli ongiś sami. Była to ta sama reakcja, jaka przejawiła się w Niemczech w postaci wyrośnięcia tam już po wojnie pokolenia, które mówiło: ohne mich. Róbcie sobie co chcecie, odbudowujcie sobie na nowo wielkość germańskiej ojczyzny, ale beze mnie. Ja w tym udziału nie wezmę. Ojczyźnie służyć nie będę, do wojska wziąć się nie dam, patriotyzmu odczuwać nie zamierzam. Iluż dawnych bohaterskich żołnierzy AK, znalazłszy się po wojnie w Anglii czy w Ameryce, powiedziało sobie z miejsca: złożyłem w życiu wiele ofiar, dokonałem wielu poświęceń, ale teraz koniec z tym. Zajmuję się wyłącznie sprawami prywatnymi. Taką przybrali postawę sami - i tak wychowali swoje dzieci. A w kraju - synowie tych, którzy lata spędzili ofiarnie i po bohatersku w więzieniach Bezpieki, potrafią być całkowicie bezideowi i wręcz cyniczni. Pokolenie, dla którego w dziedzinie literatury może za istotnego wieszcza i za symboliczny sztandar być uznany Gombrowicz.
Rzecz w tym, że Polska doznała nieszczęść ponad miarę. Żar był tak wielki, że dusze przepalił. Zbyt wielkie wysiłki patriotyczne patriotyzm niszczą. Najjaskrawszym przykładem jest tu Warszawa. Płonęła całe lata żarem patriotycznym, w roku 1944 dosłownie spłonęła - i teraz stała się cyniczna. To jest jedna przyczyna. Ale jest i druga. Jest nią wpływ systemu komunistycznego. Reżim komunistyczny nie zdołał narzucić Polsce wiary w doktrynę Marksa i Lenina. Ale wysiłki propagandowe, zmierzające do tego celu, nie pozostały bezskuteczne całkowicie. Coś się z zasianego w duszach ziarna przyjęło. Przyjął się mianowicie niezmiernie ważny element tej doktryny, którym jest internacjonalizm. Jakoś Polaków, a przynajmniej niektórych Polaków przekonano, że ojczyzna to rzecz nie ważna, że trzeba się troszczyć o ludzkość, a nie o własny naród, czy kraj. Nawet ci zacni, młodzi polscy księża w Brazylii wchłonęli w siebie coś z wpływu tej marksowskiej propagandy: uwierzyli, że patriotyzm to coś niewłaściwego, że patriotyzmem się powodować nie należy, że należy go ze swej duszy wykorzenić. A w podobny sposób oddziaływa też atmosfera dzisiejszego zachodu: też tutaj panuje duch kosmopolityzmu. Te wszystkie Narody Zjednoczone i Wspólne Rynki, te wszystkie przenoszenia się młodych ludzi na dobrych posadach z Ameryki do Persji, z Persji do Szwajcarii, ze Szwajcarii do Nigerii, z Nigerii na Formozę, wychowują liczne zastępy ludzi, którzy utracili związki z ojczyzną i są kosmopolitami. A ludzie ci są na świeczniku bogactwa, elegancji, sławy i stają się wzorem do naśladowania także i dla współbraci rangi skromniejszej. Iluż Polaków po świecie przejęło się tym kosmopolitycznym stylem! Człowiek zadaje sobie nieraz pytanie - czy to jeszcze naprawdę Polacy? Ich dzieci z pewnością Polakami już nie będą.
Muszę dodać, że moja wiara w to, iż najmłodsze polskie pokolenie, przynajmniej w kraju, kształtuje się w duchu żywszych niż u poprzedniego uczuć narodowych, oparte jest na tym, że po pierwsze pokolenie to jest już odległe od okresu poświęceń i cierpień reakcją lęku i wstrętu, a nawet przeciwnie, zaczyna w nich odnajdywać blask i zwraca się do nich z tęsknotą (jak Wyspiański: "mój ojciec był bohater, a ja, ja jestem nic"; może zresztą raczej dziadek, niż ojciec); a po wtóre, że pokolenie to widząc ucisk Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przez Rosję Sowiecką, traktuje ten ucisk z oburzeniem i kształtuje w sobie ducha obrony interesów narodowych, a propaganda doktryny komunistycznej staje się wobec niego także i w dziedzinie haseł internacjonalizmu nieskuteczna. Otóż przechodzę do wniosków. Brak miłości ojczyzny jest duchowym kalectwem, a brak troski o ojczyznę i jej sprawy jest grzechem; takim samym grzechem, jak brak troski o rodzinę, o ojca i matkę, o żonę i męża, o dzieci, o braci i siostry. Ludzkość nie składa się z luźnych jednostek. Składa się ona z ludzkich zespołów, z komórek społecznych, związanych ze sobą bliższymi węzłami. Komórką mniejszej skali jest rodzina.
Komórką wyższej skali jest naród. Naród - to jest jakby większa, szersza rodzina. Spełnia ona w życiu ludzkości (a także w życiu jednostek) podobną do rodziny rolę. Dzięki narodowi i rodzinie człowiek nie jest samotny, jest otoczony bliskimi sobie ludźmi. Ma się o kogo oprzeć, ma się o kogo troszczyć, ma kogo kochać. Naród tak samo jak rodzina, zapewnia wychowanie młodym pokoleniom: uczy je mowy ludzkiej, daje im na resztę życia zasób pojęć moralnych, uczy współżycia z innymi, daje im określoną cywilizację, to znaczy, jak to określa Koneczny, "metodę ustroju życia zbiorowego", daje im także wspomnienia przeszłości, pamięć o dawnych pokoleniach, ich życiu, ich losie, ich radościach i smutkach, ich osiągnięciach i niepowodzeniach. Naród tak samo jak rodzinę trzeba swoją troską wspierać. I tak samo trzeba się zań modlić. Oczywiście istnieją wypadki, gdy ktoś musi się i rodziny i ojczyzny wyrzec. Robi to w szczególności wyjeżdżający do obcych krajów ksiądz misjonarz. Będzie on teraz służyć czyjejś innej ojczyźnie, dopomagając w przyjęciu wiary świętej narodowi japońskiemu, czy fińskiemu, czy zuluskiemu i stając się przez to przybranym Japończykiem, czy Finem, czy Zulusem. Tak samo będzie pielęgnować jakichś chorych, albo po prostu udzielać im ostatnich sakramentów, a ci chorzy to bynajmniej nie będą jego rodzice. Ale on się nie może wyprzeć swych rodziców, ani swej ojczyzny. Nie może o nich zapomnieć całkowicie. Dwa ma wobec nich obowiązki na zawsze: musi ich kochać i musi się za nich modlić. Jeśli przestał ich kochać i jeśli się za nich nie modli - coś z nim jest nie w porządku.
Młode polskie pokolenia muszą powrócić do patriotyzmu. Muszą na nowo zacząć kochać ojczyznę. Muszą wyzbyć się tego duchowego kalectwa, jakim jest brak miłości ojczyzny, brak zainteresowania jej sprawami i brak poczucia odpowiedzialności za te sprawy. Postulaty te byłyby słuszne w każdym narodzie, gdyby się w nim pojawiły takie same zjawiska. Ale u nas są one podwójnie słuszne, gdyż jesteśmy w położeniu szczególnym. Polska jest krajem, narodem i państwem zagrożonym - i dlatego naród nasz musi być więcej niż inne narody gotowym do obrony swego bytu. Mamy za sobą już więcej niż 200 lat klęsk - i jeszcze jesteśmy dalece od tego, by się z tych klęsk skutecznie wydobyć. To jest tak jak z obowiązkami rodzinnymi: ojciec rodziny, a tak samo syn rodziny, na którą spadły choroby i nieszczęścia, ma większe wobec tej rodziny obowiązki, niż ten, w którego rodzinie wszystko się gładko układa. To nie tylko przypadek sprawił, że spadły na nas wielkie klęski. Potężne siły sprzysięgły się na naszą zgubę, gdyż staliśmy na zawadzie ich dążeniom, a dążenia ich były sprzeczne z ideałami, które wyznajemy. Polska - to nie jest zwyczajny naród. Jest ona od tysiąca lat jedną z podpór Europy chrześcijańskiej. Żaden inny naród, może z wyjątkiem Hiszpanii, nie jest przez siły złe tak zwalczany i tak znienawidzony, jak Polska. Od więcej niż dwustu lat idą przez świat w sposób zwycięski prądy antychrześcijańskie - prądy te szturmowały nas szczególnie gwałtownie. Broniąc się, broniliśmy nie tylko naszych własnych, narodowych interesów, ale broniliśmy sprawy o dużo większej, mianowicie sprawy chrześcijańskiej w Europie, oraz prawdziwie chrześcijańskiej cywilizacji.
Klęski, których doznaliśmy, trzeba naprawić. Wielkim wysiłkiem wydobywaliśmy się z klęsk najgorszych: więcej niż pół wieku temu odzyskaliśmy niepodległość. Osiągnęliśmy to zarówno wysiłkiem naszego rozumu - czego rezultatem był Wersal - jak porywem bohaterskim, czego rezultatem i przejawem, obok obrony Lwowa czy powstania wielkopolskiego, było zwycięstwo nasze w bitwie warszawskiej. Ale potem spadła na nas nowa klęska. Zaiste heroicznym wysiłkiem, hekatombą ofiar, morzem poświęceń, przyłożyliśmy ręki do tego, by się też i z niej wydobyć - i wysiłki nasze nie były daremne. Wystarczy porównać nasze położenie dzisiejsze z czasami, gdy na wawelskim zamku rezydował gubernator niemiecki, a błogosławiony Maksymilian Kolbe umierał z głodu w Oświęcimiu, by zdać sobie z tego sprawę, jak bardzo się nasze położenie poprawiło. Ale poprawa ta jest tylko połowiczna. Wiemy dobrze, jak bardzo położenie nasze jest dziś nie zadowalające. Z tego, co nam dały lata 1914-1921 zachowaliśmy wiele, ale jakże wiele jednak utraciliśmy! Trzeba o Polskę, o odbudowanie jej wolności, o utrwalenie jej bytu, o jej wielkość, o jej ducha, o jej cywilizację walczyć - aby je odzyskać, rozwinąć i umocnić. I wymaga także, byśmy tę Polskę kochali i by nas jej losy obchodziły. Wymaga również wiele rozumu, orientacji, wiedzy o jej sprawach, jej położeniu, jej potrzebach, grożących jej niebezpieczeństwach, nabytych przez nią doświadczeniach, zarysowujących się przed nią perspektywach. Polska - to jest wielka rzecz. Kto wie, czy przyszłość Europy, przyszłość chrześcijaństwa, przyszłość Kościoła, nie zależy w dużym stopniu od jej losów. Wygląda na to, że być może wskazywać ona będzie reszcie świata, lub reszcie Europy drogi, po których należy kroczyć. Potrzeba do tego, byśmy byli zdolni, my Polacy, zadania nasze spełniać. To znaczy, by było zdolne je spełniać młode pokolenie. Bo my, starzy, schodzimy już z pola. Przyszłość Polski i polskiego narodu zależy od tego, jacy będą Polacy. To znaczy, po pierwsze, czy będą Polskę kochać i należycie się za jej losy do odpowiedzialności poczuwać. A po wtóre - jacy będą jako ludzie.
Jesteśmy narodem dużej miary - i dlatego musimy być ludźmi dużego kalibru. To znaczy ludźmi szlachetnymi, rozumnymi, z godnością, z cnotami - i o najważniejsze: z charakterem i wolą. Niepokojące jest, jak dużo w naszym narodzie wyrasta moralnej hołoty. Brak patriotyzmu jest z pewnością jedną z przyczyn tego zjawiska. Bo brak patriotyzmu rodzi brak dumy narodowej. A brak dumy narodowej, brak poczucia odpowiedzialności za siebie. Marni Polaczkowie - Rosjanie zaobserwowali ich ongiś jako ludzki typ i mówili o nich: "Poliaszczyki" - byli zjawiskiem znanym i dawnych latach. Psuli nam reputację w świecie i obniżali poziom naszego życia. Dzisiaj rozmnożyło się ich szczególnie wielu. Iluż się po świecie wałęsa polskich niebieskich ptaków, żyjących cudzym kosztem, popełniających drobne oszustwa (choćby takie, jak jeżdżenie autobusami "na gapę"), pozbawionych godności, honoru i etyki! Marna byłaby przyszłość naszego narodu, gdyby byli oni zjawiskiem zbyt licznym. Na szczęście, są oni tylko pianą na powierzchni życia, którego główny nurt jest zdrowy. Ale także i ten główny nurt ma uderzające wady. Główną z tych wad jest brak instynktu narodowego i poczucia obowiązków wobec własnego kraju i narodu. Trzeba, by się nasz naród z wad tych wyleczył. Jedną z najważniejszych rzeczy, które młode pokolenie Polaków musi w sobie wyrobić, to jest zapomniana i lekceważona cnota: cnota miłości ojczyzny.
ROMAN DMOWSKI
Kościół, Naród i Państwo
Zagadnienie roli Kościoła w
życiu państw i ludów przybierało rozmaitą, czasami bardzo ostrą postać w różnych
okresach dziejów średniowiecznych i nowożytnych. W najtrudniejszą wszakże i
najniebezpieczniejszą fazę weszło ono, zaczynając od wieku XVIII, kiedy,
postawiono znak zapytania nad rolą nie już Kościoła, ale religii w życiu
jednostki, rodziny i narodu.Okres dziejów, który się rozpoczął w wieku XVIII, a dziś dobiega swego
końca, postawił sobie za zadanie uczynić celem wszystkich zabiegów i wysiłków
ludzkich jednostkę i jej szczęście, ma się rozumieć, na ziemi; to szczęście zaś
pojął, jako możliwie największą sumę przyjemności. Zapanowało dążenie do
zdobycia dla jednostki jak największych praw przy jak najmniejszych
obowiązkach, do możliwego usunięcia z jej drogi wszystkiego, co ją krępuje w
używaniu życia. Najsilniejszy w tym względzie hamulec widziano, nie bez
słuszności zresztą, w religii, i zniszczenie tego hamulca stało się jednym z
głównych celów wieku XIX. Zjawisko walki z religią w tym okresie jest wcale
skomplikowane i ma różne strony, zasługujące na bliższy rozbiór tam, ma się
rozumieć, gdzie jest na to miejsce; istota wszakże jego tkwi w dążeniu do
uwolnienia jednostki ludzkiej od więzów, krępujących jej swobodę,
przeszkadzających jej żyć pełnym, jak rozumiano, życiem.
Nie zmienia prawdziwości tego twierdzenia fakt konfliktu między religią a nauką,
konfliktu, który w tej walce ogromną rolę odegra, a którego ostrość wynikała z
jednej strony ze zbytnich nadziei, pokładanych na naukę, z oczekiwania, że
rozstrzygnie ona człowiekowi wszystkie zagadki bytu, z drugiej zaś - z mylnego
pojmowania przez wielu obrońców religii ich zadań, z wkraczania ich w dziedzinę
dostępną dla umysłu ludzkiego, dla badań naukowych, i przeciwstawiania tradycji
religijnej nie doktrynom i ,lekkomyślnym teoriom, ale utrzymującym najsurowszą
krytykę wynikom badań.
I tu chodziło o wyzwolenie z wszelkich więzów jednostki, jej umysłu, i nie
tylko umysłu, bo zdobywano dla niej swobodę nie tylko w pojmowaniu wszelkich
zagadnień, ale i w szerzeniu swych poglądów, bez względu na ich wartość
umysłową i moralną. Mamy dziś półtora wieku doświadczenia, które nam ten
ostatni okres dziejów przyniósł, widzimy czekające na gruntowną ocenę wyniki
jego dążeń, ci wreszcie z pośród nas, którzy starają się i umieją jako tako
myśleć, mają przed swymi oczami w sprawach religii i Kościoła zagadnienia,
które dla ojców naszych z przed kilku pokoleń wcale nie istniały.
Do rozwiązania tych zagadnień trzeba przystąpić, przystąpić tak, jak to
dzisiejsza doba nakazuje, opierając się na pogłębionym przez badania naukowe
rozumieniu dziejów i na całym, o ile to możliwe, zapasie doświadczenia
ostatnich czasów. Jest to wielkie zadanie i wielka a różnostronna praca, do
której wykonania wiele potrzeba sił ludzkich i wiele czasu.
Nie zawsze istota danego w dziedzinie społecznej zjawiska pozostaje w
ścisłym związku z jego głównym źródłem. Gdy idzie o źródła walki z religią,
trwającej od połowy XVIII wieku po dni dzisiejsze, to mogą one być tylko
wówczas w pełni wyjaśnione, gdy dostatecznie ścisłe badania należycie wyjaśnią
charakter i rolę organizacji wolnomularskiej. Bo gdy wielu rzeczy o działaniach
masonerii nie wiemy, gdy o wielu wnioskujemy - drogą zestawienia faktów - z
całą pewnością, nie posiadamy wszakże na poparcie naszych wniosków dowodów,
zdolnych przekonać najciemniejszych nawet ludzi, to kierownictwo lóż
wolnomularskich w walce z religią jest dowiedzione przez ogłoszone w różnych
krajach, głównie we Francji, oficjalne tychże lóż dokumenty.
Walka przeciw religii w skrajnej, brutalnej postaci rozwinęła się właściwie
tylko w krajach katolickich. Dokumenty też, o których mowa, odnoszą się na ogół
do nich i wychodzą z odłamu masonerii, zwanego Wielkim Wschodem, a będącego
kreacją francuską i rozpowszechnionego głównie w krajach łacińskich. Jest to
walka zwrócona bezpośrednio przeciw Kościołowi Rzymskiemu i, jako taka, jest
ona niejako dalszym ciągiem Reformacji. Wielki Wschód stanowi tylko odłam
powszechnego wolnomularstwa, którego główny związek, istniejący na podstawach,
ustalonych w Anglii w początku XVIII wieku, działa we wszystkich krajach, ale
szczególnie jest potężny w protestanckich, z Anglią i Ameryką na czele. Jak
świadczą fakty, nie poszedł on na walkę z kościołami i sektami protestanckimi,
ale działa wewnątrz nich przez duchowieństwo protestanckie znajdujące się w
ogromnej liczbie w jego szeregach, działa z takim skutkiem, że dziś
społeczeństwa protestanckie znakomicie górują swą bezreligijnością nad
katolickimi. Górują w dwóch kierunkach: liczbą ludzi, nie uznających potrzeby
religii w ogóle, i samym charakterem wyznań protestanckich, które tracą szybko
resztki ducha religijnego i stają się bezduszną formą. Fakty również świadczą,
że loże tego związku, działające w krajach katolickich, usiłują często stosować
względem religii te same metody postępowania, co w protestanckich, to znaczy
nie wypowiadać Kościołowi walki otwartej, jeno oddziaływać nań od wewnątrz,
uzyskiwać wpływ na społeczność katolicką, na duchowieństwo i nawet na wyższą
hierarchię kościelną.
Nie trzeba zapominać, że wschodnie kościoły chrześcijańskie na ogół nie
miały dość silnej organizacji, pozwalającej im na istnienie niezależne od
państwa, że najpotężniejsze w ostatnich czasach państwo chrześcijańskie na
Wschodzie, Rosja, uczyniła kościół departamentem machiny państwowej i
narzędziem w rękach rządu; że jednym z głównych dzieł Reformacji na Zachodzie
było upaństwowienie religii, ścisłe uzależnienie Kościoła od władzy państwowej;
że jedyną potężną organizacją chrystianizmu, niezależną w swej istocie od władz
świeckich i od polityki państw, jest Kościół Rzymskokatolicki. Zrozumiałą tedy
jest rzeczą, że ten Kościół stał się głównym celem ataków masonerii: raz jako
potężna organizacja, stojąca na drodze tym, którzy dążą do niepodzielnego
panowania w świecie; po wtóre, jako instytucja niezależna, jedynie zdolna - o
ile, ma się rozumieć, jej kierownicy pozostają wierni jej zasadom - do
organizowania życia religijnego ludów bez ingerencji podkopujących podstawy
religii i rozkładających jej ducha interesów polityki świeckiej, nie mającej
często ze sprawami religii nic wspólnego.
Wynikiem walki przeciw religii, ataków na nią od zewnątrz, jak to się
przeważnie działo w krajach katolickich, i rozkładania jej na wewnątrz, jak w
krajach protestanckich, było odpadanie od Kościoła lub przynajmniej zobojętnienie
religijne coraz liczniejszych jednostek, z początku głównie w warstwie
inteligentnej, później, na skutek propagandy socjalistycznej, wśród robotników
przemysłowych, wreszcie nawet wśród ludności wiejskiej, co zwłaszcza we Francji
przybrało szerokie rozmiary.
Zrazu ruch przeciwreligijny ogarniał prawie wyłącznie mężczyzn: kobiety,
jako na ogół konserwatywniejsze, mało mu ulegały. Często najzajadlejsi wrogowie
religii mieli żony, odznaczające się wielką gorliwością religijną i religijnie
wychowujące dzieci. Były więc liczne jednostki, stojące poza religijnym życiem,
ale rodziny pozostawały religijnymi. Z czasem wszakże wpływy wrogie religii
zaczęły oddziaływać i na kobiety. Zaczęła rosnąć liczba kobiet religijnie
obojętnych lub nawet wypierających się religii, a tym samym mnożyły się
rodziny, wychowujące dzieci bez religii, lub w formalnym tylko, bezdusznym do
niej stosunku.
W ostatnich dziesięcioleciach na czoło życia naszej cywilizacji wysunęły
się społeczeństwa protestanckie, mianowicie anglosaskie. Spychając Francję na
plan drugi, Anglia i Ameryka, coraz mniej pierwsza, a coraz więcej druga,
zaczęły nadawać ton światu. Jak dawniej Francja, tak one dziś szerzą wśród
innych społeczeństw swoje zasady, swój stosunek do zagadnień życia, swoje
metody w zmaganiu się z nimi, swoje upodobania i rozrywki, swój wreszcie typ
zepsucia. Odbywa się to bądź przez proste wywoływanie naśladownictwa, które
zawsze zjawia się tam, gdzie ktoś imponuje innym, bądź przez planową,
zorganizowaną i znacznymi środkami pieniężnymi zasilaną propagandę. Przejawy
ostatniej widzimy i w naszym kraju, do którego po wojnie światowej zjechali
różnego rodzaju misjonarze, głównie z za Oceanu.
Szerzy się skutkiem tego w świecie anglo-saski stosunek do religii,
polegający na nie wypowiadaniu jej otwartej walki, jeno na coraz zupełniejszym
jej ignorowaniu, w pewnych zaś odłamach dążący bądź do zastąpienia jej bladą,
nieudolną filozofią, bądź do rozluźnienia jej takiego, żeby w niej mogli zejść
się razem ludzie wszystkich wyznań chrześcijańskich, a nawet i żydowskiego,
bądź wreszcie szukający od niej ucieczki w teozofii i okultyzmie.
Nawiasem tu wtrącimy, że - jak sądzić należą z publikacji wolnomularskich,
na użytek członków lóż wydawanych - akcja przeciw religii, prowadzona w zeszłym
stuleciu w imię nauki, wcale nie miała na celna oddania pod władzę nauki
umysłów ludzkich. Publikacje te mówią o "tajemnicach", które
masoneria posiada dla inicjowanych, mówią tak, iż widoczne jest, że tu idzie o
zastąpienie jednej religii przez inną, religii chrześcijańskiej przez religię
wolnomularstwa. Tym się tłumaczy fakt, że w najnowszej dobie często spotykamy
się z szerzeniem przez sfery wolnomularskie nieufności do nauki, z popieraniem
natomiast okultyzmu w rozmaitych jego postaciach.
Trzeba stwierdzić, że najnowszym w krajach katolickich zjawiskiem,
zaczynając od Francji, a kończąc na Polsce, jest zwrot ku religii - znamię
rozpoczynającego się nowego okresu w dziejach Europy. Zwrot ten występuje wśród
żywiołów, które zawsze idą w pierwszym szeregu pochodu myśli, od których
rozpoczynają się przeobrażenia duchowe epoki, mianowicie wśród młodszego
pokolenia warstw oświeconych. Natomiast wśród żywiołów bardziej
konserwatywnych, ciągnących się zawsze w ogonie ducha czasu, niereligijność w
dalszym ciągu postępuje. Obojętność religijna szerzy się we wszystkich krajach
naszej cywilizacji wśród warstw ludowych, miejskich i wiejskich, wreszcie wśród
kobiet.
Wszystkie te fakty mają pierwszorzędne znaczenie dla bliższej i dalszej
przyszłości narodów.
Znaczenie to tkwi przede wszystkim w głęboko sięgającym wpływie, jaki
posiadanie religii lub bezreligijność wywiera na duchowy ustrój jednostek
ludzkich, na ich wartość moralną.
Słyszeliśmy często w ubiegłym stuleciu i słyszymy nieraz dzisiaj, iż
człowiek, zwłaszcza na pewnym poziomie inteligencji, nie potrzebuje religii do
tego, żeby być moralnym. Potwierdzały to zdanie nawet niezaprzeczone fakty.
Iluż to widzieliśmy i widzimy ludzi, wyzwolonych z pod wpływu religii, a nawet
prowadzących przeciw niej zaciętą walkę, którzy w życiu osobistym i publicznym
zachowują się równie uczciwie, jak ludzie przyznający się do religii i
praktykujący; ilu z pośród nich dawało nawet innym przykład moralnego
postępowania... Fakty te wprowadzały często w kłopot obrońców religii jako
podstawy moralności. Robili też oni nieraz ustępstwo, zgadzając się, że bez
religii może się obyć człowiek bardzo inteligentny, ale że jest ona koniecznie
potrzebna szerokim masom.
Trzeba to wszakże wziąć pod uwagę, że w pierwszej połowie okresu walki z
religią ludzie niereligijni, zjawiający się na widowni życia, byli prawie
zawsze synami rodzin katolickich lub protestanckich, wychowanymi w duchu swej
religii; dopiero pod wpływami, pochodzącymi z poza rodziny, tracili wiarę i
stawali się często wrogami religii. Dopiero później, w miarę mnożenia się ludzi
bezreligijnych, a zwłaszcza w miarę upadku religijności wśród kobiet,
powstawały coraz liczniejsze rodziny bezwyznaniowe, bądź formalnie, bądź
faktycznie, przy formalnym należeniu do tego czy innego wyznania. Dopiero też w
drugiej połowie ostatniego okresu mamy do czynienia z większą liczbą ludzi,
wychowanych już bez religii.
Niema dotychczas w piśmiennictwie europejskim metodycznego studium
psychologicznego i etycznego nad tą częścią dzisiejszego pokolenia, nad tym
nowym produktem naszej cywilizacji. My wszakże, politycy, którzy, o ile
pragniemy coś stworzyć, budujemy na duszy ludzkiej, na jej właściwościach
moralnych, na sposobie czucia i myślenia naszych rodaków, zmuszeni jesteśmy
patrzeć w głębię duchową współczesnych nam pokoleń i formować sobie poglądy na
ich wartość; wprawdzie nie drogą metodycznych badań, ale jednak na podstawie
dużej czasami ilości spostrzeżeń.
Otóż, o ile moje i nie tylko moje spostrzeżenia sięgają, ci ludzie
dzisiejszego pokolenia, których wychowano bez religii lub też w formalnym tylko
do niej stosunku, przedstawiają formację moralną całkiem nową, odcinającą ich
wyraźnie od reszty społeczeństwa. Spotykamy wśród nich pojedyncze przykłady
nawrócenia i wyjątkowej gorliwości religijnej; częściej widzimy cynizm zupełny,
wyzucie z wszelkiej moralności, uderzające zwłaszcza u synów ludzi wybitnych,
którzy, będąc obojętnymi religijnie lub nawet wrogami religii, żyli uczciwie i
pracowali z wielkim nieraz zapałem i poświęceniem dla swej idei; czasami
spostrzegamy wśród nich dziwaków, niezdolnych do zrozumienia życia i
znalezienia sobie w nim miejsca; na ogół wszakże są to mniej lub więcej
poprawni materialiści, wlokący się przez życie bez wyraźnego celu, bez gwiazdy
przewodniej. Wszystkich znamionuje wybitne kalectwo moralne; polegające na
braku wszelkiego zapału, zdolności do mocnej wiary w cokolwiek, do poświęcenia
czegokolwiek ze swego egoizmu, wreszcie na braku zdolności uwielbienia, którą
jeden mądry pisarz nazwał najwyższą zdolnością człowieka. Są to chodzące po
ziemi trupy...
Ci wybitni ateusze, którzy świecili nieraz wielkimi zaletami moralnymi, to
byli wychowani religijnie synowie rodzin katolickich. Ich zalety byty wynikiem
wychowania katolickiego: wdrożyło ich ono w katolicki stosunek do życia, który
im pozostał, jakkolwiek z wiarą zerwali. I dlatego, że zerwali, nie byli zdolni
przekazać tego stosunku swym synom, zwłaszcza, jeżeli matka w swej
bezreligijności poszła w ślad za ojcem.
Jednym z najbardziej uderzających wyrazów ogłupienia myśli europejskiej, a
jeszcze bardziej amerykańskiej, przez doktrynerstwo wolnomularskie jest wcale
rozpowszechnione dziś przekonanie, że najpewniejszą podstawą moralności
człowieka są takie czy inne zasady oderwane, które mu się tym czy innym
sposobem narzuci. Zarazili się tym przekonaniem od masonów nawet niektórzy, i
to myślący katolicy.
Tymczasem, tylko wyjątkowe charaktery zdolne są kierować się w swym
postępowaniu nabytymi w swym indywidualnym życiu zasadami, czy to religijnymi,
czy jakimikolwiek innymi. O postępowaniu przeciętnego człowieka decyduje jego
natura, jego instynkty moralne, nabyte przez pokolenia, pod wpływem, pod
przymusem, powiedzmy, instytucji, w których te pokolenia żyły, to wreszcie, do
czego go od przyjścia na świat przez wychowanie wdrożono. Na tej prawdzie
opierali się zawsze twórcy w dziedzinie politycznej i cywilizacyjnej; z nią się
też liczył Kościół w swym wielkim dziele wychowania ludów.
Niema też niebezpieczniejszego niszczycielstwa, jak rozkładanie wytworzonych
przez pokolenia instynktów moralnych, czyniących człowieka lepszym,
zdolniejszym do współżycia z bliźnimi, i stanowiących podstawę bytu
społecznego.
Wielkim wychowawcą tych instynktów moralnych w ludach europejskich był
Kościół Rzymski, kształtujący przez pokolenia duszę dzisiejszego człowieka:
oderwanie tej duszy od gruntu, który on w niej położył, czyni ją liściem,
zerwanym z drzewa, oddaje ją na łaskę przychodzących to z tej, to z innej
strony powiewów, które ją w końcu wpędzają w jakąś kałużę. Synowie społeczeństw
katolickich, oderwani przez wychowanie od katolickiego gruntu, to są "les
deracines", skazani na uschnięcie, a w końcu końców na zgnicie.
II. NARODY KATOLICKIE I PROTESTANCKIE
Postacią społecznego bytu, do której nas doprowadziła ewolucja dziejowa w
łonie naszej cywilizacji jest naród nowoczesny. Moralny związek ludzi w
narodzie jest dziś główną potęgą, tworzącą dzieje.
Wiele mówimy i piszemy o istocie narodu, o charakterze więzów duchowych,
wiążących ludzi w jeden naród, nie zawsze atoli zdajemy sobie sprawę z tego,
jak wielką rolę religia i Kościół odegrały w wytworzeniu tych więzów.
Bez tego, co zrobił chrystianizm i Kościół Rzymski w dziejach, nie
istniałyby narody dzisiejsze. Dziełem Kościoła było wychowanie indywidualnej duszy
ludzkiej, mającej oparcie moralne w swym własnym sumieniu, a stąd posiadającej
poczucie obowiązku i odpowiedzialności osobistej; on związał różne szczepy, z
ich odrębnymi kultami szczepowymi, w jednej wielkiej religii; on u kolebki
dzisiejszych narodów europejskich, w pierwszej połowie średniowiecza, był w
ogromnej mierze organizatorem państwa, jego bowiem ludzie byli jedynymi
oświeconymi ludźmi, bez których ani urządzenie państwa, ani organizacja
stosunków międzypaństwowych nie była możliwa; on wreszcie niósł ludom wielkie
dziedzictwo Rzymu, jego cywilizację, prawo rzymskie, które stało się podstawą
bytu całego świata zachodnio-europejskiego i na którym wychowały się instynkty
społeczne, tworzące dzisiejszy naród.
Dla lepszego uświadomienia sobie tej roli religii i Kościoła wystarczy
zastanowić się nad dziejami naszej własnej ojczyzny.
My, ludzie myślący i czujący po polsku, przywiązani jesteśmy do naszej
przeszłości, usiłujemy ją poznać i zrozumieć, sięgając jak najdalej w
zamierzchłe dzieje, w początki, z których Polska wyrosła. Minęły już bodaj
czasy, kiedy inteligentny Polak przedstawiał sobie Polskę przedchrześcijańską,
jako sielankę, a praojców naszych z owej epoki, jako posiadających wszystkie
nasze i wiele innych zalet, a pozbawionych wad naszych; kiedy wyobrażał ich
sobie, jako łagodny, w surowej moralności żyjący lud rolniczy, nikomu nie
czyniący krzywdy i miłujący pokój, dopóki na widnokręgu nie zjawili się zbóje
niemieccy. Badania naukowe obaliły tę legendę tak samo, jak nauka europejska obaliła
naiwne poglądy filozofów XVIII wieku, którzy obdarzali człowieka pierwotnego
wszelkimi możliwymi zaletami i twierdzili, że dopiero instytucje cywilizacyjne
złym go zrobiły; jak wreszcie pod wpływem tych badań dziś się wali wytworzona w
połowie zeszłego stulecia legenda, idealizująca pierwotnych Arjów, czy, jak
mówią uczeni niemieccy, Indo-germanów, których cnoty miały stać się
dziedzictwem wszystkich ludów europejskich, a w szczególności Niemców, bo ci
siebie uważali za najczystszych ich potomków.
Nasi praojcowie w czasach przedchrześcijańskich nie czuli się przede
wszystkim jedną społecznością, dzielili się na szczepy, na rody, prowadzące
między sobą walki. Nie czuli się nią właściwie jeszcze po wygaśnięciu domu
Piastów. Nie posiadali oni w swoim ustroju duchowym większości tych
pierwiastków, które stanowią dzisiejszą wartość naszą, jako ludzi i jako
narodu, i które dziś nas wiążą mocno w jeden naród. Łączyło ich w jedną całość
drogą przymusu państwo, o ile samo istniało jako całość; ale dopiero Kościół,
bądź jako współpracownik państwa, bądź w walce z nim, urabiał wiekową pracą
duszę jednostki, zbliżał ją ku dojrzałości, kształcił w niej sumienie, niszczył
pierwotne, utrudniające byt społeczny instynkty, naprawiał obyczaje, które
wcale nie były tak wysokie, jak to sobie dawniej wyobrażano, tworzył silną
rodzinę bo w pierwotnym ustroju rodowym ród był silny, ale rodzina słaba.
Panujący bądź popierali go w tej pracy, bądź przeszkadzali mu, to też taką
pracę mógł wykonać tylko potężny Kościół powszechny, niezależny od władzy
państwowej i zdolny jej się przeciwstawić.
W okresie podziałów, który zagrażał zniszczeniem całego dzieła pierwszych
historycznych Piastów, Kościół polski był główną siłą, dążącą do zjednoczenia
państwowego i przygotowującą dzieło Przemysława, Łokietka i Kazimierza
Wielkiego, dzieło, bez którego nie stalibyśmy się wielkim narodem.
Zbyt powierzchownie traktujemy rolę Reformacji w Polsce. Dzięki niej
groziło nam rozbicie religijne na liczne sekty, bo Reformacja doprowadzała do
jedności wyznaniowej tylko tam, gdzie była silna władza monarsza, organizująca
ludność w imię zasady cuius regio, eius religio. U nas przy ustroju naszej
Rzeczypospolitej byłaby zapanowała anarchia religijna, a z nią rozbicie
polityczne narodu. Mówiąc nawiasem, przesadza się i rolę Reformacji w dziele
stworzenia piśmiennictwa narodowego: Dante i Petrarca nie potrzebowali bodźca
Reformacji do tego, żeby pisać w narodowym języku, i to w kraju, w którym
stanowisko łaciny było o wiele silniejsze, niż u nas; Węgry zaś, gdzie
Reformacja o wiele głębiej niż u nas sięgnęła, najpóźniej ze wszystkich narodów
doszły do pisania po węgiersku.
Od rozbicia narodowego na skutek rozbicia religijnego ocaliła nas reakcja
katolicka, a przynależność nasza do Kościoła powszechnego, mającego swą władzę
poza granicami państwa, była podstawą naszej obrony w dobie porozbiorowej.
Gdy zrobimy wysiłek myśli, prowadzący do głębszego poznania źródeł,
pochodzenia pierwiastków naszej duszy, które czynią nas ludźmi takimi, jakimi
dziś jesteśmy, i nowoczesnym narodem europejskim, to się okaże, że tkwią one
zarówno w naszym prastarym gruncie etnicznym i w istnieniu przez wieki państwa
polskiego, jak w naszym od dziesięciu wieków trwającym katolicyzmie.
Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien
sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę.
Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od
religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu.
Najlepiej tę prawdę potwierdza dzisiejsza doba w życiu Europy -- położenie,
w jakim się dziś zaczynają znajdować narody protestanckie, i wpływ, jaki upadek
religii wywiera na narody katolickie.
Kończący się obecnie okres dziejów jest, między innymi, okresem triumfu
narodów protestanckich. Od zniszczenia za Ludwika XV potęgi kolonialnej i
morskiej Francji przez Anglię i od równoczesnego wystąpienia w Europie potęgi
militarnej Prus pod Fryderykiem Wielkim przewaga tych narodów w świecie naszej
cywilizacji była już niejako zapewniona. Doszły one do szczytu z chwilą
zorganizowania się światowego Imperium Brytyjskiego, zwycięstwa Prus nad
Austrią i Francją i zjednoczenia pod ich przewodnictwem Niemiec oraz
wyrośnięcia Stanów Zjednoczonych na olbrzymią potęgę gospodarczą i na
pierwszorzędne mocarstwo.
Nowoczesny kapitalizm w tych państwach znalazł najsilniejszy wyraz, one
wzięły górę w życiu gospodarczym świata, one osiągnęły największą potęgę
polityczną; jednocześnie kraje protestanckie, nie tylko wielkie, ale i mniejsze,
wykazały najbardziej stałą równowagę w wewnętrznym życiu politycznym, najlepsze
funkcjonowanie urządzeń państwowych oraz zajęły pierwsze miejsce w świecie pod
względem oświaty mas, dobrobytu ludności, wreszcie kultury materialnej kraju.
Ta wyższość narodów protestanckich nad katolickimi miała liczne źródła, nad
którymi niepodobna tu się rozwodzić szerzej. Miała je w położeniu geograficznym
krajów i w ich zasobach przyrodzonych; w tym, że siłę narodów katolickich
rozbijała występująca pod rozmaitymi postaciami walka masonerii przeciw
Kościołowi, walka, której nie było w krajach protestanckich, gdzie masoneria
dla wyznań i sekt stała się rodzajem nadkościoła; w tym, że protestantyzm,
będący etycznie nawróceniem w znacznej mierze od Ewangelii ku Staremu Testamentowi,
był religią jakby stworzoną na okres rodzącego się w dobie Reformacji
nowoczesnego kapitalizmu europejskiego; wreszcie w tym, że wyzwolenie z pod
władzy duchownej Rzymu dało panującym i narodom pełną swobodę działania,
rozpętało do skrajności ich egoizm dynastyczny i narodowy, pozwalało im na nie
przebieranie w środkach walki. Zerwawszy z wytworzonym w Wiekach Średnich
pojęciem rodziny narodów chrześcijańskich, protestanci stali się podwójnie
niebezpiecznymi współzawodnikami katolików, którzy, co prawda, także poszli w
tym względzie w ślad za nimi, ale których pojęcia i instynkty, nawet gdy
zrywali z religią, jak we Francji, pozostawały urobionymi przez rzymski
uniwersalizm.
To powodzenie narodów protestanckich, ta ich potęga gospodarcza i polityczna,
to ich bogactwo i kultura materialna, musiały prędzej czy później zaimponować
całemu światu. Z drugiej zaś strony, musiały one wśród narodów katolickich
zrodzić obawę o przyszłość, potrzebę szukania środków obrony w tej nierównej
walce.
Jak już powiedziałem, tam gdzie ktoś imponuje innym, niezawodnym wynikiem
jest naśladownictwo. Jest to zaś niedostatecznie dotychczas stwierdzone prawo
historyczne, że narody zawsze przejmują z początku sposób walczenia, a w
następstwie do pewnego stopnia i sposób życia od swych najniebezpieczniejszych
wrogów.
Widzimy to najlepiej w naszych dziejach: gdy w Wiekach Średnich najwięcej
zagrażali nam Niemcy, przejmowaliśmy od Niemców; gdy później musieliśmy zwrócić
swe siły przeciw Tatarom i Turkom, upodabnialiśmy się do nich nawet w ubiorze i
w goleniu głów szlacheckich.
Wpływ świata protestanckiego na katolicki wyraził się przede wszystkim w
przejmowaniu protestanckiego stosunku do życia, w zmaterializowaniu człowieka,
w kulcie pieniądza tak rozrośniętym, że w przerażający sposób zaczął głuszyć w
duszach ludzkich wszelkie potrzeby wyższe, moralne i umysłowe, a przede
wszystkim pierwiastki religijne. Najsilniej uległ temu wpływowi przodujący
niedawno naród katolicki, Francja, gdzie katolicyzm już dziś pozostał religią
tylko mniejszości narodu - co prawda, ta mniejszość jest przeważnie tak wzorowo
katolicką, że mogą się od niej uczyć katolicy innych krajów.
Nawet część duchowieństwa katolickiego, mianowicie w państwach z
większością protestancką, zaczęła upodabniać się do protestantów w sposobie
myślenia i w pojmowaniu swych zadań.
W dzisiejszej dobie, jak już to na początku wspomniałem, wpływ społeczeństw
protestanckich, mianowicie, anglo-saskich, doszedł do swego maximum, ale też
dziś zaczyna się reakcja przeciw niemu, i w społeczeństwach katolickich
występują objawy odrodzenia ducha katolickiego.
III. NACJONALIZM W KRAJACH KATOLICKICH
Jedną z najbardziej skomplikowanych i najbardziej interesujących reakcji na
przewagę narodów protestanckich w świecie było zjawienie się pod koniec
ubiegłego stulecia w krajach katolickich ruchu, zwanego nacjonalizmem.
Jednocześnie występuje ten ruch w trzech krajach - we Francji, Włoszech i
Polsce. Niezmiernie ważnym faktem jest, że w każdym z tych krajów ruch ten
rodzi się samoistnie, niezależnie od wpływów zewnętrznych. Charles Maurras,
główny twórca i wyraziciel ruchu francuskiego, który w następstwie zajął tak
wybitne stanowisko w dziejach myśli francuskiej ostatniej doby, nie był jeszcze
znany ani we Włoszech, ani w Polsce, w chwili, gdy tam analogiczny ruch się
rodził, i nie miał na jego powstanie żadnego wpływu, jak o słynnym dziś
pionierze nacjonalizmu włoskiego, Corradinim, nikt we Francji i w Polsce w
dobie początków tego ruchu nie wiedział. Nie trzeba już dodawać, że polscy
twórcy nowego ruchu narodowego, z których pierwszym był Jan Popławski, starszy
od Maurrasa i od Corradiniego i wcześniej od nich formułujący pierwsze zasady
tego ruchu, nie mogli mieć żadnego wpływu na jego powstanie w dwóch krajach zachodnich.
Najlepiej to świadczy, że wyrósł ten ruch z warunków i potrzeb chwili, a nie z
doktryny, że zrodziło go życie, nie zaś oderwane sekciarstwo.
Nie umiałbym powiedzieć, gdzie pierwej, we Francji, czy we Włoszech, użyto
wyrazu "nacjonalizm" dla określenia nowego ruchu narodowego. Byłem
zawsze zdania, że to termin nieszczęśliwy, osłabiający wartość ruchu i myśli,
którą ten ruch wyrażał. Wszelki "izm" mieści w sobie pojęcie
doktryny, kierunku myśli, obok którego jest miejsce na inne, równorzędne z nim
kierunki. Naród jest jedyną w świecie naszej cywilizacji postacią bytu
społecznego, obowiązki względem narodu są obowiązkami, z których nikomu z jego
członków nie wolno się wyłamywać: wszyscy jego synowie winni dla niego pracować
i o jego byt walczyć, czynić wysiłki, ażeby podnieść jego wartość jak najwyżej,
wydobyć z niego jak największą energię w pracy twórczej i w obronie narodowego
bytu. Wszelkie "izmy", które tych obowiązków nie uznają, które
niszczą ich poczucie w duszach ludzkich, są nieprawowite.
To też nowy ruch narodowy w Polsce, który się organizował dokoła Przeglądu
Wszechpolskiego - i dla tego zwany przez przeciwników "wszechpolskim"
- nacjonalizmem się nie nazwał, chociaż w swych zasadniczych pojęciach spotkał
się z ruchem francuskim i włoskim.
Jakież to warunki i jakie potrzeby chwili wywołały powstanie tego ruchu?...
Lepiej na to pytanie odpowiemy i umożliwimy lepsze zrozumienie tej odpowiedzi,
gdy zaczniemy od Polski.
U nas głównym źródłem nowego ruchu była potrzeba przystosowania się do
życia w Europie bismarkowskiej, w której brutalna siła została uznana za
ostatnią instancję, decydującą o losach narodów, w której wrogowie, dążący do
zniszczenia naszego bytu narodowego, nie uważali już nawet za potrzebne uciekać
się do obłudy, ale bez ceremonii rzucali nam w twarz swoje
"ausrotten!". Myśl polska - nie mówimy o wytężonej walce obronnej w
zaborze pruskim - odpowiadała na to biernym potępieniem brutalnej przemocy,
bądź ze stanowiska chrześcijańskiego, bądź z liberalno-humanitarnego. Czynowi
wroga, zagrażającego naszemu bytowi, przeciwstawiano moralizowanie.
Pokolenie polskie, które pamiętało rok 63, skłonne było do rezygnacji i
szukało moralnego zadowolenia w przekonaniu, że jeżeli Polska zginie, to będzie
szlachetną ofiarą brutalnej przemocy. To, które po nim przyszło, w większości
swojej przejmowało jego frazeologię, uważając ją za dogodną do pokrycia
odznaczającej jego większość tchórzliwości i materializmu, do umotywowania jego
bierności politycznej lub czynnego poddania się wrogom. Pokolenie, które
wstępowało w życie pod koniec stulecia, w którym już istniały zadatki świeżej
energii narodowej, nie dopuszczało myśli, żeby Polska mogła zginąć, rezygnację
uważało za przestępstwo. Walczyło ono z ideologią rezygnacji i w tej walce
usiłowało odebrać jej głosicielom moralne zadowolenie, wypływające z uważania
się za szlachetne ofiary krzywdy, dowodząc, że cofanie się przed walką z
przemocą nie jest wypływem szlachetności, jeno braku poczucia obowiązku
narodowego, tchórzostwa i niedołęstwa. Sile wrogów trzeba przeciwstawić własną
siłę, trzeba ją wydobywać z narodu i organizować; na ich bezwzględność w walce
odpowiedzią musi być nasza bezwzględność; ich egoizm narodowy musi się spotkać
z naszym narodowym egoizmem.
Gdy się przyjrzymy bliżej ruchowi francuskiemu i włoskiemu, który przybrał
nazwę nacjonalizmu, zobaczymy, że powstał on z tego samego źródła, że wnioski
swoje wyciągał z takich samych przesłanek. I tak samo postawił on sobie za cel
wydobycie jak największej energii z narodu i zorganizowanie jej do walki o jego
byt i potęgę. Mało się dotychczas zastanawiano nad tym, dlaczego ten ruch
powstał tylko w krajach katolickich, dlaczego tak wiele pracy wykonał w
zakresie pogłębienia myśli narodowej i rozwinięcia swej ideologii, dlaczego
tyle wysiłku użył dla uzasadnienia swoich dążeń.
Rzecz się przedstawia bardzo prosto: kraje protestanckie takiego ruchu nie
potrzebowały. Reformacja w swej istocie była rozpętaniem egoizmu panujących i
narodów, które zerwały z Rzymem, zorganizowaniem się ich energii do
bezwzględnej, nie przebierającej w środkach walki z innymi narodami. Najlepszą
ilustracją tej prawdy była walka Anglii, dążąca do zniszczenia potęgi
katolickiej Hiszpanii, prowadzona drogą popierania przez Elżbietę
najordynarniejszego korsarstwa w latach, kiedy między obu państwami formalnie
panował pokój; taką samą, bliższą nam jej ilustracją była polityka elektorów
brandenburskich i królów pruskich wobec Polski. To, jak powiedzieliśmy, było
jedną z przyczyn przewagi politycznej narodów protestanckich nad katolickimi.
Dopiero, gdy ta przewaga stała się oczywistą, dla nikogo nie ulegającą
wątpliwości, dopiero w końcu XIX stulecia zjawia się wśród narodów katolickich
ruch, dążący do sprostania protestantom w walce. Dlatego właśnie widzimy ten
ruch tylko w krajach katolickich i dlatego tyle energii wkłada on w
uzasadnienie swoich dążeń, w stworzenie teorii narodowej polityki, że duch
społeczeństw katolickich nie był przygotowany do przyjęcia zasady egoizmu
narodowego, że był tej zasadzie przeciwny. Zasada egoizmu narodowego natrafiała
w części na opór żywiołów, uważających ją szczerze za przeciwną zasadom
chrześcijańskim; głównie atoli przeciwstawiły się jej żywioły obojętne
religijnie i wrogie religii, prowadzone przez wolnomularstwo, co niektórym z nich
nie przeszkadzało powoływać się na zasady chrześcijańskie, gdy większość ich
przemawiała w imię humanitaryzmu, ludzkości (przez duże L), dążenia do
braterstwa i pokoju powszechnego.
Niewątpliwie głębokie pojęcie i szczere wyznawanie zasad chrześcijańskich,
zasad Ewangelii, które istnieje w katolicyzmie - bo protestantyzm nawrócił od
Ewangelii ku Staremu Testamentowi - nie godzi się z bezwzględnym egoizmem
narodowym, każe rozróżniać w walce między narodami wojnę sprawiedliwą od
niesprawiedliwej, potępia brak skrupułów w wybieraniu środków walki. Zasada też
egoizmu narodowego, najbezwzględniej stawiana i najgłośniej wyznawana w
społeczeństwach katolickich, nie byłaby zdolna doprowadzić ich do tego, żeby w
bezwzględności walki, w konsekwentnym egoizmie swej polityki dorównały Niemcom
lub Anglikom. Sprawia to urobiony w ciągu stuleci przez katolicyzm duch tych
społeczeństw. Wystawienie tej zasady było raczej środkiem do obudzenia energii
narodowej tych społeczeństw w dobie, w której rola dziejowa jednych i sam byt
innych został zagrożony.
Nie trzeba dowodzić, że upadek narodów katolickich pociągnąłby za sobą
upadek roli i wpływu Kościoła katolickiego. To też w sferach kościelnych z
surową krytyką występowano wobec pewnych skrajności nacjonalizmu, ale na ogół
uważano za bardzo pomyślny objaw budzenie się energii narodowej w
społeczeństwach katolickich. Tym bardziej, że razem z odrodzeniem myśli
narodowej szedł zwrot ku katolicyzmowi, ogarniający znaczną liczbę ludzi,
którzy pod wpływami prądów XIX wieku od niego się byli oddalili.
Wkrótce wszakże po narodzeniu się w krajach katolickich ruchu, zwanego
nacjonalizmem, w życiu narodów naszej cywilizacji zaczęty występować objawy,
zapowiadające wielkie przemiany w świecie. Z początku mało dostrzegane i mało
notowane, zaczęły one w ostatnich latach, w latach, które nastąpiły po wielkiej
katastrofie wojny światowej, przybierać tak wyraźną, tak wypukłą postać, że
zmusiły liczny szereg myślących ludzi do refleksji. Zaczęto mówić i pisać o
bankructwie Europy, o upadku naszej cywilizacji, o zmierzchu roli białej
rasy...
W społeczeństwach, przodujących dziś w świecie naszej cywilizacji, w
kołach, w których nie panuje bezmyślność, panuje bezradny pesymizm. Ten
pesymizm, znamionujący dziś głównie myśl narodów protestanckich, jest
niezawodnie z ich stanowiska wcale uzasadniony.
Narody protestanckie dosięgnęły już apogeum swej wielkiej kariery
dziejowej. Po wojnie światowej widzimy już wyraźnie pierwsze oznaki ich
zmierzchu. Dla europejskich źródła jego tkwią w przeobrażaniu się gospodarczym
świata, prowadzącym industrializm europejski do upadku; dla wszystkich, co
ważniejsza, w ich stanie wewnętrznym, w osłabieniu ich życia duchowego,
rozkładanego przez wybujały materializm, w postawieniu dążenia do wygodnego
życia i jego uciech ponad wszystkie aspiracje ludzkie, w uwiądzie
protestantyzmu, tracącego resztki religijnego ducha, wreszcie w dojściu
masonerii z jej dążeniami do impasu, co musi oznaczać początek jej upadku. To,
co w ubiegającym okresie dawało im przewagę nad narodami katolickimi i było
uważane za niewątpliwą ich wyższość, dziś okazuje się źródłem ich
nieuleczalnych niedomagań.
Wiek XIX był wiekiem wielkiego ich triumfu: bankructwo tego wieku, z jego
ideami przewodnimi, z jego naczelnymi dążeniami zapowiada się jako ich
bankructwo. Natomiast w narodach katolickich zaczyna się zjawiać nowa wiara w
siebie, w swe siły, w swą rolę dziejową, w swe posłannictwo. Najsilniejszy
wyraz tej przemiany dają w obecnej chwili Włochy.
Razem z tym rozwija się świadomość, że tę siłę moralną, którą narody
katolickie czują w sobie dziś, w tej ciężkiej dla Europy dobie, zawdzięczają
one właśnie swemu katolicyzmowi, temu, że mają religię, która nie uległa
rozkładowi wewnętrznemu w ciągu ubiegającego okresu, i temu, że nie oddaliły
się od podstaw rzymskich, na których nasza cywilizacja jest zbudowana.
Tym się w części tłumaczy zwrot ku religii w ostatnich czasach, zwrot,
który widzimy wśród społeczeństw katolickich, bo w protestanckich, wobec
rozkładu samej religii na wewnątrz, niema już do czego wracać, o ile, ma się
rozumieć, ludzie nie chcą powrócić do tego, od czego ich ojcowie oderwali się
przed czterystu laty, do Kościoła Rzymskiego -- co zresztą niektórzy ludzie w
tych społeczeństwach już rozumieją. W miarę jak zmierzch świata protestanckiego
będzie postępował, narody katolickie będą coraz lepiej zdawały sobie sprawę z
tego, że w upodabnianiu się protestantom, w przejmowaniu ich stosunku do życia
tkwi wielkie niebezpieczeństwo. I wtedy szybko pójdzie odrodzenie ducha
katolickiego.
Odbić się to musi i na duchu politycznym tych narodów, które miast szukać
sposobów obrony przed przewagą narodów protestanckich, dążyć będą do odzyskania
przodownictwa w naszej cywilizacji dla ocalenia jej od upadku. Już pewne
skrajności, nie bardzo zgodne z duchem katolickim, które znalazły swój wyraz w
ideologii nacjonalistycznej ostatnich trzech dziesięcioleci, a które wynikały z
obronnego charakteru tego ruchu, zaczynają ustępować miejsca dążeniom szerszym,
zgodnym z dalej idącymi dziś aspiracjami narodów katolickich. W miarę rozwoju
tych aspiracji przede wszystkim rozwinie się i pogłębi zrozumienie potrzeby
szczerego i uczciwego współdziałania narodów, zwłaszcza narodów, związanych
wspólną wiarą i wspólną cywilizacją, zrozumienie obowiązków, wypływających z
należenia szeregu narodów do wspólnego Kościoła.
IV. RELIGIA W ŻYCIU NARODÓW
Uwolnienie się od pojęć, jakie naszym pokoleniom okres walki z religią
narzucił, zrozumienie należyte roli religii w życiu jednostki, rodziny i narodu,
prowadzi prostą drogą do zrozumienia roli Kościoła w narodzie i w
państwie.
Zgodnie z Nauką Chrystusową życie człowieka na ziemi winno być drogą do
osiągnięcia żywota wiecznego. Zadaniem Kościoła jest człowieka przez wiarę i
przez postępowanie zgodne z Przykazaniami Bożymi do żywota wiecznego
doprowadzić. Nie wynika z tego wcale, żeby Kościół miał stać poza sprawami
doczesnymi, świeckimi, ograniczając się jedynie do nauki wiary.
Jak już zauważono na początku, tylko wyjątkowe charaktery umieją całe swoje
postępowanie regulować według wyznawanych osobiście zasad: tylko ludzie święci
na każdy krok swój umieją zważać, czy jest on zgodny z Przykazaniami Bożymi.
Postępowanie zwykłego człowieka zależy od wychowania dziejowego przez pokolenia
-- w obyczajach i instytucjach, w których te pokolenia żyły, pod których
wpływem wytwarzały się ich instynkty społeczne, oraz od jego osobistego
wychowania w rodzinie i w szkole. To też ze stanowiska Kościoła pierwszorzędne
ma znaczenie to, jakie są obyczaje społeczeństwa, jakie instytucje państwowe i
inne, jaki ich wpływ moralny na ludność, jakie jest wreszcie wychowanie w
rodzinie i jakie w szkole.
Z drugiej strony, naród szczerze, istotnie katolicki musi dbać o to, ażeby
prawa i urządzenia państwowe, w których żyje, były zgodne z zasadami
katolickimi i ażeby w duchu katolickim były wychowywane jego młode pokolenia.
Stąd wynika potrzeba ścisłej współpracy państwa i Kościoła.
Dążenia polityczne ubiegającego okresu postawiły sobie za cel całkowite
zniesienie tej współpracy przez oddzielenie Kościoła od państwa. Cel ten tylko
w niektórych krajach został osiągnięty, ale na ogół w dzisiejszej dobie
stosunek Kościoła i państwa oparty został na wzajemnej nieufności: można
powiedzieć, że treścią tego stosunku jest głucha walka z bardzo smutnymi i
niebezpiecznymi dla przyszłości narodów wynikami.
Zadaniem okresu, w który wstępujemy, musi być głęboka, zasadnicza zmiana
tego stosunku, doprowadzenie do szczerej, przez obie strony należycie
rozumianej i cenionej współpracy, koniecznej zarówno dla odrodzenia życia
religijnego, jak dla zdrowego rozwoju narodu oraz trwałości i potęgi państwa.
Postać, w jakiej to nastąpi, zależeć będzie od dalszej ewolucji narodów i
państw katolickich i od stanowiska, jakie Kościół względem niej zajmie.
Państwo dzisiejsze, jego ustrój prawnopolityczny, jego instytucje są
wytworem XIX wieku i opierają się na zasadach, które ten wiek wprowadził w
życie. O charakterze jego rządu i o jego polityce formalnie Decyduje cała ludność
państwa, często bardzo różnorodna pod względem wyznaniowym, faktycznie zaś
istniejące w tym państwie, a nawet i poza jego granicami organizacje
polityczne, bądź jawne, mające wyraźne cele i dążenia, bądź tajne i w większej
lub mniejszej mierze co do swych celów nieuchwytne. Skład rządu i polityka
państwa jest wypadkową zmagania się tych sił zorganizowanych. Skutkiem tego
rząd dzisiejszego państwa nie jest czynnikiem stałym, działającym przez dłuższy
czas w jednym kierunku.
Stosunek tedy wzajemny Kościoła i państwa nie może się dziś oprzeć na tak
trwałych podstawach, jak dawniej. Kościół w tym samym państwie i w ciągu
krótkiego okresu lat miewa do czynienia z rządami, bardzo rozmaicie
zachowującymi się w sprawach religii i sprawach z religią ściśle związanych:
czasem nawet stosunek się zrywa, by się wkrótce na nowo nawiązać.
Ten brak stałości we wzajemnym stosunku Kościoła i państwa utrudnia
niezmiernie pracę Kościołowi i pociąga za sobą bardzo zgubne skutki dla
społeczeństw katolickich.
W państwie wszakże dzisiejszym, w państwie narodowym, istnieje czynnik
trwały, mało w swym charakterze zmienny, mianowicie - naród w ściślejszym tego
słowa znaczeniu, obejmującym żywioły posiadające głębszą świadomość swych
obowiązków i zadań narodowych. Naród nowoczesny uważa państwo za swoje, siebie
za odpowiedzialnego w nim gospodarza i wykazuje coraz silniejszą dążność do
kierowania państwem tak, ażeby ono jego celom służyło.
Państwami katolickimi są te, w których naród jest katolicki, jakkolwiek
mniejsza lub większa część ich ludności może należeć do innych wyznań.
Zadaniem narodu katolickiego jest dziś nadać charakter stały stosunkowi
swego państwa do Kościoła; w zakresie zaś spraw religijnych i związanych z
religią, leżących poza sferą działania państwa, rozwinąć pracę prowadzącą do
należytego postępu życia religijnego w kraju.
Wiek XlX ogłosił zasadę, że religia jest prywatną sprawą jednostki.
Niezawodnie, religia ze stanowiska chrześcijańskiego jest przede wszystkim
sprawą jednostki. Ze względów wszakże, któreśmy wyjaśnili wyżej, religia jest
także sprawą rodziny i sprawą narodu. Nie jest zatem wyłącznie sprawą
jednostki.
Wspomniana zasada znalazła wyraz prawny w zapewnieniu wszystkim mieszkańcom
państwa wolności sumienia, bezwzględnej tolerancji religijnej. Jest to nie
tylko prawo pisane: weszło ono w poczucie prawne społeczeństwa. Dziś wszyscy
uznają, że jednostce i jej sumieniu trzeba pozostawić, w co ma ona wierzyć i co
praktykować.
W poczuciu społeczeństwa jest to prawo jasne, nie dające się kwestionować,
ale całkiem jasne tylko wtedy, gdy mowa o poszczególnie branym obywatelu, o
dojrzałej jednostce ludzkiej, i wyłącznie o jej osobistym stosunku do religii.
Traci ono swoją jasność z chwilą, kiedy się wykracza poza wewnętrzne życie
jednostki, gdy staje sprawa wychowania dzieci, a tym bardziej, gdy chodzi o
życie publiczne, o propagandę słowem i czynem. Jest cały szereg czynów w tym
zakresie, które opinia społeczeństwa katolickiego potępia, z którymi się nie
godzi, co do których swobodę jednostki chciałaby skrępować, z punktu widzenia,
mianowicie, że religia nie jest tylko spraną jednostki, ale także rodziny i
narodu.
Ta sama wszakże opinia nie zgodziłaby się, ażeby państwo zbyt daleko swój
przymus w tym względzie rozciągało. Żąda ona od państwa, żeby dawało dzieciom w
szkole wychowanie prawdziwie religijne, żeby nie pozwalało nikomu religii, ani
Kościoła publicznie obrażać, żeby prawa jego były zgodne z zasadami katolickimi
(jak np. prawo małżeńskie) itd. Ale nie zgodziłaby się, żeby np. państwo odbierało
dzieci rodzinom, które nie wychowują ich religijnie, żeby obywatelowi nie było
wolno wypowiadać w kulturalnej formie swych przekonań, zmieniać wyznania.
Poczucie religijne i moralne nakazuje wiele rzeczy uważać za złe i pragnie
je usunąć, ale poczucie prawne nie pozwala w każdym wypadku do usunięcia zła
używać przymusu państwowego. Przymus państwowy, zbyt szeroko stosowany, może
pociągnąć za sobą o wiele większe zło od tego, które się chce usunąć.
W zakresie obrony podstaw życia religijnego, jedne rzeczy może i musi robić
państwo; te zaś, których państwo robić nie może i w których ingerencja państwa
jest niepożądana, musi robić społeczeństwo. Tym zaś większy obowiązek ciąży na
społeczeństwie, im państwo w danym zakresie gorzej spełnia swe zadania.
Wyrazu "społeczeństwo" często się nadużywa: jako podmiot
działający, jest to pusty wyraz, o ile się go bliżej nie określi. Rozumiem tu
przez społeczeństwo zorganizowany naród -- zorganizowany moralnie w silną
opinię publiczną, i fizycznie, bo bez tego nawet nadanie opinii publicznej
właściwego kierunku i zapewnienie posłuchu dla niej w dzisiejszych warunkach
jest niemożliwe.
V.POLITYKA POLSKI JAKO KRAJU KATOLICKIEGO
Państwo polskie jest państwem katolickim.
Nie jest nim tylko dlatego, że ogromna większość jego ludności jest
katolicką, i nie jest katolickim w takim czy innym procencie. Z naszego
stanowiska jest ono katolickim w pełni znaczenia tego wyrazu, bo państwo
nasze jest państwem narodowym, a naród nasz jest narodem katolickim.
To stanowisko pociąga za sobą poważne konsekwencje. Wynika z niego, że
prawa państwowe gwarantują wszystkim wyznaniom swobodę, ale religią panującą,
której zasadami kieruje się ustawodawstwo państwa, jest religia katolicka, i
Kościół katolicki jest wyrazicielem strony religijnej w funkcjach państwowych.
Mamy w łonie naszego narodu niekatolików, mamy ich wśród najbardziej
świadomych i najlepiej spełniających obowiązki polskie członków narodu. Ci
wszakże rozumieją, że Polska jest krajem katolickim i postępowanie swoje do
tego stosują. Naród polski w znaczeniu ściślejszym, obejmującym świadome swych
obowiązków i swej odpowiedzialności żywioły, nie odmawia swoim członkom prawa
do wierzenia w co innego, niż wierzą katolicy, do praktykowania innej religii,
ale nie przyznaje im prawa do prowadzenia polityki, niezgodnej z charakterem i
potrzebami katolickimi narodu, lub przeciw katolickiej.
Wielki naród, jak już było gdzie indziej powiedziane, musi nosić wysoko
sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego
państwa nie noszą go dość wysoko, i musi go dzierżyć tym mocniej, im
wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki.
Żyjemy w dobie bankructwa wielu podstaw, na których opierało się życie
świata naszej cywilizacji w ostatnim okresie dziejów. W krajach przodujących
cywilizacyjnie dotychczasowe podstawy walą się szybko, a niewiele widać
twórczości w kierunku budowania nowych. Raczej widzi się upór w kierunku
ratowania tego, czego się uratować nie da.
Takie momenty w dziejach cywilizowanej ludzkości bywały już nieraz.
Znamionowały je zawsze pewne rysy wspólne, bez względu na warunki czasu i
miejsca: upadek wiary, silnej wiary w cokolwiek; upadek myśli -- zanik
twórczości; upadek smaku -- górowanie brzydoty nad pięknem; rozkład dyscypliny
moralnej i upadek obyczajów; wreszcie, rozpowszechnienie się rozmaitych
zabobonów, zastępujących wierzenia religijne. Wszystkie te rysy występują w
bardzo uwypuklony sposób w dzisiejszym życiu naszej cywilizacji.
O upadku wiary już żeśmy mówili. Gdy mowa o upadku myśli, to przecie
ostatnie dziesięciolecia odznaczają się takim jej ubóstwem, jakiego nie było
chyba w żadnym momencie dziejów naszej cywilizacji. To, co ludzie dziś piszą,
jest właściwie tylko przeżuwaniem i wakowaniem myśli ubiegłego okresu, o ile
nie jest krytyką, stwierdzaniem bankructwa ideowego i przepowiadaniem upadku
cywilizacji. Poza pracą naukową, nie pozwalającą sobie zresztą na wielkie,
przełomowe uogólnienia (z wyjątkiem może jednej dziedziny - fizyki), żadnej
wybitnej twórczości na jakimkolwiek polu: wielkich ludzi już niema. Zjawiają
się kierunki w sztuce, usiłujące wydusić z siebie jakąś oryginalną twórczość,
oryginalność ta atoli polega przeważnie na upadku smaku. Ten uderza przede
wszystkim w życiu świata bawiącego się, w zaniku elegancji, którą szyk
zastąpił: w manierach, strojach, tańcach, naśladujących ruchy zwierząt lub
inne, jeszcze mniej nadające się do produkowania publicznie. O upadku
dyscypliny moralnej, o rozkładzie obyczajów, o rozluźnieniu węzłów rodzinnych,
o rozroście różnego rodzaju zboczeń mówić -- byłoby tylko powtarzaniem tego, co
wszyscy stwierdzają. Przypisuje się to zazwyczaj wpływowi długotrwałej wojny --
tymczasem okazuje się, że źródła leżą głębiej: od chwili zakończenia wojny nie
widzimy cofania się, ale przeciwnie, duży postęp w tym kierunku. A zabobony? W
tym świecie, który tak się chełpi, że nauczył się myśleć naukowo, jaka ogromna
jest liczba ludzi, którzy się nie odważą zapalić trzech papierosów od jednej
zapałki! Liczba wróżek wszelkiego rodzaju, a jednocześnie wiara w ich wróżby
ogromnie wzrosła; praktyki kabalistyczne stały się epidemią; co noc w każdym
większym środowisku pokazuje się spora liczba duchów, są już miasta, w których
bodaj jest więcej seansów wszelkiego rodzaju, niż nabożeństw, a w największym
ognisku świata intelektualnego produkuje się żywego Buddę.
Nikt nie będzie chyba rozumiał, że to jest obraz dzisiejszego życia narodów
naszej cywilizacji. Narody te mają wiele cnót, wiele zalet, wiele cennych
instynktów i nałogów, które kierują ich życiem powszednim, stanowią ich siłę i
podstawę istnienia; mają wiele wspaniałych instytucji, które zasługują na
podziw i których możemy im zazdrościć, wiele zasobów materialnych i duchowych,
nagromadzonych pracą pokoleń, zasobów, które nie tak rychło się wyczerpią. To,
co tu przedstawiam, to są zjawiska, występujące przeważnie na wyższych piętrach
ich życia, zjawiska znamienne dla dzisiejszej doby i brzemienne skutkami dla
najbliższej przyszłości.
My, którzy przywykliśmy zwracać oczy ku tym wyższym piętrom życia narodów
przodujących w naszej cywilizacji i stamtąd czerpać wzory dla siebie, dziś
jesteśmy w tym położeniu, że wzorów cennych, pobudzających naszą myśl do pracy,
podnoszących przez przeniesienie na nasz grunt naszą kulturę w różnych
dziedzinach, znajdujemy coraz mniej, a coraz więcej spotykamy się z objawami
upadku i rozkładu. Bezkrytyczność wszakże i zakorzeniony popęd do
naśladownictwa każe nam to wszystko do Polski przenosić. Wynikiem tego jest
usypianie naszej myśli i rozkład moralny.
My wszakże jesteśmy narodem, który cnoty narodów zachodnich posiada w o
wiele mniejszym stopniu; znamionująca je dyscyplina i rozmaite dobroczynne
instynkty społeczne są u nas o wiele słabsze; nie posiadamy takich wspaniałych i
na tak mocnych fundamentach stojących instytucji wszelkiego rodzaju; zasoby
wreszcie materialne i duchowe, odziedziczone po minionych pokoleniach, są u nas
o wiele skromniejsze. Jesteśmy narodem młodszym, mającym krótszą i uboższą
przeszłość cywilizacyjną.
Ta trucizna, która się tam dziś wytwarza i której tam dziś obficie
zażywają, dla naszego młodego organizmu jest dziesięciokrotnie bardziej
zabójczą. Gdy starsze narody stopniowo pod jej wpływem rozkładają się, my,
starając się dorównać im, rychło zgnijemy.
Dlatego ta reakcja, która się u nas i w innych krajach katolickich zaczyna,
musi pójść szybko, jeżeli ma nas ocalić, to mamy przed sobą wielką przyszłość:
zdobędziemy ją naszymi młodymi, świeżymi siłami, rosnącymi i organizującymi się
na rzymskich podstawach cywilizacyjnych, na podstawach, z których cywilizacja
nasza wzięła swą potęgę i od których odchylanie się prowadzi do upadku.
Ubiegający okres dziejów doprowadził do wszechwładzy wolnomularstwa. Jedne
kraje tak zostały przez nie opanowane, że tylko słaba mniejszość stoi poza jego
wpływami, że masoński sposób myślenia, masoński duch wszedł w ich krew, tak jak
w naszą krew wszedł katolicyzm. Innym, przy pomocy tamtych, panowanie
wolnomularstwa zostało narzucone.
W ciągu XIX stulecia wolnomularstwo produkowało idee i prądy myśli, które
porywały za sobą wszystko prawie, co najżywsze, co posiadało największą energię
duchową. To je doprowadziło do zwycięstwa. Ale jednocześnie ze zwycięstwem
przyszły dwa fakty: nowe idee przestały z warsztatu wolnomularskiego wychodzić,
bo ze stanowiska swych założeń wolnomularstwo wypowiedziało już swe ostatnie
słowo; te zaś idee, które zostały rzucone i wprowadzone w życie w ubiegłym
okresie, zaczynają szybko bankrutować. Sami masoni dziś tracą wiarę w swe idee.
Wolnomularstwo utraciło już siłę duchowej atrakcji. Mając siłę
organizacyjną, a stąd władzę i rozdawnictwo łask, przyciąga ono jeszcze ludzi,
i to w dużej liczbie. Ale ten rodzaj ludzki, których się przyciąga łaskami, nie
podbija świata. Przyszłość należy do tych, co mają ideę, wiarę w nią i zdolność
poświęcenia.
Głównie dzięki robocie wolnomularstwa przeżyliśmy blisko dwustuletni okres
wytężonej w dziedzinie politycznej produkcji doktryn, dogmatów sekciarskich,
"izmów" wszelkiego rodzaju. Umysł ludzki tak się już wdrożył w to, że
każda polityka musi wychodzić z jakiejś oderwanej doktryny, a każda organizacja
polityczna być mniej lub więcej sektą, że nawet reakcja narodowa na to
rozpanoszone sekciarstwo usiłowała czasami wytworzyć doktrynę, dla przeciwstawienia
jej innym doktrynom, które zwalczała.
Ten okres urodzaju na doktryny polityczne, wypowiedziawszy swe ostatnie
słowa w nienowym zresztą komunizmie, z przeciwnej zaś strony w faszyzmie, już
się kończy. Główny warsztat, który je wyrabiał - wolnomularstwo już jest w tym
względzie nieczynne. Ludzie współcześni posiadają już mało wiary w zbawcze
doktryny polityczne, jak od dawna w medycynie stracili wiarę w panacea. I to
może więcej, niż inne rzeczy, świadczy, że się zaczyna nowy okres dziejów.
Polityka jako czynność, której najogólniej pojętym przeznaczeniem jest
umożliwić człowiekowi byt społeczny - a co za tym idzie, cywilizację i
podnoszenie się na coraz wyższy poziom - musi czerpać swą myśl przede wszystkim
z poznania społeczeństwa, któremu ma służyć, ze zrozumienia istoty więzów
społecznych, wytworzonych przez jego przeszłość, z możliwie gruntownej oceny
wartości różnych składników jego życia. Musi ona wychodzić z rzeczywistości, z
faktów, a nie z oderwanych założeń.
W świecie naszej cywilizacji jedyną właściwie postacią ustroju społecznego
jest naród, naród nowoczesny, taki, jak go ukształtowała ewolucja dziejów
ubiegłego okresu. To nie jest teoria, nie doktryna, ale fakt stwierdzony.
I faktem jest również rola religii w życiu jednostki, rodziny i narodu,
taka jak ją wyżej starałem się przedstawić.
Fakty te trzeba zrozumieć i uczciwie wyciągnąć z nich logiczne
konsekwencje.
Konsekwencje te są proste i jasne:
Ze stanowiska ludzi, którzy należą do narodu są liczne, błąkające się wśród
naszego świata żywioły, które do żadnego z narodów nie należą -- jedyną opartą
na rzeczywistości polityką jest polityka narodowa.
Polityka narodu katolickiego musi być szczerze katolicką, to znaczy, że
religia, jej rozwój i siła musi być uważana za cel, że nie można jej używać za
środek do innych celów, nic wspólnego z nią nie mających.
Ostatnie zdanie szczególnie mocno trzeba podkreślić: w naszej własnej
historii ostatniego pięćdziesięciolecia, mianowicie w dzielnicy austriackiej,
mieliśmy przykłady używania religii i Kościoła do celów im obcych, co
przyniosło większe szkody, niż walka prowadzona przeciw religii przez jej
wrogów.
Polityka jest rzeczą ziemską i punkt widzenia polityczny jest ziemski,
doczesny. Ale i z tego punktu widzenia religia w życiu narodów jest najwyższym
dobrem, które dla żadnego celu nie może być poświęcane.
Roman Dmowski
Roman Dmowski "Nasz Patriotyzm"
Zeskanowano z 11-stej pozycji wydawniczej PERICULUM Warszawa wydanej w
marcu 1987 , którą to publikację opracowano na podstawie Roman Dmowski " Pisma
" tom III ,Częstochowa , Antoni Gmachowski i S-ka , 1938.
„Zachowano oryginalną pisownię. Kopiowanie dozwolone za podaniem źródła” –
zapewnia wydawnictwo PERICULUM.
Do marca 1987 "Nasz Patriotyzm" ukazał się też
nakładem Wydawnictwa Narodowego "Chrobry", Warszawa 1983 .
OD WYDAWCY PERICULUM
W chwili obecnej dzieje Narodowej Demokracji stanowią najbardziej
zafałszowaną część współczesnej historii Polski. Oficjalna historiografia od
czterdziestu kilku lat przedstawia ten
największy polski ruch polityczny pierwszej połowy XX wieku w sposób
karykaturalny, obraźliwy, często całkowicie sprzeczny z prawdą historyczną.
Również większość środowisk opozycyjnych powstałych w Polsce w ostatnich
latach, odnosiła się zdecydowanie wrogo do tradycji tego ruchu. Nie miejsce tu
na przedstawianie przyczyn tego stanu rzeczy jest ich wiele i na razie
pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że zostaną kiedyś w pełni naświetlone.
Ważniejsze w tej chwili wydaje się spostrzeżenie, że następstwem tych zjawisk
jest poważne zubożenie świadomości historycznej Polaków w decydującym dla
naszej przyszłości przełomie lat 1980-1981.
Wobec braku obiektywnych prac historycznych dotyczących dziejów obozu
narodowego, niezbędnym staje się prezentowanie najważniejszych tekstów źródłowych, przedstawiających program i
działalność tego ruchu.
W niniejszej broszurze pragniemy zapoznać Szanownych Czytelników z tekstem
Romana Dmowskiego "Nasz Patriotyzm" napisanym na początku ', 1893
roku i wydanym bezdebitowo w cyklu wydawnictw "Z dzisiejszej doby", i
w marcu tegoż roku. Praca ta pisana była niemal sto lat temu i choć nie jest
najważniejsza w dorobku tego autora uznaliśmy za wskazane wydać ją drukiem
głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, broszura ta była próbą sformułowania programu tworzącego się ruchu
narodowo-demokratycznego. Właśnie w 1893 roku powstała tajna Liga Narodowa -
organizacja obejmująca swym zasięgiem ziemie trzech zaborów, która następnie
dała początek Stronnictwu Demokratyczno -Narodowemu. Program powstały w tym
czasie obrazuje w dużym stopniu początki drogi politycznej ruchu, który w
następnych latach miał odegrać tak ważną
rolę w historii Polski. Po drugie, jej autorem był Roman Dmowski, współzałożyciel Ligi Narodowej, a w
późniejszych latach długoletni przywódca -- w Narodowej Demokracji. W
dzisiejszej Polsce znajomość tej postaci jest
niewielka, z wyjątkiem środowisk, w których przetrwała żywa tradycja
rodzinna. Większość Polaków czerpała
wiedzę na ten temat z prac takich historyków jak - profesor Wapiński, który we
wstępie do jednej ze swych książek o Romanie Dmowskim zastanawiał się nad tym
"czy warto popularyzować dzieje i działalności bohatera negatywnego"
/sic !/ .
Ruch narodowo-demokratyczny kształtował się w szczególnym okresie dziejów
Polski. Po krwawo stłumionym powstaniu styczniowym społeczeństwo polskie
cechował marazm polityczny. Miejsce romantycznych haseł powstańczych zajęły
postulaty pracy organicznej. Realizacja tej idei była niezwykle ważna dla
przyszłości Polski, jednak w praktyce dotykała ona głównie sfery ekonomicznej,
powodując jednocześnie pogłębianie się niewiary w możliwość odzyskania
niepodległości. Krystalizujący się w tych warunkach ruch narodowy występował,
jak to dokładnie obrazuje właśnie program z 1893 roku, przeciwko trzem rodzajom
postaw politycznych. Zwalczał politykę ugodową, która zakładała, i że rezygnując
z wystąpień przeciwko zaborcom, zachowując względem nich lojalność, uzyska się swobodny rozwój
kulturalny i gospodarczy. Z drugiej
strony, przeciwstawiał się planom
powstańczym które u schyłku XX wieku nie miały zresztą zbyt wielu zwolenników.
Żywiołowe, nieprzygotowane zrywy wywoływane w okresie ścisłego sojuszu trzech
państw zaborczych, przyczyniały się zdaniem przywódców ruchu narodowego do
wyniszczenia najaktywniejszych warstw społeczeństwa, cofania się kraju w
rozwoju kulturalnym i gospodarczym, czy też osłabienia żywiołu polskiego na
ziemiach niejednolitych etnicznie. Wreszcie, narodowcy przeciwstawiali się tzw.
biernemu oporowi, opartemu na postawach negatywnych bez jakiegokolwiek
pożytecznego programu. Uznali, że jest to równie mało realna droga do
niepodległości co poprzednie. Tym postawom Liga Narodowa przeciwstawiła program
tzw. polityki czynnej. Odrzucając ugodę, zrywy powstańcze oraz bierny opór,
program ten wzywał do nieustępliwej walki o podstawowe instytucje życia
społecznego; polską szkołę, stowarzyszenia, prasę, samorząd itd. Krytykowano
powszechnie tak właściwy Polakom "patriotyzm odświętny". Nowy
patriotyzm miał polegać na codziennej, uporczywej walce o umacnianie polskości,
we wszystkich dziedzinach życia narodowego. Mieściła się w tym zarówno walka o ziemię i w ogóle
pomyślność gospodarcza, jak również dbałość o rozwój kulturowy i moralny.
Na szczególną uwagę zasługuje w tym miejscu jeszcze jeden problem.
Historycy marksistowscy, od samego początku określają Narodową Demokrację jako
ruch "stojący na straży interesów polskiej burżuazji" Tego rodzaju
twierdzenia trudno nawet usprawiedliwić ciasnym doktrynerstwem marksizmu,
ponieważ jest ono z gruntu fałszywe, podobnie jak fałszywe są twierdzenia o
"ugodowości endecji" względem caratu. Ruch narodowy w przeciwieństwie
do innych stronnictw czy partii zawsze głosił i realizował zasadę
podporządkowania interesów klasowych interesom narodu jako całości. Tak ważną
sprawą była solidarność wszystkich grup społecznych w okresie zaborów nie trzeba
nikogo dzisiaj przekonywać. Narodowa Demokracja zdobyła się w latach 1803 -1914
na olbrzymi wysiłek uświadamiania narodowego chłopów i robotników. Wobec faktu,
że jeszcze w drugiej połowie XIX wieku 2/3 Polaków nie miało świadomości
narodowej, było to pierwsze zwycięstwo w drodze do niepodległości.
Czytając broszurę "Nasz Patriotyzm” Romana Dmowskiego musimy mieć
świadomość, że pisana ona była w całkowicie odmiennych warunkach politycznych.
Porównywanie dzisiejszej Polski do Polski tamtego okresu byłoby
niedopuszczalnym uproszczeniem. To co dzisiaj nas zastanawia w tej pracy to
przede wszystkim wielki styl politycznego myślenia oraz wartości naszego
historycznego dziedzictwa. Wartości, które zostały skazane na zapomnienie.
Niech zatem przeżycia zawiązane z
jej lektury staną się dla Szanownego Czytelnika zachęta do podjęcia trudu
poznania wielkiego dziedzictwa Narodowej Demokracji.
WYDAWNICTWO PERICULUM
Roman Dmowski "Nasz Patriotyzm"
Polityka narodowa w głównych swoich zasadach nie może być oni poznańska,
ani galicyjska, ani warszawska - musi ona być ogólno-polska. Odpowiednio do
położenia politycznego każdej dzielnicy, musimy uznawać rozmaity stosunek do
rządów zaborczych, musimy się godzić na rozmaite odpowiadające warunkom
miejscowym środki działanie, nic to nie zmienia to w niczem tej ogólnej zasady,
według której każdy czyn polityczny Polaka; bez względu na to, gdzie jest
dokonywany i przeciw komu skierowany, musi mieć na widoku interesy całego
narodu.
Zgodnie z tą zasadą deputowany jakiegoś okręgu wyborczego do parlamentu
przede wszystkiem winien reprezentować interesy całego narodu, nie zaś swego
powiatu. Jeżeli posłowie nasi w ciałach prawodawczych niemieckich i austrjackich za mało dają dowodów, że uważają
się za posłów całej Polski, że mają na względzie zawsze interesy całego narodu
polskiego, nie świadczy to, iż zasada nasza jest niewłaściwa, ale że sami owi
posłowie są raczej patriotami galicyjskimi i poznańskimi, ni polskimi, o ile w
ogóle zasługują
na miano patriotów.
Taż sama zasada obowiązuje wszelką organizację polityczną, wszelką partię,
wszelkie stronnictwo, bez względu na pole ich działalności.
Jeżeli tedy w piśmie niniejszem uwzględnimy tylko sprawy zaboru
rosyjskiego, jeżeli zwrócimy uwagę tylko na stosunek względem rosyjskiego rządu,
to nie dlatego, żebyśmy nie uznawali wspomnianej zasady albo o niej zapomnieli,
ale dlatego, że:
1/ przemawiamy jako ludzie dla których punktem ciężkości w ich działaniu
był i jest zabór rosyjski
2/ pod panowaniem rosyjskim znajduje
się część Polski największa
i najważniejsza, obejmująca ognisko życia polskiego, duchowego stolicę
kraju - Warszawę, a więc część, której los decyduje o losie całej ojczyzny.
Nie znaczy to, żeby stanowisko nasze względem Galicji i zaboru pruskiego było
platoniczne - przeciwnie, dążyliśmy zawsze i dążymy do tego, żeby nasze hasła
działania znalazły jak najwięcej wyznawców w pozostałych zaborach, ażeby
polityka narodowa wszystkich dzielnic stała się jednolitą, uznała
jeden punkt wyjścia, oparła się na jednych zasadach. Widziały z
zadowoleniem, że zakordonowi rodacy bacznie śledzą rozwój naszej działalności i
że polityka nasza, choć wrogo traktowana przez sfery wpływowe a w znacznej
większości nie patriotyczne, znajduje tam coraz więcej zwolenników.
Przyjmując zasadę, że polityka narodowa nie może brać za punkt wyjścia
interesów pojedynczej dzielnicy, stawiamy obok niej drugą, według które
prawdziwy patrjotyzm nie może mieć na względzie interesów jednej jakiejś klasy,
ale dobro całego narodu. Zasady tej nie należy tłumaczyć niedorzecznie przez
równomierne popieranie interesów wszystkich klas-tłumaczenie będące banalnym,
powszechnie u nas powtarzanym frazesem taniego patrjotyzmu.
W praktyce politycznej rzetelne stanowisko narodowe sprowadza się do obrony
interesów tych klas ,których podniesienie i dobrobyt leży w interesie narodu, a
których nędza i ciemnota zgubę społeczeństwu górują. Patrjotyzm nie nakazuje
jedynie konserwowania narodu, ale czuwanie nad możliwie szybkim i prawidłowym
sił jego rozwojem. Równomierne popieranie interesów wszystkich klas - to pusty
frazes, którym wojują ci, co tworzą programy
patrjotyczne przy biurku lub przy kądzieli a nie biorąc się do czynu,
któryby im całą niedorzeczność tego pozornie szerokiego stanowiska
wykazał; to obłudny płaszczyk tych, co
pokryć muszą grzeszne ciało swego ciasnego klasowego interesu.
Mówimy naturalnie tylko o interesach
klasowych. Obok nich istnieje - cała sfera interesów ogólno-narodowych, o które
chodzi wszystkim członkom społeczeństwa, bez względu na ich klasowe stanowisko.
Ucisk językowy, religijny, brak elementarnych swobód obywatelskich itp. dotyka
interesów każdego obywatela bez wyjątku.
Oto dwa dogmaty, z których wypływa
wyznanie naszej wiary narodowej, Ufni w prawość, tej wiary, idziemy naprzód,
nie bacząc na kierowane przeciw nam ciosy ze strony obcych wrogów, ani na mniej
lub więcej uczciwe oskarżenia, rzucane na nas przez swoich. Prędzej czy później
okaże się,
kto poszedł drogi prostszą, kto sobie obrał "tę lepszą cząstkę, która
mu nigdy odjęta nie będzie". .
Rząd rosyjski rozmaitemi czasy rozmaicie usprawiedliwiał swoje
gwałty na Polsce. Dowodząc, że ziemie litewskie i ruskie stanowią odwieczną
jedność z moskiewskim rdzeniem państwa carów, dziką działalność swą na tych
ziemiach nazywał wyzwalaniem swego ludu z pod jarzma polskiego. Gnębiąc
szlachtę w etnograficznej Polsce, podawał się za obrońcę uciśnionych
ekonomicznie i politycznie włościan. Wieszanie i masowe wysyłanie na Sybir
najlepszych sił społeczeństwa nazywało się uzdrawianiem narodu z chorobliwych
marzeń, gwałty na unitach - przyjmowaniem na łono swego kościoła braci, których
niegdyś przemocą oderwano i którzy teraz dobrowolnie powracają. Do ostatnich
jeszcze czasów słyszeliśmy, że rząd rosyjski nic nie ma przeciw pomyślnemu
rozwojowi narodowości polskiej,
że chodzi mu tylko o zachowanie w całości granic państwa, o wytępienie
dążności separacyjnych.
Przy bezczelności, które się rząd carski zawsze odznaczał, podobne, wykręty
nie były rzeczą trudną, musiała jednak nadejść chwila, kiedy nawet ta oficjalna
logika przestała wystarczać. Ta chwila już nadeszła, dziś bowiem gospodarka
rosyjska w Polsce wolna jest prawie od wszelkiego wysiłku utrzymania
usprawiedliwiających pozorów. Dziś rząd przestaje się kryć,
że celem jego usiłowań jest zlanie Polaków z Rosją pod każdym względem,
czyli, inaczej mówiąc, wytępienie narodowości polskiej.
Nie jest naszem zadaniem dawać tu pełnego obrazu gospodarki rosyjskiej w
Polsce, chodzi nam tylko o wskazanie parę jej najgłówniejszych rysów.
Na pierwszym planie zwrócimy uwagę na walkę z językiem polskim. Usunięcie
tego języka że wszystkich urzędów; całkowite niemal wyparcie go ze szkół;
zakazy mówienia po polsku uczniom w szkołach, służbie
na kolejach, nawet w bufetach kolejowych; dzisiejsza dążność do narzucenia
języka rosyjskiego nawet siostrom miłosierdzia i lekarzom w szpitala
wprowadzanie stopniowe języka państwowego do administracji, .przedsiębiorstw
prywatnych; forsowanie teatru rosyjskiego w Warszawie; prześladowanie
prywatnego nauczania w języku polskim; zakaz wydawania na Litwie i Rusi pism,
urządzania przedstawień teatralnych w języku nie rosyjskim, a nawet znane
.powszechnie na Litwie zakazy mówienia w sklepach i na ulicach ,
po polsku wszystko to świadczy, że rząd
rosyjski nie cofa się przed żadnymi
środkami w swej dążności żadnymi, środkami w swojej dążności do
całkowitego wytępienia mowy polskiej.
W parze z tą dążnością idzie walka z
katolicyzmem , posiłkująca się
rozmaitemi środkami, poczynając od
przymusowego chrzczenia na
prawosławie dzieci małżeństw mieszanych
a kończąc na zabudowywaniu Polski
cerkwiami prawosławnymi bez względu
na szczupłą ilość mieszkańców
tego wyznania. Nie trzeba przypominać o odrywaniu od kościoła katolickiego
unitów i katolików z pomocą najdzikszych gwałtów.
Obok języka i religji podlegają tępieniu wszelkie inne składniki
nasze kultury narodowej. Nasze miary i wagi zastąpiono rosyjskimi - w ostatnich
czasach byliśmy świadkami usunięcia jedynych pozostałych w użyciu polskich miar
długości i wycofania z obiegu reszty polskich pieniędzy;
na miejsce kalendarza naszego, przyjętego przez cały świat cywilizowany
narzucają nam coraz więcej wsteczny kalendarz juliański; nazwy geograficzne w
rdzennej Polsce stale są przekręcane nietylko w użyciu urzędów ale w nowem
brzmieniu rosyjskim narzucane są prasie polskiej; ba nawet zdarzają się
wypadki, że orkiestrom włościańskim zabraniaj władze występować w strojach
ludowych i każe się przebierać w surduty.
Nie będziemy przytaczali całej powodzi podobnych faktów, gdyż wskazane powyżej są dostatecznem świadectwem, że rząd
rosyjski usiłuje zniszczyć kulturę polski we wszystkich jej częściach
składowych, nie wyłączając nawet religji, na który uderzać jest najtrudniej, że
w usiłowaniu tem używa wszelkich środków poczynając od małych i śmiesznych a
kończąc na gwałtownych.
Walka z kulturą polski, czyli wynaradawiane to jedna tylko strona
rosyjskiej względem nas, polityki. Na niej polityka ta się nie kończy.
Wynaradawiana Polska nie byłaby jeszcze
całkiem podobną do. Rosji – pozostałyby
różnica stopy ogólno - cywilizacyjnej. Naród nasz, który ma za sobą
tysiąc lat kultury, który jest, narodem europejskim- wyprzedza na wielką odległość Rosję, co zresztą sami
Rosjanie powszechnie przyznają. Wobec tego występuje druga strona polityki rosyjskiej, mianowicie natężenie do
powstrzymania w rozwoju cywilizacyjnym, do zatamowania u nas wszelkiego postępu.
Działalność ta rozpoczęła się z chwilą, kiedy odebrano nam
wszelkie instytucje polityczne i narzucono carski despotyzm, surowszy o wiele, niż
w samej Rosji. Nie mamy bowiem nawet tego cienia praw politycznych,
który tam istnieje w postaci
samorządu szlacheckiego ziemiaństwa,
samorządu miejskiego lub wreszcie sądów przysięgłych. Pozostawiono
najmizerniejszy samorząd jedynie
ludności wiejskiej, w postaci gminy, w nadziei, że mało wyrobiona politycznie
warstwa, z całą bezwzględnością terroryzowana przez carskich urzędników,
jątrzona przez nich przeciw innym klasom narodu, będzie powolnym w ręku rządu
narzędziem. Dzisiaj, kiedy lud wiejski poczyna objawiać swą samodzielność,
kiedy zaczyna krytyczniej patrzeć na swe położenie ta fikcja prawna zwana gminą
coraz częściej jest gwałcona przez bezczelną samowolę naczelników powiatu i ich
narzędzi.
Naród który przed stu laty tworzył takie konstytucje jak Ustawa Trzeciego
Maja, ma za całe prawo bagnet i nahajkę. W kraju, w którym od wieków znane było
prawo "Neminem captivabimus nisi jure victum
od woli żandarma zależy przetrzymywanie w ciągu lat całych na śledztwie
ludzi, przeciw którym nie ma żadnych dowodów winy; w kraju tym bez sądu i bez
prawa obrony, na mocy opinji żandarma i prokuratora, urzędnik administracyjny
skazuje podejrzanych politycznie na więzienia i na zesłanie, a na szbienicę
ludzie idą z wyroku sądów wojennych; w kraju tym, w razie zajść z wojskowymi,
jedynie na ich skargę, naczelnik wojsk wsadza broniącego swej godności
obywatela do więzienia na pół roku, nie pytając go nawet jak się rzecz miała.
Jednym słowem naród dojrzały politycznie żyje w warunkach, w których
wszechwładnym panem jest policjant i żołdak. Nikt nie zaprzeczy, że w bezprawiu
takiem człowiek zatraca najcenniejsze zdobycze cywilizacji - poczucie godności
ludzkiej i praw obywatelskich, tym samem zaś zbliża się do ogólnego typu
poddanych cara rosyjskiego. Najważniejsze czynniki cywilizacyjne -
stowarzyszenia, prasa i literatura, coraz bardziej krępowane są u nas w swem
działaniu. W granicach ziem polskich rząd obecny nie zatwierdził ustawy ani
jednego towarzystwa naukowego, z wyjątkiem
tych, które założone przez Rosjan, służą do celów
rusyfikacyjnych. Nie dozwolono nawet założyć towarzystwa gimnastycznego. Na
jedne pisma rząd nie udziela koncesji, innym daje ją z wielkim trudem "',i
przy ogromnych kosztach, inne wreszcie zamyka bez żadnego widocznego '' powodu
/ostatni środek stosowany jest szczególnie do pism prowincjonalnych/. Ażeby
powstrzymać rozwój czytelnictwa, nie pozwala ustanowić niskiej ceny
prenumeracyjnej. Zakres przedmiotów, o których wolno pisać, coraz się
zmniejsza: pisma nasze doszły już do tego, że poza okrojoną należycie
polityką zagraniczną wolno im pisać
tylko o balach, koncertach i o wypadkach na ulicy, no, nie o wszystkich - kiedy
bowiem oficer strzela do przechodnia z rewolweru, to można się dowiedzieć o tem
tylko od świadków, kiedy zaś kozak morduje rodzinę sklepikarzy dla rabunku, to
w pismach kozak nazywa się "jakąś osobą". Gdy przyjeżdża do Warszawy
teatr rosyjski, cenzura wskazuje jak długie maja być w gazetach recenzje i co w
nich ma być napisane. Jednym słowem, prasa nasza i literatura, krępowana z dnia
na dzień, doszła
do tego, że może się obracać jedynie w sferze zjawisk najmniejszej wagi, i
to z ograniczoną nader swobodą. Wszelki objaw samodzielności politycznej
spotyka okrutna kara. Odbija się to szczególnie na klasie robotniczej, która nader
szybko wzrasta u nas liczebnie i podnosi się umysłowo. Robotnicy nasi,
porównując swe położenie z położeniem robotników w całej Europie, widzą, jak
wielu warunków brak im do normalnego rozwoju społecznego. Domagają się więc
praw, które by im ten rozwój umożliwiły. Co otrzymują, mogą nam odpowiedzieć
zbryzgane krwią ulice Żyrardowa i Łodzi.
Oto ogólne rysy działalności cywilizacyjnej rządu rosyjskiego w naszym
kraju.
Te usiłowania przeciwcywilizacyjne, zarówno jak i wynaradawianie,
napotykają opór w żywotności i siłach rozwojowych naszego społeczeństwa. Wydany
w ostatnich czasach okólnik Hurki, przypominający urzędnikom obowiązek
szczepienia w Polsce języka rosyjskiego, zawiera jednocześnie dobrowolne
przyznanie się, że usiłowania, skierowane na szkołę i na administrację, nie
dały pożądanych rezultatów. Rozumiejąc to, rząd zaczął w ostatnich czasach z
większą energją stosować fizyczni wprost środki gnębienia narodu. Na czele tu
postawić należy świeży fakt reform kolejowych, rozpoczętych w Kongresówce od
drogi żelaznej Warszawsko-Terespolskiej i polegających na tem, że ze wszystkich
lepszych posad usunięto Polaków i sprowadzono na ich miejsce Rosjan; ci ostatni
zaś tak gnębią fizycznie i moralnie zależną od nich polską służbę, że tylko
groza strasznej nędzy powstrzymuje ludzi od porzucenia tego gorzkiego kawałka
chleba. Środek ten ma dla rządu dwojaką korzyść: z jednej strony rzuca on w
nędzę Polaków, z drugiej zaś pomnaża ilość Rosjan w Polsce. Mechaniczne takie
wprowadzanie żywiołów rosyjskich do Polski nie ogranicza się do tego jednego
środka. Nie przypominają już znanych od dawna praw nabywania ziemi na Litwie i
Rusi nie mówiąc o wprowadzeniu Rosjan na wszelkie rządowe lub zależne od rządu
posady, dość zwrócić uwagę na owo niepomyślne osiedlanie kacapów w
miejscowościach podfortecznych, na sprowadzanie robotników z całej Rosji do
robót rządowych w Polsce, wreszcie na owo wydalanie Żydów z Moskwy ż
pozostawieniem im możności osiedlania się
u nas, wskutek czego do Warszawy napłynęła olbrzymia masa zruszczonego
żydostwa. Przypomnijmy jeszcze, że jednym ze środków takich czysto fizycznych,
środków najstraszniejszych, jest gnębienie młodzieży w szkołach, czemu
zawdzięczamy fakt, że pomiędzy obecnymi wychowańcami gimnazjów rosyjskich w
Polsce niema wcale jednostek zdrowych. Jest to fakt, na który mało dotąd
zawracano uwagi, a który największe może ma dla społeczeństwa znaczenie.
Powtarzano nam ciele, że rozwój ekonomiczny kraju jest równoważnikiem
strat, w innych sferach życia ponoszonych. Dużo możnaby powiedzieć o rozwoju
naszego przemysłu z punktu widzenia interesów narodowych; przedewszystkiem zaś
trzeba zaznaczyć, że rozwój ten odbywał się nie pod opieką rządu, ale raczej
wbrew jego woli. W ostatnich czasach rząd zajął wprost wrogie stanowisko
względem naszego przemysłu i handlu. Za pomocą specjalnych taryf wielu innych środków zbyt naszych wyrobów
tamuje, popierając jednocześnie wyroby fabryk rosyjskich. Ileż to dziś widzimy
sklepów w Warszawie tyko, handlujących
wyłącznie towarami rosyjskiemi. A nie są to wcale wyroby specjalne, ale
artykuły niezbędnych potrzeb. Nie poprzestając na tych przywilejach, kupcy i
fabrykanci rosyjscy i prasa rosyjska otwarcie mówię
o sposobach zgnębienia naszego handlu i przemysłu, podnosząc nawet projekt
wskrzeszenia granicy celnej między Królestwem i Cesarstwem, co się widocznie
sprzeciwia polityce administracyjnego "objedinieriia".
Wartość tzw. reformy włościańskiej oceniło najlepiej samo życie.
Dwumiljonowy zastęp proletariatu wiejskiego, groźna perspektywa zwyrodnienia fizycznego
ludu pod wpływem nędzy, masowa emigracja itd. - oto rezultat tej polityki
ekonomicznej,
Dodać by należało upadek rolnictwa, którego główną bodaj przyczyną jest
współzawodnictwo na naszych rynkach taniego zboża rosyjskiego, którego
sprowadzanie umożliwiają specjalne taryfy kolejowe.
Zresztą życie ekonomiczne nie może rozwijać się normalnie tam, gdzie
wszelka inicjatywa osobista lub zbiorowa jest skrępowana, gdzie nie wolno
stowarzyszać. się w celach gospodarczych, a nawet dla pozyskania łatwiejszego
kredytu, gdzie żadna instytucja lub przedsiębiorstwo nie mogą być pewne swego
istnienia.
Ten krótki przegląd faktycznie wystarczy na świadectwo, że polityka rosyjska wobec Polaków jest to nieustające
dążenie, z ciągłem podwyższaniem skali środków, do całkowitego zlania Polski z
Rosją drogą wynarodowienia Polaków, cofnięcia ich w rozwoju cywilizacyjnym, a
nawet drogę zastępowania na miejscu żywiołu polskiego przez rosyjski. Nie jest
to polityka chwili zależna od takich lub innych działaczy, od takiego lub innego
władcy. To nieubłagana konsekwencja rozbioru Polski. Ażeby Polacy mogli żyć.
prawidłowo w organiźmie państwowym rosyjskim, trzeba ich cofnąć w rozwoju,
trzeba ich cywilizacyjnie Rosjanom upodobnić. Ażeby zaś przestali marzyć o
zjednoczeniu politycznem wszystkich ziem polskich, trzeba ich wytępić, dopóki
bowiem naród ten będzie istniał w trzech państwach, dopóty będzie dożył prawem
konieczności do zlania się w jedną polityczną całość.
Rząd rosyjski dobrze to rozumie i nie można mu zaprzeczyć logiki w postępowaniu
jego względem naszego narodu. O ile zaś dziś szczerze się przyznaje do swoich
celów, nie można mu zarzucić obłudy.
Co do nas samych, to widocznem jest, że ramy w które nas po całym szeregu
reform zamknięto, dziś już nie wystarczają do normalnego rozwoju narodowego i
cywilizacyjnego. Te resztki praw, których nam jeszcze nie wydarto, nie mogłyby
wystarczyć domycia nawet znacznie niżej od nas stojącemu narodowi. Warunki więc
życia muszą w ustroju naszym wywoływać zmiany chorobliwe, których zresztą nie
brak, jak to każdy przyznać musi.
Gdyby rząd rosyjski nie posunął się już w swych wrogich działalnościach ani
kroku naprzód, to my przy tych więzach, które nas obecnie krępują, przy
dzisiejszej administracji, szkole, cenzurze i policji, przy nędzy ekonomicznej
naszej inteligencji i warstw ludowych, musimy coraz bardziej upadać,
by ostatecznie zginąć. Coraz silniejsze będą objawy zwyrodnienia fizycznego
i duchowego; coraz częstsze wypadki upodlenia i odstępstwa. Coraz głębiej
będziemy tonąć w tem bagnisku, w którem ugrzęźliśmy wskutek różnych przyczyn,
dopóki ostatni Polak, któremu sęp nie wyżarł mózgu - rzuciwszy naokół wzrokiem
rozpaczliwym, nie zawoła już naprawdę : Finis Poloniae!
Z kolei należy się przyjrzeć własnemu społeczeństwu, rozpatrzeć sposoby -
zachowania się rozmaitych jego odłamów wobec określonego wyżej stanowiska
rządu.
Na początku zaraz spotyka się tu trudność możliwą tylko w naszych
warunkach. Wobec braku wszelkiej wolności słowa, żadne programy sformułowane u
nas nie istnieją - co najwyżej można się domyślać z mniejszą lub większą
pewnością kierunku dążeń u rozmaitych odłamów inteligencji, które - najczęściej
nawet nie zasługują na miano stronnictw.
Jedyny kierunek, który się dość wyraźnie zarysował, mając, dzięki swym
zasadom, ułatwione wypowiadanie się, to kierunek lojalnej polityki ugodowej,
reprezentowany najwyraźniej przez petersburski Kraj.
Z artykułów tego pisma, omawiających stosunek nasz do rządu, z apostrof,
skierowanych do rozmaitych grup, prowadzących u nas działalność polityczną
nielegalną, trzeba wnosić, że dążnością tego stronnictwa jest przekonać rząd,
że Polacy:
1/ pożegnali się z wszelkimi aspiracjami do niepodległości, do zjednoczenia
politycznego wszystkich ziem polskich;
2/ nie mając żadnych celów grożących całości państwa rosyjskiego,
jednocześnie brzydzą się wszelkiemi środkami nielegalnemi i że nigdy tych
środków używać nie będą; i
3/ że chodzi im tylko o to, ażeby "małemu kraikowi
nadwiślańskiemu" /tak Kraj nazywa Polskę / pozwolono rozwijać się
ekonomicznie i pielęgnować swą narodową kulturę, co będzie jednocześnie wielkim
pożytkiem dla całego państwa rosyjskiego.
Nie chcemy nadawać gorszego znaczenia tym służalczym wyrazom wiernopoddańczości
i uwielbienia dla obecnych carskich rządów, tym obelgom, rzucanym na wszelką
pracę patrjotyczną nielegalną, dochodzącym do wypowiadania zdań w rodzaju
"rozmaite nielegalności bardzo blisko ze sobą graniczą", co ma
znaczyć, te nielegalne czyny polityczne pozostają w bliskim sąsiedztwie z
przestępstwami kryminalnemi.
Ażeby rząd rosyjski uwierzył, że Polacy nie mają żadnych, przekraczających
granice państwa carów aspiracyj, trzeba, żeby aspiracyj tych rzeczywiście nie
było. Nie można sobie bowiem wyobrazić, ażeby naród, znacznie nawet więcej
wyrobiony od naszego, posiadał biegłość w praktyce politycznej, pozwalającą
podobnie ważne dążenia utaić. Taką biegłość posiadać może tylko rząd lub jakaś
partja polityczna, nie zaś masa narodu, którego znaczna część jeszcze nie
dojrzała do posiadania takich aspiracyj i stopniowo dopiero je w sobie rozwija.
Kto więc tych dążeń u nas się zapiera, musi ich nie mieć, to też po większej
części nie mają ich nasi zwolennicy polityki ugodowej, bo inaczej nie możnaby
sobie wytłumaczyć tej zajadłości, z jaką zawsze i wszędzie starają się je
tępić.
Pomińmy kwestję, czy wzgląd na przyszłość narodu, na jego dobro, pozwala na
podobne stanowisko; przypuśćmy, że poza zaborem rosyjskim niema Polaków, niema
nikogo, z kimby nas wiązała wspólna krew, wspólna kultura, tradycja, wreszcie
wspólne interesy; przypuśćmy, że wystarczą nam formy polityczne, jakie może nam
dać Rosja, że chodzi nam tylko o to, ażebyśmy mówili po polsku i nie zatracili
polskich obyczajów. Jakie wtedy jest stanowisko Rosjan względem nas?
Odpowiedzią na to pytanie jest szereg faktów, wyliczonych w pierwszym
rozdziale, Rosja bardzo dobrze rozumie, że w interesie jej potęgi leży
rusyfikacja naszego kraju,
My zaś powinniśmy rozumieć, że mając możność i nie
spotykając przeszkód, nie cofnie się ona przed żadnemi środkami, prowadzącymi
do wytępienia ostatnich śladów Polski. Pochłonięcie narodowości, wchodzących w
skład państwa rosyjskiego, to, w opince ogółu i sfer rządzących kwestja bytu i
wielkości tego państwa. Podstawę rosyjskiej polityki określił ongiś,
niezupełnie może świadomie, poeta narodowy:
„Słowianskije-I ruczji solijutsia w russkom morie,
Ono-I izsiakniet - wot wopros! ....
Czy tego nie widzą i nie rozumieją nasi "lojaliści", budujący
złote mosty zgody?
Zdaje się, że do tego stopnia ślepymi nie są.
Czemuż więc przypisać rozwój tej polityki, nie mającej żadnego gruntu - pod
nogami? Co to za ludzie ugodowe hasła głoszą?.. .Odpowiedzmy na ostatnie
pytanie, a zrozumiemy całą treść dążeń ugodowych.
W każdem społeczeństwie główną masę
inteligencji stanowią ludzie, nie umiejący w dążeniach swoich wznieść się ponad
poziom brutalnie pojmowanych osobistych
interesów. Ludzie ci nie prowadzą zwykle żadnej polityki, nie maje żadnych
programów - im chodzi tylko o to, żeby ich
Interesy dobrze szły, jak to się mówi pospolicie. Nie są oni zdolni zrozumieć, że ogólniejsze, nie obchodzące ich
najczęściej zmiany polityczne, większy wpływ na te interesy wywierają, niż
drobne ich zabiegi. W naszych warunkach
najstraszniejszą dla tego rodzaju ludzi rzeczą jest wszystko, co nosi
"..jakikolwiek charakter nielegalny. Dodatnich rezultatów działalności
nielegalnej --- nie są w stanie zrozumieć, ujemnie zaś przedstawiają im się w
okropnej dla
nich postaci: strata posady lub innego rodzaju ciosy ekonomiczne,
więzienie, zesłanie, rozdrażnienie rządu, który się będzie mścił na całem
społeczeństwie to ostatnie zresztą nie przedstawia się nigdy w ich oczach
konkretnie, zadawalają się zwykle ogólnym frazesem, który wystarcza do
zastraszenia filistrów. Na tej masie, najniższej jakościowo, ale mającej
liczebną przewagę w społeczeństwie, opierają się programy w rodzaju głoszonego
przez Kraj petersburski. Program ten liczy głównie zwolenników wśród ludzi
bezprogramowych, którzy zasłaniają się nim tylko dlatego, że w naszych
warunkach nieprzyzwoicie jest przyznawać się do obojętności w kwestiach
polityki. Istnienie tego programu pozwala stadu strusiów, co w
niebezpieczeństwie głowy w pisaku kryją - stroić się w powagę i twierdzić, że
robią to z zasady.
Jeżeli twierdzimy, że takiej właśnie masie ludzi zawdzięcza swe powodzenie
program ugodowy, to nie mówimy jeszcze, że takimi są twórcy i przewodnicy
stronnictwa. Przeciwnie, ci ostatni są to ludzie z programem, z programem
bardzo wyraźnym, tylko nie narodowym.
Są to wielcy kapitaliści, przemysłowcy, posiadacze wielkiej własności -
ziemskiej, którzy w zrozumiały zupełnie sposób bronią swoich interesów
klasowych. Wielki kapitał musi żyć pod opieką rządu: opieka ta potrzebna mu
jest do walki z kapitałem zagranicznym w postaci ceł protekcyjnych, zarówno jak
do obrony przeciw żądaniom najemników - w postaci żandarma wspieranego przez
bagnety.
Dzięki europejskim warunkom produkcji rozwinęła się u nas w ostatnich
czasach liczna nader klasa robotnicza. Dąży ona do zrównania w prawach z
robotnikami europejskimi, co gdyby pozyskała, narażone by zostały na
szwank interesy wielkiego kapitału. Świadomość klasowa robotników jest więc
dla ostatniego groźni. Że zaś zaczyna się ona objawiać i wśród ludu wiejskiego
grozi więc obniżeniem procentów wszelkiemu kapitałowi.
-- Prawda, że chodzi tu o wzrost dobrobytu mas ludowych, że z nim w parze
idzie wzrost oświaty i świadomości narodowej, że zatem masy, dotychczas
obojętne i bezwładne, stają się czynnemi siłami narodu - nie zapominajmy
jednakże dzisiejsze warunki ekonomiczne wymagają od wielkiego kapitalisty nie
patrjotyzmu, ale umiejętności bronienia swoich interesów . Im bezwzględniej
przedstawiciel wielkiego kapitału walczy z warunkami, które przeszkadzają mu
ten kapitał powiększyć, tem lepiej nadaje się do swojej roli.
Nie powinniśmy się więc dziwić, że nasi przedstawiciele wielkiego kapitału
woli się udawać pod skrzydła opiekuńcze rządu, dużego do zagłady naszego
narodu, aniżeli zgadzać się na wzrost tych sił narodowych, których rozwój jest
niepożądany nie tylko dla rządu zaborczego, ale i dla nich samych. Jak trudno
się dziwić, że w Poznańskiem rzekomi zacni obywatele i pseudopatrjoci łącza się
w stowarzyszenia z pruskimi policjantami i landratami dla przeciwdziała ruchowi
robotniczemu - tak samo trzeba uznać za naturalne, że spółka wielkich,
kapitalistów kupiła Kraj, w którym walczy z ruchem robotniczym zarówno jak z
nielegalną działalnością patrjotyczną płaszcząc się jednocześnie przed rządem
czuwającym na całością ich renty. Stanowisko to trzeba uznać za wytłumaczone
tak samo, jak ów postępek twórców Targowicy, którzy udali się pod opiekę carycy
Katarzyny, żeby broniła ich przed Konstytucją Trzeciego Maja, nadajacą prawa
mieszczaństwu i rozszerzająca zakres wolnych obywateli. Oto jest tajemnica
polityki ugodowej. Z jednej strony interes klasowy wielkich kapitalistów: z
drugiej sobkostwo i ograniczenie umysłowe biernej części narodu.
Niezaprzeczenie są wśród ugodowców i
ludzie dobrej woli, wierzący w wartość swych dążeń. Temu dziwić się trudno, bo
w podobnie ciężkich, jak na warunkach politycznych, ludzie słabi, niezdolni do
zdobycia się na śmielszą myśl polityczną, doznają uczucia tych, którym grunt z
pod nóg się wymyka,
a jak wiadomo, tonący nawet brzytwy się chwyta.
Polityka ta ma wrogów w całej lepszej części społeczeństwa. Popełniliby jednak
błąd nie do wybaczenia, gdybyśmy wszystkich nieprzyjaciół lojalizmu traktowali
jako jedną całość i nie wskazali różnic, jakie pomiędzy rozmaitemi ich odłamami
panują.
Pominiemy tu liczną nader kategorję patrjotów czujących. Są to ludzie,
którzy patrzą
......................na ojczyznę
biedną,
Jak syn na ojca wplecionego w koło,
tym się tylko różnią od wieszcza, który te słowa wypowiedział, że zupełnie
nie reagują. Gdy wymawiają wyraz "Polska", łza ukazuje się im w oku,
ale dzieciom swoim nie mówią nawet, kim był Kościuszko, żeby to złych następstw
za sobą nie pociągnęło. Naturalnie kategorja ta w rachubę polityczną nie może
wchodzić.
Najliczniejszym może w szeregach patriotycznych jest odłam, którego
wyznanie wiary da się streścić w słowach następujących :pracować nad rozwojem
świadomości sił narodowych, nie ograniczając się do środków przez rząd
dozwolonych, nie robić jednak nic takiego, co by nas narażało na utratę praw i
instytucyj, które nam jeszcze pozostały. Idzie tu o podtrzymanie takiego duha w
społeczeństwie, ażeby mogło ono biernie się opierać wynaradawiającym wpływom. W
szelki protest jawny uważany jest za niebezpieczny, mogący sprowadzić stratę
tego, co jeszcze posiadamy.
Jest to polityka biernego oporu.
Dwa są zasadnicze błędy tej polityki. Pierwszy zawiera się w dążeniu do
utrzymania działalności w takich granicach, które by były niedostrzegalne dla
organów władzy. Granice te z natury rzeczy muszą być tak szczupłe, że utrzymana
w nich działalność nigdy nie będzie mogła dać korzyści wyrównujących choć w
połowie te straty, które ponosimy od napastującego coraz gwałtowniej rządu.
Działalność ta musi się ograniczyć do pojedynczych kółek masa zaś będzie ciągle
pozostawała bezwładną. Nie możemy czekać aż "całość sama się złoży "z
tego, że "każdy czyni w, swym kółku, co każe duch Boży" ,
bo ta .praca musi iść woniej, niż burząca i grabiąca nasz dobytek
działalność wroga i "nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje".
Drugi błąd polityki biernego oporu to przypisywanie wielkiej wagi tym
prawom i instytucjom, które nam zostały. Co nam zostało?...Szczątki szczątków.
A co zostanie po kilku jeszcze latach dzisiejszej polityki rządu?... Nic. Nie
mówimy o rzeczach, których odebrać nie można
mowy ojczystej przecież nikt nam przemocą z gardła nie wydrze. A chleb?...Już
wydzierają
i wydzierać nie przestaną.
Jak wyżej kładliśmy nacisk na to, że gdyby rząd ani jednego kroku naprzód
nie zrobił, my, zamknięci w obecnych ramach, musimy zginąć. Ażeby żyć, musimy
zdobyć prawa. Tego udania polityka biernego oporu nie stawia, i dlatego,
obejmując wiele rzeczy pożytecznych, nie wystarcza ona na potrzeby chwili
bieżącej.
Ten brak najniezbędniejszych praw politycznych i potrzebę ich zdobycia
rozumiej zwolennicy ruchu zbrojnego, czyli naszego powstania. Program jednak
powstaniowy, wypływający z zapatrywania się na przeszłość nie ma realnych
warunków urzeczywistnienia. Przy dzisiejszych środkach militarnych, przy
istnieniu w naszym kraju olbrzymiej armji obcoplemiennej, której na swe stronę
przeciągnąć przecież nie można marzyć o
powstaniu mogą tylko ludzie, zadawalniający się prostym brzmieniem wyrazu i nie
próbujący sobie wyobrazić konkretnych warunków urzeczywistnienia zamiaru.
Masowy ruch zbrojny w naszym kraju może mieć tylko charakter buntów
sporadycznych, w których garść ludzi poświęca się na pewną zgubę, ażeby wskazać
rządowi siły tkwiące w narodzie i zmusić go do ustępstw, albo też może być
ruchem dodatkowym w razie wojny na naszym terenie, przy istnieniu w kraju wojsk
państwa obcego, popierających ruch krajowy. Jedno i drugie jest możliwe.
Ostatnia jednak postać ruchu zależna jest od okoliczności zewnętrznych i
wystąpi sama przez się, bez względu na istnienie programów powstaniowych, gdy
okoliczności będą sprzyjały. Sporadyczne zaś bunty są środkiem za kosztownym i nigdy
nie mogą leżeć w programie -jeżeli wybuchaj to należy je uważać za malum
necessarium.
Program powstaniowy szerzony w społeczeństwie, doprowadzić właśnie może
tylko do takich buntów, mniej
lub więcej rozległych, w których naród masowo będzie się pozbawiał
najlepszych sił swoich, pozwalając najcenniejszą krew upuszczać sobie
strumieniami.
Z drugiej strony program powstaniowy wyrządza wielki szkodę, wskazując
ludziom walkę w dalszej przyszłości i sprawiając, że oczekuje oni, aż wybije
godzina - kiedy tymczasem dziś trzeba walkę prowadzić. lluż to jest ludzi,
którzy czekają na rewolucję jutra, zamiast robić dzisiaj rewolucję nieustającą.
Są jeszcze patrjoci i to bardzo liczni, którzy czekają, aż trójprzymierze
przyjdzie nas wyzwolić. Bez wątpienia nadziei tej nie można uważać za bezzasadną
z gruntu /choć bywa przesadną/ , ale o
ludziach żywiących ją,
nie będziemy mówili, gdyż biernego czekania nie można nazwać programem.
Musimy wreszcie kilka słów powiedzieć o ruchu socjalistycznym w naszym kraju.
Ruch ten, który rozpoczął się wśród młodzieży, ogarnął szerokie koła
robotnicze, znajdując oparcie w żywiołowym ruchu tej świeżej i silnej już dziś
klasy. Nie można tu mówić o licznych bardzo, rozproszonych wśród naszej
inteligencji zwolenników ideałów socjalistycznych, gdyż ci nie stanowią sił
działających i nie występują z programem. Za to musimy zwrócić uwagę na czynne
siły socjalistyczne, z których działaniem na każdym kroku się stykamy.
Dawna frazeologia socjalistyczna, która zresztą dziś niektórych kół nie
opuściła jeszcze, sprawiła, że przyzwyczajono się patrzeć na socjalizm, jako na
utopię nie mającą realnego społecznego podkładu. Naiwnie i zbyt rzeczowo
pojmowane hasła "rewolucji socjalnej" ,"ustroju
kolektywnego" zdradzały
ludzi niepraktycznych ,międzynarodowa zaś "solidarność
proletarjatu", wypaczona u nas w chorobliwy kosmopolityzm, negujący
najrealniejsze potrzeby narodu i obrażający uczucia, będące dla społeczeństwa
świętemi, wytworzyły , nienawistne często traktowanie ruchu. To nie pozwoliło
nawet wielu jasno myślącym ludziom dojrzeć, że nasz ruch socjalistyczny, pomimo
całej zewnętrznej frazeologji miał niezmiernie poważną podstawę, znalazły
bowiem w nim swój wyraz dążenia występującej na widownię polityczną klasy
robotniczej.
Klasa ta dzięki swej liczebności i warunkom rozwoju
stanowi pierwszorzędna siłę narodową i
śmiało można powiedzieć, że wzrost jej w ostatnich czasach i rozwój jej
świadomości klasowej i narodowej, prowadzący ją do otwartej walki z rządem
zaborczym, jest najważniejszem dla nas zjawiskiem ostatnich czasów. Socjaliści
nasi próbowali zająć stanowisko obojętne względem kwestji niepodległości
narodowej, cały jednak szereg niepowodzeń i gorzkich doświadczeń w walce z
warunkami politycznemi pod panowaniem
rosyjskiem wskazał im drogę po której iść należy. Dziś programy socjalistyczne,
jak można wnosić z ostatnich wydawnictw, obejmują, już w pierwszym rzędzie
dążenie do zrzucenia obcego jarzma i do odbudowania niepodległego państwa
polskiego. Aczkolwiek nie znajdujemy tam wskazanych środków, które by dążeniu
temu mogły nadać
Cechę praktyczną, swoją drogą przyznać im trzeba wielkie znaczenie dla
rozwoju świadomości politycznej wśród
naszych robotników, niezależnie od tego, że sam
ruch klasowy, samo dążenie ich do podniesienia swego dobrobytu i oświaty
jest jednym z najpomyślniejszych zwrotów w naszem życiu. Ze stanowiska.bowiem
„patrjotycznego” - które, jakeśmy to już wyżej powiedzieli, ma na względzie nie
konserwowanie społeczeństwa, ale jego rozwój - należy dążyć do tego, ażeby najprędzej
wszystkie pozostające dziś w spoczynku siły społeczne zamieniły się w siły czynne, biorące świadomy udział w
życiu społeczeństwa i składające się na jego postęp.
Chociaż więc socjalizm u nas nie dał społeczeństwu programu obejmujqcego
ogół jego potrzeb, choć w naszej walce o
istnienie narodu i jego rozwój
cywilizacyjny nie zajął stanowiska, do którego rościł sobie prawo,
chociaż , wyznawcy tego więcej mieli często dobrych chęci, niż znajomości
warunków
życia społecznego - niemniej przeto występuje on, jako ważny kierunek
społeczny, kierunek rozwojowy i przyczynia się do wytworzenia najlepszych sił
narodowych. Nie mamy tu zamiaru kreślić swego programu szczegółowego -
przedmiotem
Naszvm jest wskazanie głównych zasad, z których wychodzić będzie nasz program
praktyczny, zastosowany do warunków chwili.
Jużeśmy wyżej powiedzieli, że warunki, w których zmuszeni jesteśmy żyć
obecnie nie pozwalają na najskromniej pojęty rozwój narodowy i cywilizacyjny. W
warunkach tych nie możemy się rozwijać, ale musimy się cofać.
Już teraz widzimy, że udziałem całej masy naszego narodu staje się straszna
nędza. Poczynając od proletarjatu wiejskiego, a kończąc na inteligencji,
wszelkiemi sposobami pozbawianej przez rząd środków do życia – idziemy po
drodze, na której musimy się zmienić w naród żebraków.
Dobrobyt zaś materjalny jest
pierwszym, najbardziej niezbędnym warunkiem pomyślnego rozwoju cywilizacyjnego.
Chłop, któremu brak nawet kartofli w
ilości dostatecznej do wyżywienia, musi
zawsze zostawać analfabeta; robotnik lub rzemieślnik, który, by nie umrzeć z
głodu, z całą swą rodziną, pracuje tyle, że pozostaje mu zaledwie czas,
potrzebny na sen i względne pokrzepienie sił, nie może nabywać wiadomości
niezbędnych do pojmowania warunków swego życia, nie może zostać myślącym i
biorącym udział w sprawach społecznych obywatelem; człowiek wykształcony,
którego zarobek nie wystarcza na najskromniejsze potrzeby życiowe, nie może
kupować książek, prenumerować pism - to zaś musi powodować- upadek literatury i
zanik życia umysłowego w społeczeństwie. Jednym słowem, obecna nędza, zabijając
naród fizycznie, czego widzimy poważne objawy, jednocześnie zabija go
umysłowo.
Idźmy dalej.
Jakie warunki rozwoju ma w granicach legalnych lud wiejski? Poczynając od
szkoły, która jest narzędziem rusyfikacji, a kończąc na gminie, będącej terenem
szalbierstwa pisarza i bezczelnej samowoli naczelnika powiatu, ma on warunki,
mogące rozwijać tylko potworności w pojęciach o życiu społecznem. Kółek
rolniczych i wogóle żadnych innych stowarzyszeń zakładać mu nie wolno; w
książkach i prasie dla ludu wiejskiego cenzura nie pozwala pisać o żadnych
żywotniejszych sprawach społecznych.
Nie mówimy już o specjalnych środkach demoralizujących, przez rząd używanych,
jak przemówienia komisarzów włościańskich , rozmaite pisemka w ogromnych
ilościach rozrzucane itp. Ograniczając się do prasy legalnej, musimy się
zgodzić, że lud nasz będzie coraz bardziej pozostawał w tyle za innemi
narodami.
- Rzemieślnicy i robotnicy nie mają prawa stowarzyszania się, nie mają odpowiadającej
ich potrzebom prasy, karani są surowo za wszelki czyn zbiorowy, wskutek czego
nie mogą się zgoła przyczyniać do poprawy swych warunków bytu. I tu więc wszelki postęp na drodze
legalnej jest zatamowany,
"Prasa nasza wskutek usiłowań
rzędu tak stoi, że człowiek, poprzestający na legalnych informacjach, musi
pozostać ślepym na najważniejsze zjawiska życia społecznego. Literatura po
przejściu brutalnych operacyj w cenzurze cierpi na niedokrwistość i kalectwo.
Szkoła zabija moralnie, umysłowo i fizycznie....Oto
warunki rozwoju dla całego narodu.
Język wyparty prawie ze wszystkich instytucyj publicznych, żyje tylko
'w stosunkach rodzinnych i towarzyskich. I w tych ostatnich jednak
dzięki wprowadzeniu masowemu Rosjan do kraju i usiłowaniom rządu, dążącym do
mechanicznego choćby mieszania towarzystwa polskiego z rosyjskim /np. przepisy
o resursach/ coraz częściej spotykamy się z mowy najeźdźców.
Gdzież więc są legalne warunki rozwoju? Gdzie grunt do normalnego życia
narodowego i cywilizacyjnego? .
Gruntu tego nie ma. Jeżeli chcemy żyć, musimy go zdobyć i to zdobyć właśnie
na drodze nielegalnej - rewolucyjnej,
Polityka nasza musi być rewolucyjna, bo organiczna być nie może, bo nie ma
żadnego gruntu legalnego, na którym by się mogła oprzeć; nie może ona pozostać
polityką obrony, bo szczątki, które nam zostały, nie pozwalają żyć i rozwijać
się, i program, ograniczony do obrony, byłby programem powolnego konania.
Działalność nasza musi dożyć do zdobyczy politycznych, być nie tylko odporną,
ale i zaczepną.
Dla narodu naszego, który nie widział innych form walki z wrogiem,
prócz masowych ruchów zbrojnych, polityka zaczepna, po
wyłączeniu tych ostatnich, może wyglądać na
fikcję, ażeby ludzie zdołali ją zrozumieć, trzeba przypomnieć Irlandję.
Środki tej polityki są niezliczone. Nie uważając za potrzebne
wyszczególniać ich na tym miejscu
ograniczymy się do zaznaczenia, że jedni z nich mają na celu jawnie, będące dla
wrogów groźbą, budzenie we własnem społeczeństwie świadomości i energii
politycznej, inne - skierowane wprost przeciw rządowi i jego agentom, polegają
na stawianiu działalności rządu możliwych przeszkód lub noszą wprost charakter
odwetu i kary. Pojedyncze i zbiorowe manifestacje i obchody różne formy
biernego protestu, bezrobocia lub choćby odmowa płacenia podatków tępienie
wszelkich zewnętrznych form rusyfikacji, niszczenie materjalnych zasobów rządu,
wreszcie kary wymierzane na gorliwszych agentach władzy lub na zdrajców sprawy narodowej - oto sposoby działania, za
pomocą których utrudnia się wrogowi egzystencję w podbitym i gnębionym kraju,
wprowadza się rozkład do tego systemu i rzuca strach na ośmielonych
bezkarnością jego służalców .
Przyjmujemy w zasadzie wszystkie, nie mamy zamiaru się cofać przed
najostrzejszymi - które zaś wprowadzimy w życie, na jakim szczeblu tej skali
środków się zatrzymamy, to wskażą okoliczności.
A celem naszym najbliższym
-zmuszenie rządu do cofnięcia się ze swej drogi do rozpoczęcia okresu ustępstw.
'Zobaczymy, kto tę walkę przetrzyma: czy my, oparci na naszej masie narodowej,
czy rząd ze sfery tchórzliwych "czynowników"? Bo potężna armja
rosyjska będzie w niej nieużyteczną...
Słyszymy już szeptane drżącymi usty słowo "ofiary"... Niema
patrjoryzmu bez gotowości do ofiar. Kto chce ocalić nasz naród, nie nadstawiając
karku, ten będzie widział powolne jego gnicie. . .
Oto główna podstawa naszej polityki względem rządu zaborczego.
Cel - zdobycze polityczne, zmuszenie rządu do ustępstw; środki -
nieustająca chroniczna rewolucja.,
Obok tego utrzymujemy politykę obrony w
najszerszym tego słowa znaczeniu. Używać będziemy wszelkich możliwych
usiłowań w celu przeszkodzenia zgubnemu wpływowi obecnych warunków
politycznych. Te strony życia narodowego, których rozwinąć nie można na gruncie
legalnym, stworzymy w postaci nielegalnej. Nie wolno nam mieć samodzielnej i
poważnej prasy i literatury - my stworzymy wolną prasę i literaturę nielegalną.
Przeznaczone do wynarodowienia, zabijającej fizycznie i moralnie szkole
rządowej, przeciwstawimy tajną szkołę narodową. Obok krępowanych na wszelki
sposób niewinnych stowarzyszeń legalnych, rozwiniemy stowarzyszenia tajne, w
których ześrodkować się musi życie społeczne. Obok narzuconego nam sądu
wprowadzającego często jad w nasz organizm narodowy, postawimy swój sąd,
tępiący wszelką zgniliznę. Rządowi najeźdźców, opartemu na żandarmie i
bagnetach, przeciwstawimy rząd narodowy, oparty na sile moralnej.
To jest nasze pojmowanie polityki obronnej.
Obrona przed wrogiem polega przedewszystkiem na porządnem umocnieniu swej
twierdzy. Dążyć więc należy do wytworzenia w społeczeństwie surowej opinji
patrjotycznej, która by karciła wszelkie odstępstwa; do takiego wyrobieni
politycznego narodu, żeby ludzie wyzyskiwali do ostateczności na korzyść
społeczeństwa pozostałe nam jeszcze prawa, żeby nie ustępowali usiłowaniom
władz przynajmniej w niczem, do czego przez panujące prawo nie są zmuszeni.
Jednego i drugiego jeszcze nie ma :iluż to renegatów żyje sobie wygodnie, nie
odepchniętych od społeczeństwa, nie dotkniętych pogardą i klątwą, nie ukaranych
tak, jak na to zasłużyli? Ile razy człowiek uważający się za Polaka, ba nawet
za patrjotę, mówi po rosyjsku dobrowolnie i nie zmuszony w ostateczności wprowadza rusyfikacyjne reformy? Ile razy nie
korzystamy z istniejącego prawa jedynie przez niedołęstwo i bezmyślne
tchórzostwo? Wytępienie tego wszystkiego, to pierwsze przykazanie polityki
obronnej. Do niej też należy, ażeby inteligencja zwróciła się do ludu,
nieświadomego praw obowiązujących, i kształciła go w ich używaniu i
wyzyskiwaniu na korzyść narodu.
Określiliśmy ogólnie swe stanowisko względem zaborczego rządu: z kolei
należy nam je określić względem własnego społeczeństwa.
Od czasów powstania przeszło ono
nadzwyczaj szybką ewolucję, zmieniając się
pod względem budowy wewnętrznej.
Uwolniony od pańszczyzny, chłop zmienił się w samodzielnego obywatela. W
starciu się z warunkami zewnętrznymi uczy się on obecnie patrzeć krytycznie na
swe położenie, na ogół spraw społecznych i na swój stosunek do rządu.
Uwłaszczenie, które miało, między innemi, wyrobić w ludzie przywiązanie do
rządu było przedewszystkiem otwarciem mu oczu na świat, a tem samem musiało
dać niepożądane dla władzy rezultaty.
Niezadowolenie i nienawiść do rządu poczyna
się coraz silniej ujawniać wśród mas ludowych. Wskutek wspomnianych
wyżej nienormalnych warunków
politycznych trudno temu ruchowi skierować się na właściwą drogę; objawia się
więc często w postaci chorobliwej, jak o tem
np. świadczy masowa przed dwoma laty emigracja do Brazylii. Wtórne
jednak objawy, towarzyszące ruchowi emigracyjnemu, wskazały na rozwój
świadomości - społecznej i narodowej. Ten ostatni zresztą jest nieuniknionym
skutkiem znacznego względnie wzrostu oświaty ludowej w czasach popowstaniowych.
Wytworzona z proletarjatu wiejskiego i rzemieślników klasa robotników
fabrycznych, na której rozwój jut wyżej zwróciliśmy uwagę, poczyna coraz
samodzielniej występować na widowni polityczne j, idzie w ślad za robotnikami
innych krajów Europy, domagając się praw politycznych i lepszego bytu
ekonomicznego. Daje ona coraz poważniejsze dowody swej świadomości klasowej i
narodowej. Obok niej widzimy liczną ludność rzemieślniczą, która już przed stu
laty dała świadectwo swego patrjotyzmu i siły politycznej.
Na widowni naszego życia występuję siły narodowe, z któremi przeszłość się
nie liczyła, były bowiem bierne lub nie istniały.
W masach ludowych wzrasta świadomość społeczna, a co za tem idzie
polityczna i narodowa - ukazuje się siły świeże niewyczerpane fizycznie i
imponujące liczbą.
My się tych sił nie obawiamy, jak
przedstawiciele naszej polityki lojalnej ale widzimy w nich przyszłość całego
narodu.
Wobec aż nadto widocznych usiłowań wrogów do zmniejszenia sił naszych, usiłowań, które zawsze istnieć będą, dopóki
sami ich hamować nie będziemy
występujemy z naturalnem czysto i logicznem dążeniem do podniesienia sił
narodu. Usiłowanie to„pojęte szeroko, oznacza wytwarzanie z każdej części społeczeństwa, z każdej jego warstwy,
świadomej siły społecznej i narodowej. Na tym bowiem polega cały jego rozwój
cywilizacyjny, jego postęp i byt jego, jako
narodu.
Oto druga strona naszego programu: budzić świadomość narodową tam, gdzie
jej niema, rozwijać ją, gdzie jest słaba, popierać wszelki ruch samodzielny w
warstwach ludowych, .gdyż samodzielność warstwy jest miarą jej wartości
politycznej i cywilizacyjnej.
Czy te będzie ruch chłopów ,dążący do zdobycia kawałka ziemi lub obniżenia
stopy podatkowej, czy najemników rolnych
wołających o lepsze wynagrodzenie .czy robotników fabrycznych domagających się zmniejszenia
dnia roboczego, stowarzyszeń i praw prasowych -wszelki ruch taki z punktu widzenia
ogólno-narodowego jest zjawiskiem nader
pomyślnem i pożądanem, gdyż świadczy o budzeniu się do życia społecznego tych
warstw, które dotąd w niem świadomego udziału
nie brały. Dlatego należy wszelkiemi siłami ruchy te popierać.
Ta strona polityki naszej w zasadzie nie jest nową. Tuż przed stu laty
"stronnictwo patriotyczne", które stworzyło ustawę Trzeciego Maja
rozumiało przez patriotyzm dążenie do posunięcia społeczeństwa naprzód w jego
rozwoju, do rozszerzenie praw na warstwy wydziedziczone, do pogłębienia wśród
nich świadomości politycznej i narodowej.
I w
tym kierunku działalność musi być nielegalną, rząd bowiem rosyjski nie
przyznaje inteligenci prawa zbliżania się do ludu. Praca ta jednak już
istnieje, utorowała sobie drogę i w dalszym ciągu rozwijać się będzie.
Trzeba ażeby była prowadzona na wszystkich stanowiskach, bez względu na
środki, jakie w danej chwili w darem miejscu istnieją..
Program nasz, z jakiejkolwiek strony wzięty
jest dla. zaborczego rządu nielegalnym i takim być musi. Działalność,
obawiająca się gruntu rewolucyjnego w
naszych warunkach nie ma przed sobą przyszłość. Nie dość na tem: ażeby
społeczeństwo nasze nie poczęło się cofać w rozwoju, musi ono całe przywyknąć
do życia nielegalnego. Kto nie chce żyć tem życiem , kto obawia się wszelkiego
kroku niezgodnego ze "sprawiedliwością" najeźdźców ten nie tylko musi
zostać biernym, nie tylko musi usunąć się z najgłówniejszych dziedzin pracy
narodowej, ale musi ulec ślepocie na najważniejsze zjawiska naszego życia, bo w
literaturze i prasie legalnej ono odbicia swego nie znajduje. Nie tylko wiec
sami prowadzić będziemy działalność rewolucyjną, ale usiłowanie naszem będzie
wdrożyć w życie nielegalne całe społeczeństwo
we wszystkich jego warstwach.
Oto podstawy naszego programu.
Ujawniamy je, bo pragniemy, żeby społeczeństwo nas rozumiało, że się nie
obawiamy krytyki, a chcemy uniknąć nadal insynuacyj.
Nie wątpimy, że spotkamy wiele zarzutów mniej lub więcej szczerych i w
rozmaitym stopniu nacechowanych dobrą wolą.
Ale wiemy i to, że wśród narodu naszego jest wiele
jednostek szlachetnych i silnych, które na rozmaitych stanowiskach pracują w
odosobnieniu dla tej samej, co nasza, sprawy i w ten sam, co my, sposób. Tym
wszystkim posyłamy braterskie pozdrowienia i wzywamy ich do energji i
wytrwania. Rozszerzając zakres swej działalności, spotkamy się kiedyś, by iść
razem po tej drodze, z której się nikomu nie wolno cofać i na której czeka
pewne zwycięstwo.
Tekst niniejszy jest mową wygłoszoną w Poznaniu dnia 28
czerwca 1929 roku podczas uroczystości obchodu dziesięciolecia traktatu
wersalskiego. Przedruk za: Roman Dmowski, „Pisma” t. IX, Częstochowa 1939, str.
3 - 13
Roman Dmowski
POLSKA JAKO WIELKIE PAŃSTWO
Odbudowanie państwa polskiego, zarówno dla szerokiej opinii,
jak dla polityków i pisarzy politycznych wszystkich krajów, było na ogół faktem
nieoczekiwanym. Było nim nawet dla wielu ludzi w naszym własnym społeczeństwie.
Niejednemu wydawało się ono wprost niemożliwością. Nawet ci, którzy się uważali
za bojowników niepodległości, śmieli dążyć często co najwyżej do urządzenia
części ziem polskich we względnej samoistności pod zwierzchnictwem jednego z
państw rozbiorczych.
Kamień, który przygniatał grób Polski, był zbyt ciężki,
ażeby odosobniony wysiłek narodu naszego, choćby nawet największy, mógł go
odwalić. Powstania nasze nie miały żadnych widoków zwycięstwa i w wynikach
swoich dawały coraz większe ujarzmienie narodu.
Niewiara wszakże w zmartwychwstanie naszego państwa
pochodziła z niedostatecznego zrozumienia historii. Wykreślenie tak wielkiego
obszarem swym państwa z karty Europy, rozbiory Polski stały się możliwymi tylko
skutkiem tego, że rozkład władzy państwowej w Rzeczypospolitej XVIII wieku
doprowadził do całkowitego zaniku polityki zewnętrznej państwa. Polska
przestała być czynną siłą w stosunkach międzynarodowych, przestała wywierać
wpływ na układ tych stosunków zgodnie ze swoimi celami. Pozostała ona jedynie
obiektem polityki państw innych, zmuszona była biernie patrzeć na powstawanie
porozumień i sojuszów między tymi państwami, powiększających potęgę państw dla
niej niebezpiecznych, a przygotowujących zgubę jej i jej naturalnym
sojusznikom.
Całkowita bierność Polski na zewnątrz, tak krańcowo
ujawniona podczas wojny siedmioletniej, pociągnęła za sobą niesłychanie
doniosłe skutki, nie tylko dla niej samej, ale dla Europy i dla całego świata.
Wynikiem jej było wyrośnięcie Prus na pierwszorzędną potęgę europejską, utrata
przez Francję jej przewodniej roli w Europie oraz zniszczenie jej potęgi na
oceanach, w Ameryce i w Indiach, wreszcie zniknięcie samej Rzeczypospolitej z
mapy.
Jeżeli zniszczenie naszego państwa stało się możliwym tylko
przez bezwład polityczny Rzeczypospolitej i wytworzenie w jego skutku związków
między państwami, przygotowującymi nam zgubę - trzeba powiedzieć: zgubę
państwa, bez możności zniszczenia narodu - to z tego nie wynikało, że państwo
to nie może zmartwychwstać, nie może zjawić się na powrót jako państwo całkiem
niezawisłe i że Polska nie może stać się na powrót potężnym czynnikiem
położenia międzynarodowego. Z tego wynikało, że odbudowanie Polski istotnie
niezawisłej, silnej, posiadającej wszystkie swoje ziemie, stanie się możliwe
dopiero wtedy, kiedy rozwój stosunków międzynarodowych doprowadzi do
rozluźnienia i w dalszym ciągu zerwania zgubnych dla nas związków między
państwami, kiedy nowe interesy i nowe współzawodnictwa dadzą początek nowym
sojuszom, przygotowującym nowe konflikty, w których strony przeciwne zaczną
wygrywać sprawę polską i tem otworzą pole dla czynnej polityki polskiej. I
stanie się ono możliwym dopiero wtedy, gdy naród polski zdobędzie się na powrót
na swoją politykę zewnętrzną, to znaczy, kiedy w trudnych warunkach niewoli
wyda organizację, która będzie zdolna działać na zewnątrz z ramienia narodu, w
jego imieniu, a która będzie dość samodzielna w swej myśli politycznej, żeby
nie dać się użyć za narzędzie żadnym obcym interesom, żeby służyć wyłącznie
Polsce i jej celom.
Wytworzenie takiej organizacji stało się możliwym dzięki
rozwojowi silnego ruchu narodowego w pokoleniach polskich końca zeszłego
stulecia i dzięki wpływowi na ich psychikę życia w państwie nowoczesnym, choć
obcym. Wpływ ten wyraził się między innymi w postępie karności społecznej.
Skutkiem rozwoju tej organizacji powstała na przełomie dwóch
stuleci polityka polska, polityka zewnętrzna, szukająca dróg ku odbudowaniu
państwa. Wyzwalając patriotyzm polski z mglistych rojeń, raczej poetyckich, dążenia
swoje starała się ona oprzeć na zrozumieniu rzeczywistości, ale rzeczywistości
europejskiego, światowego widnokręgu.
Ci, którzy sądzą, że wszystko, co zrobiono dla odzyskania
niepodległości, zrobiono dopiero po wybuchu wojny światowej, są w błędzie.
Najważniejsze bodaj rzeczy zrobiono w latach, poprzedzających tę wojnę. Wtedy
już polityka nasza znalazła miejsce dla Polski w nowych ustosunkowaniach
międzynarodowych, wtedy już zaczęła współdziałać z tą stroną, w której widziała
sojuszników dla swej sprawy, wtedy już usiłowała przyczyniać się swymi
posunięciami do pogłębienia konfliktu, wtedy już pracowała nad tym, ażeby po
wybuchu wojny nie być jedynie obiektem polityki innych narodów. Akcja podczas
wojny była tylko dalszym ciągiem i realizacją skutków wieloletniej pracy, pracy
całej organizacji.
Jak powiedziałem, państwa polskiego nie mógł odbudować żaden
odosobniony wysiłek narodu polskiego. Mogło się to było stać tylko w wielkim
konflikcie europejskim, a jak się okazało światowym, tylko w sojuszu narodu
naszego ze związkiem państw, kierowanym przez narody, nie zainteresowane w
zniszczeniu naszej ojczyzny, i tylko po ich zwycięstwie.
Traktat wersalski, który nam przywraca miejsce między
niezawisłymi państwami Europy, podpisany został krwią szeregu wielkich i
mniejszych narodów, kupiony kosztem życia milionów ludzi. Synowie często
dalekich nam krajów krwią swoją, swoim życiem zapłacili za naszą wolność, za
naszą wielką przyszłość, do której dziś idziemy. I dziś w dziesięciolecie
chwili, kiedyśmy miejsce swoje wśród tych narodów odzyskali, tym żołnierzom i
naszej wśród innych sprawy, ich pamięci hołd składamy, na pierwszym zaś miejscu
pamięci synów najokrutniej skrwawionej i najściślej współdziałającej z naszymi
wysiłkami Francji. Niemniejsze od uznania niezawisłego państwa polskiego ma dla
nas znaczenie ta część traktatu, która ustanawia granicę naszą na zachodzie:
między Polską a państwem niemieckim.
Po tym, co tu powiedziano, co sam wielokrotnie wykazywałem,
co zresztą każdy myślący Polak już dziś rozumie, nie będę tu dłużej dowodził,
że granica to najważniejsza. Od przebiegu linii granicznej, od tego, jakie z
zagarniętych w przeszłości ziem przywracała ona Polsce, zależało, czym ta
Polska będzie, ku czemu ją będzie rozwój życia państwowego prowadził. Od tej
granicy zależało wprost, czy Polska będzie państwem istotnie niezawisłym, czy
też przy formalnej niezawisłości będzie uzależniona od sąsiada, stanie się jego
narzędziem politycznym i polem wyzysku gospodarczego.
Granica zachodnia Polski, wykreślona traktatem wersalskim,
jest wynikiem wytężonej walki politycznej. Walka ta rozpoczęła się wyraźnie już
po dwóch pierwszych latach wojny, kiedy konieczność odbudowania państwa
polskiego stała się widoczną, i odtąd już stanowi ona istotę sprawy polskiej w
wojnie i na konferencji pokojowej.
Jest to walka między dwoma biegunowo przeciwnymi sobie
dążeniami.Stanęło do niej z jednej strony nasze dążenie do odbudowania
Polski w roli wielkiego państwa, politycznie i gospodarczo niezawisłego od
sąsiadów, nie będącego niczyim narzędziem, ale prowadzącego własną mocarstwową
politykę, podyktowaną mu przez dobro narodu i dobro wspólnej z innymi narodami
cywilizacji. Źródłem tego naszego dążenia nie były tylko ambicje narodowe, jak
to twierdzili nasi przeciwnicy - ambicje fałszywe, jak to wyraźnie dawali do
zrozumienia. Polacy nie są małym narodkiem, ani swą liczbą, ani obszarem, który
zajmuje ich rasa i ich cywilizacja, ani swą twórczością duchową, rozwijaną od
dziesiątków pokoleń, nie ustępującą, ale, przeciwnie, najświetniejszą w swych
przejawach po upadku państwa, ani rolą polityczną, którą odgrywało w
przeszłości państwo polskie, ani pracą dziejową, której dokonała cywilizacja
polska. Niemałym, w późniejszych czasach, dowodem wielkości naszego narodu była
sama działalność państw, które rozgrabiły Polskę, potworne środki, do których
musiały się uciekać, ażeby tłumić nasze samoistne życie, naszą twórczość,
powstrzymywać rozwój sił naszego narodu. Rzeczy to wszak świeże jeszcze w
naszej pamięci.
Zamknięcie naszego narodu w ramy małego państewka byłoby
niewiele mniejszą krzywdą od rozbiorów.
Z drugiej strony, ktokolwiek zdolny jest głębiej się
zastanowić nad położeniem geograficznym Polski, zrozumieć musi, że tu, na
naszej ziemi, niema miejsca na małe, słabe państewko, niezdolne do zachowania
swej samoistności wobec sąsiadów.
Dążenie nasze spotkało się z zaciekłym odporem licznych, nie
zawsze odsłaniających swe oblicze przeciwników, którzy często nie przebierali w
środkach.
Dzień dzisiejszy nie jest chwilą na analizowanie tej walki,
na charakteryzowanie jej motywów i metod. Poprzestanę tu na stwierdzeniu, że
będąca jej wynikiem zachodnia i północno-zachodnia granica Polski nie objęła
wprawdzie wszystkich ziem, które do państwa polskiego należeć powinny i których
się domagaliśmy, niemniej przeto dała Polsce podstawy bytu niezawisłego,
rozwoju gospodarczego i politycznego, którego postęp, o ile będzie się odbywał
szybko i zdrowo, musi jej dać poważne stanowisko mocarstwowe.
Wspomnę tu tylko, że ta granica pozostała przez parę lat
jedyną granicą Polski, uznaną przez mocarstwa: walka przeciw pojęciu Polski
jako wielkiego państwa opóźniła znacznie ostateczne uznanie reszty granic, z
wielką szkodą dla zdrowego rozwoju życia państwowego nazajutrz po jej
odbudowaniu. Granice te musieliśmy przeważnie własnymi wysiłkami ustanawiać,
czynić je faktem dokonanym, uznawanym później przez mocarstwa.
I wspomnę tylko, że przeciwnicy nasi w walce o granicę
zachodnią Polski nie zamilkli po uznaniu jej przez traktat wersalski. Po dziś
dzień mamy do czynienia z próbami kwestionowania tej granicy, próbami wprost
nieprzyzwoitymi ze stanowiska obyczaju międzynarodowego w świecie
cywilizowanym. Niestety, zuchwalstwo to znajduje często zachętę w nie dość
energicznej reakcji rządów polskich.
W dniu dzisiejszym upływa lat dziesięć od położenia tych
podstaw pod nowoczesne państwo polskie.
Czy to dziesięciolecie potwierdziło słuszność naszych
założeń? Czy dowiodło ono, że Polska jest przeznaczona na to, żeby w tej części
Europy zająć stanowisko mocarstwa, które na swoim obszarze jest panem, żyje
życiem samoistnym, cywilizacyjnym, gospodarczym i politycznym, na zewnątrz zaś
swoją wolą i swoim czynem reguluje swój stosunek do sąsiadów i swym udziałem w
życiu międzynarodowym przyczynia się skutecznie do postępu pokojowej pracy
cywilizacji europejskiej?...
Pomimo wszystkiego, co o nie domaganiach naszego życia
państwowego możemy powiedzieć, tylko ludzie bardzo powierzchowni, nie umiejący
widzieć i rozumieć faktów, o ile nie kłamią tendencyjnie, mogą na te pytania
odpowiedzieć przecząco.
Przeciwnicy nasi twierdzili, że dzielnice nasze, należące
przez długi czas do różnych państw, żyjące pod rożnemi prawami i różnymi
systemami politycznymi, nie będą umiały żyć wspólnym życiem państwowym. Paru
lat wystarczyło do wykazania, jak sztucznym, jak przeciwnym naturze był ten
podział, jak potężne były węzły, łączące nas w jeden naród. Dziś każdy już
widzi, że wystarczy, ażeby nasza praca kodyfikacyjna została zakończona, ażeby
doprowadziła do ujednostajnienia prawnego na całym obszarze państwa, a reszta
różnic pomiędzy dawnymi zaborami zniknie. Pozostaną różnice prowincjonalne,
istniejące w każdym państwie, w każdym narodzie, tylko mniejsze znacznie, niż w
innych państwach europejskich.
W Polsce, państwie zbudowanym na kresach cywilizacji
zachodniej, zawsze istniały i dziś istnieją wielkie różnice poziomu cywilizacji
między ziemiami zachodnimi a wschodnimi. Można było przewidywać, że ponowne
połączenie tych ziem w jedno państwo spowoduje obniżenie poziomu cywilizacji na
zachodzie.
Życie wykazało, że to były obawy płonne. Najlepszą na nie
odpowiedzią jest porównanie naszego Poznania, w którym się znajdujemy, z
Poznaniem z przed lat kilkunastu, pozostającym pod rządami niemieckimi.
Najzaciętszy nasz wróg musi przyznać, że odbył się tu niesłychanie szybki
postęp, który uczynił to nasze historyczne miasto większym, bogatszym, żyjącym
na wyższą o wiele stopę gospodarczą i cywilizacyjną, wreszcie piękniejszym. A
wszystko to się stało przy całkowitym prawie zaniknięciu w nim żywiołu
niemieckiego, który niedawno jeszcze szeroko tu się rozsiadał.
Ten jeden przykład świadczy, jak olbrzymią siłę żywiołową,
cywilizacyjną i gospodarczą wykazał naród polski po swoim zjednoczeniu. To samo
widzimy w mniejszym lub większym stopniu wszędzie - od Poznania do Wilna i
Łucka, od wschodnich Karpat do Gdyni.
W jak wielu dziedzinach cywilizacyjnych i gospodarczych
Polska szybko poszła naprzód w ciągu pierwszego dziesięciolecia swej
niepodległości, najlepiej świadczy wystawa, którą obecnie w Poznaniu oglądamy
(Powszechna Wystawa Krajowa 1929 r.).
Ten nasz postęp jest wyrazem żywiołowych sił zjednoczonego
narodu, wyrazem tym potężniejszym, że w planowym kierowaniu jego pracą
popełniliśmy i popełniamy liczne błędy. Okres, który przeżyliśmy przed odzyskaniem
własnego państwa, nie przygotował ludzi wyższej miary, umiejących dać należyte
kierownictwo życiu narodu, przy którym wysiłki jego osiągnęłyby o wiele
donioślejsze wyniki.
Jeżeli słusznie można powiedzieć, że naród nasz w dziesięć
lat po zjednoczeniu we własnym państwie nie osiągnął jeszcze równowagi
politycznej, nie wytworzył sobie trwałej formy rządów, nie oparł swego życia
politycznego na niewzruszonych podstawach prawnych - to każdy, kto umie myśleć,
zrozumie, że inaczej być nie mogło, że w warunkach, w których odzyskaliśmy byt
państwowy, dziesięciu lat nie mogło starczyć na ustalenie form naszego
politycznego bytu i na wytworzenie rządów, odpowiadających potrzebom narodu.
Okres, któryśmy przeżyli w niewoli, był okresem wielkich
przeobrażeń w całym świecie naszej cywilizacji. W tych przeobrażeniach Polska
została zapóźniona przez utratę niezawisłości, przez rozdarcie narodu i przez
związanie głównego obszaru jej ziem z państwem, stojącym na znacznie niższym od
niej poziomie cywilizacyjnym, o wiele mniej posuniętym w rozwoju społecznym,
gospodarczym i politycznym. Nie zapominajmy, że w głównej części Polski chłop
został samodzielnym gospodarzem dopiero po ostatnim powstaniu. Późno rozpoczęte
przeobrażenia społeczne poszły naprzód w ostatnich latach kilkudziesięciu z
szybkością, naruszającą równowagę społecznego życia, wytwarzającą wielkie
niebezpieczeństwo społeczne, tym większe, że towarzyszyło im zapóźnienie mas w
oświacie. Skutki tego nienormalnego, pozbawionego należytej ciągłości rozwoju dziś
ponosimy i przez dłuższy jeszcze czas ponosić będziemy. Odbijają się one przede
wszystkim w życiu politycznym narodu, czyniąc bardzo trudnym znalezienie
odpowiedniej formy ustroju państwa.
Z tymi trudnościami można by się było uporać skutecznie,
gdyby warstwy przewodnie narodu, warstwy oświecone, w dzisiejszym pokoleniu
posiadały dostateczną dojrzałość i wytrawność polityczną. Warstwy te wszakże,
odsunięte pod obcym panowaniem od udziału w rządach, nie wykształciły się ani
umysłowo, ani moralnie do spełnienia wielkich zadań, które na nie czekały.
Brak im nie tylko umiejętności, ale i poczucia
odpowiedzialności. Dopiero nowe pokolenia, wyrastające we własnym już państwie,
rozwijają w sobie to poczucie, dochodzą do zrozumienia, że każdy oświecony,
świadomy Polak jest odpowiedzialny za swe państwo, za rządy tego państwa, za
błędy rządzących i za ich zbrodnie.
Trzeba pamiętać, że państwo nasze narodziło się na nowo
wśród rewolucji, ogarniających wszystkie sąsiednie kraje, i że przypadła mu
rola frontu Zachodniej Europy wobec rosyjskiego bolszewizmu. Pomimo, że Europa
nie zawsze mu tę rolę ułatwiała, odegrało ją ono własnymi siłami wcale
pomyślnie. Granica polsko - rosyjska pozostała granicą między europejskim
ustrojem politycznym i społecznym a rewolucją bolszewicką.
To położenie i ta rola nie pomaga nam do ustalenia form
ustroju i do rozwoju naszego życia politycznego na zdrowych podstawach. Walka o
te podstawy ciągle trwa i trwać jeszcze przez pewien czas musi. Tym rychlej się
ona zakończy i tym pomyślniejsze da wyniki, im całkowiciej będziemy w niej
pozostawieni sami sobie, im mniej będą się w nią wtrącały czynniki obce, im
mniej będzie prób narzucania nam skądkolwiek reguł postępowania politycznego,
czy to jawnie i rzekomo legalnie, czy też na drodze intryg i knowań
podziemnych. Polska sobie ze swoim ustrojem politycznym poradzi, byle się nią z
zewnątrz w tym względzie nie opiekowano.
Długie trwanie naszego organizowania się politycznego na
wewnątrz powoduje słabość naszej polityki zewnętrznej, która dotychczas nie
dorosła do tej roli, jaką jej obszar, zaludnienie naszego państwa i wartość
naszego narodu przeznacza. W tych warunkach skazana jest ona na różne
zboczenia, szkodliwe i niebezpieczne, nie może się zdobyć na plan jasny i
konsekwentny, ani na stanowczość i siłę, czasami nawet na godność należytą.
Skutkiem tego daje nieraz na zewnątrz fałszywe pojęcie o postawie i dążeniach
narodu. Jest to złe i dla nas, i dla innych państw, w naszej polityce
zainteresowanych. Gdy np. kwestionuje ktoś naszą granicę zachodnią pod hasłami
ustalenia w Europie pokoju, najuczciwiej jest i najużyteczniej powiedzieć bez
obsłonek prawdę, że podnoszenie tej kwestii jest najprostszą drogą do
rozkiełznania wojny. Bo naród nasz nie pozwoli sobie odebrać ani piędzi ziemi
swojej bez walki o nią - do ostatniej kropli krwi. Kto myśli, że jest inaczej,
tego spotka wielki zawód.
Wielki zawód jest i w coraz większej mierze będzie udziałem
tych, którzy liczyli, że Polska nie podoła swoim trudnościom wewnętrznym i
trudnościom swego położenia zewnętrznego. Naród polski licznymi faktami
zaświadcza o swojej jedności, sile i żywotności; jego praca cywilizacyjna i
gospodarcza dźwiga szybko jego życie zbiorowe na wyższy poziom i pomnaża jego
siły. Coraz więcej będzie on ważył w naszej części świata.
W miarę dorastania nowych, niewyrosłych w niewoli pokoleń,
coraz szybciej przezwyciężać on będzie trudności wewnętrzne: ustali on formy
swego bytu i pójdzie szybkim krokiem do należnego mu stanowiska mocarstwowego.
Wielkie, silne państwo polskie potrzebne jest nie tylko nam
do naszego rozwoju narodowego, do urzeczywistnienia naszych celów i spełnienia
naszych zadań. Niemniej jest ono potrzebne do utrwalenia pokoju, a z nim
warunków wielkiej pracy cywilizacyjnej całej Europy.
Roman Dmowski
[Źródło: R. Dmowski, Pisma, Tom IX, str. 29-82]
WEWNĘTRZNA POLITYKA NARODOWA
Praca niniejsza jest rozdziałem książki, przygotowywanej przed wojną w 1913 roku, w której Autor pragnął dać czytelnikowi polskiemu całokształt nauki o narodzie i państwie. Drukowana była po raz pierwszy w czerwcu 1919 w Przeglądzie Narodowym, przy czym redakcja zaznaczyła, że rękopis jej nie został przejrzany przed drukiem przez Autora, który w tym czasie, jako Prezes Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu, reprezentował Polskę na konferencji pokojowej w Wersalu.
Rozprawę tę podajemy w formie niezmienionej, gdyż przedstawia nam poglądy Dmowskiego na politykę wewnętrzną, wyrażone w tak odmiennych warunkach bytu polskiego, a mimo to w najwyższym stopniu aktualne w dobie obecnej.
CELE I ZADANIA POLITYKI NARODOWEJ
Polityka narodowa jest systemem działań, mających na celu zachowanie i rozwój narodowego bytu. Zachowanie i rozwój narodowego bytu zależą od stanu wewnętrznego narodu i od jego położenia zewnętrznego. Stąd polityka narodowa dzieli się na wewnętrzną i zewnętrzną. Te wszakże dwa jej działy ściśle są nawzajem od siebie uzależnione: im naród się lepiej broni przeciw wrogim czynnikom zewnętrznym i skuteczniej zabezpiecza swe interesy i swą niezależność od innych narodów, tym lepsze ma warunki rozwoju wewnętrznego; im zaś pomyślniej rozwija się na wewnątrz, tym jest silniejszy, tym skuteczniej jest zdolny bronić się od wrogów. Polityka tedy wewnętrzna i zewnętrzna narodu stanowi jeden całkowity system działań. Nie można powiedzieć, że dla przyszłości narodu ważniejsze są zagadnienia jego polityki wewnętrznej lub zewnętrznej, gdyż zaniedbanie któregokolwiek z tych działów odbija się jednakowo na jego sprawach wewnętrznych i zewnętrznych i mści się nieubłaganie na jego losach. Ci, którym w polityce naprawdę chodzi o zachowanie i rozwój narodowego bytu, którym przyszłość narodu jest droga, jednakową muszą żywić troskę o jego stan wewnętrzny i położenie zewnętrzne. Jednostronność w tym względzie świadczy bądź o lekkomyślności i nie rozumieniu dobra narodu, bądź o tym, że motywem danej polityki nie jest dobro narodu, że pod hasłami narodowymi służy ono obcym celom.
Są momenty w życiu narodów, kiedy niebezpieczne płożenie na zewnątrz i wypływające stąd zagadnienia tak je pochłaniają, że sprawy wewnętrzne na pewien czas muszą ulec zaniedbaniu. Czas ten wszakże bez wielkiego niebezpieczeństwa dla przyszłości narodu nie może się zbytnio przedłużać. Inaczej same podstawy jego bytu ulegają rozstrojowi i osłabieniu, a wtedy i siła jego na zewnątrz maleje.
Historia dostarcza licznych przykładów takiej zgubnej jednostronności w kierunku polityki zewnętrznej. Jednym z najwybitniejszych jest Turcja, której cała niemal polityka była zwrócona na zewnątrz, i która tą drogą z wielkiej, groźnej dla świata potęgi zeszła do zupełnego bankructwa. Można też wskazać na Rosję, która wykazywała podobną jednostronność, jakkolwiek w mniejszym stopniu, a co do której wszyscy się godzą, że klęski jej w wojnie krymskiej i japońskiej były wynikiem zaniedbania przez długi czas wewnętrznych spraw narodu. I dlatego to w Rosji o wiele większy dowód dbałości o przyszłość narodu składają ci, którzy środek ciężkości polityki widzą w wysiłkach, skierowanych ku naprawie wewnętrznej, niż ci, którzy całą energię narodu chcą zwrócić na zewnątrz - czy to ku nowym podbojom, czy ku niszczeniu bytu innych narodów w państwie.
I są znów w życiu narodów okresy, kiedy wewnętrzne przemiany i wewnętrzne walki o ustrój życia odwracają ich uwagę i energię od zagadnień zewnętrznych. Jeżeli te okresy trwają zbyt długo, naród za nie płaci utratą wpływów, posiadłości, mniejszym lub większym uzależnieniem od innych narodów. Tak Niemcy w ciągu paru stuleci po Reformacji, która dała w następstwie okres walk wewnętrznych, musiały patrzeć, jak Francja zagarniała ziemie niemieckie i jak, zająwszy pierwsze stanowisko w Europie, dyktowała jej swą wolę i narzucała swe wpływy. Tak znów Francja, nie mogąca w ciągu całego stulecia od wielkiej rewolucji dojść do równowagi wewnętrznej i mająca na wewnątrz ciągłą walkę o formę rządu, nie była zdolna przeszkodzić wyrośnięciu do jej zniszczenia Prus, które stopniowo zajęły należące przedtem do niej stanowisko pierwszej potęgi na lądzie europejskim i które w zwycięskiej wojnie zabrały jej ziemie, związane mocnymi węzłami z Francją.
Polityka, która zamyka oczy na sprawy wewnętrzne narodu dla zewnętrznych czy odwrotnie, nie zasługuje na miano polityki narodowej i zwykle też dyktowana jest przez pobudki, mające mało wspólnego z dążeniem do zachowania i rozwoju narodowego bytu. Kierują nią zazwyczaj bądź interesy i ambicje jednostek, bądź dążenia przeciwstawiających się narodowi grup społecznych, bądź doktrynerstwo, nie zdające sobie sprawy z podstaw, na których byt społeczny się opiera, bądź wreszcie ignorancja co do położenia narodu w danym momencie i bezmyślne naśladownictwo działań, podejmowanych przez inne narody w warunkach całkowicie odmiennych.
Narodowa polityka wewnętrzna ma przed sobą cel dwojaki: z jednej strony -- zachowanie i rozwój siły moralnej narodu, z drugiej -- rozwój jego sił fizycznych, zwiększenie zasobów materialnych, udoskonalanie narzędzi i środków jego pracy i walki o byt narodowy, wreszcie podniesienie poziomu intelektualnego, postęp wiedzy i oświaty.
Narodowi pod groźbą zagłady nie wolno zaniedbywać żadnego z tych dwóch celów. Naród liczny, bogaty, ekonomicznie wytwórczy, intelektualnie wysoko stojący, może się znajdować nad przepaścią, jeżeli mu zabraknie siły moralnej, tj. tych czynników moralnych, które dają trwałość bytowi społecznemu i czynią naród zdolnym do skutecznej walki z wrogami. Rzymianie byli liczni, bogaci i stanowili umysłowy kwiat zdolności, a jednak rozkładający się szybko ich byt społeczny został w końcu zniszczony przez mniej od nich licznych i ubogich barbarzyńców. Ale i naród, mający wysokie zalety moralne, zdrowe podstawy ustroju społecznego, przywiązanie do swej idei narodowej i zdolność do walki o nią, nie rozwinie swego bytu samoistnego i nie obroni go we współzawodnictwie czy w walce zbrojnej z innymi, jeżeli nie jest dość silny liczbą (której słabość zastępują w znacznej mierze sojusze z innymi narodami), jeżeli nie będzie miał dostatecznych zasobów materialnych, jeżeli w narzędziach pracy i walki będzie znacznie niżej stał od swych współzawodników czy wrogów w polu, jeżeli poziom jego umysłowy nie będzie dość wysoki, ażeby mu dał możliwość zrozumienia potrzeb współczesnego życia i oceny położenia, w jakiem się znajduje. Japończycy złożyli ostatnimi czasy dowód niepospolitej zbiorowej siły moralnej, budzącej zachwyt i zazdrość w narodach europejskich. Kiedy wszakże w początkach drugiej połowy zeszłego stulecia na wodach japońskich ukazały się wojenne statki mocarstw, po pierwszej próbie oporu, która była wprost śmieszną ze względu na pierwotność środków bojowych, z jakimi wystąpili, nie pozostało im nic innego, jak upokorzyć się i przyjąć warunki, podyktowane przez niepożądanych gości. Dopiero pół stulecia wielkiej, zadziwiającej swym natężeniem pracy nad zdobyciem europejskiej wiedzy, narzędzi pracy i walki, nad podniesieniem ekonomicznym kraju i zdobyciem zasobów materialnych, wreszcie nad wewnętrznymi reformami politycznymi, które dały Japonii fizjonomię cywilizowanego po europejsku mocarstwa, a przez to zdobyty dla niej szacunek, umożliwiający zawieranie w Europie sojuszów - doprowadziło Japonię do zwycięstwa nad groźnym sąsiadem, dało jej równorzędne do innych narodów stanowiska polityczne, a jednocześnie zabezpieczyło ją od ekonomicznego wyzysku przez Europę i Amerykę, czyniąc -- przeciwnie -- z niej samej niebezpiecznego współzawodnika na tym polu. Siła moralna stała się ratunkiem bytu niezawisłego i podstawą pomyślności narodu dopiero wtedy, gdy dostała materialne narzędzia w swe ręce.
Świetne chwile dziejowe w życiu państw i narodów, momenty wielkich ich zwycięstw przychodzą zwykle po okresach gromadzenia sit fizycznych i zasobów materialnych. W Polsce po Kazimierzu Wielkim przyszedł Grunwald i unia z Litwą; tak również dzięki swemu gromadzącemu skarb ojcu mógł się zjawić Fryderyk Wielki, twórca potęgi pruskiej.
Europa dzisiejsza, skutkiem licznych przyczyn, a przede wszystkim skutkiem tego, że dzisiejszy ustrój ekonomiczny wysuwa na czoło życia żywioły, przedstawiające wcale nie najwyższy typ człowieka, oraz skutkiem olbrzymiego wpływu Żydów na jej życie, niesłychanie szybko się materializuje. Ludzie tracą wszelką miarę wartości moralnych, cenią tylko materialne -- pieniądz i to, co za pieniądz kupić można. Nawet używanie życia obniżyło się. bo ludzie zatracają zdolność do korzystania z jego rozkoszy najwyższych, których się za pieniądze nie kupuje. Ta ogólna atmosfera silnie się odbija i na polityce, i na jej pojęciach. Panuje powszechna skłonność do mierzenia siły narodu wyłącznie jego liczbą, zewnętrzną kulturą i zasobami materialnymi. Stąd jednostronne pojęcie polityki wewnętrznej, której całe zadanie widziane bywa materialistycznie.
Przeciętny przedstawiciel dzisiejszego mieszczaństwa europejskiego nie zastanawia się nawet nad tym, że naród może potrzebować czegoś więcej ponad zamożność i zewnętrzną kulturę, nie rozumie, że byt społeczny i zewnętrzna siła narodu ma pierwszą podstawę w jego ustroju moralnym, że jeżeli ustrój ten ulegnie rozkładowi, to największe bogactwo i kultura zewnętrzna narodu nie ocalą. Przedstawiciele tego jednostronnego poglądu są bardzo liczni i w naszym społeczeństwie.
Z drugiej wszakże strony w niektórych społeczeństwach -- a do tych przede wszystkim polskie należy, bodaj skutkiem tego w głównej mierze, że nie ma swego silnego i zamożnego mieszczaństwa -- znaczna liczba ludzi żyje jeszcze w okresie romantyzmu i, "mierząc siły na zamiary", wyobraża sobie, że losy narodu zależą wyłącznie od napięcia jego aspiracji, od przywiązania do sprawy narodowej i gotowości do walki za nią. Na siłach moralnych narodu, bardzo jednostronnie zresztą pojętych, chcą oni oprzeć całą jego walkę z wrogami, gdy zaś myśl ich zwraca się ku środkom fizycznym tej walki, ku jej narzędziom, ku potrzebnym do niej zasobom materialnym, pojmują je zazwyczaj wprost dziecinnie, wykazując nieznajomość elementarnych warunków dzisiejszego życia narodów, ich współzawodnictwa i ich rozpraw zbrojnych.
Na to, żeby naród mógł wykazać siłę na zewnątrz we współzawodnictwie ekonomicznym i kulturalnym z innymi narodami, w walce politycznej z nimi, wreszcie żeby mógł stanąć, gdy potrzeba, do rozprawy zbrojnej i w niej zwyciężyć, a także -- co jest niemniej ważne -- żeby umiał żyć sam dla siebie, żeby byt jego społeczny się nie dezorganizował, ale rozwijał pomyślnie na trwałych podstawach, żeby rozwój jego życia prowadził do podniesienia, a nie do obniżenia wartości człowieka -- potrzeba mu zarówno siły moralnej, jak sił fizycznych, zasobów materialnych, zdobyczy zewnętrznej kultury i umysłowego postępu. I polityka wewnętrzna narodu musi okazywać jednaką troskę o te wszystkie dobra.
Dążenie do zachowania i rozwoju siły moralnej narodu, będące podstawową częścią polityki narodowej, jest zarazem jej częścią najtrudniejszą. Obejmuje ona zagadnienia najgłębsze, najmniej konkretne, najmniej dostępne dla niezdyscyplinowanych w dziedzinie społecznej umysłów. Skutkiem tego w tej dziedzinie ludzie się kierują przede wszystkim instynktami i zależnie od tego, jakie są ich instynkty narodowe, silne czy słabe, zajmują w niej różne, często biegunowo przeciwne sobie stanowiska. Wreszcie właściwe wypełnienie zadań w tej dziedzinie wymaga nie chwilowego, ale stałego poświęcenia jednostki dla narodu, wyrzeczenia się w niejednym kierunku tego, co jest dla niej dogodne, ponętne, co ją kusi łatwością zdobycia, wyrzeczenia się w imię pobudek wyższych, nieosobistych, na które mogą zdobywać się tylko ludzie na pewnym poziomie moralnym.
Siłę moralną narodu stanowi przede wszystkim jego spójność. Dla zachowania jej i rozwinięcia polityka narodowa musi przede wszystkim bronić od rozkładu i osłabienia cały szereg czynników, które tę spójność tworzą. Stąd wypływa cały szereg jej zadań, których wypełnienie znajduje silne poparcie w instynktach narodowych mas, ale jednocześnie spotyka się z przeciwdziałaniem różnych żywiołów, bądź stojących na niskim poziomie moralnym, bądź mających słabsze instynkty narodowe, bądź ulegających wpływowi doktryn i prądów, mających obce, nie narodowe źródła.
Polityka narodowa musi czuwać nad składem narodu pod względem pochodzenia, nie dopuszczać do tego, ażeby go zalewały w zbyt wielkiej liczbie pierwiastki obce, wnoszące z sobą obce instynkty, przywiązania, pojęcia i wierzenia. Musi dążyć do tego, żeby te obce pierwiastki, które w naród wsiąkają, nie tylko asymilowały się powierzchownie, ale żeby się z nim moralnie zespalały, musi bronić naród przeciw zdobywaniu w nim większego wpływu przez żywioły, które moralnie z nim zespolić się nie mogą, musi je o ile możności eliminować. Te żywioły, obce pochodzeniem, które są na drodze do całkowitego moralnego zespolenia się z narodem, muszą w polityce narodowej znaleźć zachętę i poparcie, te, które dążą do stworzenia w narodzie grupy odrębnej swą fizjonomią moralną, swymi skłonnościami i dążeniami, muszą być zwalczane. Inaczej narodowi grozi zatrata jego bytu integralnego, rozkład jego duszy narodowej, paraliż jego samowiedzy -- największy cios dla jego samoistności.
Z kolei wysuwa się zadanie utrwalania i pogłębiania w narodzie poczucia własności i jedności ziemi ojczyzny, przywiązanie do niej, jako do kołyski narodu i wspólnego jego dobra, którego ani utracić, ani podzielić z nikim nie wolno, dobra otrzymanego w spuściźnie od ojców, z obowiązkiem przekazania przyszłym pokoleniom. To poczucie i to przywiązanie jednoczy naród moralnie, skupia jego siły, sprawia, że zagrożenie jednej części ojczyzny na jej kresach budzi świadomość całego narodu i cały powołuje do obrony.
Do najgłówniejszych zadań należy szerzenie przywiązania do państwa czy tradycji i idei państwowej narodu, obrona instytucji, stanowiących o odrębności i samoistności jego politycznego bytu, pogłębienie poczucia jedności i ciągłości bytu narodowego, jego związku z przeszłością, która naród stworzyła, uczyniła z niego zwartą całość duchową. Każdy byt podmiotowy, indywidualny czy zbiorowy, na przeszłości się opiera, w niej swój fundament posiada, i naród, który swą przeszłość przywala grobowym kamieniem, tym samem fundamenty bytu moralnego traci.
Dla polityki, która stawia sobie za zadanie spójność duchową narodu wzmocnić, pierwszorzędną jest sprawa narodowego języka, jego wartości oraz jego roli w życiu i w wychowaniu młodych pokoleń. Musi ona czuwać nad jego czystością, bronić go przed skażeniem, zanieczyszczeniem, przed zacieraniem jego indywidualności, przed odbieraniem stylu jego budowie, robieniem z niego żargonu, przed obniżeniem jego jako wyrazu myśli; natomiast musi popierać wszelką pracę ducha, która ten język doskonali, na coraz wyższy podnosi poziom. I musi ona walczyć o panowanie tego języka w życiu rodzinnym, towarzyskim i publicznym, bronić go w wychowaniu młodzieży, zarówno w rodzinie, jak w szkole. Człowiek, który ducha swego języka ojczystego nie zna głęboko -- pod tym względem ludzie oświeceni często niżej stoją od ludu -- dlatego, że w rodzinie od dziecka przede wszystkim uczono go języków obcych, lub dlatego, że przeszedł obcą szkołę, człowiek taki tym samym słabszymi węzłami jest związany ze swoim narodem. Władanie lepsze językiem obcym, niż ojczystym, jest początkiem oderwania się od narodu, wynarodowieniem.
Przechodzimy do zadania, które w dzisiejszej dobie budzi zacięte spory, mianowicie do stanowiska polityki narodowej względem religii.
Bardzo rozpowszechnionym jest błędne przekonanie, mające swe źródło w ignorancji co do istoty bytu społecznego, a wpojone pod wpływem prądów antynarodowych, że stosunek do religii jest czysto osobistą sprawą człowieka, że w tym względzie niema żadnych narodowych obowiązków.
Sprawą osobistą człowieka jest to, w co wierzy, i musi nią być, bo wiary nikomu narzucić nie można -- można narzucić tylko obłudę. Ale nie jest sprawą osobistą człowieka, jak się względem religii zachowuje. Religia nie jest jedynie wyrazem indywidualnych uczuć, wierzeń, poglądów i stosunków etycznych -- jest ona jednocześnie instytucją społeczną, która między innymi odgrywa rolę potężnego czynnika narodowej jedności. W duszy narodu jest wiele tego, co wytworzyła religia, która go wychowała, i człowiek do danej religii należy nie tylko przez swą wiarę w jej dogmaty, ale także przez swój związek duchowy z przeszłością, który jest podstawą związku z narodem. Nie można nikomu narzucić obowiązku wiary w dogmaty, ale to nie uwalnia nikogo od obowiązku czci dla religii, jako dla wychowawczyni narodu i podstawy moralnego istnienia głównej jego masy. I tego obowiązku przestrzegać musi polityka narodowa, broniąc na tej drodze potężnego czynnika narodowej spójności i fundamentu siły moralnej narodu.
Są narody, które to zadanie znakomicie rozumieją, są inne, które z niego wcale nie zdają sobie sprawy. Do pierwszych należą przede wszystkim narody protestanckie, do drugich -- przede wszystkim katolickie. Wśród pierwszych przoduje naród angielski, który pielęgnowanie religii, jako głównego czynnika siły moralnej narodu, uważa za jedno z naczelnych zadań wewnętrznych i to zadanie wypełnia z niesłychaną konsekwencją. W społeczeństwie angielskim, które przoduje w świecie swą kulturą i poziomem intelektualnym, o którym śmiało można powiedzieć, że wytworzyło najwyższy typ cywilizacyjny, cześć dla religii jest powszechnie obowiązującą i opinia bardzo surowo piętnuje wszelkie w tym względzie wykroczenia. Nie jest to kontrola wierzeń, od której wolna i tolerancyjna dziś Anglia jest jak najdalsza, jeno kontrola społecznego postępowania jednostek w stosunku do religii. Biegunowo przeciwne stanowisko zajmuje naród francuski, wśród którego ludzie, nie podzielający wiary w dogmaty religii, często uważają się nie tylko za zwolnionych od wszelkich względem niej obowiązków, ale nawet wypowiadają jej zaciętą walkę.
Ta różnica w stosunku do religii społeczeństw protestanckich i katolickich nie polega tylko na tym, że protestantyzm mniej krępuje umysły i łatwiej się przystosowuje do warunków współczesnego życia, ale także i to przede wszystkim na tym, że protestantyzm jest religią narodów germańskich, a katolicyzm -- przede wszystkim łacińskich. Narody łacińskie odznaczają się słabszymi i płytszymi od innych instynktami. One nie mają tych odwiecznych instynktów, łączących religię z całym narodowym bytem. Z drugiej strony tam, gdzie instynkty są słabe, umysł wpada w racjonalizm, łatwo w nim zapanowuje dogmatyzm. Stąd w narodach łacińskich, przede wszystkim we francuskim, człowiek łatwo się przerzuca od bezwzględnego dogmatyzmu religijnego, który wszystko podporządkowuje stanowisku wyznaniowemu i umie je nawet przeciwstawić dążeniom narodowym, do dogmatyzmu antyreligijnego, który na religię patrzy z pogardą, a w Kościele widzi największego wroga. W pewnym związku z tym stoi fakt, będący także bardzo poważnym źródłem tej różnicy, mianowicie, że wolnomularstwo, które w krajach protestanckich godzi się z ich organizacją kościelną, ponieważ ma możność wywierania na nią silnego wpływu, Kościół katolicki bezwzględnie zwalcza, jako potęgę sobie przeciwną, która wpływowi jego nigdy nie ulegnie. Dla tej głównie przyczyny wolnomularstwo w krajach katolickich jest bez porównania w większej mierze czynnikiem, rozkładającym siły moralne narodu, niszczącym jego spójność.
Jeżeli dla każdego narodu, nawet dla tak oświeconego i skutkiem tego posiadającego silną narodową świadomość w szerokich masach, jak angielski, religia jest wielkim czynnikiem spójności i w ogóle siły moralnej, to tym większe jest jej znaczenie w tym kierunku dla narodów, w których skutkiem niskiej oświaty świadomość narodowa w masach ludowych jest słaba, w których ją zastępuje często poczucie odrębności religijnej, a przywiązanie do religii jest jednocześnie wyrazem przywiązania do ojczyzny. Wreszcie znaczenie to wzrasta jeszcze bardziej tam, gdzie ścieranie się dwóch religii jest jednocześnie ścieraniem się dwóch typów cywilizacyjnych, gdzie świat zachodni, wychowany w cywilizacji rzymskiej, spotyka się ze światem wschodnim, wychowanym przez Bizancjum. Tam walka bezpośrednia z religią lub też pośrednie niszczenie poczucia religijnego w masach należy do działań, najskuteczniej rozbijających naród na wewnątrz i dla jego przyszłości najniebezpieczniejszych.
Wszystko, co wzmacnia spójność narodu, co go łączy w zwartą duchową całość, a więc, prócz wyżej wymienionych czynników, narodowe obyczaje, zwyczaje, tradycyjne instytucje życia, duch umysłowości, styl w sztuce itd. -- wszystko to musi doznawać opieki i obrony, wszystko jest przedmiotem wewnętrznej polityki narodowej. Ludzie, którzy te czynniki lekceważą, którzy przykładają się do ich niszczenia, są albo ignorantami, nie zdającymi sobie sprawy z podstaw narodowego bytu, albo składają dowód braku narodowego poczucia.
Drugim, obok spójności, warunkiem siły moralnej narodu jest siła jego narodowych przywiązań oraz jego woli w dążeniu do zachowania i rozwoju narodowego bytu. Bez tych zalet narody nigdy nie osiągają wielkich rzeczy i nie umieją bronić należycie swego dobra. Dość powszechne też jest uznanie potrzeby kształcenia ich w narodzie, ale drogi tego kształcenia pojmuje się zwykle powierzchownie. Zarówno w wychowaniu młodych pokoleń, jak w oddziaływaniu na szersze masy narodu, ludzie uważają często, iż spełniają w tym względzie należycie swój obowiązek, gdy propagują pewne kanony, pewne przykazania narodowe, gdy głoszą mocny frazes patriotyczny.
Powyższe zalety w narodzie związane są ściśle z jego stanem moralnym i obyczajowym w ogóle. Społeczeństwo, w którym się rozkłada obyczaj, rozwija bezwstyd, brutalna czy wyrafinowana rozpusta, w którym człowiek zatraca szacunek dla samego siebie -- cofa się w swej zdolności do uczuć szlachetniejszych, do wyższych napięć woli w rzeczach nieosobistych, przechodzi niejako w stan moralnego znieczulenia. Na gruncie zwyrodnienia moralnego występuje pierwotny, zwierzęcy egoizm, który przy wyższym podkładzie intelektualnym przybiera miano indywidualizmu, a który czyni z jednostki świadomego lub nieświadomego wroga narodu. Dlatego to polityka narodowa, w dążeniu swoim do pogłębienia uczuć narodowych, do wzmocnienia narodowej woli, za pierwszy swój obowiązek uważać musi walkę przeciw niemoralności w ogóle, przeciw publicznemu bezwstydowi, przeciw wyuzdaniu obyczajów, panoszeniu się pornografii, przeciw rozbestwieniu moralnemu w literaturze itd. Dlatego w systemie wychowania młodych pokoleń musi ona stawiać na pierwszym planie rozwijanie poczucia obywatelskiego, szacunku dla samego siebie, kształcenie charakteru, zdolności panowania nad niższymi popędami, opierania się niezdrowym wpływom otoczenia, zarazie moralnej. Jest to zadanie najpierwszej doniosłości, a w obecnej dobie życia społeczeństw europejskich jedno z najtrudniejszych.
Dzisiejszy ustrój polityczny, gwarantujący wolność jednostki, nie pozwala na używanie w tym względzie poważniejszych środków przymusu państwowego i surowej cenzury. Jeden tylko naród angielski umiał pogodzić w swoim ustroju wielkie swobody polityczne z wcale surową cenzurą obyczajności w literaturze, prasie i przedstawieniach publicznych, z dużym dotychczas rezultatem, dzięki temu, że za rządem w tej sprawie stoi silna opinia publiczna.
Spełnienie tego zadania utrudnia w ogromnej mierze osłabienie poczucia religijnego, które często jest równoznaczne z obniżeniem etycznym. Główna wszakże trudność tkwi w samym charakterze dzisiejszego ustroju ekonomicznego, wysuwającego na czoło życia żywioły niższe moralnie, szerzące rozprzężenie obyczajowe, i w wielkim na życie współczesne wpływie Żydów, którzy właściwym swej rasie bezwstydem zarażają dziś szybko społeczeństwa europejskie.
Jest rzeczą znamienną, że świadomie antynarodowe kierunki w literaturze więcej niż często niosą ze sobą propagandę rozluźnienia obyczajowego i pornografii w tej czy innej postaci. Jest to świadome, czy nieświadome poczucie, że najkrótszą drogą do wytępienia uczuć narodowych i zniszczenia siły moralnej narodu jako całości, do uniemożliwienia w nim aktów silnej woli zbiorowej, jest doprowadzenie go do rozprzężenia obyczajów.
Polityka, która chce mieć naród silny, postępujący w rozwoju cywilizacyjnym i opierający ten rozwój na trwałych podstawach, a jednocześnie zdolny do wytężonej walki na zewnątrz o swoje dobro, musi mieć śmiałość i energię do przeciwstawienia się temu moralnemu i obyczajowemu niszczycielstwu na wszystkich polach. Musi ona budzić we wszystkich sferach narodu poczucie, że bierne przyglądanie się postępowi zniszczenia w tym względzie jest narodową zbrodnią, że obowiązkiem każdego członka społeczeństwa jest przyczyniać się do wytworzenia silnej opinii publicznej, która musi dawać poparcie i obronę tym jednostkom i grupom, które większą odwagę i gorliwość w tym względzie wykazują.
Spełniając dobrze te zadania zarówno w życiu publicznym, jak w wychowaniu młodych pokoleń, nie napotka ona wielkich trudności w pogłębianiu narodowej woli i nie będzie miała potrzeby uciekania się w tym celu do zbyt hałaśliwej propagandy, do głoszenia zbyt mocnych frazesów. Głośny frazes jest zazwyczaj wyrazem słabej treści i najbardziej hałaśliwie manifestują swój patriotyzm żywioły, w których duszy ma on bardzo niegłębokie korzenie. Człowiek zdrowy moralnie, posiadający głębokie instynkty narodowe, silny w swym narodowym poczuciu, swą wiarę narodową uważa za rzecz zbyt świętą, zbyt uroczystą, ażeby ją hałaśliwie obnosić. W świecie katolickim wcale nie są najbardziej religijnie te ludy, które urządzają procesje z rakietami, fajerwerkami, z salwami wystrzałów i fanfarami. Zbytnia hałaśliwość patriotyzmu raczej obniża go moralnie, czyni go płytszym i pospolitszym, czyni z niego rzecz mniej świętą, mniej zdolną pociągnąć ludzi do wielkich wysiłków, do ofiar i poświęceń.
Naród, mający silne poczucie swej jedności i odrębności, przywiązany bardzo do swej sprawy i mający wielu ludzi, zdolnych do wielkich dla jego sprawy wysiłków i poświęceń, jeszcze nie jest silny moralnie, jeżeli jednostkowe siły jego idą w rozsypkę, jeżeli nie są zdolne skupić się należycie w zbiorowym życiu i działaniu, wytworzyć silnej organizacji w pracy i walce. Wszelkie zbiorowe działanie, o ile ma posiadać ciągłość, wszelka organizacja opiera się na uzależnieniu człowieka od człowieka, na karności, na wzmacnianiu hierarchii i władzy. Pod tym względem o wiele większe, niż pod innymi, panują różnice pomiędzy poszczególnymi narodami, zależnie od tego, jaką miały historię, jaką przeszły społeczną tresurę. Najwyżej tu stoją narody zachodnio-europejskie, a przede wszystkim narody rasy germańskiej, którą poczucie hierarchii i karności uczyniło, jak już wspomnieliśmy, organizatorką polityczną całej niemal Europy i twórczynią europejskiej państwowości.
Hierarchia i władza może być rozmaita, może być dziedziczna, rodowa, taka jaka panowała powszechnie przed zmianami politycznymi XIX stulecia -- zaznaczyć należy, że w najsilniejszych politycznie społeczeństwach angielskim i niemieckim poczucie hierarchii dziedzicznej jeszcze i dziś jest wyjątkowo silne; może pochodzić z wyboru, z zaufania ogółu, jaką jest już dziś w różnej mierze w rozmaitych narodach; może być urzędniczą, pochodzącą z mianowania przez władzę najwyższą; może się opierać na majątku; wreszcie może być narzucona wprost drogą siły fizycznej, drogą gwałtu. Każdy naród w rozmaitych dziedzinach życia ma taką hierarchię, do jakiej dorósł i jaką mu dzieje wytworzyły. Najgorsza wszakże nawet, najmniej uzasadniona w naszych pojęciach moralnych hierarchia jest lepsza, niż jej brak całkowity. Bez hierarchii i władzy takiego czy innego pochodzenia byt społeczny jest niemożliwy, i tam, gdzie żadna inna nie znajduje podstawy do poczucia w instynktach społeczeństwa, przychodzi władza i hierarchia gwałtu, opierająca się na postrachu, na terrorze, który przy odpowiedniej sile zawsze może za podstawę służyć, bo tam, gdzie brak instynktów innych, społecznych, instynkt samozachowawczy istnieje i z większą o wiele przemawia siłą. Dlatego to najwolniejsze, najwięcej zabezpieczone od gwałtu są te narody, które mają najsilniejsze poczucie władzy, hierarchii i karności, które wyrosły z wielostronnej tyranii ustroju feudalnego i pod jej wpływem zdobyły w szeregu pokoleń owocne w tym względzie instynkty. Dlatego to masy ludzkie, pozbawione poczucia hierarchii i władzy, a z nim społecznej karności, są przeznaczone na niewolników, rządzonych postrachem przez narzuconą z zewnątrz władzę. Jedna hierarchia może upaść bez szkody dla bytu społecznego, jeżeli na jej miejsce zjawia się inna, równie silna lub silniejsza, ale jeżeli upada samo poczucie hierarchii i karności, nieuniknionym tego następstwem jest ucisk i niewola. Rzym był o wiele wolniejszy pod surową władzą senatu, niż później, kiedy się poczucie tej władzy rozprzęgło, pod panowaniem cezarów i pretorianów.
W społeczeństwach, w których poczucie hierarchii i karności jest słabe, o ile nie mają władzy narzuconej gwałtem, władza się wytwarza przez przemawianie do egoizmu jednostek i tłumów, do ich interesów, ambicji i próżności -- przez schlebianie, kaptowanie, demagogię, przekupstwo w najrozmaitszych postaciach. W tych społeczeństwach zapanowuje władza kłamstwa, oszustwa, cynicznego krzywdzenia interesów ogółu i interesów okłamywanych jednostek. Dochodzą do tej władzy ludzie, najmniej mający skrupułów moralnych, oraz bandy, zorganizowane na podstawie podziału łupów, rozmaitego rodzaju i rozmaitego stopnia kultury kamorry i mafie.
Polityka, która ma na celu rozwój cywilizacyjny narodu na trwałych podstawach, która chce mieć naród, zdolny do zabezpieczenia swej niezawisłości od wrogów zewnętrznych, a na wewnątrz nie poddający się panowaniu mniej lub więcej kulturalnych szajek bandyckich, która chce, ażeby obywatele narodu korzystali z wolności istotnej, a nie fikcyjnej, wolności w zakresie, odpowiadającym dobru narodu, musi umacniać i kształcić w narodzie poczucie hierarchii i karności, starając się, ażeby hierarchia, jaką naród posiada, czy sobie wytwarza, dobru jego jak najbardziej odpowiadała. Na tym poczuciu i na tym odwołaniu się do narodowych instynktów i do zrozumienia narodowego dobra musi ona przede wszystkim swój byt opierać. Uciekając się nawet dla dobrej sprawy do schlebiania, kaptowania, do przekupstwa w jakiejkolwiek postaci, prowadzi ona gospodarkę rabunkową, bo osiągając nawet na razie cel korzystny dla narodu, demoralizuje go, obniża jego wartość polityczną, rozkłada jego siłę moralną, osłabia podstawy jego bytu na przyszłość.
PODZIAŁ NARODÓW NA OBOZY POLITYCZNE
Zadania wewnętrznej polityki narodowej w zakresie zachowania i rozwoju siły moralnej narodu, na którą składa się narodowa spójność, przywiązanie do narodowego dobra, zdolność do wysiłków i napięcia narodowych aspiracji, wreszcie poczucie hierarchii i karności wewnętrznej -- zadania te w dzisiejszej dobie życia narodów europejskich nabierają szczególnej wagi. Ich pojmowaniem zaczyna się dziś warunkować wewnętrzny podział narodów na obozy polityczne, na stronnictwa.
Kraje europejskie w zakresie polityki wewnętrznej znajdują się dziś w dobie przejściowej. Dotychczasowe przedmioty walk wewnętrznych schodzą szybko z porządku dziennego, na ich miejsce zaś zjawiają się inne. I dotychczasowe podziały na stronnictwa tracą szybko rację bytu, a natomiast życie wytwarza podziały nowe.
W dziewiętnastym stuleciu, po wielkiej rewolucji francuskiej i po szeregu mniejszych rewolucji w różnych krajach, których głównym rezultatem było powołanie do życia przedstawicielstwa narodowego i oddanie, w jego ręce władzy prawodawczej w mniejszym lub większym zakresie, wytworzył się z natury rzeczy podział na stronnictwa we wszystkich krajach analogiczny, mniej więcej na jednej podstawie oparty.
Wszędzie głównym przedmiotem walki między stronnictwami była kwestia praw politycznych. Po jednej stronie grupowały się stronnictwa, noszące miano demokratycznych, liberalnych, postępowych, radykalnych, których dążeniem było rozszerzenie kompetencji i zakresu władzy przedstawicielstwa narodowego, rozszerzenie i utrwalenie gwarancji obywatelskich, wolności stowarzyszeń i zgromadzeń, wolności słowa, wreszcie rozszerzenie praw wyborczych, rozciągniętych z początku w rozmaitych krajach na bardzo ograniczoną część ludności. Stronnictwa te ideowo wyprowadzały się na ogół od rewolucji francuskiej, przyjmując nie tylko jej polityczne dążenia, ale i jej doktryny, jej dogmat praw człowieka, często jej stosunek do religii, narodu itd. Przeciw tym stronnictwom stanął wszędzie obóz konserwatywny, zachowawczy, wywodzący się ideowo od starego porządku, broniący tego, co z niego pozostało w ustroju politycznym, a często dążący do cofnięcia wprowadzonych reform, w skrajniejszych swych żywiołach marzący nawet o powrocie do panującego przed rewolucją stanu rzeczy. Obóz ten bronił praw monarchy przeciw parlamentowi, lub przy rządach republikańskich dążył do restauracji monarchii, walczył o przywileje hierarchii dziedzicznej arystokracji i szlachty, sprzeciwiał się rozszerzaniu swobód praw obywatelskich na liczniejsze masy społeczne, bronił religii itd.
Główną treścią życia politycznego wszystkich narodów stała się walka między demokracją a konserwatyzmem, lub -- jak często mówiono -- między rewolucją a reakcją. Walka ta wszędzie została przez konserwatyzm przegrana. Wszędzie zostały rozszerzone i ugruntowane gwarancje obywatelskie, wszędzie parlamenty doszły do realnej władzy, wyrażającej się bądź w formalnej odpowiedzialności rządów przed parlamentami, bądź przynajmniej w ich faktycznej zależności od parlamentów, wszędzie prawo wyborcze stało się udziałem mas szerokich, bądź w postaci powszechnego i równego głosowania, bądź z nieznacznymi względnie ograniczeniami. A choć monarchiczna forma rządu przeważnie się utrzymała, to przy monarchii konstytucyjnej mało się ona różni w istocie od republikańskiej.
Same stronnictwa konserwatywne na całej linii pobankrutowały. Bądź znikły całkowicie z widowni, bądź się poprzekształcały, przejmując od przeciwników pojęcia nowe i zatracając swój charakter zachowawczy, bądź wreszcie zdegenerowały się, straciły wiarę w swą ideę i pędzą żywot bezideowy, redukując swoje zadanie prawie wyłącznie do obrony interesów ekonomicznych większej własności rolnej, będącej przeważnie w ręku arystokracji i szlachty.
Dziś wprawdzie jeszcze rozbrzmiewają szeroko echa tej walki, masy są często jeszcze straszone konserwatyzmem, wstecznictwem, potęgą reakcji, jednak dla każdego człowieka myślącego jest widoczne, że konserwatyzm jest trupem, że o reakcji, o powrocie do starego porządku w krajach europejskich nie może być już mowy. Dziś ludzie myślący zaczynają się zastanawiać nad znaczeniem tego kończącego się okresu, oceniać znaczenie przebrzmiewającej walki i niewątpliwego zwycięstwa demokracji, wreszcie przenikać najbliższą przyszłość i tę treść nowych walk, którą ona ze sobą niesie.
Demokracja polityczna, jak to już z początku zaznaczyliśmy, stała się podwaliną ustroju współczesnych narodów europejskich, na niej się oparło wystąpienie narodu jako podmiotu polityki i z niej wynikło zapanowanie w polityce współczesnej interesu narodowego. Demokracja tedy europejska, często bez świadomości tego, przyśpieszyła spotężnienie i dojrzałość narodowej jaźni i, wprowadzając na widownię instynkty narodowe mas, otwarła w polityce szerokie pole duchowi narodowemu.
Z drugiej strony wszakże, pod wpływem dziedzictwa doktryn rewolucji francuskiej, przeważnie walczyła ona świadomie z tym, co siłę moralną narodu stanowi, idąc daleko w przeciwstawianiu jednostki, jej praw i interesów -- narodowi jako całości. Skutkiem tego swego charakteru przyciągała ona i wchłaniała w siebie wszelki żywioły antynarodowe, w rozmaitych swoich odłamach popadała pod silny wpływ Żydów i stawali się coraz bardziej wyrazicielką wszelkich antynarodowych dążeń, występujących w imię haseł indywidualistycznych, klasowych czy ogólnoludzkich. Samo to, że przeważnie pozostawała ona pod kierownictwem organizacji wolnomularskiej, przeciwstawiającej panowaniu narodowego ducha swoją tajną władzę, czyniło ją w coraz silniejszym stopniu czynnikiem antynarodowym. Musiała też ona w końcu wyrodzić się w rozmaitych kierunkach, wydając z siebie bądź obozy giełdowo-liberalne, reprezentujące zupełną bezideowość, cyniczne wyrzeczenie się wszelkich obowiązków społecznych i gruby interes materialny nielicznych żywiołów, gromadzących kapitał w swych rękach; bądź socjalistyczne, szerzące wśród robotników jednostronne pojmowanie interesu klasowego, nienawiść do innych klas oraz do wszystkiego, co stanowi moralną siłę narodu, i używające ich za narzędzie do rozbijania nie już współczesnego ustroju ekonomicznego, ale samych podstaw społecznego bytu; wreszcie doktrynersko-radykalne, najwierniej przechowujące tradycje teoretyków wielkiej rewolucji, pielęgnujące ślepą niekrytyczną wiarę w rozmaite dogmaty, bez względu na to, jaką one przedstawiają wartość w życiu.
Konserwatyzm, broniąc resztek starego ustroju bronił w znacznej mierze podwalin społecznego bytu i czynników moralnej siły narodu przeciw ślepej bezwzględności, z jaką młode jeszcze, niedojrzałe i naiwne żywioły społeczne walczyły o "prawa człowieka", co było w znacznej mierze walką interesów jednostki przeciw interesom społeczeństwa. Z drugiej strony wszakże stał on na przeszkodzie procesowi obywatelskiego dojrzewania szerokich mas społecznych, usiłował kierownictwo spraw narodów utrzymać w ręku żywiołów, które się w znacznej mierze przeżyły i temu wielkiemu zadaniu same podołać nie były zdolne.
Zazdrośnie strzegąc przywileju władzy społecznej i politycznej przed nowymi, dojrzewającymi do niej żywiołami, nie rozumiejąc potrzeb nowego życia i ogromu jego zadań, przeszkadzał on wzmocnieniu organizmów narodowych, rozwinięciu przez nie nowych sił, bez których nie mogłyby stawić czoła przeciwnikom w powszechnym współzawodnictwie międzynarodowym. Zmuszony z jednaj strony do ustępowania przed tymi nowymi siłami, z drugiej zaś ulegając wpływowi nowoczesnej organizacji życia ekonomicznego, konserwatyzm zbliżał się coraz bardziej z żywiołami liberalno-kapitalistycznymi, szukał często w nich oparcia, przejmował się ich duchem. W tym zbliżeniu zatracił swe najlepsze strony, zatracił przywiązanie do tradycji, do religii, zatracił wiarę w moralne podstawy swego program, uwierzył zbyt bezwzględnie w pieniądz, zmaterializował się, dla obrony interesu ekonomicznego i dla władzy zaczął wszystko robić przedmiotem kompromisu.
Żywioły społeczne, z których się rekrutował obóz konserwatywny, arystokracja przede wszystkim, w swym stosunku do życia i w jego używaniu upodobniły się do bogatego mieszczaństwa liberalnego -- które ze swej strony do nich się starało upodobnić -- i poczuły, że im zaczyna być w życiu niewygodną, że je zaczyna krępować rola obrońców tradycji, obyczaju, religii, że dla tej roli trzeba by wyrzec się wielu rzeczy przyjemnych.
Tym sposobem konserwatyzm zatracił swą duszę, swą fizjonomię ideową, swą narodową wartość, a nabrał egoizmu, stał się wyrazicielem egoistycznych klasy, która na swoją obronę nie ma tego usprawiedliwienia, żeby była ekonomicznie upośledzoną, a społecznie niedojrzałą. Losy konserwatyzmu europejskiego są ilustracją wielkiej prawdy, że wszelką władzę, wszelki autorytet zdobywa się i utrzymuje kosztem rozmaitych wyrzeczeń się i poświęceń, kosztem panowania nad swymi słabostkami, podyktowanego przez poczucie odpowiedzialności, z władzy wypływające. Żywioły, które to poczucie odpowiedzialności, a tym samym i panowanie nad sobą tracą, które sobie niczego nie są zdolne odmówić, tracą powagę, autorytet, przestają być zdolnymi do piastowania władzy. Na tej przede wszystkim drodze ginęła zawsze wszelka władza, wszelka hierarchia i musiała ustępować miejsca innej.
Znaczna część dopuszczonych do używania praw politycznych szerszych żywiołów społecznych, kierowana instynktami narodowymi, przywiązaniem do religii i poczuciem hierarchii, stała przez długi czas przy konserwatyzmie, z wiarą w jego rolę obrońcy tego wszystkiego, co jest najwyższym dobrem moralnym narodów. W miarę wszakże, jak z jednej stronny postępowało dojrzewanie polityczne szerszych mas społecznych, z drugiej zaś żywioły stojące na czele obozu zachowawczego wyzbywały się swych najświętszych zasad i stawały się coraz bardziej wyłącznymi wyrazicielami egoizmu klasowego, szeregi szczerych wyznawców konserwatyzmu rzedły, a pod sztandarem obozu pozostawali tylko ci, których interesom klasowym służył, których materialnie od siebie uzależniał i których sobie kupił.
Obóz demokratyczny odniósł w całej Europie zwycięstwo nie tylko faktyczne, ale i moralne. Wiara w jego sztandar stała się panującą, komenda jego znalazła posłuch w większości każdego narodu, hasła jego w młodzieńczych żywiołach społecznych zdobyły siłę hipnotyczną. Jednakże dojrzewanie polityczne społeczeństw przy doświadczeniu, jakiego coraz więcej zdobywają, oraz przy dzisiejszych środkach szerzenia wiedzy i kultury idzie szybko naprzód, coraz mniej jest bezkrytyczności, coraz wyraźniejsze umysłowe usamodzielnienie mas szerokich. Pod wpływem tego postępu zapanowuje coraz bardziej krytyczne stanowisko względem tego, co się nazywa demokracją w Europie współczesnej. Z kolei jej moralna i polityczna wartość zaczyna być kwestionowana.
Instynkt samozachowawczy narodów oraz coraz głębsze rozumienie warunków ich wewnętrznego bytu i zewnętrznego położenia wskazuje im, że występujące pod sztandarem demokratycznym stronnictwa liberalne, radykalne i socjalistyczne, nęcąc masy hasłami wolności indywidualnej lub interesu klasowego, pracując nad osłabieniem moralnych podstaw narodowego bytu, anarchizują narody na wewnątrz i rozkładają ich siłę w walce z wrogami zewnętrznymi. Służą one bądź wolnomularstwu, które w rozkładzie duszy narodowej widzi warunek umocnienia swych tajnych rządów, bądź interesom społeczności żydowskiej, która żywiołowo dąży do zapanowania nad światem na gruncie rozbicia politycznego i moralnej dezorganizacji narodów, wśród których żyje, bądź indywidualnym interesom i ambicjom żywiołów, które demagogią starają się zdobyć władzę, a rozumieją, że demagogia najlepsze daje rezultaty w rozbitym społecznie i w tłum zamienionym środowisku. Coraz liczniejsze sfery zdają sobie sprawę z tego, że kierownictwo wymienionych stronnictw dostało się w ręce żywiołów najsłabiej związanych z narodem, często w ręce Żydów -- żywiołów, które instynktownie wprost przeciwstawiają się narodowi, jego dobru, jego interesom. Obok tego widoczna jest coraz bardziej planowość antynarodowych dążeń: rozmaite stronnictwa, walczące pomiędzy sobą o interesy klasowe, znajdują się w doskonałej zgodzie, gdy chodzi o zwalczanie dążeń narodowych, wszystkiego, co prowadzi do dźwignięcia sił moralnych narodu, wzmocnienia jego spójności, zorganizowania go w zwarte, karne zastępy.
I oto występuje nowe zjawisko polityczce. W różnych krajach zaczynają się zjawiać zaczątki obozu narodowego, którego myśl, oparta na przyswojeniu zdobyczy ewolucji politycznej dziewiętnastego stulecia, ceni swobody polityczne i w rozszerzeniu praw politycznych na masy ludowe widzi podstawę narodowej siły; uznaje interesy klas społecznych, przede wszystkim tych, w których upośledzeniu widzi osłabienie organizmu narodowego; ale ponad wszystkim stawia dobro narodu jako całości, a cały swój program opiera na dążeniu do zachowania i rozwoju narodowego bytu.
Kierunek ten, który jeszcze rzadko występuje w dość czystej, uwolnionej od obcych mu domieszek postaci, a dla którego uciera się nazwa nacjonalizmu, ma -- jak już wspomnieliśmy -- dwojakie źródło: z jednej strony dojrzewanie szerszych mas społecznych do politycznego wpływu i ujawnienie się w polityce ich instynktów narodowych, z drugiej postęp wiedzy o podstawach bytu społecznego, o istocie narodu, i bankructwo dawnych doktryn społecznych, zrodzonych w XVIII stuleciu, w epoce, poprzedzającej dobę najświetniejszego rozkwitu badań przyrody; człowieka i społeczeństwa.
Obóz narodowy, opierając się na zdobyczach demokracji XIX stulecia i z nich czerpiąc siłę, która się wyraża przede wszystkim w głębokich instynktach narodowych ludu, budując przyszłość narodu na uobywateleniu szerokich mas ludowych i na ich świadomym, samoistnym udziale w życiu społecznym i politycznym, podejmuje jednocześnie sztandar niedołężnie, a później nieszczerze trzymany, wreszcie upuszczony przez obóz zachowawczy, sztandar obrony wszystkiego, co stanowi podstawę moralnej siły narodu -- przywiązania do tradycji, do ziemi i mowy ojczystej, do religii, obyczaju, poczucia hierarchii, nie przeżytej i zwyrodniałej, ale dorastającej do dzisiejszych zadań, wreszcie karności narodowej. Dlatego to antynarodowi przeciwnicy tego kierunku nazywają go konserwatywnym, wstecznym, reakcyjnym często z całą świadomością popełnianego fałszu.
Dziś właściwie przebrzmiały już antytezy rewolucji i reakcji, demokracji i konserwatyzmu -- to są echa walk, które się już skończyły lub zbliżają ku końcowi. Dziś występują do walki nowe sztandary: po jednej stronie sztandar narodowy, na którym wypisane jest dobro narodu, zachowanie i rozwój narodowego bytu; po drugiej -- cały szereg sztandarów z "prawami człowieka", z interesami i dążeniami jednostki, przeciwstawiającej się narodowi, z interesami klasowymi, z dobrem bezimiennej ludzkości. I jeżeli dziś może być mowa o wstecznictwie, to reprezentują je te obozy, które szukają uzasadnienia dla swych programów w przeżytych doktrynach teoretyków rewolucji, opartych na ignorancji co do istoty bytu społecznego.
Dzisiejsza doba jest właśnie dobą tego wielkiego, epokowego przełomu w życiu narodów, w ich polityce wewnętrznej. Stoimy na rubieży dwóch okresów: stare walki się kończą, przebrzmiewają, a zaczynają się nowe. I pierwszą rzeczą jest zdać sobie jasno sprawę z tego przełomu, możliwie dokładnie się przyjrzeć temu, co życiowa rzeczywistość ze sobą niesie. Jak wiemy wszakże, umysł ludzki z trudnością za postępem życia podąża. Jak powiedzieliśmy już, bądź pozostaje za nim w tyle i operuje pojęciami przeżytymi, bądź wyprzedza teraźniejszość i wpada w dziedzinę fikcji. Dlatego to spory dzisiejsze tak pełne są przebrzmiałych wyrazów, ech minionej doby, walki postępu ze wstecznictwem, ideałów wolnościowych z reakcją, demokracji z konserwatyzmem, kiedy właściwie w Europie -- o Europie tylko mówimy w ściślejszym znaczeniu -- głównym dziś momentem w polityce wewnętrznej narodów jest walka kierunku narodowego z kierunkami wyraźnie lub ukrycie antynarodowymi, przeciwstawiającymi narodowi jednostkę, pod hasłami "praw człowieka", interesów klasowych lub dobra ludzkości.
Zagadnienia moralnego bytu i moralnej siły społeczeństw oraz ściśle związane z nimi zagadnienia ich wewnętrznego ustroju politycznego przedstawiają, jak widzimy, pole największych sporów i na ich gruncie przede wszystkim rozwija się wewnątrz narodu walka stronnictw.
Dzieje się to dlatego po pierwsze, iż zagadnienia te obejmują dziedzinę zjawisk najbardziej skomplikowanych i najmniej zbadanych, a stąd przedstawiających pole do największej dowolności sądów; po wtóre zaś dlatego, że w zagadnieniach natury moralnej o stanowisku człowieka decyduje przede wszystkim moralny ustrój jego duszy -- siła lub słabość jego instynktów narodowych, jego przywiązań, jego uczuć społecznych, stopnia, w jakim jest moralnie związany z narodem i jego przeszłością, pod tym zaś względem, jak wiemy, panują pomiędzy jednostkami, z których naród się składa, ogromne różnice.
Z tego drugiego względu podział narodu na walczące ze sobą obozy jest zjawiskiem wprost przyrodzonym, mającym swe źródła w samej jego budowie, w ustroju dusz jego członków i jako taki nie jest zjawiskiem przemijającym. Im większa też jest dojrzałość polityczna społeczeństwa, dojrzałość umysłowa, wyrażająca się w mniejszym lub większym rozumieniu spraw politycznych, i dojrzałość moralna, dyktująca żywy i czynny udział we wszystkim, co dotyczy losów narodu i społecznego bytu w ogóle, tym podział ten jest głębszy, obejmuje szersze masy obywateli, tym mniej w społeczeństwie jest żywiołów bądź nieświadomych, do których echa walki obozów nawet nie dochodzą, bądź chwiejnych i powierzchownie pojmujących najistotniejsze dla narodu sprawy, pozyskiwanych raz przez ten, drugi raz przez inny obóz, pod wpływem takich lub innych pojedynczych faktów i wystąpień, bądź wreszcie tzw. bezpartyjnych, obojętnie przyglądających się, jak w ciężkiej walce wewnętrznej rozstrzygają się najdonioślejsze zagadnienia narodowego bytu, a nie czujących dość silnego bodźca moralnego do wzięcia w tej walce udziału zgodnie z sumieniem. I im dojrzalszy politycznie jest naród, im wyższy jest intelektualnie, a moralnie zdrowszy, tym istotniejsze są przedmioty jego walk wewnętrznych, tym głębiej sięgają one w ważne dla jego bytu zagadnienia, tym mniej te walki są sporami o fikcje lub ścieraniem się tylko interesów i ambicji osobistych, którym hasła ogólniejsze służą jedynie za pokrywkę.
Walka stronnictw, o ile jej treścią istotną a nie pozorną jest spór o doniosłe zagadnienia narodowego bytu, o przewagę tego lub innego pojmowania potrzeb społeczeństwa, a nie o władzę jedynie, wpływ i korzyści tych lub innych ludzi, ma z jednej strony ogromne znaczenie polityczno-wychowawcze, z drugiej zaś jest bezpośrednim regulatorem samej polityki, nadaje jej właściwy, odpowiedni potrzebom narodu kierunek. Bo z jednej strony w sporze tym pogłębia się rozumienie skomplikowanych zagadnień bytu społecznego i przenika do coraz szerszych kół społeczeństwa, z drugiej zaś obozy polityczne, pozostając pod ciągłą kontrolą i krytyką przeciwników, zmuszone są do ciągłego rewidowania, poprawiania i uzupełniania swych programów, chronią się przez to od zabójczej jednostronności, gdy zaś w tę jednostronność popadają, uświadomiona przez przeciwników opinia publiczna nie pozwala się wyrazić jej w szkodliwym czynie. Dzięki tej walce obozy, których uwaga głównie zwrócona jest na zachowanie tradycyjnych podstaw narodowego bytu, wchodzą często na drogę głębokich a niezbędnych reform społecznych, obozy zaś, złożone z żywiołów, nie mających należytego poczucia narodowego interesu, liczą się z nim w szerokim nieraz zakresie, zwłaszcza gdy dochodzą do władzy, czego wybitne przykłady mamy we Francji współczesnej.
POLITYKA EKONOMICZNA I ŻYCIE UMYSŁOWE
W porównaniu z zagadnieniami moralnego byty narodów kwestie polityki wewnętrznej, dotyczące rozwoju zasobów materialnych narodu, jego kultury zewnętrznej i umysłowego postępu są proste, obejmują dziedzinę zjawisk lepiej poznaną i zrozumienie zadań w tej dziedzinie jest łatwo dostępne dla przeciętnego umysłu. Na tym też gruncie rzadko się rozwijają silne spory, ale właśnie dlatego zapewne panuje tu mnóstwo pojęć szablonowych, nie zanalizowanych głębiej ogólników.
Niema obozu, któryby twierdził, że pomnożenie zasobów materialnych narodu, postęp bogactwa narodowego jest niepotrzebny, wszyscy się godzą, że działalność w tym kierunku jest jednym z donioślejszych, zadań polityki wewnętrznej. Są wszakże momenty w życiu narodów, kiedy sprawa ekonomicznego podźwignięcia staje się dla nich kwestią ich niezależności, kwestią bytu, kiedy największe wysiłki powinny być zwrócone w tym kierunku, a kiedy kierowana pod rozmaitymi wpływami w inną stronę myśl polityczna nie zdolna jest tego zadania w przybliżeniu nawet zrozumieć.
Niedostateczne uświadomienie co do istoty dzisiejszych stosunków międzynarodowych, treści współzawodnictwa powszechnego, narzędzi i środków, jakim się w nim narody posługują, sprawia, iż wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że niezawisłość ekonomiczna jest dziś pierwszym warunkiem niezawisłości politycznej narodu. Kapitał narodowy w dzisiejszej walce jest narzędziem równorzędnym do armii; podbija on kraje, bierze w niewolę narody i, ujarzmiwszy je ekonomicznie, paraliżuje rozwój życia narodowego we wszystkich dziedzinach i samodzielność narodowej polityki, zapewniając ujarzmiającemu ekonomicznie narodowi wpływy wielostronne, sięgające daleko poza granice jego politycznego panowania.
Wewnętrzne życie narodów, przy dzisiejszym jego bujnym rozwoju i wielostronnych jego potrzebach, jest ściślej, niż kiedykolwiek, związane z ich stanem ekonomicznym. Postęp tego życia, organizacja pracy narodowej na wszystkich polach jest ściśle uzależniona od zamożności narodu.
Z tych względów popieranie ekonomicznego rozwoju kraju jest jednym z najgłówniejszych zadań polityki wewnętrznej. Wymaga ono tym baczniejszej z jej strony uwagi, tym większych wysiłków, im bardziej naród w swej samodzielności ekonomicznej jest zagrożony, im bardziej jest wystawiony na wyzysk przez inne narody.
To zadanie wszakże jest często pojmowane zbyt powierzchownie, zbyt szablonowo. Postęp ekonomiczny kraju, jego bogacenie się ma o tyle wartość dla narodowego bytu, o ile prowadzi do organizacji kapitału narodowego. Jeżeli kapitał gromadzą siedzące w kraju żywioły obce, z narodem moralnie nie związane, to kapitał ten na wewnątrz nie odgrywa roli w rozwoju narodowego życia, na zewnątrz zaś nie występuje jako narzędzie obrony interesów narodowych. Przy takim położeniu wytwarza się, przeciwnie, dla narodu ogromne niebezpieczeństwo, w wewnętrznym bowiem życiu jego w kapitale tym znajdują oparcie wszelkie dążenia antynarodowe, wszelkie czynniki, rozkładające narodową siłę, na zewnątrz zaś pomaga on ujarzmieniu narodu przez obcych. Niebezpieczeństwo to jest szczególnie wielkie, tam, gdzie naród nie ma swego państwa, od którego żywioły, rozporządzające kapitałem, czują się uzależnionymi i z którego wymaganiami politycznymi zmuszone są się liczyć.
Można tu przytoczyć przykład dwóch narodów, podobnych tym, że oba są pozbawione niezawisłego bytu państwowego, a zasadniczo różnych swą organizacją ekonomiczną, mianowicie Czechów i Polaków.
Zarówno Czechy, jak główna część Polski, Królestwo, znalazły się w okresie ostatnich lat kilkudziesięciu w warunkach, sprzyjających szybkiemu postępowi ekonomicznemu i pomnożeniu bogactwa krajowego. Oba te kraje znakomicie podniosły w tym okresie swą zamożność, z tą jednak różnicą, że w Czechach przemysł, handel i organizacja obrotu pieniężnego znalazła się przede wszystkim w rękach czeskich, w Polsce zaś -- w niemieckich, a głównie w żydowskich. I oto czeski kapitał narodowy, szybko się organizując, nie tylko dźwignął instytucje życia narodowego wewnątrz kraju i stał się czynnikiem duchowego rozwoju narodu, ale w dalszym ciągu stał się narzędziem czeskiej polityki zewnętrznej, poszedł na podboje do innych krajów słowiańskich, umacniając tam wpływy czeskie, przybrał kierunek działalności ekonomicznej, odpowiadający ściśle widokom czeskiej polityki narodowej. W Polsce zaś kapitał nienarodowy obojętnie patrzy na nędzną wegetację materialną instytucji narodowych, przede wszystkim szkół polskich, popiera prądy antynarodowe, zasilał nawet dziką anarchię w okresie tzw. rewolucji 1905-6 roku, na zewnątrz zaś służy za narzędzie do odebrania krajowi resztek jego ekonomicznej samodzielności, jest w Królestwie organem pomocniczym kapitału rosyjskiego a przede wszystkim, niemieckiego, służąc znakomicie widokom niemieckiej polityki.
Brak narodowej organizacji kapitału jest może najgłówniejszym źródłem słabości politycznej Polaków w dobie obecnej i jednym z głównych źródeł ich politycznej nielogiczności. Bo to, co się często przypisuje niezdawaniu sobie sprawy z położenia narodowego i nieumiejętności wyciągania z niego rozumnych wniosków politycznych, nie jest często niczym innym, jak wynikiem bezpośredniej lub pośredniej zależności ludzi od obcego kapitału, a stąd brakiem swobody wypowiadania tego, co myślą, i postępowania tak, jakby im sumienie narodowe nakazywało.
Wewnętrzna polityka ekonomiczna, dążąc do pomnożenia zasobów materialnych narodu jako całości, w każdym okresie narodowego życia ma nadto zadania specjalne, w zastosowaniu do współczesnego położenia i jego potrzeb, zadania, które nakazują jej kłaść szczególny nacisk na podźwignięcie ekonomiczne tej lub innej warstwy narodu. Naród, który ma liczną warstwę włościańską, przeznaczoną na to, żeby tworzyła podwalinę jego siły, a niezdolną do odegrania należytej roli skutkiem zapóźnienia kulturalnego i ubóstwa, musi za wielkie swe zadanie uważać podźwignięcie jej ekonomiczne, wzmożenie jej wytwórczości, z którym w parze idzie postęp intelektualny, a którego następstwem jest wzrost wpływu danej warstwy na bieg spraw narodowych. Naród, który ma słabe miasta, którego mieszczaństwo musi walczyć na miejscu z silnym żywiołem obcym i nieprzyjaznym, jak np. z Żydami, na czoło swych zadań ekonomicznych musi wysunąć popieranie rodzimego mieszczaństwa, rodzimego handlu, przemysłu i rzemiosł, musi dla tego celu zdobyć się na wielkie nawet poświęcenia, inaczej bowiem grozi mu, że nigdy panem swego życia i spraw swoich nie będzie.
Bardzo błędne, a dosyć powszechne jest pojęcie, że stosunki ekonomiczne muszą być pozostawione ich żywiołowemu rozwojowi, że o tym rozwoju może decydować tylko interes ekonomiczny jednostek, że zatem niepożądane jest wprowadzanie do nich czynników innej, moralnej i politycznej natury. Pojęcie to wypływa z płytkiego i jednostronnego pojmowania zasad ekonomii politycznej, z nierozumienia tego, że na rozwój stosunków ekonomicznych wszędzie wywiera ogromny wpływ ekonomiczna polityka. Środki zaś prowadzenia polityki ekonomicznej mają nie tylko państwa, ustanawiające cła protekcyjne i prohibicyjne, premie, taryfy przewozowe, rozdzielające planowo dostawy i roboty publiczne, rozkładające podatki, tworzące ustawodawstwo przemysłowe i handlowe, szkolnictwo zawodowe, wreszcie nadające kierunek operacjom pożyczkowym banków. Środki tej polityki mają także i masy narodowe, gdy w imię obowiązku narodowego umieją poddać się pewnej dyrektywie, wykonywać zgodnie pewien program, jak popierania przedsiębiorczości rodzimej, bojkotowania obcych towarów i obcych przedsiębiorstw, gdy pod nakazem narodowego sumienia umieją się w wykonaniu tego programu zdobyć nawet na ofiary. Jak bez planowego poparcia państwa nie może często powstać, i wzmocnić się dana gałąź wytwórczości, tak poparcie mas narodowych w imię obowiązku, w imię nie bezpośredniego interesu osobistego, ale wyższych względów narodowych, dać może początek i trwałe podstawy przedsięwzięciom rodzimym, które w następstwie bez szczególnej opieki, żywiołowo idą po drodze pomyślnego rozwoju (Czechy).
Postęp ekonomiczny narodu wymaga podniesienia środków, udoskonalenia sposobów i narzędzi jego wytwórczości, i tu polityka ekonomiczna przechodzi w politykę kulturalną, której zadaniem jest podniesienie intelektualnego poziomu narodu, szerzenie oświaty ogólnej, wreszcie podniesienie kultury każdego poszczególnego zawodu, przede wszystkim zaś tych zawodów, które odgrywają lub mogą odgrywać główną rolę w pomnażaniu bogactwa narodowego.
Niema może tak popularnego frazesu, jak ten, który mówi o pożytku oświaty i umysłowego postępu narodu. Znajduje się on na ustach wszystkich i przez nikogo nie jest kwestionowany. I dlatego może znów i tu panuje szablon, powierzchowność w pojmowaniu wielkiej sprawy. Są ludzie, którzy żywią dochodzącą do fetyszyzmu wiarę w drukowane słowo i w bezwzględny pożytek jego rozpowszechnienia, bez względu na to, co ono ze sobą niesie. Zdaje im się, że dosyć jest dać człowiekowi umiejętność czytania i zrobić czytanie jego potrzebą, ażeby go wprowadzić na drogę cywilizacyjnego rozwoju. Tymczasem pod wpływem czytania ludzie umieją dziczeć moralnie, a więc cofać się cywilizacyjnie. Kto wie, czy większość zbrodni, popełnianych dzisiaj w niektórych krajach, nie jest skutkiem zarazy moralnej, szerzonej przez prasę i literaturę popularną.
Do polityki narodowej należy nie tylko szerzenie mechanicznej oświaty, ale wlanie w tę oświatę treści twórczej, podnoszącej człowieka na wyższy poziom pod każdym względem, czuwanie nad tym, co w swej treści daje szkoła, co szerzy prasa i literatura, rozchodząca się szeroko.
Dotyczy to zresztą nie tylko oświaty mas ludowych.
Zadaniem wewnętrznej polityki narodu jest popieranie twórczości umysłowej we wszystkich dziedzinach, w nauce, w umiejętnościach praktycznych, w literaturze i sztuce. Ale chodzić jej musi nie tylko o poziom intelektualny i o siłę talentu, wyrażającą się w tej twórczości. Tu chodzi także o jej jakość, o to, czy jej utwory są czynnikami rozkładu lub zacierania duchowego oblicza narodu. Naród, który o te rzeczy nie dba, lub który nie umie ustalić sobie dla nich sprawdzianu, przy bujniejszym rozkwicie twórczości intelektualnej może się znajdować w przededniu rozkładu i cofnięcia się na drodze cywilizacyjnego rozwoju. Dlatego polityka narodowa nie pozwala zgodzić się z wymaganiami pewnej kategorii literatów i artystów, ażeby to, co jest dziełem istotnego czy mniemanego talentu, tym samym było już wolne od krytyki ze stanowiska społecznego. Ludzie talentu przemijają, naród zaś żyje przed nimi i po nich, i dobro jego, jego pożytek nie może być im podporządkowany. Tym bardziej wymagają oni społecznej kontroli, że bardzo często to, co się podaje za wyraz duszy artystycznej, jest często tylko wyrazem materialnych interesów autora, że w dążeniu do handlowego powodzenia swych dzieł, schlebia on niższym lub niezdrowym skłonnościom ludzkim lub przystosowuje się do upodobań najzamożniejszych spożywców literatury i sztuki, jak np. Żydów. Pod hasłami niezawisłości sztuki i talentu przeciwstawia się tu często ordynarny interes materialny jednostki -- dobru społeczeństwa jako całości.
Zagadnienie życia umysłowego narodu, jego postępu, wznoszenia się na coraz wyższy poziom, jego samodzielności umysłowej ma pierwszorzędną dla polityki narodowej doniosłość. Przedmiotem jego są dwie sprawy, ściśle ze sobą związane: sprawa oświaty szerokich mas narodu, od której poziomu zależy wartość pracy, ekonomicznej wytwórczości narodu, lepsze lub gorsze funkcjonowanie wszelkich instytucji życia społecznego, wreszcie stopień i charakter wpływu, wywieranego przez te masy na politykę narodu, a wiec siła i kierunek tej polityki, oraz sprawa życia i twórczości umysłowej żywiołów przewodnich, nad ogółem umysłowo górujących, wychowujących naród, kierujących jego działaniem na różnych polach i zbogacających jego umysłowy dorobek.
Ze stanowiska narodowego rozwój intelektualny jednostki, o ile nie prowadzi do jakiejkolwiek wytwórczości, żadnej wartości nie posiada. Kult intelektu, jako takiego, intelektualizm, zjawisko znane w różnych społeczeństwach, nawet wtedy, gdy nie jest płytki i fałszywy, gdy istotnie wprowadza jednostkę na wysoki szczebel rozwoju umysłowego, któremu nie towarzyszy potrzeba wyrażenia się w takim czy innym działaniu, w takiej czy innej twórczości, jest jednym z przejawów czystego egoizmu, obojętności na losy społeczeństwa, i ze stanowiska też społecznego jest zjawiskiem nie tylko obojętnym, ale nawet szkodliwym. Bo jednostka, kultywująca swą nieprodukcyjną umysłowość, korzysta z warunków, jakie jej do tego stwarza byt społeczny w ogóle i twórczość umysłowa narodu w szczególności, nic zaś w zamian od siebie nie daje, jest tedy wyzyskiwaczem narodu. Ten jałowy intelektualizm, otaczając się fałszywym nimbem wyższości, patrząc z góry na wszelkie usiłowania praktyczne, stanowi łatwy pokarm dla próżności ludzi, odznaczających się słabą wolą, pociąga ich, zaraża nieraz szerokie koła, staje się poważną chorobą społeczną. Szerzy się on zwykle wśród narodów, bądź rozkładających się moralnie, bądź chwilowo moralnie osłabionych na skutek niepowodzeń, klęsk, zawodów w polityce zewnętrznej. Tak zwrócono uwagę, że intelektualizm stał się we Francji powszechną chorobą pokolenia, które wyrosło bezpośrednio po klęsce 1871 roku, gdy obecnie w nowym pokoleniu zaznacza się silna przeciw niemu reakcja1). W imię kultu czynu mierzy ona wartość umysłu jego zdolnością do wyrażenia się w twórczości społecznej, w użytecznym działaniu.
Trzeba tu zaznaczyć, że narody młodsze cywilizacyjnie lub skutkiem przyczyn dziejowych zahamowane w cywilizacyjnym rozwoju, a stąd pozostające w tyle i zmuszone więcej od innych do umysłowego zapożyczania się u obcych, znajdują się w warunkach umysłowego rozwoju bardzo trudnych i niebezpiecznych, a niebezpieczeństwa w tym względzie nie są na ogół należycie uświadomione.
U narodu, należącego do cywilizacyjnie przodujących i idącego naprzód we wszystkich dziedzinach własną przede wszystkim twórczością, rozwój życia umysłowego -- włączając w nie zarówno ogólne zainteresowania umysłowe szerokich kół myślącego ogółu, jak twórczość w dziedzinie nauki, literatury, sztuki -- jest organiczną częścią ogólnego rozwoju społecznego i pozostaje z nim w ścisłym związku. Umysłowość takiego narodu jest gmachem, posiadającym nie tylko piękny styl indywidualny, ale i mocną budowę od fundamentów aż do dachu, gmachem, który fasadą kryje wszystko, co narodowi do życia jest potrzebne: umysłowa kultura narodu wyraża tu wszystko, co jest potrzebą jego życia, czy to w dziedzinie myśli oderwanej, czy też praktycznej, wcielającej się w pracę, w czyn codzienny.
Natomiast narody, podążające w tyle za innymi i stale się u nich zapożyczające, są periodycznie olśniewane wielkimi zdobyczami myśli tamtych i chwytają je szybko, nie mając czasu ani danych do zdania sobie sprawy z gruntu społecznego, na którym te płody myśli obcej wyrosły i z wymagań życia, na które są odpowiedzią. Rezultatem tego jest ślepe, powierzchowne naśladownictwo, zjawianie się prądów myśli, nie mających korzeni w życiu danego społeczeństwa, nie odpowiadających jego organicznym potrzebom, prądów, wnoszących często nowe, pożyteczne, twórcze pierwiastki w to życie, ale równie często zakłócających organiczny jego rozwój, anarchizujących społeczeństwo. U tych narodów często pomiędzy przedmiotami zainteresowania kół intelektualnych oraz kierunkami ich twórczości a potrzebami życia narodowego ogółu istnieje niezgłębiona przepaść. Zdarzają się momenty, kiedy życie umysłowe narodu w najwyższych jego formach jest czymś odciętym od całości narodowego życia, czymś mu obcym, jakimś istnieniem samym w sobie, a właściwie w zawisłości wyłącznej od wpływów zewnętrznych. Wytwarza się umysłowość bez gruntu w społeczeństwie, bez celu, któryby w życiu społeczeństwa miał uzasadnienie. Prądy myśli rozkwitają i przekwitają bez głębszego wpływu na rozwój życia narodu, lub wyłącznie z wpływem ujemnym, zakłócającym organiczność tego rozwoju, a nawet obniżającym kulturę duchową narodu. Dlatego to w narodach niższych cywilizacyjnie o wiele częstsze są objawy bezpłodnego intelektualizmu, najczęściej płytkiego, pochodzącego z olśnienia obcą myślą, dlatego też wykształcenie u nich częściej jest pojmowane jako powierzchowne dyletanckie chwytanie wiedzy z najróżnorodniejszych dziedzin, bez zdobycia gruntowniejszych podstaw, pozwalających tę wiedzę w twórczej pracy zużytkować. Na wykształcenie patrzy się tu, jako na bezcelowe meblowanie głowy, gdy u narodów gruntownie cywilizowanych celem jego świadomym jest uzdolnienie człowieka do pracy twórczej w tej czy innej dziedzinie i do spełniania obowiązków obywatelskich w ogóle. Młody Polak czy Rosjanin, znalazłszy się na Zachodzie, ma zwykle poczucie, że jest inteligentniejszy, bardziej wykształcony od tamtejszej młodzieży, a nie zadaje sobie nawet pytania, czy ukształtowanie umysłu i wiadomości, które tam posiadają młodzi ludzie, nie czynią ich zdolniejszymi do dokonania czegoś w życiu, nie tylko w dziedzinie praktycznej, ale i w zakresie twórczości umysłowej.
Dlatego też wśród tych narodów o wiele częściej zdarzają się ludzie, którym zdobyte z książek wiadomości nie ułatwiają rozumienia życia, ale je utrudniają. Są oni odgrodzeni od życia jakby parawanem z zadrukowanego papieru i ilekroć usiłują poznać zjawiska życia, oczy ich opierają się o tę przegrodę, która przed nimi życie zasłania. I tu też spotykamy częściej ludzi, którym się zdaje, że etapy rozwoju społecznego zaczynają się w literaturze, a z niej dopiero przechodzą w życie, że rozwój ten polega na stosowaniu w życiu tego, co się urodziło na papierze. Odwracają oni pojęcia: twórczość umysłowa nie jest u nich wynikiem życia i jego rozwoju, ale życie wynikiem produkcji intelektualnej.
U narodów tedy, idących w drugim i dalszych szeregach postępu cywilizacyjnego ludzkości, sprawa organizacji życia umysłowego, jego związku z organicznym rozwojem życia narodowego w ogóle, jego samodzielności i wartości dla narodowego rozwoju przedstawia się jako sprawa wielkiej doniosłości i niesłychanie trudna. Ta samodzielność, ten jej związek organiczny z życiem, który narodom cywilizacyjnie przodującym przychodzi niejako sam przez się, tu musi być osiągany drogą wielkich, świadomych wysiłków, drogą walki z myślą oderwaną od życia, od rodzimego podłoża, z myślą, pasożytującą na pracy twórczej innych narodów, a jednocześnie grającą rolę nowotworu w organizmie własnego narodu. Tu sprawa organizacji życia umysłowego stanowi pierwszorzędne zagadnienie polityki wewnętrznej narodu, zagadnienie, do którego niesłychanie trudno dorosnąć, wymaga ono bowiem od myśli narodowej wielkiej samodzielności, objęcia szerokich widnokręgów, głębokiego wniknięcia w życie narodu i w życie współczesne w ogóle.
Naród podwaliny swego życia umysłowego kładzie przez wychowanie umysłowe młodych pokoleń. Jeżeli też dla każdego narodu organizacja wychowania publicznego jest jednym z najgłówniejszych zadań jego polityki wewnętrznej, i zarazem jednym z najtrudniejszych, w którego wypełnieniu żaden naród nie unika wielkich błędów, to szczególnie ważnym i trudnym jest to zadanie w życiu narodów cywilizacyjnie drugorzędnych. Tu rzadko ludzie dorastają do zrozumienia, że szkoła, zasługująca na to miano -- to nie jest warsztat do mechanicznego napełniania młodych głów sieczką martwych wiadomości według uznanych szablonów. Szkoła, która ma swe zadanie dobrze spełnić, musi być organem życia narodowego w ścisłym tego słowa znaczeniu, zrośniętym z całością narodowego życia, musi ona młode umysły z życiem ściśle związać, a nie odrywać ich od niego, zaprawiać je w samodzielności myślenia, w czerpaniu mądrości z życia, i z całą świadomością celu musi przygotowywać narodowi takich obywateli i takich pracowników, jacy mu w danych warunkach, w danej dobie jego życia są przede wszystkim potrzebni.
Naród, dbający o swoją przyszłość, nie może się cofać przed wielkimi nawet ofiarami na wychowanie publiczne, ale ofiary te są fałszywie umieszczone, jeżeli wychowankowie szkół nie umieją później swą pracą, swą twórczością, swym całym życiem opłacić z nakładem kosztów, na ich wychowanie przez ogół poniesionych.
Wychowanie ma o tyle wartość istotną, o ile jest narodowym. Ale nie jest narodowym wtedy, gdy jest prowadzone według martwych szablonów i nie przetrawionych wzorów obcych, z okrasą frazesu patriotycznego. Na to miano zasługuje ono dopiero wtedy, gdy cały duch narodowego życia w jego duchu się odbija, gdy potrzeby tego życia w nim znajdują głębokie zrozumienie.
WALKI WEWNĘTRZNE A USTRÓJ SPOŁECZNY
Nie było nigdy i nie będzie umysłu ludzkiego, któryby był zdolny objąć wszystkie potrzeby i wszystkie zadania tej wielkiej, skomplikowanej i cudownej w swym skomplikowaniu całości, jaką jest życie narodu. Naród nie stoi w miejscu, nie czeka, aż umysł ludzki zbada jego istnienie we wszystkich przejawach, ale ciągle idzie naprzód, w życiu jego następują ciągłe przeobrażenia, a stąd zmieniają się ciągle jego potrzeby: jedne zadania tracą swą pierwszorzędną wagę, ustępują na plan drugi, a na ich miejsce zjawiają się nowe, których spełnienie staje się dla narodu kwestią bytu. Za tymi zmianami umysły nie mogą podążyć i nie są zdolne wytknąć narodowi całości jego zadań. Żaden też naród w żadnej epoce swego życia nie miał polityki wewnętrznej, która by w całości jego potrzeb dorastała: dobrą polityką nazywamy tę, która popełnia mniejszą ilość błędów. Największymi mężami stanu, największymi prawodawcami byli ci, którzy w tym ogromie narodowego życia umieli wytknąć jedną lub parę linii, odkryć jedną lub parę wielkich potrzeb tego życia i znaleźć dla nich mniej lub więcej właściwe zaspokojenie. I to im już dawało tytuł do chwały, jakkolwiek nie tylko potomność, która ma więcej danych do oceny czynów politycznych, ale nawet współcześni widzieli nieraz wielkie ich w innych kierunkach błędy.
Nieraz ludziom się zdaje, że obejmują całość potrzeby narodowego życia w danej jego dobie, że zdolni są wytknąć narodowi zadania we wszystkich kierunkach; jest to rzecz zwykła w każdej dziedzinie myśli, że najpewniejsi siebie, najłatwiej wyrokujący o całości są ci, którzy się najmniej w przedmiot zagłębiają.
Niesłychanie mało jest ludzi, zdających sobie sprawę z tego, do jakiego stopnia każdy, najdrobniejszy, zdawałoby się, krok w polityce wewnętrznej narodu, odbija się na jego życiu, na jego sile, a co za tym idzie, na jego losach. Każda mniejsza lub większa reforma, każde nowe prawo, każdy pojedynczy artykuł prawa, każda nowa instytucja publiczna pociąga za sobą nieobliczalne skutki, pobudza lub hamuje życie, ułatwia lub powstrzymuje rozwój sił narodowych, staje się jednym ze źródeł powodzenia lub klęsk narodu. Ileż to mamy przykładów, kiedy stworzenie jednej, mądrze pomyślanej instytucji finansowej wprowadzało cały rozwój ekonomiczny kraju na nowe, pomyślne drogi; kiedy jedna reforma wojskowa armię niedołężną, bitą na wszystkich polach, zamieniała na zwycięską; kiedy jedna reforma wychowawcza stwarzała epokę w życiu narodu, wyprowadzając na widownię nowe pokolenie ludzi z nowymi, wielkimi zaletami; kiedy wprowadzenie nowego kodeksu praw cały układ bytu społecznego zmieniało do głębi, powołując do życia nowe siły narodowe. I ile mamy przykładów, kiedy kroki fałszywe, reformy, będące wynikiem nieświadomego błędu, lub podyktowane świadomą, obcą dobru narodowemu, myślą dezorganizowały życie narodu, rozkładały jego siły, stawały się źródłem klęsk wielkich.
Niezmiernie często ludzie, bardzo przywiązani do narodowego dobra i wielką przejęci troską o przyszłość Ojczyzny, lekceważą sobie te lub inne zagadnienia polityki wewnętrznej, uważają za sprawę podrzędnej wagi, czy dane prawo będzie brzmiało tak lub inaczej, czy dana instytucja będzie oparta na takich lub innych podstawach. Zdaje im się, że losy narodu, że jego przyszłość rozstrzyga się tylko w wielkich liniach, w zagadnieniach najogólniejszych: nie rozumieją tego, że kierunek tych wielkich linii, postać tych zagadnień najogólniejszych, jest wynikiem pomyślnego lub niepomyślnego rozwoju życia i sił narodu w każdej, nawet najbardziej podrzędne, jakby się zdawało, dziedzinie. W życiu narodu, jak w życiu organizmu, żadna funkcja nie może być lekceważona -- tylko możliwie harmonijny rozwój wszystkich funkcji daje mu zdrowie i trwałą siłę.
Narody mają wielkie, dziejowe momenty tylko od czasu do czasu; czasami szereg pokoleń mija, nie zaznaczywszy się wielkim czynem, podniesieniem wielkiego zagadnienia, postawieniem słupa granicznego nowej epoki. Ale nie zdajemy sobie sprawy z tego, że te bezimienne w dziejach pokolenia były współpracownikiem wielkich czynów, które po nich przyszły, przez to, że organizacją życia narodowego w szczegółach i pracą siły narodu do tych wielkich czynów przygotowywały.
Lekceważenie tej organizacji i tej pracy, zamykanie oczu na wszechstronne potrzeby życia narodowego, a ześrodkowanie uwagi na momentach wielkich, na zagadnieniach najogólniejszych, jest najczęściej wynikiem patrzenia na politykę przez szkła literatury. Bo literatura z natury rzeczy zatrzymuje się na tym, co uderza wyobraźnię, co przedstawia wielki efekt, i nie może podejmować doszukiwania się jego źródeł, wykrywania jego istotnych czynników. Polityka również wymaga wyobraźni, ale nie literackiej, zatrzymującej się na efektach. Wymaga ona zdolności uprzytomnienia sobie możliwie wszechstronnych warunków każdego czynu i możliwie daleko idących jego skutków. Kto tę zdolność w sobie wykształci, a ma istotne, gorące przywiązanie do sprawy swego narodu, ten znajdzie w swej duszy zainteresowanie i zapał do wszystkiego, cokolwiek cząstkę życia narodowego stanowi, ten żadnego z zagadnień tego życia nie będzie lekceważył.
Jak już wyżej wspomnieliśmy, w narodach cywilizacyjnie drugorzędnych szczególnie rozwija się skłonność do literackiego traktowania zagadnień polityki. A jest ona dla nich bardziej zabójcza, gdyż są one gorzej na zewnątrz urządzone i sprawa pomyślnego ich rozwoju tym więcej wymaga jasnej myśli w zrozumieniu potrzeb każdej dziedziny życia i tym więcej wysiłków w poszukiwaniu dróg do ich zaspokojenia.
Brak tej jasnej myśli politycznej, nie wypaczonej pod wpływem literatury, i brak energii, skierowanej do zaspakajania wewnętrznych potrzeb życia narodowego, do czuwania nad samoistną, odpowiadającą tym potrzebom jego organizacją, a tym samym do pomnażania sił narodu -- największą jest klęską w życiu narodów, pozbawionych własnego bytu państwowego. Albowiem organizację wewnętrznego ich życia w znacznym zakresie tworzą obcy, których celem jest ich osłabienie. Tu naród, jako masa, musi zaspakajać te potrzeby, spełniać te zadania, które gdzie indziej ciążą przede wszystkim na rządzie. Jeżeli myśl narodowa, oderwana od twardej, codziennej rzeczywistości, buja w krainie wyobraźni, uczepiona wielkich, ogólnych zagadnień, do których rozstrzygnięcia w danej chwili niema warunków, jeżeli w polityce interesuje ją tylko to, co przedstawia wielki efekt -- to nieuchronnym tego wynikiem musi być postępujący ciągle rozkład życia narodowego, redukcja jego samoistności, upadek sił narodu, coraz tragiczniejsza przepaść pomiędzy tym, czego się czepia wyobraźnia, a co przynosi bolesna rzeczywistość.
Dlatego właśnie, że byt narodowy przedstawia tak wielką i skomplikowaną całość, że zagadnienia tego bytu, potrzeby i zadania narodowego życia stanowią przedmiot, którego w całości żaden umysł ludzki nie jest zdolny objąć, niemożliwą jest i szkodliwą byłaby zgoda całego narodu w jego polityce wewnętrznej. Gdyby nawet była możliwą, mielibyśmy harmonię nie tylko poglądów słusznych i czynów użytecznych, ale i harmonię błędów oraz dążeń i czynów szkodliwych. Dla dobra tedy narodu, dla wytknięcia najwłaściwszej drogi jego polityce wewnętrznej potrzebna walka różnych poglądów, ścieranie się dążeń sprzecznych, a więc istnienie obozów, stronnictw, rozmaicie pojmujących potrzeby narodu. Świadomy, nieobojętny na losy narodu jego członek musi mieć swój pogląd na potrzeby i zadania jego życia, musi mieć swą polityczną wiarę, i ma nie tylko prawo, ale i obowiązek jej bronić. Dla skutecznej zaś obrony swej politycznej wiary nie może iść samopas, ale musi swe wysiłki łączyć z wysiłkami innych, którzy mu są dążeniami bliscy. Należenie człowieka samoistnego umysłowo i moralnie do stronnictwa nie polega na utożsamieniu się z nim, gdyż doskonała tożsamość poglądów w tak szerokiej i skomplikowanej dziedzinie, jak zagadnienie narodowego bytu, jest niemożliwa. Stosunek człowieka do stronnictwa jest właściwie kompromisem, w którym człowiek pozyskuje poparcie dla najgłówniejszych swoich poglądów i dążeń, czyniąc w zamian ustępstwa w sprawach, które uważa za rzeczy drugorzędnej wagi. Tylko przy głębokim zrozumieniu i uczciwym a rozumnym zastosowaniu idei kompromisu, zdrowy byt i użyteczna działalność w rzeczach tak wielkiej wagi i tak każdemu uczciwemu człowiekowi drogich, byłaby możliwa bez wprowadzenia fałszu, bez pogwałcenia samodzielności, bez poniżenia godności ludzkiej. Właściwe zrozumienie zasady kompromisu jest wyrazem wielkiej dojrzałości moralnej, i dlatego to najdojrzalsze narody mają stronnictwa najtrwalsze i najbardziej zwarte w praktycznym działaniu.
Tak samo pomyślny rozwój wewnętrzny narodu wymaga, ażeby każda jego warstwa, każda klasa społeczna, każda organizacja pracy broniła swoich interesów, walczyła o nie tam, gdzie doznają krzywdy ze strony innych klas i grup społecznych. Naród w wyjątkowych momentach wymaga od swoich synów, by wszystko dla niego umieli poświęcić, nawet życie oddać, ale byt jego ciągły opiera się na pomyślności jego członków, na rozwoju wszystkich sił jego.
Gdyby nawet wszyscy ludzie kierowali się przede wszystkim dobrem narodu jako całości, gdyby żywioły, posiadające przeważający wpływ na sprawy narodu, nie okazywały dążności do wyzyskiwania tego wpływu na rzecz swoich korzyści, to i tak, wobec tego, że objęcie całości potrzeb narodowego życia dla żadnego umysłu nie jest rzeczą możliwą, każdy powinien pamiętać o sprawach mu bliższych, lepiej mu znanych, o potrzebach, lepiej przezeń rozumianych i odczuwanych mocniej. Rolnik, który nie pamięta o interesach rolnictwa krajowego, kupiec, który nie stowarzysza się z innymi dla obrony interesów narodowego handlu, robotnik fabryczny, który nie poczuwa się do obrony interesów ekonomicznych, kulturalnych i moralnych warstwy robotniczej -- nie spełnia całkowicie swych obowiązków narodowych, nawet wtedy, gdy myślą i pracą bierze udział w ogólnych sprawach narodu. Walka sprzecznych interesów rozmaitych warstw i grup społecznych wewnątrz narodu, o ile jest walką uczciwą, szczerą, miarkowaną względami na dobro narodu jako całości, opartą na zrozumieniu, co rozmaite warstwy społeczne dzieli, a co je łączy -- nie rozbija narodu, jak się to często fałszywie twierdzi, ale przeciwnie, dźwiga jego siły, kształci, hartuje, a przede wszystkim wytyka właściwą linię wewnętrznego rozwoju narodu.
Szerzenie poglądu, że między poszczególnymi warstwami jednego narodu istnieje bezwzględne przeciwieństwo interesów, że nie mają one żadnych interesów wspólnych, jest szerzeniem fałszu, podyktowanym nie względami na dobro tej czy innej klasy społecznej, ale dążeniem do wyzyskania jej zaślepienia dla celów jej obcych, jawnie czy ukrycie antynarodowych. Ale również fałszem jest, jakoby szczera i energiczna obrona interesów danej warstwy społecznej była niezgodna ze stanowiskiem narodowym, bo, przeciwnie, dobro narodu, jego pomyślny rozwój tej obrony wymaga.
Byt narodów nigdy nie stał na tym, że się wszyscy na wewnątrz godzili na to, co jest dobre i co jest złe w narodowym życiu. Najpotężniejsze narody przechodziły i przechodzą silne walki wewnętrzne i walki te, przy mocnych podstawach narodowej jedności, stawały się dla narodu czynnikiem rozwoju, pochodu naprzód, źródłem przyrostu sił nowych.
Walka wewnętrzna paraliżuje rozwój narodu na wewnątrz i siłę jego w walce z wrogami zewnętrznymi wtedy, kiedy jest niezdecydowana, kiedy nie daje na dłuższy lub krótszy okres stanowczej przewagi jednej stronie i przez to nie pozwala ustalić w narodzie silnej władzy, jednolitego i konsekwentnego kierownictwa narodowymi sprawami. Wtedy naród na zewnątrz ma parę polityk, nawzajem siebie paraliżujących i wygrywanych przeciw sobie przez jego wrogów, na wewnątrz zaś niema możności zorganizowania przymusu, bez którego życie społeczne się anarchizuje.
Ustrój społeczny, który się z przymusu zrodził, bez przymusu zdrowo istnieć i rozwijać się nie może. Rozwój życia narodowego i sił narodu idzie pomyślnie tylko wtedy, kiedy się do niego przykładają wszyscy członkowie narodu, nie tylko ci, którym służbę narodową i ofiary na rzecz ojczyzny dyktuje wewnętrzny przymus moralny, poczucie obowiązku, ale i ci, którzy poczucia tego nie mają. Bez przymusu zewnętrznego ludzie korzystają z dobrodziejstw narodowego bytu, nie ponosząc na jego rzecz ofiar, i naród niszczeje, wyzyskiwany przez egoizm jednostek. Naród niezdolny zorganizować silnego przymusu zewnętrznego na jednostkę, traci najsilniejszy czynnik wychowawczo-społeczny: w narodzie takim stopniowo zanika poczucie obowiązku i odpowiedzialności -- najważniejsze podstawy moralne narodowego bytu.
Przymus zewnętrzny organizuje się w narodzie przez rząd, przez instytucje społeczne i przez opinię publiczną. Dla posiadania czy to silnego rządu lub silnych organizacji, które go częściowo zastępują, czy silnej opinii publicznej, koniecznym warunkiem jest, ażeby w walce zmagających się sil na wewnątrz narodu w każdym okresie życia narodowego jedna miała decydującą przewagę i przez to zdolna była dać narodowi władzę -- stanowczy, jednolity spraw narodowych kierunek. I dlatego wielkim obowiązkiem względem narodu jest walkę wewnętrzną prowadzić do końca, do całkowitego zwycięstwa, do wzięcia stanowczej przewagi nad przeciwnikami. Obozy polityczne, które mają dane do zapanowania w narodowym życiu, do ujęcia silnie w swe ręce steru spraw narodowych, a które się przed tym z jakichkolwiek względów cofają, skazują tym samym naród na rozbicie, na anarchię wewnętrzną, na słabość w obronie dobra narodowego na zewnątrz. I tu jest największa dziejowa odpowiedzialność, najcięższa wina przed przyszłymi pokoleniami narodu.
[Źródło: R. Dmowski, Pisma, Tom IX, str. 29-82]
WEWNĘTRZNA POLITYKA NARODOWA
Praca niniejsza jest rozdziałem książki, przygotowywanej przed wojną w 1913 roku, w której Autor pragnął dać czytelnikowi polskiemu całokształt nauki o narodzie i państwie. Drukowana była po raz pierwszy w czerwcu 1919 w Przeglądzie Narodowym, przy czym redakcja zaznaczyła, że rękopis jej nie został przejrzany przed drukiem przez Autora, który w tym czasie, jako Prezes Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu, reprezentował Polskę na konferencji pokojowej w Wersalu.
Rozprawę tę podajemy w formie niezmienionej, gdyż przedstawia nam poglądy Dmowskiego na politykę wewnętrzną, wyrażone w tak odmiennych warunkach bytu polskiego, a mimo to w najwyższym stopniu aktualne w dobie obecnej.
CELE I ZADANIA POLITYKI NARODOWEJ
Polityka narodowa jest systemem działań, mających na celu zachowanie i rozwój narodowego bytu. Zachowanie i rozwój narodowego bytu zależą od stanu wewnętrznego narodu i od jego położenia zewnętrznego. Stąd polityka narodowa dzieli się na wewnętrzną i zewnętrzną. Te wszakże dwa jej działy ściśle są nawzajem od siebie uzależnione: im naród się lepiej broni przeciw wrogim czynnikom zewnętrznym i skuteczniej zabezpiecza swe interesy i swą niezależność od innych narodów, tym lepsze ma warunki rozwoju wewnętrznego; im zaś pomyślniej rozwija się na wewnątrz, tym jest silniejszy, tym skuteczniej jest zdolny bronić się od wrogów. Polityka tedy wewnętrzna i zewnętrzna narodu stanowi jeden całkowity system działań. Nie można powiedzieć, że dla przyszłości narodu ważniejsze są zagadnienia jego polityki wewnętrznej lub zewnętrznej, gdyż zaniedbanie któregokolwiek z tych działów odbija się jednakowo na jego sprawach wewnętrznych i zewnętrznych i mści się nieubłaganie na jego losach. Ci, którym w polityce naprawdę chodzi o zachowanie i rozwój narodowego bytu, którym przyszłość narodu jest droga, jednakową muszą żywić troskę o jego stan wewnętrzny i położenie zewnętrzne. Jednostronność w tym względzie świadczy bądź o lekkomyślności i nie rozumieniu dobra narodu, bądź o tym, że motywem danej polityki nie jest dobro narodu, że pod hasłami narodowymi służy ono obcym celom.
Są momenty w życiu narodów, kiedy niebezpieczne płożenie na zewnątrz i wypływające stąd zagadnienia tak je pochłaniają, że sprawy wewnętrzne na pewien czas muszą ulec zaniedbaniu. Czas ten wszakże bez wielkiego niebezpieczeństwa dla przyszłości narodu nie może się zbytnio przedłużać. Inaczej same podstawy jego bytu ulegają rozstrojowi i osłabieniu, a wtedy i siła jego na zewnątrz maleje.
Historia dostarcza licznych przykładów takiej zgubnej jednostronności w kierunku polityki zewnętrznej. Jednym z najwybitniejszych jest Turcja, której cała niemal polityka była zwrócona na zewnątrz, i która tą drogą z wielkiej, groźnej dla świata potęgi zeszła do zupełnego bankructwa. Można też wskazać na Rosję, która wykazywała podobną jednostronność, jakkolwiek w mniejszym stopniu, a co do której wszyscy się godzą, że klęski jej w wojnie krymskiej i japońskiej były wynikiem zaniedbania przez długi czas wewnętrznych spraw narodu. I dlatego to w Rosji o wiele większy dowód dbałości o przyszłość narodu składają ci, którzy środek ciężkości polityki widzą w wysiłkach, skierowanych ku naprawie wewnętrznej, niż ci, którzy całą energię narodu chcą zwrócić na zewnątrz - czy to ku nowym podbojom, czy ku niszczeniu bytu innych narodów w państwie.
I są znów w życiu narodów okresy, kiedy wewnętrzne przemiany i wewnętrzne walki o ustrój życia odwracają ich uwagę i energię od zagadnień zewnętrznych. Jeżeli te okresy trwają zbyt długo, naród za nie płaci utratą wpływów, posiadłości, mniejszym lub większym uzależnieniem od innych narodów. Tak Niemcy w ciągu paru stuleci po Reformacji, która dała w następstwie okres walk wewnętrznych, musiały patrzeć, jak Francja zagarniała ziemie niemieckie i jak, zająwszy pierwsze stanowisko w Europie, dyktowała jej swą wolę i narzucała swe wpływy. Tak znów Francja, nie mogąca w ciągu całego stulecia od wielkiej rewolucji dojść do równowagi wewnętrznej i mająca na wewnątrz ciągłą walkę o formę rządu, nie była zdolna przeszkodzić wyrośnięciu do jej zniszczenia Prus, które stopniowo zajęły należące przedtem do niej stanowisko pierwszej potęgi na lądzie europejskim i które w zwycięskiej wojnie zabrały jej ziemie, związane mocnymi węzłami z Francją.
Polityka, która zamyka oczy na sprawy wewnętrzne narodu dla zewnętrznych czy odwrotnie, nie zasługuje na miano polityki narodowej i zwykle też dyktowana jest przez pobudki, mające mało wspólnego z dążeniem do zachowania i rozwoju narodowego bytu. Kierują nią zazwyczaj bądź interesy i ambicje jednostek, bądź dążenia przeciwstawiających się narodowi grup społecznych, bądź doktrynerstwo, nie zdające sobie sprawy z podstaw, na których byt społeczny się opiera, bądź wreszcie ignorancja co do położenia narodu w danym momencie i bezmyślne naśladownictwo działań, podejmowanych przez inne narody w warunkach całkowicie odmiennych.
Narodowa polityka wewnętrzna ma przed sobą cel dwojaki: z jednej strony -- zachowanie i rozwój siły moralnej narodu, z drugiej -- rozwój jego sił fizycznych, zwiększenie zasobów materialnych, udoskonalanie narzędzi i środków jego pracy i walki o byt narodowy, wreszcie podniesienie poziomu intelektualnego, postęp wiedzy i oświaty.
Narodowi pod groźbą zagłady nie wolno zaniedbywać żadnego z tych dwóch celów. Naród liczny, bogaty, ekonomicznie wytwórczy, intelektualnie wysoko stojący, może się znajdować nad przepaścią, jeżeli mu zabraknie siły moralnej, tj. tych czynników moralnych, które dają trwałość bytowi społecznemu i czynią naród zdolnym do skutecznej walki z wrogami. Rzymianie byli liczni, bogaci i stanowili umysłowy kwiat zdolności, a jednak rozkładający się szybko ich byt społeczny został w końcu zniszczony przez mniej od nich licznych i ubogich barbarzyńców. Ale i naród, mający wysokie zalety moralne, zdrowe podstawy ustroju społecznego, przywiązanie do swej idei narodowej i zdolność do walki o nią, nie rozwinie swego bytu samoistnego i nie obroni go we współzawodnictwie czy w walce zbrojnej z innymi, jeżeli nie jest dość silny liczbą (której słabość zastępują w znacznej mierze sojusze z innymi narodami), jeżeli nie będzie miał dostatecznych zasobów materialnych, jeżeli w narzędziach pracy i walki będzie znacznie niżej stał od swych współzawodników czy wrogów w polu, jeżeli poziom jego umysłowy nie będzie dość wysoki, ażeby mu dał możliwość zrozumienia potrzeb współczesnego życia i oceny położenia, w jakiem się znajduje. Japończycy złożyli ostatnimi czasy dowód niepospolitej zbiorowej siły moralnej, budzącej zachwyt i zazdrość w narodach europejskich. Kiedy wszakże w początkach drugiej połowy zeszłego stulecia na wodach japońskich ukazały się wojenne statki mocarstw, po pierwszej próbie oporu, która była wprost śmieszną ze względu na pierwotność środków bojowych, z jakimi wystąpili, nie pozostało im nic innego, jak upokorzyć się i przyjąć warunki, podyktowane przez niepożądanych gości. Dopiero pół stulecia wielkiej, zadziwiającej swym natężeniem pracy nad zdobyciem europejskiej wiedzy, narzędzi pracy i walki, nad podniesieniem ekonomicznym kraju i zdobyciem zasobów materialnych, wreszcie nad wewnętrznymi reformami politycznymi, które dały Japonii fizjonomię cywilizowanego po europejsku mocarstwa, a przez to zdobyty dla niej szacunek, umożliwiający zawieranie w Europie sojuszów - doprowadziło Japonię do zwycięstwa nad groźnym sąsiadem, dało jej równorzędne do innych narodów stanowiska polityczne, a jednocześnie zabezpieczyło ją od ekonomicznego wyzysku przez Europę i Amerykę, czyniąc -- przeciwnie -- z niej samej niebezpiecznego współzawodnika na tym polu. Siła moralna stała się ratunkiem bytu niezawisłego i podstawą pomyślności narodu dopiero wtedy, gdy dostała materialne narzędzia w swe ręce.
Świetne chwile dziejowe w życiu państw i narodów, momenty wielkich ich zwycięstw przychodzą zwykle po okresach gromadzenia sit fizycznych i zasobów materialnych. W Polsce po Kazimierzu Wielkim przyszedł Grunwald i unia z Litwą; tak również dzięki swemu gromadzącemu skarb ojcu mógł się zjawić Fryderyk Wielki, twórca potęgi pruskiej.
Europa dzisiejsza, skutkiem licznych przyczyn, a przede wszystkim skutkiem tego, że dzisiejszy ustrój ekonomiczny wysuwa na czoło życia żywioły, przedstawiające wcale nie najwyższy typ człowieka, oraz skutkiem olbrzymiego wpływu Żydów na jej życie, niesłychanie szybko się materializuje. Ludzie tracą wszelką miarę wartości moralnych, cenią tylko materialne -- pieniądz i to, co za pieniądz kupić można. Nawet używanie życia obniżyło się. bo ludzie zatracają zdolność do korzystania z jego rozkoszy najwyższych, których się za pieniądze nie kupuje. Ta ogólna atmosfera silnie się odbija i na polityce, i na jej pojęciach. Panuje powszechna skłonność do mierzenia siły narodu wyłącznie jego liczbą, zewnętrzną kulturą i zasobami materialnymi. Stąd jednostronne pojęcie polityki wewnętrznej, której całe zadanie widziane bywa materialistycznie.
Przeciętny przedstawiciel dzisiejszego mieszczaństwa europejskiego nie zastanawia się nawet nad tym, że naród może potrzebować czegoś więcej ponad zamożność i zewnętrzną kulturę, nie rozumie, że byt społeczny i zewnętrzna siła narodu ma pierwszą podstawę w jego ustroju moralnym, że jeżeli ustrój ten ulegnie rozkładowi, to największe bogactwo i kultura zewnętrzna narodu nie ocalą. Przedstawiciele tego jednostronnego poglądu są bardzo liczni i w naszym społeczeństwie.
Z drugiej wszakże strony w niektórych społeczeństwach -- a do tych przede wszystkim polskie należy, bodaj skutkiem tego w głównej mierze, że nie ma swego silnego i zamożnego mieszczaństwa -- znaczna liczba ludzi żyje jeszcze w okresie romantyzmu i, "mierząc siły na zamiary", wyobraża sobie, że losy narodu zależą wyłącznie od napięcia jego aspiracji, od przywiązania do sprawy narodowej i gotowości do walki za nią. Na siłach moralnych narodu, bardzo jednostronnie zresztą pojętych, chcą oni oprzeć całą jego walkę z wrogami, gdy zaś myśl ich zwraca się ku środkom fizycznym tej walki, ku jej narzędziom, ku potrzebnym do niej zasobom materialnym, pojmują je zazwyczaj wprost dziecinnie, wykazując nieznajomość elementarnych warunków dzisiejszego życia narodów, ich współzawodnictwa i ich rozpraw zbrojnych.
Na to, żeby naród mógł wykazać siłę na zewnątrz we współzawodnictwie ekonomicznym i kulturalnym z innymi narodami, w walce politycznej z nimi, wreszcie żeby mógł stanąć, gdy potrzeba, do rozprawy zbrojnej i w niej zwyciężyć, a także -- co jest niemniej ważne -- żeby umiał żyć sam dla siebie, żeby byt jego społeczny się nie dezorganizował, ale rozwijał pomyślnie na trwałych podstawach, żeby rozwój jego życia prowadził do podniesienia, a nie do obniżenia wartości człowieka -- potrzeba mu zarówno siły moralnej, jak sił fizycznych, zasobów materialnych, zdobyczy zewnętrznej kultury i umysłowego postępu. I polityka wewnętrzna narodu musi okazywać jednaką troskę o te wszystkie dobra.
Dążenie do zachowania i rozwoju siły moralnej narodu, będące podstawową częścią polityki narodowej, jest zarazem jej częścią najtrudniejszą. Obejmuje ona zagadnienia najgłębsze, najmniej konkretne, najmniej dostępne dla niezdyscyplinowanych w dziedzinie społecznej umysłów. Skutkiem tego w tej dziedzinie ludzie się kierują przede wszystkim instynktami i zależnie od tego, jakie są ich instynkty narodowe, silne czy słabe, zajmują w niej różne, często biegunowo przeciwne sobie stanowiska. Wreszcie właściwe wypełnienie zadań w tej dziedzinie wymaga nie chwilowego, ale stałego poświęcenia jednostki dla narodu, wyrzeczenia się w niejednym kierunku tego, co jest dla niej dogodne, ponętne, co ją kusi łatwością zdobycia, wyrzeczenia się w imię pobudek wyższych, nieosobistych, na które mogą zdobywać się tylko ludzie na pewnym poziomie moralnym.
Siłę moralną narodu stanowi przede wszystkim jego spójność. Dla zachowania jej i rozwinięcia polityka narodowa musi przede wszystkim bronić od rozkładu i osłabienia cały szereg czynników, które tę spójność tworzą. Stąd wypływa cały szereg jej zadań, których wypełnienie znajduje silne poparcie w instynktach narodowych mas, ale jednocześnie spotyka się z przeciwdziałaniem różnych żywiołów, bądź stojących na niskim poziomie moralnym, bądź mających słabsze instynkty narodowe, bądź ulegających wpływowi doktryn i prądów, mających obce, nie narodowe źródła.
Polityka narodowa musi czuwać nad składem narodu pod względem pochodzenia, nie dopuszczać do tego, ażeby go zalewały w zbyt wielkiej liczbie pierwiastki obce, wnoszące z sobą obce instynkty, przywiązania, pojęcia i wierzenia. Musi dążyć do tego, żeby te obce pierwiastki, które w naród wsiąkają, nie tylko asymilowały się powierzchownie, ale żeby się z nim moralnie zespalały, musi bronić naród przeciw zdobywaniu w nim większego wpływu przez żywioły, które moralnie z nim zespolić się nie mogą, musi je o ile możności eliminować. Te żywioły, obce pochodzeniem, które są na drodze do całkowitego moralnego zespolenia się z narodem, muszą w polityce narodowej znaleźć zachętę i poparcie, te, które dążą do stworzenia w narodzie grupy odrębnej swą fizjonomią moralną, swymi skłonnościami i dążeniami, muszą być zwalczane. Inaczej narodowi grozi zatrata jego bytu integralnego, rozkład jego duszy narodowej, paraliż jego samowiedzy -- największy cios dla jego samoistności.
Z kolei wysuwa się zadanie utrwalania i pogłębiania w narodzie poczucia własności i jedności ziemi ojczyzny, przywiązanie do niej, jako do kołyski narodu i wspólnego jego dobra, którego ani utracić, ani podzielić z nikim nie wolno, dobra otrzymanego w spuściźnie od ojców, z obowiązkiem przekazania przyszłym pokoleniom. To poczucie i to przywiązanie jednoczy naród moralnie, skupia jego siły, sprawia, że zagrożenie jednej części ojczyzny na jej kresach budzi świadomość całego narodu i cały powołuje do obrony.
Do najgłówniejszych zadań należy szerzenie przywiązania do państwa czy tradycji i idei państwowej narodu, obrona instytucji, stanowiących o odrębności i samoistności jego politycznego bytu, pogłębienie poczucia jedności i ciągłości bytu narodowego, jego związku z przeszłością, która naród stworzyła, uczyniła z niego zwartą całość duchową. Każdy byt podmiotowy, indywidualny czy zbiorowy, na przeszłości się opiera, w niej swój fundament posiada, i naród, który swą przeszłość przywala grobowym kamieniem, tym samem fundamenty bytu moralnego traci.
Dla polityki, która stawia sobie za zadanie spójność duchową narodu wzmocnić, pierwszorzędną jest sprawa narodowego języka, jego wartości oraz jego roli w życiu i w wychowaniu młodych pokoleń. Musi ona czuwać nad jego czystością, bronić go przed skażeniem, zanieczyszczeniem, przed zacieraniem jego indywidualności, przed odbieraniem stylu jego budowie, robieniem z niego żargonu, przed obniżeniem jego jako wyrazu myśli; natomiast musi popierać wszelką pracę ducha, która ten język doskonali, na coraz wyższy podnosi poziom. I musi ona walczyć o panowanie tego języka w życiu rodzinnym, towarzyskim i publicznym, bronić go w wychowaniu młodzieży, zarówno w rodzinie, jak w szkole. Człowiek, który ducha swego języka ojczystego nie zna głęboko -- pod tym względem ludzie oświeceni często niżej stoją od ludu -- dlatego, że w rodzinie od dziecka przede wszystkim uczono go języków obcych, lub dlatego, że przeszedł obcą szkołę, człowiek taki tym samym słabszymi węzłami jest związany ze swoim narodem. Władanie lepsze językiem obcym, niż ojczystym, jest początkiem oderwania się od narodu, wynarodowieniem.
Przechodzimy do zadania, które w dzisiejszej dobie budzi zacięte spory, mianowicie do stanowiska polityki narodowej względem religii.
Bardzo rozpowszechnionym jest błędne przekonanie, mające swe źródło w ignorancji co do istoty bytu społecznego, a wpojone pod wpływem prądów antynarodowych, że stosunek do religii jest czysto osobistą sprawą człowieka, że w tym względzie niema żadnych narodowych obowiązków.
Sprawą osobistą człowieka jest to, w co wierzy, i musi nią być, bo wiary nikomu narzucić nie można -- można narzucić tylko obłudę. Ale nie jest sprawą osobistą człowieka, jak się względem religii zachowuje. Religia nie jest jedynie wyrazem indywidualnych uczuć, wierzeń, poglądów i stosunków etycznych -- jest ona jednocześnie instytucją społeczną, która między innymi odgrywa rolę potężnego czynnika narodowej jedności. W duszy narodu jest wiele tego, co wytworzyła religia, która go wychowała, i człowiek do danej religii należy nie tylko przez swą wiarę w jej dogmaty, ale także przez swój związek duchowy z przeszłością, który jest podstawą związku z narodem. Nie można nikomu narzucić obowiązku wiary w dogmaty, ale to nie uwalnia nikogo od obowiązku czci dla religii, jako dla wychowawczyni narodu i podstawy moralnego istnienia głównej jego masy. I tego obowiązku przestrzegać musi polityka narodowa, broniąc na tej drodze potężnego czynnika narodowej spójności i fundamentu siły moralnej narodu.
Są narody, które to zadanie znakomicie rozumieją, są inne, które z niego wcale nie zdają sobie sprawy. Do pierwszych należą przede wszystkim narody protestanckie, do drugich -- przede wszystkim katolickie. Wśród pierwszych przoduje naród angielski, który pielęgnowanie religii, jako głównego czynnika siły moralnej narodu, uważa za jedno z naczelnych zadań wewnętrznych i to zadanie wypełnia z niesłychaną konsekwencją. W społeczeństwie angielskim, które przoduje w świecie swą kulturą i poziomem intelektualnym, o którym śmiało można powiedzieć, że wytworzyło najwyższy typ cywilizacyjny, cześć dla religii jest powszechnie obowiązującą i opinia bardzo surowo piętnuje wszelkie w tym względzie wykroczenia. Nie jest to kontrola wierzeń, od której wolna i tolerancyjna dziś Anglia jest jak najdalsza, jeno kontrola społecznego postępowania jednostek w stosunku do religii. Biegunowo przeciwne stanowisko zajmuje naród francuski, wśród którego ludzie, nie podzielający wiary w dogmaty religii, często uważają się nie tylko za zwolnionych od wszelkich względem niej obowiązków, ale nawet wypowiadają jej zaciętą walkę.
Ta różnica w stosunku do religii społeczeństw protestanckich i katolickich nie polega tylko na tym, że protestantyzm mniej krępuje umysły i łatwiej się przystosowuje do warunków współczesnego życia, ale także i to przede wszystkim na tym, że protestantyzm jest religią narodów germańskich, a katolicyzm -- przede wszystkim łacińskich. Narody łacińskie odznaczają się słabszymi i płytszymi od innych instynktami. One nie mają tych odwiecznych instynktów, łączących religię z całym narodowym bytem. Z drugiej strony tam, gdzie instynkty są słabe, umysł wpada w racjonalizm, łatwo w nim zapanowuje dogmatyzm. Stąd w narodach łacińskich, przede wszystkim we francuskim, człowiek łatwo się przerzuca od bezwzględnego dogmatyzmu religijnego, który wszystko podporządkowuje stanowisku wyznaniowemu i umie je nawet przeciwstawić dążeniom narodowym, do dogmatyzmu antyreligijnego, który na religię patrzy z pogardą, a w Kościele widzi największego wroga. W pewnym związku z tym stoi fakt, będący także bardzo poważnym źródłem tej różnicy, mianowicie, że wolnomularstwo, które w krajach protestanckich godzi się z ich organizacją kościelną, ponieważ ma możność wywierania na nią silnego wpływu, Kościół katolicki bezwzględnie zwalcza, jako potęgę sobie przeciwną, która wpływowi jego nigdy nie ulegnie. Dla tej głównie przyczyny wolnomularstwo w krajach katolickich jest bez porównania w większej mierze czynnikiem, rozkładającym siły moralne narodu, niszczącym jego spójność.
Jeżeli dla każdego narodu, nawet dla tak oświeconego i skutkiem tego posiadającego silną narodową świadomość w szerokich masach, jak angielski, religia jest wielkim czynnikiem spójności i w ogóle siły moralnej, to tym większe jest jej znaczenie w tym kierunku dla narodów, w których skutkiem niskiej oświaty świadomość narodowa w masach ludowych jest słaba, w których ją zastępuje często poczucie odrębności religijnej, a przywiązanie do religii jest jednocześnie wyrazem przywiązania do ojczyzny. Wreszcie znaczenie to wzrasta jeszcze bardziej tam, gdzie ścieranie się dwóch religii jest jednocześnie ścieraniem się dwóch typów cywilizacyjnych, gdzie świat zachodni, wychowany w cywilizacji rzymskiej, spotyka się ze światem wschodnim, wychowanym przez Bizancjum. Tam walka bezpośrednia z religią lub też pośrednie niszczenie poczucia religijnego w masach należy do działań, najskuteczniej rozbijających naród na wewnątrz i dla jego przyszłości najniebezpieczniejszych.
Wszystko, co wzmacnia spójność narodu, co go łączy w zwartą duchową całość, a więc, prócz wyżej wymienionych czynników, narodowe obyczaje, zwyczaje, tradycyjne instytucje życia, duch umysłowości, styl w sztuce itd. -- wszystko to musi doznawać opieki i obrony, wszystko jest przedmiotem wewnętrznej polityki narodowej. Ludzie, którzy te czynniki lekceważą, którzy przykładają się do ich niszczenia, są albo ignorantami, nie zdającymi sobie sprawy z podstaw narodowego bytu, albo składają dowód braku narodowego poczucia.
Drugim, obok spójności, warunkiem siły moralnej narodu jest siła jego narodowych przywiązań oraz jego woli w dążeniu do zachowania i rozwoju narodowego bytu. Bez tych zalet narody nigdy nie osiągają wielkich rzeczy i nie umieją bronić należycie swego dobra. Dość powszechne też jest uznanie potrzeby kształcenia ich w narodzie, ale drogi tego kształcenia pojmuje się zwykle powierzchownie. Zarówno w wychowaniu młodych pokoleń, jak w oddziaływaniu na szersze masy narodu, ludzie uważają często, iż spełniają w tym względzie należycie swój obowiązek, gdy propagują pewne kanony, pewne przykazania narodowe, gdy głoszą mocny frazes patriotyczny.
Powyższe zalety w narodzie związane są ściśle z jego stanem moralnym i obyczajowym w ogóle. Społeczeństwo, w którym się rozkłada obyczaj, rozwija bezwstyd, brutalna czy wyrafinowana rozpusta, w którym człowiek zatraca szacunek dla samego siebie -- cofa się w swej zdolności do uczuć szlachetniejszych, do wyższych napięć woli w rzeczach nieosobistych, przechodzi niejako w stan moralnego znieczulenia. Na gruncie zwyrodnienia moralnego występuje pierwotny, zwierzęcy egoizm, który przy wyższym podkładzie intelektualnym przybiera miano indywidualizmu, a który czyni z jednostki świadomego lub nieświadomego wroga narodu. Dlatego to polityka narodowa, w dążeniu swoim do pogłębienia uczuć narodowych, do wzmocnienia narodowej woli, za pierwszy swój obowiązek uważać musi walkę przeciw niemoralności w ogóle, przeciw publicznemu bezwstydowi, przeciw wyuzdaniu obyczajów, panoszeniu się pornografii, przeciw rozbestwieniu moralnemu w literaturze itd. Dlatego w systemie wychowania młodych pokoleń musi ona stawiać na pierwszym planie rozwijanie poczucia obywatelskiego, szacunku dla samego siebie, kształcenie charakteru, zdolności panowania nad niższymi popędami, opierania się niezdrowym wpływom otoczenia, zarazie moralnej. Jest to zadanie najpierwszej doniosłości, a w obecnej dobie życia społeczeństw europejskich jedno z najtrudniejszych.
Dzisiejszy ustrój polityczny, gwarantujący wolność jednostki, nie pozwala na używanie w tym względzie poważniejszych środków przymusu państwowego i surowej cenzury. Jeden tylko naród angielski umiał pogodzić w swoim ustroju wielkie swobody polityczne z wcale surową cenzurą obyczajności w literaturze, prasie i przedstawieniach publicznych, z dużym dotychczas rezultatem, dzięki temu, że za rządem w tej sprawie stoi silna opinia publiczna.
Spełnienie tego zadania utrudnia w ogromnej mierze osłabienie poczucia religijnego, które często jest równoznaczne z obniżeniem etycznym. Główna wszakże trudność tkwi w samym charakterze dzisiejszego ustroju ekonomicznego, wysuwającego na czoło życia żywioły niższe moralnie, szerzące rozprzężenie obyczajowe, i w wielkim na życie współczesne wpływie Żydów, którzy właściwym swej rasie bezwstydem zarażają dziś szybko społeczeństwa europejskie.
Jest rzeczą znamienną, że świadomie antynarodowe kierunki w literaturze więcej niż często niosą ze sobą propagandę rozluźnienia obyczajowego i pornografii w tej czy innej postaci. Jest to świadome, czy nieświadome poczucie, że najkrótszą drogą do wytępienia uczuć narodowych i zniszczenia siły moralnej narodu jako całości, do uniemożliwienia w nim aktów silnej woli zbiorowej, jest doprowadzenie go do rozprzężenia obyczajów.
Polityka, która chce mieć naród silny, postępujący w rozwoju cywilizacyjnym i opierający ten rozwój na trwałych podstawach, a jednocześnie zdolny do wytężonej walki na zewnątrz o swoje dobro, musi mieć śmiałość i energię do przeciwstawienia się temu moralnemu i obyczajowemu niszczycielstwu na wszystkich polach. Musi ona budzić we wszystkich sferach narodu poczucie, że bierne przyglądanie się postępowi zniszczenia w tym względzie jest narodową zbrodnią, że obowiązkiem każdego członka społeczeństwa jest przyczyniać się do wytworzenia silnej opinii publicznej, która musi dawać poparcie i obronę tym jednostkom i grupom, które większą odwagę i gorliwość w tym względzie wykazują.
Spełniając dobrze te zadania zarówno w życiu publicznym, jak w wychowaniu młodych pokoleń, nie napotka ona wielkich trudności w pogłębianiu narodowej woli i nie będzie miała potrzeby uciekania się w tym celu do zbyt hałaśliwej propagandy, do głoszenia zbyt mocnych frazesów. Głośny frazes jest zazwyczaj wyrazem słabej treści i najbardziej hałaśliwie manifestują swój patriotyzm żywioły, w których duszy ma on bardzo niegłębokie korzenie. Człowiek zdrowy moralnie, posiadający głębokie instynkty narodowe, silny w swym narodowym poczuciu, swą wiarę narodową uważa za rzecz zbyt świętą, zbyt uroczystą, ażeby ją hałaśliwie obnosić. W świecie katolickim wcale nie są najbardziej religijnie te ludy, które urządzają procesje z rakietami, fajerwerkami, z salwami wystrzałów i fanfarami. Zbytnia hałaśliwość patriotyzmu raczej obniża go moralnie, czyni go płytszym i pospolitszym, czyni z niego rzecz mniej świętą, mniej zdolną pociągnąć ludzi do wielkich wysiłków, do ofiar i poświęceń.
Naród, mający silne poczucie swej jedności i odrębności, przywiązany bardzo do swej sprawy i mający wielu ludzi, zdolnych do wielkich dla jego sprawy wysiłków i poświęceń, jeszcze nie jest silny moralnie, jeżeli jednostkowe siły jego idą w rozsypkę, jeżeli nie są zdolne skupić się należycie w zbiorowym życiu i działaniu, wytworzyć silnej organizacji w pracy i walce. Wszelkie zbiorowe działanie, o ile ma posiadać ciągłość, wszelka organizacja opiera się na uzależnieniu człowieka od człowieka, na karności, na wzmacnianiu hierarchii i władzy. Pod tym względem o wiele większe, niż pod innymi, panują różnice pomiędzy poszczególnymi narodami, zależnie od tego, jaką miały historię, jaką przeszły społeczną tresurę. Najwyżej tu stoją narody zachodnio-europejskie, a przede wszystkim narody rasy germańskiej, którą poczucie hierarchii i karności uczyniło, jak już wspomnieliśmy, organizatorką polityczną całej niemal Europy i twórczynią europejskiej państwowości.
Hierarchia i władza może być rozmaita, może być dziedziczna, rodowa, taka jaka panowała powszechnie przed zmianami politycznymi XIX stulecia -- zaznaczyć należy, że w najsilniejszych politycznie społeczeństwach angielskim i niemieckim poczucie hierarchii dziedzicznej jeszcze i dziś jest wyjątkowo silne; może pochodzić z wyboru, z zaufania ogółu, jaką jest już dziś w różnej mierze w rozmaitych narodach; może być urzędniczą, pochodzącą z mianowania przez władzę najwyższą; może się opierać na majątku; wreszcie może być narzucona wprost drogą siły fizycznej, drogą gwałtu. Każdy naród w rozmaitych dziedzinach życia ma taką hierarchię, do jakiej dorósł i jaką mu dzieje wytworzyły. Najgorsza wszakże nawet, najmniej uzasadniona w naszych pojęciach moralnych hierarchia jest lepsza, niż jej brak całkowity. Bez hierarchii i władzy takiego czy innego pochodzenia byt społeczny jest niemożliwy, i tam, gdzie żadna inna nie znajduje podstawy do poczucia w instynktach społeczeństwa, przychodzi władza i hierarchia gwałtu, opierająca się na postrachu, na terrorze, który przy odpowiedniej sile zawsze może za podstawę służyć, bo tam, gdzie brak instynktów innych, społecznych, instynkt samozachowawczy istnieje i z większą o wiele przemawia siłą. Dlatego to najwolniejsze, najwięcej zabezpieczone od gwałtu są te narody, które mają najsilniejsze poczucie władzy, hierarchii i karności, które wyrosły z wielostronnej tyranii ustroju feudalnego i pod jej wpływem zdobyły w szeregu pokoleń owocne w tym względzie instynkty. Dlatego to masy ludzkie, pozbawione poczucia hierarchii i władzy, a z nim społecznej karności, są przeznaczone na niewolników, rządzonych postrachem przez narzuconą z zewnątrz władzę. Jedna hierarchia może upaść bez szkody dla bytu społecznego, jeżeli na jej miejsce zjawia się inna, równie silna lub silniejsza, ale jeżeli upada samo poczucie hierarchii i karności, nieuniknionym tego następstwem jest ucisk i niewola. Rzym był o wiele wolniejszy pod surową władzą senatu, niż później, kiedy się poczucie tej władzy rozprzęgło, pod panowaniem cezarów i pretorianów.
W społeczeństwach, w których poczucie hierarchii i karności jest słabe, o ile nie mają władzy narzuconej gwałtem, władza się wytwarza przez przemawianie do egoizmu jednostek i tłumów, do ich interesów, ambicji i próżności -- przez schlebianie, kaptowanie, demagogię, przekupstwo w najrozmaitszych postaciach. W tych społeczeństwach zapanowuje władza kłamstwa, oszustwa, cynicznego krzywdzenia interesów ogółu i interesów okłamywanych jednostek. Dochodzą do tej władzy ludzie, najmniej mający skrupułów moralnych, oraz bandy, zorganizowane na podstawie podziału łupów, rozmaitego rodzaju i rozmaitego stopnia kultury kamorry i mafie.
Polityka, która ma na celu rozwój cywilizacyjny narodu na trwałych podstawach, która chce mieć naród, zdolny do zabezpieczenia swej niezawisłości od wrogów zewnętrznych, a na wewnątrz nie poddający się panowaniu mniej lub więcej kulturalnych szajek bandyckich, która chce, ażeby obywatele narodu korzystali z wolności istotnej, a nie fikcyjnej, wolności w zakresie, odpowiadającym dobru narodu, musi umacniać i kształcić w narodzie poczucie hierarchii i karności, starając się, ażeby hierarchia, jaką naród posiada, czy sobie wytwarza, dobru jego jak najbardziej odpowiadała. Na tym poczuciu i na tym odwołaniu się do narodowych instynktów i do zrozumienia narodowego dobra musi ona przede wszystkim swój byt opierać. Uciekając się nawet dla dobrej sprawy do schlebiania, kaptowania, do przekupstwa w jakiejkolwiek postaci, prowadzi ona gospodarkę rabunkową, bo osiągając nawet na razie cel korzystny dla narodu, demoralizuje go, obniża jego wartość polityczną, rozkłada jego siłę moralną, osłabia podstawy jego bytu na przyszłość.
PODZIAŁ NARODÓW NA OBOZY POLITYCZNE
Zadania wewnętrznej polityki narodowej w zakresie zachowania i rozwoju siły moralnej narodu, na którą składa się narodowa spójność, przywiązanie do narodowego dobra, zdolność do wysiłków i napięcia narodowych aspiracji, wreszcie poczucie hierarchii i karności wewnętrznej -- zadania te w dzisiejszej dobie życia narodów europejskich nabierają szczególnej wagi. Ich pojmowaniem zaczyna się dziś warunkować wewnętrzny podział narodów na obozy polityczne, na stronnictwa.
Kraje europejskie w zakresie polityki wewnętrznej znajdują się dziś w dobie przejściowej. Dotychczasowe przedmioty walk wewnętrznych schodzą szybko z porządku dziennego, na ich miejsce zaś zjawiają się inne. I dotychczasowe podziały na stronnictwa tracą szybko rację bytu, a natomiast życie wytwarza podziały nowe.
W dziewiętnastym stuleciu, po wielkiej rewolucji francuskiej i po szeregu mniejszych rewolucji w różnych krajach, których głównym rezultatem było powołanie do życia przedstawicielstwa narodowego i oddanie, w jego ręce władzy prawodawczej w mniejszym lub większym zakresie, wytworzył się z natury rzeczy podział na stronnictwa we wszystkich krajach analogiczny, mniej więcej na jednej podstawie oparty.
Wszędzie głównym przedmiotem walki między stronnictwami była kwestia praw politycznych. Po jednej stronie grupowały się stronnictwa, noszące miano demokratycznych, liberalnych, postępowych, radykalnych, których dążeniem było rozszerzenie kompetencji i zakresu władzy przedstawicielstwa narodowego, rozszerzenie i utrwalenie gwarancji obywatelskich, wolności stowarzyszeń i zgromadzeń, wolności słowa, wreszcie rozszerzenie praw wyborczych, rozciągniętych z początku w rozmaitych krajach na bardzo ograniczoną część ludności. Stronnictwa te ideowo wyprowadzały się na ogół od rewolucji francuskiej, przyjmując nie tylko jej polityczne dążenia, ale i jej doktryny, jej dogmat praw człowieka, często jej stosunek do religii, narodu itd. Przeciw tym stronnictwom stanął wszędzie obóz konserwatywny, zachowawczy, wywodzący się ideowo od starego porządku, broniący tego, co z niego pozostało w ustroju politycznym, a często dążący do cofnięcia wprowadzonych reform, w skrajniejszych swych żywiołach marzący nawet o powrocie do panującego przed rewolucją stanu rzeczy. Obóz ten bronił praw monarchy przeciw parlamentowi, lub przy rządach republikańskich dążył do restauracji monarchii, walczył o przywileje hierarchii dziedzicznej arystokracji i szlachty, sprzeciwiał się rozszerzaniu swobód praw obywatelskich na liczniejsze masy społeczne, bronił religii itd.
Główną treścią życia politycznego wszystkich narodów stała się walka między demokracją a konserwatyzmem, lub -- jak często mówiono -- między rewolucją a reakcją. Walka ta wszędzie została przez konserwatyzm przegrana. Wszędzie zostały rozszerzone i ugruntowane gwarancje obywatelskie, wszędzie parlamenty doszły do realnej władzy, wyrażającej się bądź w formalnej odpowiedzialności rządów przed parlamentami, bądź przynajmniej w ich faktycznej zależności od parlamentów, wszędzie prawo wyborcze stało się udziałem mas szerokich, bądź w postaci powszechnego i równego głosowania, bądź z nieznacznymi względnie ograniczeniami. A choć monarchiczna forma rządu przeważnie się utrzymała, to przy monarchii konstytucyjnej mało się ona różni w istocie od republikańskiej.
Same stronnictwa konserwatywne na całej linii pobankrutowały. Bądź znikły całkowicie z widowni, bądź się poprzekształcały, przejmując od przeciwników pojęcia nowe i zatracając swój charakter zachowawczy, bądź wreszcie zdegenerowały się, straciły wiarę w swą ideę i pędzą żywot bezideowy, redukując swoje zadanie prawie wyłącznie do obrony interesów ekonomicznych większej własności rolnej, będącej przeważnie w ręku arystokracji i szlachty.
Dziś wprawdzie jeszcze rozbrzmiewają szeroko echa tej walki, masy są często jeszcze straszone konserwatyzmem, wstecznictwem, potęgą reakcji, jednak dla każdego człowieka myślącego jest widoczne, że konserwatyzm jest trupem, że o reakcji, o powrocie do starego porządku w krajach europejskich nie może być już mowy. Dziś ludzie myślący zaczynają się zastanawiać nad znaczeniem tego kończącego się okresu, oceniać znaczenie przebrzmiewającej walki i niewątpliwego zwycięstwa demokracji, wreszcie przenikać najbliższą przyszłość i tę treść nowych walk, którą ona ze sobą niesie.
Demokracja polityczna, jak to już z początku zaznaczyliśmy, stała się podwaliną ustroju współczesnych narodów europejskich, na niej się oparło wystąpienie narodu jako podmiotu polityki i z niej wynikło zapanowanie w polityce współczesnej interesu narodowego. Demokracja tedy europejska, często bez świadomości tego, przyśpieszyła spotężnienie i dojrzałość narodowej jaźni i, wprowadzając na widownię instynkty narodowe mas, otwarła w polityce szerokie pole duchowi narodowemu.
Z drugiej strony wszakże, pod wpływem dziedzictwa doktryn rewolucji francuskiej, przeważnie walczyła ona świadomie z tym, co siłę moralną narodu stanowi, idąc daleko w przeciwstawianiu jednostki, jej praw i interesów -- narodowi jako całości. Skutkiem tego swego charakteru przyciągała ona i wchłaniała w siebie wszelki żywioły antynarodowe, w rozmaitych swoich odłamach popadała pod silny wpływ Żydów i stawali się coraz bardziej wyrazicielką wszelkich antynarodowych dążeń, występujących w imię haseł indywidualistycznych, klasowych czy ogólnoludzkich. Samo to, że przeważnie pozostawała ona pod kierownictwem organizacji wolnomularskiej, przeciwstawiającej panowaniu narodowego ducha swoją tajną władzę, czyniło ją w coraz silniejszym stopniu czynnikiem antynarodowym. Musiała też ona w końcu wyrodzić się w rozmaitych kierunkach, wydając z siebie bądź obozy giełdowo-liberalne, reprezentujące zupełną bezideowość, cyniczne wyrzeczenie się wszelkich obowiązków społecznych i gruby interes materialny nielicznych żywiołów, gromadzących kapitał w swych rękach; bądź socjalistyczne, szerzące wśród robotników jednostronne pojmowanie interesu klasowego, nienawiść do innych klas oraz do wszystkiego, co stanowi moralną siłę narodu, i używające ich za narzędzie do rozbijania nie już współczesnego ustroju ekonomicznego, ale samych podstaw społecznego bytu; wreszcie doktrynersko-radykalne, najwierniej przechowujące tradycje teoretyków wielkiej rewolucji, pielęgnujące ślepą niekrytyczną wiarę w rozmaite dogmaty, bez względu na to, jaką one przedstawiają wartość w życiu.
Konserwatyzm, broniąc resztek starego ustroju bronił w znacznej mierze podwalin społecznego bytu i czynników moralnej siły narodu przeciw ślepej bezwzględności, z jaką młode jeszcze, niedojrzałe i naiwne żywioły społeczne walczyły o "prawa człowieka", co było w znacznej mierze walką interesów jednostki przeciw interesom społeczeństwa. Z drugiej strony wszakże stał on na przeszkodzie procesowi obywatelskiego dojrzewania szerokich mas społecznych, usiłował kierownictwo spraw narodów utrzymać w ręku żywiołów, które się w znacznej mierze przeżyły i temu wielkiemu zadaniu same podołać nie były zdolne.
Zazdrośnie strzegąc przywileju władzy społecznej i politycznej przed nowymi, dojrzewającymi do niej żywiołami, nie rozumiejąc potrzeb nowego życia i ogromu jego zadań, przeszkadzał on wzmocnieniu organizmów narodowych, rozwinięciu przez nie nowych sił, bez których nie mogłyby stawić czoła przeciwnikom w powszechnym współzawodnictwie międzynarodowym. Zmuszony z jednaj strony do ustępowania przed tymi nowymi siłami, z drugiej zaś ulegając wpływowi nowoczesnej organizacji życia ekonomicznego, konserwatyzm zbliżał się coraz bardziej z żywiołami liberalno-kapitalistycznymi, szukał często w nich oparcia, przejmował się ich duchem. W tym zbliżeniu zatracił swe najlepsze strony, zatracił przywiązanie do tradycji, do religii, zatracił wiarę w moralne podstawy swego program, uwierzył zbyt bezwzględnie w pieniądz, zmaterializował się, dla obrony interesu ekonomicznego i dla władzy zaczął wszystko robić przedmiotem kompromisu.
Żywioły społeczne, z których się rekrutował obóz konserwatywny, arystokracja przede wszystkim, w swym stosunku do życia i w jego używaniu upodobniły się do bogatego mieszczaństwa liberalnego -- które ze swej strony do nich się starało upodobnić -- i poczuły, że im zaczyna być w życiu niewygodną, że je zaczyna krępować rola obrońców tradycji, obyczaju, religii, że dla tej roli trzeba by wyrzec się wielu rzeczy przyjemnych.
Tym sposobem konserwatyzm zatracił swą duszę, swą fizjonomię ideową, swą narodową wartość, a nabrał egoizmu, stał się wyrazicielem egoistycznych klasy, która na swoją obronę nie ma tego usprawiedliwienia, żeby była ekonomicznie upośledzoną, a społecznie niedojrzałą. Losy konserwatyzmu europejskiego są ilustracją wielkiej prawdy, że wszelką władzę, wszelki autorytet zdobywa się i utrzymuje kosztem rozmaitych wyrzeczeń się i poświęceń, kosztem panowania nad swymi słabostkami, podyktowanego przez poczucie odpowiedzialności, z władzy wypływające. Żywioły, które to poczucie odpowiedzialności, a tym samym i panowanie nad sobą tracą, które sobie niczego nie są zdolne odmówić, tracą powagę, autorytet, przestają być zdolnymi do piastowania władzy. Na tej przede wszystkim drodze ginęła zawsze wszelka władza, wszelka hierarchia i musiała ustępować miejsca innej.
Znaczna część dopuszczonych do używania praw politycznych szerszych żywiołów społecznych, kierowana instynktami narodowymi, przywiązaniem do religii i poczuciem hierarchii, stała przez długi czas przy konserwatyzmie, z wiarą w jego rolę obrońcy tego wszystkiego, co jest najwyższym dobrem moralnym narodów. W miarę wszakże, jak z jednej stronny postępowało dojrzewanie polityczne szerszych mas społecznych, z drugiej zaś żywioły stojące na czele obozu zachowawczego wyzbywały się swych najświętszych zasad i stawały się coraz bardziej wyłącznymi wyrazicielami egoizmu klasowego, szeregi szczerych wyznawców konserwatyzmu rzedły, a pod sztandarem obozu pozostawali tylko ci, których interesom klasowym służył, których materialnie od siebie uzależniał i których sobie kupił.
Obóz demokratyczny odniósł w całej Europie zwycięstwo nie tylko faktyczne, ale i moralne. Wiara w jego sztandar stała się panującą, komenda jego znalazła posłuch w większości każdego narodu, hasła jego w młodzieńczych żywiołach społecznych zdobyły siłę hipnotyczną. Jednakże dojrzewanie polityczne społeczeństw przy doświadczeniu, jakiego coraz więcej zdobywają, oraz przy dzisiejszych środkach szerzenia wiedzy i kultury idzie szybko naprzód, coraz mniej jest bezkrytyczności, coraz wyraźniejsze umysłowe usamodzielnienie mas szerokich. Pod wpływem tego postępu zapanowuje coraz bardziej krytyczne stanowisko względem tego, co się nazywa demokracją w Europie współczesnej. Z kolei jej moralna i polityczna wartość zaczyna być kwestionowana.
Instynkt samozachowawczy narodów oraz coraz głębsze rozumienie warunków ich wewnętrznego bytu i zewnętrznego położenia wskazuje im, że występujące pod sztandarem demokratycznym stronnictwa liberalne, radykalne i socjalistyczne, nęcąc masy hasłami wolności indywidualnej lub interesu klasowego, pracując nad osłabieniem moralnych podstaw narodowego bytu, anarchizują narody na wewnątrz i rozkładają ich siłę w walce z wrogami zewnętrznymi. Służą one bądź wolnomularstwu, które w rozkładzie duszy narodowej widzi warunek umocnienia swych tajnych rządów, bądź interesom społeczności żydowskiej, która żywiołowo dąży do zapanowania nad światem na gruncie rozbicia politycznego i moralnej dezorganizacji narodów, wśród których żyje, bądź indywidualnym interesom i ambicjom żywiołów, które demagogią starają się zdobyć władzę, a rozumieją, że demagogia najlepsze daje rezultaty w rozbitym społecznie i w tłum zamienionym środowisku. Coraz liczniejsze sfery zdają sobie sprawę z tego, że kierownictwo wymienionych stronnictw dostało się w ręce żywiołów najsłabiej związanych z narodem, często w ręce Żydów -- żywiołów, które instynktownie wprost przeciwstawiają się narodowi, jego dobru, jego interesom. Obok tego widoczna jest coraz bardziej planowość antynarodowych dążeń: rozmaite stronnictwa, walczące pomiędzy sobą o interesy klasowe, znajdują się w doskonałej zgodzie, gdy chodzi o zwalczanie dążeń narodowych, wszystkiego, co prowadzi do dźwignięcia sił moralnych narodu, wzmocnienia jego spójności, zorganizowania go w zwarte, karne zastępy.
I oto występuje nowe zjawisko polityczce. W różnych krajach zaczynają się zjawiać zaczątki obozu narodowego, którego myśl, oparta na przyswojeniu zdobyczy ewolucji politycznej dziewiętnastego stulecia, ceni swobody polityczne i w rozszerzeniu praw politycznych na masy ludowe widzi podstawę narodowej siły; uznaje interesy klas społecznych, przede wszystkim tych, w których upośledzeniu widzi osłabienie organizmu narodowego; ale ponad wszystkim stawia dobro narodu jako całości, a cały swój program opiera na dążeniu do zachowania i rozwoju narodowego bytu.
Kierunek ten, który jeszcze rzadko występuje w dość czystej, uwolnionej od obcych mu domieszek postaci, a dla którego uciera się nazwa nacjonalizmu, ma -- jak już wspomnieliśmy -- dwojakie źródło: z jednej strony dojrzewanie szerszych mas społecznych do politycznego wpływu i ujawnienie się w polityce ich instynktów narodowych, z drugiej postęp wiedzy o podstawach bytu społecznego, o istocie narodu, i bankructwo dawnych doktryn społecznych, zrodzonych w XVIII stuleciu, w epoce, poprzedzającej dobę najświetniejszego rozkwitu badań przyrody; człowieka i społeczeństwa.
Obóz narodowy, opierając się na zdobyczach demokracji XIX stulecia i z nich czerpiąc siłę, która się wyraża przede wszystkim w głębokich instynktach narodowych ludu, budując przyszłość narodu na uobywateleniu szerokich mas ludowych i na ich świadomym, samoistnym udziale w życiu społecznym i politycznym, podejmuje jednocześnie sztandar niedołężnie, a później nieszczerze trzymany, wreszcie upuszczony przez obóz zachowawczy, sztandar obrony wszystkiego, co stanowi podstawę moralnej siły narodu -- przywiązania do tradycji, do ziemi i mowy ojczystej, do religii, obyczaju, poczucia hierarchii, nie przeżytej i zwyrodniałej, ale dorastającej do dzisiejszych zadań, wreszcie karności narodowej. Dlatego to antynarodowi przeciwnicy tego kierunku nazywają go konserwatywnym, wstecznym, reakcyjnym często z całą świadomością popełnianego fałszu.
Dziś właściwie przebrzmiały już antytezy rewolucji i reakcji, demokracji i konserwatyzmu -- to są echa walk, które się już skończyły lub zbliżają ku końcowi. Dziś występują do walki nowe sztandary: po jednej stronie sztandar narodowy, na którym wypisane jest dobro narodu, zachowanie i rozwój narodowego bytu; po drugiej -- cały szereg sztandarów z "prawami człowieka", z interesami i dążeniami jednostki, przeciwstawiającej się narodowi, z interesami klasowymi, z dobrem bezimiennej ludzkości. I jeżeli dziś może być mowa o wstecznictwie, to reprezentują je te obozy, które szukają uzasadnienia dla swych programów w przeżytych doktrynach teoretyków rewolucji, opartych na ignorancji co do istoty bytu społecznego.
Dzisiejsza doba jest właśnie dobą tego wielkiego, epokowego przełomu w życiu narodów, w ich polityce wewnętrznej. Stoimy na rubieży dwóch okresów: stare walki się kończą, przebrzmiewają, a zaczynają się nowe. I pierwszą rzeczą jest zdać sobie jasno sprawę z tego przełomu, możliwie dokładnie się przyjrzeć temu, co życiowa rzeczywistość ze sobą niesie. Jak wiemy wszakże, umysł ludzki z trudnością za postępem życia podąża. Jak powiedzieliśmy już, bądź pozostaje za nim w tyle i operuje pojęciami przeżytymi, bądź wyprzedza teraźniejszość i wpada w dziedzinę fikcji. Dlatego to spory dzisiejsze tak pełne są przebrzmiałych wyrazów, ech minionej doby, walki postępu ze wstecznictwem, ideałów wolnościowych z reakcją, demokracji z konserwatyzmem, kiedy właściwie w Europie -- o Europie tylko mówimy w ściślejszym znaczeniu -- głównym dziś momentem w polityce wewnętrznej narodów jest walka kierunku narodowego z kierunkami wyraźnie lub ukrycie antynarodowymi, przeciwstawiającymi narodowi jednostkę, pod hasłami "praw człowieka", interesów klasowych lub dobra ludzkości.
Zagadnienia moralnego bytu i moralnej siły społeczeństw oraz ściśle związane z nimi zagadnienia ich wewnętrznego ustroju politycznego przedstawiają, jak widzimy, pole największych sporów i na ich gruncie przede wszystkim rozwija się wewnątrz narodu walka stronnictw.
Dzieje się to dlatego po pierwsze, iż zagadnienia te obejmują dziedzinę zjawisk najbardziej skomplikowanych i najmniej zbadanych, a stąd przedstawiających pole do największej dowolności sądów; po wtóre zaś dlatego, że w zagadnieniach natury moralnej o stanowisku człowieka decyduje przede wszystkim moralny ustrój jego duszy -- siła lub słabość jego instynktów narodowych, jego przywiązań, jego uczuć społecznych, stopnia, w jakim jest moralnie związany z narodem i jego przeszłością, pod tym zaś względem, jak wiemy, panują pomiędzy jednostkami, z których naród się składa, ogromne różnice.
Z tego drugiego względu podział narodu na walczące ze sobą obozy jest zjawiskiem wprost przyrodzonym, mającym swe źródła w samej jego budowie, w ustroju dusz jego członków i jako taki nie jest zjawiskiem przemijającym. Im większa też jest dojrzałość polityczna społeczeństwa, dojrzałość umysłowa, wyrażająca się w mniejszym lub większym rozumieniu spraw politycznych, i dojrzałość moralna, dyktująca żywy i czynny udział we wszystkim, co dotyczy losów narodu i społecznego bytu w ogóle, tym podział ten jest głębszy, obejmuje szersze masy obywateli, tym mniej w społeczeństwie jest żywiołów bądź nieświadomych, do których echa walki obozów nawet nie dochodzą, bądź chwiejnych i powierzchownie pojmujących najistotniejsze dla narodu sprawy, pozyskiwanych raz przez ten, drugi raz przez inny obóz, pod wpływem takich lub innych pojedynczych faktów i wystąpień, bądź wreszcie tzw. bezpartyjnych, obojętnie przyglądających się, jak w ciężkiej walce wewnętrznej rozstrzygają się najdonioślejsze zagadnienia narodowego bytu, a nie czujących dość silnego bodźca moralnego do wzięcia w tej walce udziału zgodnie z sumieniem. I im dojrzalszy politycznie jest naród, im wyższy jest intelektualnie, a moralnie zdrowszy, tym istotniejsze są przedmioty jego walk wewnętrznych, tym głębiej sięgają one w ważne dla jego bytu zagadnienia, tym mniej te walki są sporami o fikcje lub ścieraniem się tylko interesów i ambicji osobistych, którym hasła ogólniejsze służą jedynie za pokrywkę.
Walka stronnictw, o ile jej treścią istotną a nie pozorną jest spór o doniosłe zagadnienia narodowego bytu, o przewagę tego lub innego pojmowania potrzeb społeczeństwa, a nie o władzę jedynie, wpływ i korzyści tych lub innych ludzi, ma z jednej strony ogromne znaczenie polityczno-wychowawcze, z drugiej zaś jest bezpośrednim regulatorem samej polityki, nadaje jej właściwy, odpowiedni potrzebom narodu kierunek. Bo z jednej strony w sporze tym pogłębia się rozumienie skomplikowanych zagadnień bytu społecznego i przenika do coraz szerszych kół społeczeństwa, z drugiej zaś obozy polityczne, pozostając pod ciągłą kontrolą i krytyką przeciwników, zmuszone są do ciągłego rewidowania, poprawiania i uzupełniania swych programów, chronią się przez to od zabójczej jednostronności, gdy zaś w tę jednostronność popadają, uświadomiona przez przeciwników opinia publiczna nie pozwala się wyrazić jej w szkodliwym czynie. Dzięki tej walce obozy, których uwaga głównie zwrócona jest na zachowanie tradycyjnych podstaw narodowego bytu, wchodzą często na drogę głębokich a niezbędnych reform społecznych, obozy zaś, złożone z żywiołów, nie mających należytego poczucia narodowego interesu, liczą się z nim w szerokim nieraz zakresie, zwłaszcza gdy dochodzą do władzy, czego wybitne przykłady mamy we Francji współczesnej.
POLITYKA EKONOMICZNA I ŻYCIE UMYSŁOWE
W porównaniu z zagadnieniami moralnego byty narodów kwestie polityki wewnętrznej, dotyczące rozwoju zasobów materialnych narodu, jego kultury zewnętrznej i umysłowego postępu są proste, obejmują dziedzinę zjawisk lepiej poznaną i zrozumienie zadań w tej dziedzinie jest łatwo dostępne dla przeciętnego umysłu. Na tym też gruncie rzadko się rozwijają silne spory, ale właśnie dlatego zapewne panuje tu mnóstwo pojęć szablonowych, nie zanalizowanych głębiej ogólników.
Niema obozu, któryby twierdził, że pomnożenie zasobów materialnych narodu, postęp bogactwa narodowego jest niepotrzebny, wszyscy się godzą, że działalność w tym kierunku jest jednym z donioślejszych, zadań polityki wewnętrznej. Są wszakże momenty w życiu narodów, kiedy sprawa ekonomicznego podźwignięcia staje się dla nich kwestią ich niezależności, kwestią bytu, kiedy największe wysiłki powinny być zwrócone w tym kierunku, a kiedy kierowana pod rozmaitymi wpływami w inną stronę myśl polityczna nie zdolna jest tego zadania w przybliżeniu nawet zrozumieć.
Niedostateczne uświadomienie co do istoty dzisiejszych stosunków międzynarodowych, treści współzawodnictwa powszechnego, narzędzi i środków, jakim się w nim narody posługują, sprawia, iż wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że niezawisłość ekonomiczna jest dziś pierwszym warunkiem niezawisłości politycznej narodu. Kapitał narodowy w dzisiejszej walce jest narzędziem równorzędnym do armii; podbija on kraje, bierze w niewolę narody i, ujarzmiwszy je ekonomicznie, paraliżuje rozwój życia narodowego we wszystkich dziedzinach i samodzielność narodowej polityki, zapewniając ujarzmiającemu ekonomicznie narodowi wpływy wielostronne, sięgające daleko poza granice jego politycznego panowania.
Wewnętrzne życie narodów, przy dzisiejszym jego bujnym rozwoju i wielostronnych jego potrzebach, jest ściślej, niż kiedykolwiek, związane z ich stanem ekonomicznym. Postęp tego życia, organizacja pracy narodowej na wszystkich polach jest ściśle uzależniona od zamożności narodu.
Z tych względów popieranie ekonomicznego rozwoju kraju jest jednym z najgłówniejszych zadań polityki wewnętrznej. Wymaga ono tym baczniejszej z jej strony uwagi, tym większych wysiłków, im bardziej naród w swej samodzielności ekonomicznej jest zagrożony, im bardziej jest wystawiony na wyzysk przez inne narody.
To zadanie wszakże jest często pojmowane zbyt powierzchownie, zbyt szablonowo. Postęp ekonomiczny kraju, jego bogacenie się ma o tyle wartość dla narodowego bytu, o ile prowadzi do organizacji kapitału narodowego. Jeżeli kapitał gromadzą siedzące w kraju żywioły obce, z narodem moralnie nie związane, to kapitał ten na wewnątrz nie odgrywa roli w rozwoju narodowego życia, na zewnątrz zaś nie występuje jako narzędzie obrony interesów narodowych. Przy takim położeniu wytwarza się, przeciwnie, dla narodu ogromne niebezpieczeństwo, w wewnętrznym bowiem życiu jego w kapitale tym znajdują oparcie wszelkie dążenia antynarodowe, wszelkie czynniki, rozkładające narodową siłę, na zewnątrz zaś pomaga on ujarzmieniu narodu przez obcych. Niebezpieczeństwo to jest szczególnie wielkie, tam, gdzie naród nie ma swego państwa, od którego żywioły, rozporządzające kapitałem, czują się uzależnionymi i z którego wymaganiami politycznymi zmuszone są się liczyć.
Można tu przytoczyć przykład dwóch narodów, podobnych tym, że oba są pozbawione niezawisłego bytu państwowego, a zasadniczo różnych swą organizacją ekonomiczną, mianowicie Czechów i Polaków.
Zarówno Czechy, jak główna część Polski, Królestwo, znalazły się w okresie ostatnich lat kilkudziesięciu w warunkach, sprzyjających szybkiemu postępowi ekonomicznemu i pomnożeniu bogactwa krajowego. Oba te kraje znakomicie podniosły w tym okresie swą zamożność, z tą jednak różnicą, że w Czechach przemysł, handel i organizacja obrotu pieniężnego znalazła się przede wszystkim w rękach czeskich, w Polsce zaś -- w niemieckich, a głównie w żydowskich. I oto czeski kapitał narodowy, szybko się organizując, nie tylko dźwignął instytucje życia narodowego wewnątrz kraju i stał się czynnikiem duchowego rozwoju narodu, ale w dalszym ciągu stał się narzędziem czeskiej polityki zewnętrznej, poszedł na podboje do innych krajów słowiańskich, umacniając tam wpływy czeskie, przybrał kierunek działalności ekonomicznej, odpowiadający ściśle widokom czeskiej polityki narodowej. W Polsce zaś kapitał nienarodowy obojętnie patrzy na nędzną wegetację materialną instytucji narodowych, przede wszystkim szkół polskich, popiera prądy antynarodowe, zasilał nawet dziką anarchię w okresie tzw. rewolucji 1905-6 roku, na zewnątrz zaś służy za narzędzie do odebrania krajowi resztek jego ekonomicznej samodzielności, jest w Królestwie organem pomocniczym kapitału rosyjskiego a przede wszystkim, niemieckiego, służąc znakomicie widokom niemieckiej polityki.
Brak narodowej organizacji kapitału jest może najgłówniejszym źródłem słabości politycznej Polaków w dobie obecnej i jednym z głównych źródeł ich politycznej nielogiczności. Bo to, co się często przypisuje niezdawaniu sobie sprawy z położenia narodowego i nieumiejętności wyciągania z niego rozumnych wniosków politycznych, nie jest często niczym innym, jak wynikiem bezpośredniej lub pośredniej zależności ludzi od obcego kapitału, a stąd brakiem swobody wypowiadania tego, co myślą, i postępowania tak, jakby im sumienie narodowe nakazywało.
Wewnętrzna polityka ekonomiczna, dążąc do pomnożenia zasobów materialnych narodu jako całości, w każdym okresie narodowego życia ma nadto zadania specjalne, w zastosowaniu do współczesnego położenia i jego potrzeb, zadania, które nakazują jej kłaść szczególny nacisk na podźwignięcie ekonomiczne tej lub innej warstwy narodu. Naród, który ma liczną warstwę włościańską, przeznaczoną na to, żeby tworzyła podwalinę jego siły, a niezdolną do odegrania należytej roli skutkiem zapóźnienia kulturalnego i ubóstwa, musi za wielkie swe zadanie uważać podźwignięcie jej ekonomiczne, wzmożenie jej wytwórczości, z którym w parze idzie postęp intelektualny, a którego następstwem jest wzrost wpływu danej warstwy na bieg spraw narodowych. Naród, który ma słabe miasta, którego mieszczaństwo musi walczyć na miejscu z silnym żywiołem obcym i nieprzyjaznym, jak np. z Żydami, na czoło swych zadań ekonomicznych musi wysunąć popieranie rodzimego mieszczaństwa, rodzimego handlu, przemysłu i rzemiosł, musi dla tego celu zdobyć się na wielkie nawet poświęcenia, inaczej bowiem grozi mu, że nigdy panem swego życia i spraw swoich nie będzie.
Bardzo błędne, a dosyć powszechne jest pojęcie, że stosunki ekonomiczne muszą być pozostawione ich żywiołowemu rozwojowi, że o tym rozwoju może decydować tylko interes ekonomiczny jednostek, że zatem niepożądane jest wprowadzanie do nich czynników innej, moralnej i politycznej natury. Pojęcie to wypływa z płytkiego i jednostronnego pojmowania zasad ekonomii politycznej, z nierozumienia tego, że na rozwój stosunków ekonomicznych wszędzie wywiera ogromny wpływ ekonomiczna polityka. Środki zaś prowadzenia polityki ekonomicznej mają nie tylko państwa, ustanawiające cła protekcyjne i prohibicyjne, premie, taryfy przewozowe, rozdzielające planowo dostawy i roboty publiczne, rozkładające podatki, tworzące ustawodawstwo przemysłowe i handlowe, szkolnictwo zawodowe, wreszcie nadające kierunek operacjom pożyczkowym banków. Środki tej polityki mają także i masy narodowe, gdy w imię obowiązku narodowego umieją poddać się pewnej dyrektywie, wykonywać zgodnie pewien program, jak popierania przedsiębiorczości rodzimej, bojkotowania obcych towarów i obcych przedsiębiorstw, gdy pod nakazem narodowego sumienia umieją się w wykonaniu tego programu zdobyć nawet na ofiary. Jak bez planowego poparcia państwa nie może często powstać, i wzmocnić się dana gałąź wytwórczości, tak poparcie mas narodowych w imię obowiązku, w imię nie bezpośredniego interesu osobistego, ale wyższych względów narodowych, dać może początek i trwałe podstawy przedsięwzięciom rodzimym, które w następstwie bez szczególnej opieki, żywiołowo idą po drodze pomyślnego rozwoju (Czechy).
Postęp ekonomiczny narodu wymaga podniesienia środków, udoskonalenia sposobów i narzędzi jego wytwórczości, i tu polityka ekonomiczna przechodzi w politykę kulturalną, której zadaniem jest podniesienie intelektualnego poziomu narodu, szerzenie oświaty ogólnej, wreszcie podniesienie kultury każdego poszczególnego zawodu, przede wszystkim zaś tych zawodów, które odgrywają lub mogą odgrywać główną rolę w pomnażaniu bogactwa narodowego.
Niema może tak popularnego frazesu, jak ten, który mówi o pożytku oświaty i umysłowego postępu narodu. Znajduje się on na ustach wszystkich i przez nikogo nie jest kwestionowany. I dlatego może znów i tu panuje szablon, powierzchowność w pojmowaniu wielkiej sprawy. Są ludzie, którzy żywią dochodzącą do fetyszyzmu wiarę w drukowane słowo i w bezwzględny pożytek jego rozpowszechnienia, bez względu na to, co ono ze sobą niesie. Zdaje im się, że dosyć jest dać człowiekowi umiejętność czytania i zrobić czytanie jego potrzebą, ażeby go wprowadzić na drogę cywilizacyjnego rozwoju. Tymczasem pod wpływem czytania ludzie umieją dziczeć moralnie, a więc cofać się cywilizacyjnie. Kto wie, czy większość zbrodni, popełnianych dzisiaj w niektórych krajach, nie jest skutkiem zarazy moralnej, szerzonej przez prasę i literaturę popularną.
Do polityki narodowej należy nie tylko szerzenie mechanicznej oświaty, ale wlanie w tę oświatę treści twórczej, podnoszącej człowieka na wyższy poziom pod każdym względem, czuwanie nad tym, co w swej treści daje szkoła, co szerzy prasa i literatura, rozchodząca się szeroko.
Dotyczy to zresztą nie tylko oświaty mas ludowych.
Zadaniem wewnętrznej polityki narodu jest popieranie twórczości umysłowej we wszystkich dziedzinach, w nauce, w umiejętnościach praktycznych, w literaturze i sztuce. Ale chodzić jej musi nie tylko o poziom intelektualny i o siłę talentu, wyrażającą się w tej twórczości. Tu chodzi także o jej jakość, o to, czy jej utwory są czynnikami rozkładu lub zacierania duchowego oblicza narodu. Naród, który o te rzeczy nie dba, lub który nie umie ustalić sobie dla nich sprawdzianu, przy bujniejszym rozkwicie twórczości intelektualnej może się znajdować w przededniu rozkładu i cofnięcia się na drodze cywilizacyjnego rozwoju. Dlatego polityka narodowa nie pozwala zgodzić się z wymaganiami pewnej kategorii literatów i artystów, ażeby to, co jest dziełem istotnego czy mniemanego talentu, tym samym było już wolne od krytyki ze stanowiska społecznego. Ludzie talentu przemijają, naród zaś żyje przed nimi i po nich, i dobro jego, jego pożytek nie może być im podporządkowany. Tym bardziej wymagają oni społecznej kontroli, że bardzo często to, co się podaje za wyraz duszy artystycznej, jest często tylko wyrazem materialnych interesów autora, że w dążeniu do handlowego powodzenia swych dzieł, schlebia on niższym lub niezdrowym skłonnościom ludzkim lub przystosowuje się do upodobań najzamożniejszych spożywców literatury i sztuki, jak np. Żydów. Pod hasłami niezawisłości sztuki i talentu przeciwstawia się tu często ordynarny interes materialny jednostki -- dobru społeczeństwa jako całości.
Zagadnienie życia umysłowego narodu, jego postępu, wznoszenia się na coraz wyższy poziom, jego samodzielności umysłowej ma pierwszorzędną dla polityki narodowej doniosłość. Przedmiotem jego są dwie sprawy, ściśle ze sobą związane: sprawa oświaty szerokich mas narodu, od której poziomu zależy wartość pracy, ekonomicznej wytwórczości narodu, lepsze lub gorsze funkcjonowanie wszelkich instytucji życia społecznego, wreszcie stopień i charakter wpływu, wywieranego przez te masy na politykę narodu, a wiec siła i kierunek tej polityki, oraz sprawa życia i twórczości umysłowej żywiołów przewodnich, nad ogółem umysłowo górujących, wychowujących naród, kierujących jego działaniem na różnych polach i zbogacających jego umysłowy dorobek.
Ze stanowiska narodowego rozwój intelektualny jednostki, o ile nie prowadzi do jakiejkolwiek wytwórczości, żadnej wartości nie posiada. Kult intelektu, jako takiego, intelektualizm, zjawisko znane w różnych społeczeństwach, nawet wtedy, gdy nie jest płytki i fałszywy, gdy istotnie wprowadza jednostkę na wysoki szczebel rozwoju umysłowego, któremu nie towarzyszy potrzeba wyrażenia się w takim czy innym działaniu, w takiej czy innej twórczości, jest jednym z przejawów czystego egoizmu, obojętności na losy społeczeństwa, i ze stanowiska też społecznego jest zjawiskiem nie tylko obojętnym, ale nawet szkodliwym. Bo jednostka, kultywująca swą nieprodukcyjną umysłowość, korzysta z warunków, jakie jej do tego stwarza byt społeczny w ogóle i twórczość umysłowa narodu w szczególności, nic zaś w zamian od siebie nie daje, jest tedy wyzyskiwaczem narodu. Ten jałowy intelektualizm, otaczając się fałszywym nimbem wyższości, patrząc z góry na wszelkie usiłowania praktyczne, stanowi łatwy pokarm dla próżności ludzi, odznaczających się słabą wolą, pociąga ich, zaraża nieraz szerokie koła, staje się poważną chorobą społeczną. Szerzy się on zwykle wśród narodów, bądź rozkładających się moralnie, bądź chwilowo moralnie osłabionych na skutek niepowodzeń, klęsk, zawodów w polityce zewnętrznej. Tak zwrócono uwagę, że intelektualizm stał się we Francji powszechną chorobą pokolenia, które wyrosło bezpośrednio po klęsce 1871 roku, gdy obecnie w nowym pokoleniu zaznacza się silna przeciw niemu reakcja1). W imię kultu czynu mierzy ona wartość umysłu jego zdolnością do wyrażenia się w twórczości społecznej, w użytecznym działaniu.
Trzeba tu zaznaczyć, że narody młodsze cywilizacyjnie lub skutkiem przyczyn dziejowych zahamowane w cywilizacyjnym rozwoju, a stąd pozostające w tyle i zmuszone więcej od innych do umysłowego zapożyczania się u obcych, znajdują się w warunkach umysłowego rozwoju bardzo trudnych i niebezpiecznych, a niebezpieczeństwa w tym względzie nie są na ogół należycie uświadomione.
U narodu, należącego do cywilizacyjnie przodujących i idącego naprzód we wszystkich dziedzinach własną przede wszystkim twórczością, rozwój życia umysłowego -- włączając w nie zarówno ogólne zainteresowania umysłowe szerokich kół myślącego ogółu, jak twórczość w dziedzinie nauki, literatury, sztuki -- jest organiczną częścią ogólnego rozwoju społecznego i pozostaje z nim w ścisłym związku. Umysłowość takiego narodu jest gmachem, posiadającym nie tylko piękny styl indywidualny, ale i mocną budowę od fundamentów aż do dachu, gmachem, który fasadą kryje wszystko, co narodowi do życia jest potrzebne: umysłowa kultura narodu wyraża tu wszystko, co jest potrzebą jego życia, czy to w dziedzinie myśli oderwanej, czy też praktycznej, wcielającej się w pracę, w czyn codzienny.
Natomiast narody, podążające w tyle za innymi i stale się u nich zapożyczające, są periodycznie olśniewane wielkimi zdobyczami myśli tamtych i chwytają je szybko, nie mając czasu ani danych do zdania sobie sprawy z gruntu społecznego, na którym te płody myśli obcej wyrosły i z wymagań życia, na które są odpowiedzią. Rezultatem tego jest ślepe, powierzchowne naśladownictwo, zjawianie się prądów myśli, nie mających korzeni w życiu danego społeczeństwa, nie odpowiadających jego organicznym potrzebom, prądów, wnoszących często nowe, pożyteczne, twórcze pierwiastki w to życie, ale równie często zakłócających organiczny jego rozwój, anarchizujących społeczeństwo. U tych narodów często pomiędzy przedmiotami zainteresowania kół intelektualnych oraz kierunkami ich twórczości a potrzebami życia narodowego ogółu istnieje niezgłębiona przepaść. Zdarzają się momenty, kiedy życie umysłowe narodu w najwyższych jego formach jest czymś odciętym od całości narodowego życia, czymś mu obcym, jakimś istnieniem samym w sobie, a właściwie w zawisłości wyłącznej od wpływów zewnętrznych. Wytwarza się umysłowość bez gruntu w społeczeństwie, bez celu, któryby w życiu społeczeństwa miał uzasadnienie. Prądy myśli rozkwitają i przekwitają bez głębszego wpływu na rozwój życia narodu, lub wyłącznie z wpływem ujemnym, zakłócającym organiczność tego rozwoju, a nawet obniżającym kulturę duchową narodu. Dlatego to w narodach niższych cywilizacyjnie o wiele częstsze są objawy bezpłodnego intelektualizmu, najczęściej płytkiego, pochodzącego z olśnienia obcą myślą, dlatego też wykształcenie u nich częściej jest pojmowane jako powierzchowne dyletanckie chwytanie wiedzy z najróżnorodniejszych dziedzin, bez zdobycia gruntowniejszych podstaw, pozwalających tę wiedzę w twórczej pracy zużytkować. Na wykształcenie patrzy się tu, jako na bezcelowe meblowanie głowy, gdy u narodów gruntownie cywilizowanych celem jego świadomym jest uzdolnienie człowieka do pracy twórczej w tej czy innej dziedzinie i do spełniania obowiązków obywatelskich w ogóle. Młody Polak czy Rosjanin, znalazłszy się na Zachodzie, ma zwykle poczucie, że jest inteligentniejszy, bardziej wykształcony od tamtejszej młodzieży, a nie zadaje sobie nawet pytania, czy ukształtowanie umysłu i wiadomości, które tam posiadają młodzi ludzie, nie czynią ich zdolniejszymi do dokonania czegoś w życiu, nie tylko w dziedzinie praktycznej, ale i w zakresie twórczości umysłowej.
Dlatego też wśród tych narodów o wiele częściej zdarzają się ludzie, którym zdobyte z książek wiadomości nie ułatwiają rozumienia życia, ale je utrudniają. Są oni odgrodzeni od życia jakby parawanem z zadrukowanego papieru i ilekroć usiłują poznać zjawiska życia, oczy ich opierają się o tę przegrodę, która przed nimi życie zasłania. I tu też spotykamy częściej ludzi, którym się zdaje, że etapy rozwoju społecznego zaczynają się w literaturze, a z niej dopiero przechodzą w życie, że rozwój ten polega na stosowaniu w życiu tego, co się urodziło na papierze. Odwracają oni pojęcia: twórczość umysłowa nie jest u nich wynikiem życia i jego rozwoju, ale życie wynikiem produkcji intelektualnej.
U narodów tedy, idących w drugim i dalszych szeregach postępu cywilizacyjnego ludzkości, sprawa organizacji życia umysłowego, jego związku z organicznym rozwojem życia narodowego w ogóle, jego samodzielności i wartości dla narodowego rozwoju przedstawia się jako sprawa wielkiej doniosłości i niesłychanie trudna. Ta samodzielność, ten jej związek organiczny z życiem, który narodom cywilizacyjnie przodującym przychodzi niejako sam przez się, tu musi być osiągany drogą wielkich, świadomych wysiłków, drogą walki z myślą oderwaną od życia, od rodzimego podłoża, z myślą, pasożytującą na pracy twórczej innych narodów, a jednocześnie grającą rolę nowotworu w organizmie własnego narodu. Tu sprawa organizacji życia umysłowego stanowi pierwszorzędne zagadnienie polityki wewnętrznej narodu, zagadnienie, do którego niesłychanie trudno dorosnąć, wymaga ono bowiem od myśli narodowej wielkiej samodzielności, objęcia szerokich widnokręgów, głębokiego wniknięcia w życie narodu i w życie współczesne w ogóle.
Naród podwaliny swego życia umysłowego kładzie przez wychowanie umysłowe młodych pokoleń. Jeżeli też dla każdego narodu organizacja wychowania publicznego jest jednym z najgłówniejszych zadań jego polityki wewnętrznej, i zarazem jednym z najtrudniejszych, w którego wypełnieniu żaden naród nie unika wielkich błędów, to szczególnie ważnym i trudnym jest to zadanie w życiu narodów cywilizacyjnie drugorzędnych. Tu rzadko ludzie dorastają do zrozumienia, że szkoła, zasługująca na to miano -- to nie jest warsztat do mechanicznego napełniania młodych głów sieczką martwych wiadomości według uznanych szablonów. Szkoła, która ma swe zadanie dobrze spełnić, musi być organem życia narodowego w ścisłym tego słowa znaczeniu, zrośniętym z całością narodowego życia, musi ona młode umysły z życiem ściśle związać, a nie odrywać ich od niego, zaprawiać je w samodzielności myślenia, w czerpaniu mądrości z życia, i z całą świadomością celu musi przygotowywać narodowi takich obywateli i takich pracowników, jacy mu w danych warunkach, w danej dobie jego życia są przede wszystkim potrzebni.
Naród, dbający o swoją przyszłość, nie może się cofać przed wielkimi nawet ofiarami na wychowanie publiczne, ale ofiary te są fałszywie umieszczone, jeżeli wychowankowie szkół nie umieją później swą pracą, swą twórczością, swym całym życiem opłacić z nakładem kosztów, na ich wychowanie przez ogół poniesionych.
Wychowanie ma o tyle wartość istotną, o ile jest narodowym. Ale nie jest narodowym wtedy, gdy jest prowadzone według martwych szablonów i nie przetrawionych wzorów obcych, z okrasą frazesu patriotycznego. Na to miano zasługuje ono dopiero wtedy, gdy cały duch narodowego życia w jego duchu się odbija, gdy potrzeby tego życia w nim znajdują głębokie zrozumienie.
WALKI WEWNĘTRZNE A USTRÓJ SPOŁECZNY
Nie było nigdy i nie będzie umysłu ludzkiego, któryby był zdolny objąć wszystkie potrzeby i wszystkie zadania tej wielkiej, skomplikowanej i cudownej w swym skomplikowaniu całości, jaką jest życie narodu. Naród nie stoi w miejscu, nie czeka, aż umysł ludzki zbada jego istnienie we wszystkich przejawach, ale ciągle idzie naprzód, w życiu jego następują ciągłe przeobrażenia, a stąd zmieniają się ciągle jego potrzeby: jedne zadania tracą swą pierwszorzędną wagę, ustępują na plan drugi, a na ich miejsce zjawiają się nowe, których spełnienie staje się dla narodu kwestią bytu. Za tymi zmianami umysły nie mogą podążyć i nie są zdolne wytknąć narodowi całości jego zadań. Żaden też naród w żadnej epoce swego życia nie miał polityki wewnętrznej, która by w całości jego potrzeb dorastała: dobrą polityką nazywamy tę, która popełnia mniejszą ilość błędów. Największymi mężami stanu, największymi prawodawcami byli ci, którzy w tym ogromie narodowego życia umieli wytknąć jedną lub parę linii, odkryć jedną lub parę wielkich potrzeb tego życia i znaleźć dla nich mniej lub więcej właściwe zaspokojenie. I to im już dawało tytuł do chwały, jakkolwiek nie tylko potomność, która ma więcej danych do oceny czynów politycznych, ale nawet współcześni widzieli nieraz wielkie ich w innych kierunkach błędy.
Nieraz ludziom się zdaje, że obejmują całość potrzeby narodowego życia w danej jego dobie, że zdolni są wytknąć narodowi zadania we wszystkich kierunkach; jest to rzecz zwykła w każdej dziedzinie myśli, że najpewniejsi siebie, najłatwiej wyrokujący o całości są ci, którzy się najmniej w przedmiot zagłębiają.
Niesłychanie mało jest ludzi, zdających sobie sprawę z tego, do jakiego stopnia każdy, najdrobniejszy, zdawałoby się, krok w polityce wewnętrznej narodu, odbija się na jego życiu, na jego sile, a co za tym idzie, na jego losach. Każda mniejsza lub większa reforma, każde nowe prawo, każdy pojedynczy artykuł prawa, każda nowa instytucja publiczna pociąga za sobą nieobliczalne skutki, pobudza lub hamuje życie, ułatwia lub powstrzymuje rozwój sił narodowych, staje się jednym ze źródeł powodzenia lub klęsk narodu. Ileż to mamy przykładów, kiedy stworzenie jednej, mądrze pomyślanej instytucji finansowej wprowadzało cały rozwój ekonomiczny kraju na nowe, pomyślne drogi; kiedy jedna reforma wojskowa armię niedołężną, bitą na wszystkich polach, zamieniała na zwycięską; kiedy jedna reforma wychowawcza stwarzała epokę w życiu narodu, wyprowadzając na widownię nowe pokolenie ludzi z nowymi, wielkimi zaletami; kiedy wprowadzenie nowego kodeksu praw cały układ bytu społecznego zmieniało do głębi, powołując do życia nowe siły narodowe. I ile mamy przykładów, kiedy kroki fałszywe, reformy, będące wynikiem nieświadomego błędu, lub podyktowane świadomą, obcą dobru narodowemu, myślą dezorganizowały życie narodu, rozkładały jego siły, stawały się źródłem klęsk wielkich.
Niezmiernie często ludzie, bardzo przywiązani do narodowego dobra i wielką przejęci troską o przyszłość Ojczyzny, lekceważą sobie te lub inne zagadnienia polityki wewnętrznej, uważają za sprawę podrzędnej wagi, czy dane prawo będzie brzmiało tak lub inaczej, czy dana instytucja będzie oparta na takich lub innych podstawach. Zdaje im się, że losy narodu, że jego przyszłość rozstrzyga się tylko w wielkich liniach, w zagadnieniach najogólniejszych: nie rozumieją tego, że kierunek tych wielkich linii, postać tych zagadnień najogólniejszych, jest wynikiem pomyślnego lub niepomyślnego rozwoju życia i sił narodu w każdej, nawet najbardziej podrzędne, jakby się zdawało, dziedzinie. W życiu narodu, jak w życiu organizmu, żadna funkcja nie może być lekceważona -- tylko możliwie harmonijny rozwój wszystkich funkcji daje mu zdrowie i trwałą siłę.
Narody mają wielkie, dziejowe momenty tylko od czasu do czasu; czasami szereg pokoleń mija, nie zaznaczywszy się wielkim czynem, podniesieniem wielkiego zagadnienia, postawieniem słupa granicznego nowej epoki. Ale nie zdajemy sobie sprawy z tego, że te bezimienne w dziejach pokolenia były współpracownikiem wielkich czynów, które po nich przyszły, przez to, że organizacją życia narodowego w szczegółach i pracą siły narodu do tych wielkich czynów przygotowywały.
Lekceważenie tej organizacji i tej pracy, zamykanie oczu na wszechstronne potrzeby życia narodowego, a ześrodkowanie uwagi na momentach wielkich, na zagadnieniach najogólniejszych, jest najczęściej wynikiem patrzenia na politykę przez szkła literatury. Bo literatura z natury rzeczy zatrzymuje się na tym, co uderza wyobraźnię, co przedstawia wielki efekt, i nie może podejmować doszukiwania się jego źródeł, wykrywania jego istotnych czynników. Polityka również wymaga wyobraźni, ale nie literackiej, zatrzymującej się na efektach. Wymaga ona zdolności uprzytomnienia sobie możliwie wszechstronnych warunków każdego czynu i możliwie daleko idących jego skutków. Kto tę zdolność w sobie wykształci, a ma istotne, gorące przywiązanie do sprawy swego narodu, ten znajdzie w swej duszy zainteresowanie i zapał do wszystkiego, cokolwiek cząstkę życia narodowego stanowi, ten żadnego z zagadnień tego życia nie będzie lekceważył.
Jak już wyżej wspomnieliśmy, w narodach cywilizacyjnie drugorzędnych szczególnie rozwija się skłonność do literackiego traktowania zagadnień polityki. A jest ona dla nich bardziej zabójcza, gdyż są one gorzej na zewnątrz urządzone i sprawa pomyślnego ich rozwoju tym więcej wymaga jasnej myśli w zrozumieniu potrzeb każdej dziedziny życia i tym więcej wysiłków w poszukiwaniu dróg do ich zaspokojenia.
Brak tej jasnej myśli politycznej, nie wypaczonej pod wpływem literatury, i brak energii, skierowanej do zaspakajania wewnętrznych potrzeb życia narodowego, do czuwania nad samoistną, odpowiadającą tym potrzebom jego organizacją, a tym samym do pomnażania sił narodu -- największą jest klęską w życiu narodów, pozbawionych własnego bytu państwowego. Albowiem organizację wewnętrznego ich życia w znacznym zakresie tworzą obcy, których celem jest ich osłabienie. Tu naród, jako masa, musi zaspakajać te potrzeby, spełniać te zadania, które gdzie indziej ciążą przede wszystkim na rządzie. Jeżeli myśl narodowa, oderwana od twardej, codziennej rzeczywistości, buja w krainie wyobraźni, uczepiona wielkich, ogólnych zagadnień, do których rozstrzygnięcia w danej chwili niema warunków, jeżeli w polityce interesuje ją tylko to, co przedstawia wielki efekt -- to nieuchronnym tego wynikiem musi być postępujący ciągle rozkład życia narodowego, redukcja jego samoistności, upadek sił narodu, coraz tragiczniejsza przepaść pomiędzy tym, czego się czepia wyobraźnia, a co przynosi bolesna rzeczywistość.
Dlatego właśnie, że byt narodowy przedstawia tak wielką i skomplikowaną całość, że zagadnienia tego bytu, potrzeby i zadania narodowego życia stanowią przedmiot, którego w całości żaden umysł ludzki nie jest zdolny objąć, niemożliwą jest i szkodliwą byłaby zgoda całego narodu w jego polityce wewnętrznej. Gdyby nawet była możliwą, mielibyśmy harmonię nie tylko poglądów słusznych i czynów użytecznych, ale i harmonię błędów oraz dążeń i czynów szkodliwych. Dla dobra tedy narodu, dla wytknięcia najwłaściwszej drogi jego polityce wewnętrznej potrzebna walka różnych poglądów, ścieranie się dążeń sprzecznych, a więc istnienie obozów, stronnictw, rozmaicie pojmujących potrzeby narodu. Świadomy, nieobojętny na losy narodu jego członek musi mieć swój pogląd na potrzeby i zadania jego życia, musi mieć swą polityczną wiarę, i ma nie tylko prawo, ale i obowiązek jej bronić. Dla skutecznej zaś obrony swej politycznej wiary nie może iść samopas, ale musi swe wysiłki łączyć z wysiłkami innych, którzy mu są dążeniami bliscy. Należenie człowieka samoistnego umysłowo i moralnie do stronnictwa nie polega na utożsamieniu się z nim, gdyż doskonała tożsamość poglądów w tak szerokiej i skomplikowanej dziedzinie, jak zagadnienie narodowego bytu, jest niemożliwa. Stosunek człowieka do stronnictwa jest właściwie kompromisem, w którym człowiek pozyskuje poparcie dla najgłówniejszych swoich poglądów i dążeń, czyniąc w zamian ustępstwa w sprawach, które uważa za rzeczy drugorzędnej wagi. Tylko przy głębokim zrozumieniu i uczciwym a rozumnym zastosowaniu idei kompromisu, zdrowy byt i użyteczna działalność w rzeczach tak wielkiej wagi i tak każdemu uczciwemu człowiekowi drogich, byłaby możliwa bez wprowadzenia fałszu, bez pogwałcenia samodzielności, bez poniżenia godności ludzkiej. Właściwe zrozumienie zasady kompromisu jest wyrazem wielkiej dojrzałości moralnej, i dlatego to najdojrzalsze narody mają stronnictwa najtrwalsze i najbardziej zwarte w praktycznym działaniu.
Tak samo pomyślny rozwój wewnętrzny narodu wymaga, ażeby każda jego warstwa, każda klasa społeczna, każda organizacja pracy broniła swoich interesów, walczyła o nie tam, gdzie doznają krzywdy ze strony innych klas i grup społecznych. Naród w wyjątkowych momentach wymaga od swoich synów, by wszystko dla niego umieli poświęcić, nawet życie oddać, ale byt jego ciągły opiera się na pomyślności jego członków, na rozwoju wszystkich sił jego.
Gdyby nawet wszyscy ludzie kierowali się przede wszystkim dobrem narodu jako całości, gdyby żywioły, posiadające przeważający wpływ na sprawy narodu, nie okazywały dążności do wyzyskiwania tego wpływu na rzecz swoich korzyści, to i tak, wobec tego, że objęcie całości potrzeb narodowego życia dla żadnego umysłu nie jest rzeczą możliwą, każdy powinien pamiętać o sprawach mu bliższych, lepiej mu znanych, o potrzebach, lepiej przezeń rozumianych i odczuwanych mocniej. Rolnik, który nie pamięta o interesach rolnictwa krajowego, kupiec, który nie stowarzysza się z innymi dla obrony interesów narodowego handlu, robotnik fabryczny, który nie poczuwa się do obrony interesów ekonomicznych, kulturalnych i moralnych warstwy robotniczej -- nie spełnia całkowicie swych obowiązków narodowych, nawet wtedy, gdy myślą i pracą bierze udział w ogólnych sprawach narodu. Walka sprzecznych interesów rozmaitych warstw i grup społecznych wewnątrz narodu, o ile jest walką uczciwą, szczerą, miarkowaną względami na dobro narodu jako całości, opartą na zrozumieniu, co rozmaite warstwy społeczne dzieli, a co je łączy -- nie rozbija narodu, jak się to często fałszywie twierdzi, ale przeciwnie, dźwiga jego siły, kształci, hartuje, a przede wszystkim wytyka właściwą linię wewnętrznego rozwoju narodu.
Szerzenie poglądu, że między poszczególnymi warstwami jednego narodu istnieje bezwzględne przeciwieństwo interesów, że nie mają one żadnych interesów wspólnych, jest szerzeniem fałszu, podyktowanym nie względami na dobro tej czy innej klasy społecznej, ale dążeniem do wyzyskania jej zaślepienia dla celów jej obcych, jawnie czy ukrycie antynarodowych. Ale również fałszem jest, jakoby szczera i energiczna obrona interesów danej warstwy społecznej była niezgodna ze stanowiskiem narodowym, bo, przeciwnie, dobro narodu, jego pomyślny rozwój tej obrony wymaga.
Byt narodów nigdy nie stał na tym, że się wszyscy na wewnątrz godzili na to, co jest dobre i co jest złe w narodowym życiu. Najpotężniejsze narody przechodziły i przechodzą silne walki wewnętrzne i walki te, przy mocnych podstawach narodowej jedności, stawały się dla narodu czynnikiem rozwoju, pochodu naprzód, źródłem przyrostu sił nowych.
Walka wewnętrzna paraliżuje rozwój narodu na wewnątrz i siłę jego w walce z wrogami zewnętrznymi wtedy, kiedy jest niezdecydowana, kiedy nie daje na dłuższy lub krótszy okres stanowczej przewagi jednej stronie i przez to nie pozwala ustalić w narodzie silnej władzy, jednolitego i konsekwentnego kierownictwa narodowymi sprawami. Wtedy naród na zewnątrz ma parę polityk, nawzajem siebie paraliżujących i wygrywanych przeciw sobie przez jego wrogów, na wewnątrz zaś niema możności zorganizowania przymusu, bez którego życie społeczne się anarchizuje.
Ustrój społeczny, który się z przymusu zrodził, bez przymusu zdrowo istnieć i rozwijać się nie może. Rozwój życia narodowego i sił narodu idzie pomyślnie tylko wtedy, kiedy się do niego przykładają wszyscy członkowie narodu, nie tylko ci, którym służbę narodową i ofiary na rzecz ojczyzny dyktuje wewnętrzny przymus moralny, poczucie obowiązku, ale i ci, którzy poczucia tego nie mają. Bez przymusu zewnętrznego ludzie korzystają z dobrodziejstw narodowego bytu, nie ponosząc na jego rzecz ofiar, i naród niszczeje, wyzyskiwany przez egoizm jednostek. Naród niezdolny zorganizować silnego przymusu zewnętrznego na jednostkę, traci najsilniejszy czynnik wychowawczo-społeczny: w narodzie takim stopniowo zanika poczucie obowiązku i odpowiedzialności -- najważniejsze podstawy moralne narodowego bytu.
Przymus zewnętrzny organizuje się w narodzie przez rząd, przez instytucje społeczne i przez opinię publiczną. Dla posiadania czy to silnego rządu lub silnych organizacji, które go częściowo zastępują, czy silnej opinii publicznej, koniecznym warunkiem jest, ażeby w walce zmagających się sil na wewnątrz narodu w każdym okresie życia narodowego jedna miała decydującą przewagę i przez to zdolna była dać narodowi władzę -- stanowczy, jednolity spraw narodowych kierunek. I dlatego wielkim obowiązkiem względem narodu jest walkę wewnętrzną prowadzić do końca, do całkowitego zwycięstwa, do wzięcia stanowczej przewagi nad przeciwnikami. Obozy polityczne, które mają dane do zapanowania w narodowym życiu, do ujęcia silnie w swe ręce steru spraw narodowych, a które się przed tym z jakichkolwiek względów cofają, skazują tym samym naród na rozbicie, na anarchię wewnętrzną, na słabość w obronie dobra narodowego na zewnątrz. I tu jest największa dziejowa odpowiedzialność, najcięższa wina przed przyszłymi pokoleniami narodu.
Jędrzej Giertych
O MIŁOŚCI OJCZYZNY
"Opoka" nr 15 - 1978 r.
Obserwując młodych Polaków, zarówno tych
wychowanych w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, jak także i tych, co urośli i
uformowali się na emigracji, zadaję sobie nieraz pytanie: co się z tym pokoleniem stało? Przecież ci ludzie są zupełnie
pozbawieni miłości ojczyzny. Jest w nich pod tym względem jakaś atrofia uczuć,
jakieś duchowe kalectwo. Nie mówię oczywiście o wyjątkach. Są wśród tego
młodego pokolenia także i patrioci niezwykle gorący. Ale to są jednostki. Mówię
o przeważającym ogóle. Nie chcę zresztą tego twierdzić o pokoleniu najmłodszym,
o dzisiejszej młodzieży dwudziesto, dwudziestokilko, czy osiemnastoletniej.
Pokolenie to najmniej znam. Nie chcę nic uogólniać. Ale tak mi się wydaje, że to najmłodsze pokolenie znowu jest pod
wzgledem uczuć patriotycznych gorętsze. Mówię o pokoleniu bezpośrednio
powojennym, trzydziesto, lub czterdziestoletnim. Jest ono dziwnie pozbawione
uczuć narodowych, dziwnie nie przywiązane do Polski i polskości, dziwnie na
sprawy narodowe obojętne. Uderza mnie to, że właściwości te zauważyć można nie
tylko wśród gorszych w tym pokoleniu elementów. Występują one w sposób wybitny także i wśród jednostek najlepszych,
najszlachetniejszych, najbardziej ideowych, najmoralniejszych. O MIŁOŚCI OJCZYZNY
"Opoka" nr 15 - 1978 r.
Tak się złożyło, że miałem sposobność w ostatnich latach zetknąć się z kilku dziesiątkami młodych polskich księży. W czasie wojny byli oni dziećmi, albo też urodzili się dopiero po wojnie. Wstąpili do seminariów duchownych w Polsce w okresie powojennym. A potem rozjechali się po świecie, jako misjonarze wśród obcych, lub jako duszpasterze w polskich skupieniach wychodźczych. Szczególnie wielu takich młodych księży poznałem kilka lat temu w Brazylii. Są to ludzie ofiarni w wykonywaniu swoich obowiązków duszpasterskich, gorliwi, cnotliwi i ideowi, nieraz głęboko przejęci troską o zbawienie dusz ludności, oddanej ich opiece. Ale poza wyjątkami, zupełnie w nich nie ma instynktu polskiego. Niektórzy z nich wręcz uważają polskość swoich wiernych za irytującą komplikację, utrudniającą im ich zadania duszpasterskie. Woleliby, by ich sytuacja była prostsza, to znaczy, by mieli do czynienia wyłącznie z jednolitym elementem cudzoziemskim.
Niektórzy idą w tym tak daleko, że stają się księżmi-asymilatorami. Czymś w rodzaju księży-germanizatorów w Opolskiem i na Warmii w okresie międzywojennym, którzy złościli się z tego powodu, że ludność domaga się kazań, śpiewów i spowiedzi po polsku i starali się narzucać im język niemiecki. Zdarzają się takie paradoksalne sytuacje, że ksiądz-Polak, niedawno z Polski przybyły, oburza się na to, że w czysto polskiej, istniejącej od 80 czy 100 lat w głębi brazylijskich lasów wsi, stare, w tej wsi urodzone pokolenie nie zna języka portugalskiego i nie rozumie ani słowa z jego wygłoszonego po portugalsku kazania: jak to, to ja po kilku latach pobytu już językiem portugalskim dobrze władam, a wy, tu urodzeni jeszczeście się języka kraju, w którym żyjecie, nie nauczyli?
I nieodpowiedzialny, ale oczywisty wniosek: przestańcie być Polakami, wynarodówcie się, porzućcie język polski, przyjmijcie język portugalski za własny. I to w kraju, w którym żyje milion Polaków, tworzących rozległe, własne, zwarte terytorium etnograficzne, jakby osobny, mały polski kraik. Już te sytuacje opisywałem w mych artykułach o Brazylii. Od jednego z takich księży usłyszałem w Brazylii szczere wyznanie: nie ma we mnie takich polskich uczuć, ani takiego patriotyzmu jak u państwa. Jeśli idzie o księży, ta postawa znajduje trochę wytłumaczenia w tym, że wyjechali oni z Polski z nastawieniem, iż pełnić będą służbę misjonarzy wśród obcych narodów. Niejako przestawili się już na to, że oddadzą swoje siły, oddadzą swą gorliwość kapłańską, oddadzą swe uczucia, swą troskę, swą miłość tym obcym krajom. A tu naraz okazuje się, że mają obsługiwać nie obce narody, lecz Polaków. Jechali do Brazylii, wiele gorliwości włożyli w nauczenie się portugalskiego języka, ich celem, ich zadaniem, ich misją życiową jest wzmocnienie katolickiego ducha Brazylii, podtrzymanie wiary w tym tradycyjnie katolickim, ale zdezorganizowanym przez stuletnie rządy liberalne (to jest masońskie) i religijne zobojętniałym kraju. I nagle okazuje się, że trafili do polskiej wsi, mają do czynienia z polskimi chłopami. Ich instynktowną reakcją jest rozczarowanie.
Szkoły w Polsce, w których tak mało się dziś mówi prawdy o szerokim świecie, nie przygotowały ich na tę niespodziankę. Pragnęliby teraz nagiąć otaczającą ich rzeczywistość do wizji Brazylii, jaką sobie urobili. To znaczy w praktyce pragnęliby przerobić swych parafian na Brazylijczyków mowy portugalskiej i zwłaszcza młode wśród nich pokolenie, po staremu, po polsku, dość przywiązane do wiary, użyć za materiał do organizowania społeczności katolickiej brazylijskiej. Że taka jest ich reakcja początkowa, trudno się dziwić. Ale dziwniejsze jest to, że często nie zmieniają postawy nawet po dłuższych latach pobytu. A przecież samo życie, sama otaczająca ich rzeczywistość, powinna ich przekonać, że żyją w środowisku polskim, które instynktownie chce polskim pozostać, które mówi po polsku i którego potrzeby religijne powinny być zaspokojone po polsku. To są obserwacje brazylijskie - wśród księży.
A teraz inna obserwacja. Byłem w zeszłym roku latem na dłuższej wycieczce z żoną i czternastoletnią, w Londynie urodzoną wnuczką w szeregu krajów europejskiego kontynentu. Spotkaliśmy w tej podróży mnóstwo rodaków z kraju, prawie wyłącznie ludzi młodych. Wszyscy dziwili się, że z naszą wnuczką rozmawiamy po polsku i że ona wogóle polski język zna. - A po jakiemuż, u licha, mamy rozmawiać z naszą rodzoną wnuczką, córką Polaka i Polki? Było w tych ludziach przekonanie, że drugie, a w danym wypadku już trzecie pokolenie emigracyjne musi być w sposób nieuchronny wynarodowione. To jest zresztą zjawisko wcale nie rzadkie: istnieją młode rodziny na emigracji, w których dzieci nie władają językiem polskim, mimo, że i ojciec i matka są Polakami. W rodzinach tych rodzice świadomie postanowili sobie zerwać z polskością, wychować swoje dzieci na nie-Polaków.
Mówiłem wyżej o księżach, to znaczy o ludziach ideowych i ożywionych pobudkami szlachetnymi. A cóż tu mówić o ludziach bezideowych! O rozjeżdżających się licznie po świecie polskich szumowinach, a także o ludziach poczciwych i porządnych, ale pospolitych zjadaczach chleba! Uderza w nich duch materializmu. Zgoła nie troszczą się oni o Polskę, ani o polskość. Nie obchodzi ich także i to, że wielu swoimi postępkami psują wśród obcych polskiemu narodowi reputację. Chodzi im tylko o osobiste korzyści, o dochody, o wzbogacenie się, o konto w banku, o życiowe udogodnienia, samochód, pralkę elektryczną, telewizję, także o wygodne mieszkanie. Nie mam nic przeciwko dorabianiu się młodych ludzi i także przeciwko takim udogodnieniom, jak samochód i pralka, choć sam ich nie posiadam, ani posiadać nie pragnę. Ale sprawy te powinny być tylko dodatkiem do życia, a nie jego głównym celem. Z tymi ludźmi po prostu nie ma o czym rozmawiać. Nie ma w nich żadnych ideałów, ani żadnych zainteresowań. Jest to żywioł nihilistyczny.
Zastanawiam się, skąd się to pokolenie wzięło. I dochodzę do wniosku, że urobiły je dwie niezależne od siebie przyczyny. Po pierwsze, jest to pokolenie zniechęcone do patriotyzmu przez to, że widziało jak się jego rodzice w imię patriotyzmu nacierpieli. Jego ojcowie walczyli na wszystkich frontach - i nie tylko wszystko utracili, nie tylko często poginęli, ale co więcej, cierpieli potem za swój patriotyzm prześladowania, spędzając za czasów Stalina, Bermana i Światły długie lata w komunistycznych więzieniach, a przedtem spędzając lata w obozach koncentracyjnych niemieckich i w łagrach sowieckich i cierpiąc we wszystkich tych miejscach pobytu nie tylko poniewierkę, ale bardzo często i budzące grozę tortury. A na emigracji, często stali się po wojnie pośmiewiskiem: mimo swego wykształcenia i swych zasług musieli długie lata pracować fizycznie pod władzą głupich i nie wykształconych, murzyńskich czy innych smarkaczy. Dzieci ich mówiły sobie: ja takim być nie chcę. Zresztą także i owi ojcowie chcieli ich od podobnej przyszłości osłonić i wychowywali ich w zgoła nie tym samym duchu, w jakim żyli ongiś sami. Była to ta sama reakcja, jaka przejawiła się w Niemczech w postaci wyrośnięcia tam już po wojnie pokolenia, które mówiło: ohne mich. Róbcie sobie co chcecie, odbudowujcie sobie na nowo wielkość germańskiej ojczyzny, ale beze mnie. Ja w tym udziału nie wezmę. Ojczyźnie służyć nie będę, do wojska wziąć się nie dam, patriotyzmu odczuwać nie zamierzam. Iluż dawnych bohaterskich żołnierzy AK, znalazłszy się po wojnie w Anglii czy w Ameryce, powiedziało sobie z miejsca: złożyłem w życiu wiele ofiar, dokonałem wielu poświęceń, ale teraz koniec z tym. Zajmuję się wyłącznie sprawami prywatnymi. Taką przybrali postawę sami - i tak wychowali swoje dzieci. A w kraju - synowie tych, którzy lata spędzili ofiarnie i po bohatersku w więzieniach Bezpieki, potrafią być całkowicie bezideowi i wręcz cyniczni. Pokolenie, dla którego w dziedzinie literatury może za istotnego wieszcza i za symboliczny sztandar być uznany Gombrowicz.
Rzecz w tym, że Polska doznała nieszczęść ponad miarę. Żar był tak wielki, że dusze przepalił. Zbyt wielkie wysiłki patriotyczne patriotyzm niszczą. Najjaskrawszym przykładem jest tu Warszawa. Płonęła całe lata żarem patriotycznym, w roku 1944 dosłownie spłonęła - i teraz stała się cyniczna. To jest jedna przyczyna. Ale jest i druga. Jest nią wpływ systemu komunistycznego. Reżim komunistyczny nie zdołał narzucić Polsce wiary w doktrynę Marksa i Lenina. Ale wysiłki propagandowe, zmierzające do tego celu, nie pozostały bezskuteczne całkowicie. Coś się z zasianego w duszach ziarna przyjęło. Przyjął się mianowicie niezmiernie ważny element tej doktryny, którym jest internacjonalizm. Jakoś Polaków, a przynajmniej niektórych Polaków przekonano, że ojczyzna to rzecz nie ważna, że trzeba się troszczyć o ludzkość, a nie o własny naród, czy kraj. Nawet ci zacni, młodzi polscy księża w Brazylii wchłonęli w siebie coś z wpływu tej marksowskiej propagandy: uwierzyli, że patriotyzm to coś niewłaściwego, że patriotyzmem się powodować nie należy, że należy go ze swej duszy wykorzenić. A w podobny sposób oddziaływa też atmosfera dzisiejszego zachodu: też tutaj panuje duch kosmopolityzmu. Te wszystkie Narody Zjednoczone i Wspólne Rynki, te wszystkie przenoszenia się młodych ludzi na dobrych posadach z Ameryki do Persji, z Persji do Szwajcarii, ze Szwajcarii do Nigerii, z Nigerii na Formozę, wychowują liczne zastępy ludzi, którzy utracili związki z ojczyzną i są kosmopolitami. A ludzie ci są na świeczniku bogactwa, elegancji, sławy i stają się wzorem do naśladowania także i dla współbraci rangi skromniejszej. Iluż Polaków po świecie przejęło się tym kosmopolitycznym stylem! Człowiek zadaje sobie nieraz pytanie - czy to jeszcze naprawdę Polacy? Ich dzieci z pewnością Polakami już nie będą.
Muszę dodać, że moja wiara w to, iż najmłodsze polskie pokolenie, przynajmniej w kraju, kształtuje się w duchu żywszych niż u poprzedniego uczuć narodowych, oparte jest na tym, że po pierwsze pokolenie to jest już odległe od okresu poświęceń i cierpień reakcją lęku i wstrętu, a nawet przeciwnie, zaczyna w nich odnajdywać blask i zwraca się do nich z tęsknotą (jak Wyspiański: "mój ojciec był bohater, a ja, ja jestem nic"; może zresztą raczej dziadek, niż ojciec); a po wtóre, że pokolenie to widząc ucisk Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przez Rosję Sowiecką, traktuje ten ucisk z oburzeniem i kształtuje w sobie ducha obrony interesów narodowych, a propaganda doktryny komunistycznej staje się wobec niego także i w dziedzinie haseł internacjonalizmu nieskuteczna. Otóż przechodzę do wniosków. Brak miłości ojczyzny jest duchowym kalectwem, a brak troski o ojczyznę i jej sprawy jest grzechem; takim samym grzechem, jak brak troski o rodzinę, o ojca i matkę, o żonę i męża, o dzieci, o braci i siostry. Ludzkość nie składa się z luźnych jednostek. Składa się ona z ludzkich zespołów, z komórek społecznych, związanych ze sobą bliższymi węzłami. Komórką mniejszej skali jest rodzina.
Komórką wyższej skali jest naród. Naród - to jest jakby większa, szersza rodzina. Spełnia ona w życiu ludzkości (a także w życiu jednostek) podobną do rodziny rolę. Dzięki narodowi i rodzinie człowiek nie jest samotny, jest otoczony bliskimi sobie ludźmi. Ma się o kogo oprzeć, ma się o kogo troszczyć, ma kogo kochać. Naród tak samo jak rodzina, zapewnia wychowanie młodym pokoleniom: uczy je mowy ludzkiej, daje im na resztę życia zasób pojęć moralnych, uczy współżycia z innymi, daje im określoną cywilizację, to znaczy, jak to określa Koneczny, "metodę ustroju życia zbiorowego", daje im także wspomnienia przeszłości, pamięć o dawnych pokoleniach, ich życiu, ich losie, ich radościach i smutkach, ich osiągnięciach i niepowodzeniach. Naród tak samo jak rodzinę trzeba swoją troską wspierać. I tak samo trzeba się zań modlić. Oczywiście istnieją wypadki, gdy ktoś musi się i rodziny i ojczyzny wyrzec. Robi to w szczególności wyjeżdżający do obcych krajów ksiądz misjonarz. Będzie on teraz służyć czyjejś innej ojczyźnie, dopomagając w przyjęciu wiary świętej narodowi japońskiemu, czy fińskiemu, czy zuluskiemu i stając się przez to przybranym Japończykiem, czy Finem, czy Zulusem. Tak samo będzie pielęgnować jakichś chorych, albo po prostu udzielać im ostatnich sakramentów, a ci chorzy to bynajmniej nie będą jego rodzice. Ale on się nie może wyprzeć swych rodziców, ani swej ojczyzny. Nie może o nich zapomnieć całkowicie. Dwa ma wobec nich obowiązki na zawsze: musi ich kochać i musi się za nich modlić. Jeśli przestał ich kochać i jeśli się za nich nie modli - coś z nim jest nie w porządku.
Młode polskie pokolenia muszą powrócić do patriotyzmu. Muszą na nowo zacząć kochać ojczyznę. Muszą wyzbyć się tego duchowego kalectwa, jakim jest brak miłości ojczyzny, brak zainteresowania jej sprawami i brak poczucia odpowiedzialności za te sprawy. Postulaty te byłyby słuszne w każdym narodzie, gdyby się w nim pojawiły takie same zjawiska. Ale u nas są one podwójnie słuszne, gdyż jesteśmy w położeniu szczególnym. Polska jest krajem, narodem i państwem zagrożonym - i dlatego naród nasz musi być więcej niż inne narody gotowym do obrony swego bytu. Mamy za sobą już więcej niż 200 lat klęsk - i jeszcze jesteśmy dalece od tego, by się z tych klęsk skutecznie wydobyć. To jest tak jak z obowiązkami rodzinnymi: ojciec rodziny, a tak samo syn rodziny, na którą spadły choroby i nieszczęścia, ma większe wobec tej rodziny obowiązki, niż ten, w którego rodzinie wszystko się gładko układa. To nie tylko przypadek sprawił, że spadły na nas wielkie klęski. Potężne siły sprzysięgły się na naszą zgubę, gdyż staliśmy na zawadzie ich dążeniom, a dążenia ich były sprzeczne z ideałami, które wyznajemy. Polska - to nie jest zwyczajny naród. Jest ona od tysiąca lat jedną z podpór Europy chrześcijańskiej. Żaden inny naród, może z wyjątkiem Hiszpanii, nie jest przez siły złe tak zwalczany i tak znienawidzony, jak Polska. Od więcej niż dwustu lat idą przez świat w sposób zwycięski prądy antychrześcijańskie - prądy te szturmowały nas szczególnie gwałtownie. Broniąc się, broniliśmy nie tylko naszych własnych, narodowych interesów, ale broniliśmy sprawy o dużo większej, mianowicie sprawy chrześcijańskiej w Europie, oraz prawdziwie chrześcijańskiej cywilizacji.
Klęski, których doznaliśmy, trzeba naprawić. Wielkim wysiłkiem wydobywaliśmy się z klęsk najgorszych: więcej niż pół wieku temu odzyskaliśmy niepodległość. Osiągnęliśmy to zarówno wysiłkiem naszego rozumu - czego rezultatem był Wersal - jak porywem bohaterskim, czego rezultatem i przejawem, obok obrony Lwowa czy powstania wielkopolskiego, było zwycięstwo nasze w bitwie warszawskiej. Ale potem spadła na nas nowa klęska. Zaiste heroicznym wysiłkiem, hekatombą ofiar, morzem poświęceń, przyłożyliśmy ręki do tego, by się też i z niej wydobyć - i wysiłki nasze nie były daremne. Wystarczy porównać nasze położenie dzisiejsze z czasami, gdy na wawelskim zamku rezydował gubernator niemiecki, a błogosławiony Maksymilian Kolbe umierał z głodu w Oświęcimiu, by zdać sobie z tego sprawę, jak bardzo się nasze położenie poprawiło. Ale poprawa ta jest tylko połowiczna. Wiemy dobrze, jak bardzo położenie nasze jest dziś nie zadowalające. Z tego, co nam dały lata 1914-1921 zachowaliśmy wiele, ale jakże wiele jednak utraciliśmy! Trzeba o Polskę, o odbudowanie jej wolności, o utrwalenie jej bytu, o jej wielkość, o jej ducha, o jej cywilizację walczyć - aby je odzyskać, rozwinąć i umocnić. I wymaga także, byśmy tę Polskę kochali i by nas jej losy obchodziły. Wymaga również wiele rozumu, orientacji, wiedzy o jej sprawach, jej położeniu, jej potrzebach, grożących jej niebezpieczeństwach, nabytych przez nią doświadczeniach, zarysowujących się przed nią perspektywach. Polska - to jest wielka rzecz. Kto wie, czy przyszłość Europy, przyszłość chrześcijaństwa, przyszłość Kościoła, nie zależy w dużym stopniu od jej losów. Wygląda na to, że być może wskazywać ona będzie reszcie świata, lub reszcie Europy drogi, po których należy kroczyć. Potrzeba do tego, byśmy byli zdolni, my Polacy, zadania nasze spełniać. To znaczy, by było zdolne je spełniać młode pokolenie. Bo my, starzy, schodzimy już z pola. Przyszłość Polski i polskiego narodu zależy od tego, jacy będą Polacy. To znaczy, po pierwsze, czy będą Polskę kochać i należycie się za jej losy do odpowiedzialności poczuwać. A po wtóre - jacy będą jako ludzie.
Jesteśmy narodem dużej miary - i dlatego musimy być ludźmi dużego kalibru. To znaczy ludźmi szlachetnymi, rozumnymi, z godnością, z cnotami - i o najważniejsze: z charakterem i wolą. Niepokojące jest, jak dużo w naszym narodzie wyrasta moralnej hołoty. Brak patriotyzmu jest z pewnością jedną z przyczyn tego zjawiska. Bo brak patriotyzmu rodzi brak dumy narodowej. A brak dumy narodowej, brak poczucia odpowiedzialności za siebie. Marni Polaczkowie - Rosjanie zaobserwowali ich ongiś jako ludzki typ i mówili o nich: "Poliaszczyki" - byli zjawiskiem znanym i dawnych latach. Psuli nam reputację w świecie i obniżali poziom naszego życia. Dzisiaj rozmnożyło się ich szczególnie wielu. Iluż się po świecie wałęsa polskich niebieskich ptaków, żyjących cudzym kosztem, popełniających drobne oszustwa (choćby takie, jak jeżdżenie autobusami "na gapę"), pozbawionych godności, honoru i etyki! Marna byłaby przyszłość naszego narodu, gdyby byli oni zjawiskiem zbyt licznym. Na szczęście, są oni tylko pianą na powierzchni życia, którego główny nurt jest zdrowy. Ale także i ten główny nurt ma uderzające wady. Główną z tych wad jest brak instynktu narodowego i poczucia obowiązków wobec własnego kraju i narodu. Trzeba, by się nasz naród z wad tych wyleczył. Jedną z najważniejszych rzeczy, które młode pokolenie Polaków musi w sobie wyrobić, to jest zapomniana i lekceważona cnota: cnota miłości ojczyzny.
FELIKS KONECZNY
KOŚCIÓŁ
JAKO POLITYCZNY WYCHOWAWCA NARODÓW
I.
O METODACH
Rozważając
zagadnienia państwa chrześcijańskiego, a zwłaszcza temat „Kościół jako
polityczny wychowawca narodów”, zastosujemy do tych problemów metodę
indukcyjna, jedyną, która wiedzie do odkryć w naukach historycznych. Jest ona
też dziełem historyka zawodowego. Historykiem bowiem był jej twórca, Bacon
werulamski (1561-1626), który wychodząc od historii ogarnął najrozleglejsze
rozłogi wiedzy, a którego wiedza miała w jego myśli służyć jednakowo naukom
humanistycznym i przyrodniczym.
Ale zjawiły się metody inne,
a wśród nich medytacyjna. Nazywam ją tak od Condorceta, który w 1793 oświadczył, że w naukach humanistycznych
„odkrycia stanowią nagrodę samej medytacji”. Przypomnę też, jak zdaniem Wrońskiego
(1778-1853), „wiedza, jak taka, jest z góry czysto kontemplacyjną lub
spekulatywną”, co wychodzi zupełnie na to samo, co tamta „medytacyjność”.
Należy te sposoby rozumowania
odróżnić od dedukcji naukowej, która musi mieć wpierw przed sobą jakieś założenie
(już przedtem udowodnione), ażeby z niego snuć wnioski. Medytacyjna metoda nie
wymaga w ogóle żadnych uprzednich studiów. Cała szkoła Condorceta poprzestawała
na tym, że coś komuś wydało się jakimś, bo tak sobie „wyspekulował”. Sądzono,
że człowiek inteligentny (a zwłaszcza matematyk lub literat ) może samą siłą
swej inteligencji rozwiązywać wszelkie zagadnienia humanistyczne, nie
potrzebując wcale studiów specjalnych „fachowych”. Metoda ta żyje dotychczas, a
typowym jej piastunem jest znów matematyk, Bertrand Russel. Metodę tę trzeba
śledzić i poznawać, żeby wiedzieć czego się wystrzegać, w jaki sposób nie
należy i nie można rozumować o żadnej a żadnej sprawie z zakresu humanistyki.
Rezultaty pewne otrzymuje się tylko indukcją.
Pierwszym warunkiem indukcji
w tematach historycznych jest, żeby się zawsze liczyć z... chronologią.
Pozwolę sobie na mała
dygresję, ażeby okazać na przykładzie, jak dana kwestia może przybrać zgoła
inne oblicze, stosownie do tego, czy się będzie pedantem wobec chronologii, czy
też potraktuje się ją bardziej liberalnie. Wybieram dla przykładu ciekawą
sprawę o Macchiavella.
Wiadomo, jak obfitą jest tu
literatura, ile studiów pochłonęło pytanie, czy krytyczny Florentczyk na serio
urabiał swego „księcia”; jak to wytłumaczyć i usprawiedliwić (warto przypomnieć
zdanie wielkiego Rankego, że Macchiavelli uważał Italię za dość silną, żeby jej
w celach leczniczych móc zastrzyknąć truciznę). Ileż komentarzy do tego dzieła,
ileż wyłoniło się argumentów, że w polityce nie sposób trzymać się moralności!
Uznać trzeba, że piśmiennictwo naukowe, rozwinięte wokół „Księcia” obfituje w
dzieła godne wszelkich pochwał dla wielu a wielu względów naukowych. Budzi
atoli zdziwienie pewna okoliczność:
Jeżeli „Książe” miał służyć
księciu na usprawiedliwienie (rządowi żołniersko-uzurpatorskiemu), jeśli miał
tej państwowości dostarczyć duchowych fundamentów, czemuż książe nie łożył w
wydanie „Księcia”? A gdyby przyłożyć do sprawy noniusz chronologii, sprawa
będzie jeszcze ciekawsza: Dzieło było napisane w r. 1514, autor trzymał je w
ukryciu i wyszło drukiem (w Rzymie) dopiero osiem lat po jego zgonie
(1527-1535). Chronologia świadczyłaby tedy raczej, że Macchiavelli "sobie
pisał, nie ludziom", bo drukować nie mógł dla łatwo zrozumiałych okoliczności;
a w takim razie nie będzie żadnej sprzeczności pomiędzy życiem autora, a
chowanym przez niego pod kluczem... aktem oskarżenia. Ale nastać miały takie
czasy, że książkę jego potraktowano pozytywnie, zamiast negatywnie.
II.
CZTERY POSTULATY MISYJ KATOLICKICH
Żeby tedy nie uchybić pedantyzmowi chronologicznemu, zaczniemy
roztrząsania o stosunku Kościoła do życia publicznego od samego początku;
jeżeli nie od samego Adama i Ewy, to przynajmniej gdzieś blisko nich, jak
najbliżej. Wejdźmy z naszym problemem pomiędzy lud prymitywny i to choćby w
zawiązkach protohistorii. Nie trzeba sobie czegoś „wyobrażać”; wyobraźnią nie
udowodni się niczego w tej dziedzinie nauk! Nie trzeba się „wyobraźnią cofać”
do prawieku naszych przodków, bo ludy prymitywne, nawet arcyprymitywne,
istnieją dotychczas, a misjonarze do nich jeżdżą i przysyłają stamtąd
sprawozdania.
Nadspodziewanie okazuje się, że tkwi w Kościele sama geneza
państwowości. Samym misjonarstwem swym wytwarza Kościół urządzenia państwowe
czyli państwowość, i rozsiewa zarodki państwa. Nie ma wprawdzie w Nowym
Testamencie przepisów, jak urządzić państwo; nie ma w Ewangelii prawa ni
prywatnego ni publicznego, a Kościół nigdy nie wybrał pewnych form dla państwa,
ażeby się z nimi utożsamić, a inne potępić; ale Ewangelia osnuwa wszystko
kategorią DOBRA, MORALNOŚCIĄ, ETYKĄ, i to wystarcza do wytworzenia wyraźnych
drogowskazów we wszystkim, również w dziedzinie państwowej.
Każda misja katolicka niesie z sobą cztery postulaty : monogamię
dożywotnią, dążenie do zniesienia niewolnictwa, zniesienie msty, wreszcie
niezawisłość Kościoła od władzy państwowej, a to w imię niezawisłości czynnika
duchowego od siły fizycznej. Te cztery wymagania są od samego początku te same
i niezmienne i jednakie dla wszystkich rodzajów i szczebli cywilizacji, dla
wszystkich krajów i ludów.
Fundament wychowania do wyższego szczebla życia zbiorowego, kamień
węgielny organizacji państwowej mieści się w znoszeniu msty rodowej. Rodowe
wykonanie msty stanowi obowiązek moralny, który trzeba od rodów przejąć i
wypełnić go za rody, wyręczając je przez sądownictwo publiczne i publiczny
wymiar kar.Polityczny zwierzchnik, a więc panujący (od kacyka do cesarza) staje
się generalnym mścicielem za wszystkie rody, wykonawcą wszelkiej msty. Taki
jest zaczyn sądownictwa państwowego.
Na najniższych nawet szczeblach, wśród najprymitywniejszych ludów,
zaszczepia tedy misjonarz – nawet nieświadomie - państwowość, boć chcąc znieść
mstę, musi przygotować ponadrodową władzę sadową, a naczelnik ludu nawróconego
staje się nie tylko wodzem wojennym, ale też sędzią. Jest to pierwsza pokojowa
funkcja państwowa.
Nie łatwo to przeprowadzić. Często głowa państwa sędzią być nie chce,
ażeby nie ukrócać rodowego prawa zwyczajowego. Kiedy biskupi zażądali od
Włodzimierza Kijowskiego, ażeby zajął się z urzędu sądownictwem kryminalnym,
książę sprzeciwił się temu i postępował nadal „według urządzeń ojca i dziada”.
W Europie Zachodniej msta powikłała stosunki społeczne do tego stopnia,
iż stałym stanem społeczeństwa stała się „wojna wszystkich przeciwko
wszystkim”. Wieków trzeba było, żeby „treuga Dei” ograniczała mstę stopniowo; a
wciągu tych pokoleń panujący zasiadał na sądach tylko na żądanie strony. Taki,
który udawał się do swego księcia, żeby go wyręczył w mście i ukarał
krzywdziciela, narażał na hańbę nie tylko siebie, lecz cały swój ród, bo usuwał
się od osobistego spełnienia swych obowiązków i uznawał się być słabym. Długo
też wyręczały się sądownictwem książęcym same tylko niewiasty, gdy im zabrakło
męskiego mściciela. Działał „Treuga Dei” i robiła swoje, rozszerzana coraz
bardziej, lecz jakżeż powoli i pod jakimże naciskiem kar kościelnych i
nierzadkich klątw! W Polsce już za pierwszych Piastów wprowadzono za zabójstwo
grzywny pieniężne, lecz krwawe zwady rodów zdarzały się jeszcze w XIV wieku. W
Niemczech zaś dopiero na samym końcu XV w. ogłoszono „Landfrieden” w czym
mieścił się zakaz wykonywania msty i przymus przekazywania krwawych sporów
władzy państwowej. Minęło jednak jeszcze nieco czasu, zanim ustawa zdobyła
sobie powszechne uznanie.
Wykonywanie msty, dziedziczne w rodach z pokolenia na pokolenie,
wytworzyło i rozgałęziło długi szereg nadużyć i zbrodni; nadużywano bowiem msty
i podszywano się chytrze pod nią, okrywając jej płaszczem liczne przestępstwa –
aż do rozbojów włącznie. Ze stanu wojennego między rodami wytwarzały się walki
całych okolic, aż wreszcie książę panujący w imieniu całej ludności swego kraju
wypowiadał wojnę księciu ościennemu, stwierdzając krzywdę i urazę popełnioną
względem wszystkich. Wojny rodziły się wprawdzie nie tylko z samej msty na
wielką skalę, ale w znacznej, a może nawet po większej części taką miewały
genezę i dlatego uważano je za uprawnione.
Zbrodniczość i wojny stały się niejako ubocznym produktem msty. Gdy zaś
po kilku już pokoleniach niktby już nie zdołał osądzić, która strona pierwsza
zawiniła i czy obie strony utrzymywały się w granicach prawa zwyczajowego, gdy
przepadła nawet pamięć pierwotnego przedmiotu zwady, gdy wreszcie wygasły nawet
rody, które mstę wszczęły, a jednak niebezpieczeństwo życia groziło na każdym
kroku, widocznym stawało się coraz bardziej, ze ma się do czynienia już nie z
mstą, lecz z jawnym opryszkostwem. Jak jedno z drugim wikłało się, widać było
na Korsyce jeszcze poza połową XIX wieku.
Wypleniając mstę, staje się Kościół politycznym wychowawcą społeczeństw
podwójnie: obdarzał ludy sądownictwem publicznym i zarazem zwiększał
bezpieczeństwo życia i mienia. Oddając obie te dziedziny w ręce zwierzchności
świeckiej, wytwarzał tym samym, a następnie rozszerzał i wzmacniał władze
państwową.
Powiedziano już dawno i Kościele, ze stał się rodzicem i wychowawcą
narodów, i to przyjęło się już powszechnie. Należy to jeszcze rozszerzyć,
stwierdzając, że był również twórcą władzy państwowej, takiej, która by
posiadała moc działania także poza sprawami wojennymi. Stałość i
nieprzerwalność państwowości w państwie jest dziełem Kościoła ( Wyrazy
„państwo” i „państwowość” nie są bynajmniej synonimami; państwowość oznacza
urządzenia państwowe).
Przejdźmy do dalszych postulatów, stawianych przez Kościół zawsze i
nieodmiennie każdej nawracanej społeczności. Kwestia monogamii dożywotniej jest
już dostatecznie opracowana pod względem stosunku Kościoła do życia zbiorowego.
Wiadomo powszechnie, że wyłoniło się z tego poszanowanie kobiety, przyznanie
jej praw, w końcu równouprawnienie moralne i majątkowe.
Monogamia czyni z kobiety czynnik twórczy w życiu zbiorowym, podwaja
ilość pracowników cywilizacyjnych. Mniej jest wiadomym, ze monogamia stanowi
podstawę własności osobistej, że jedno z drugim łączy się nierozerwalnie.
Bardzo się więc mylą utopiści, którym się wydaje, że dałby się pogodzić
komunizm z katolicyzmem. Nie można przystać na komunizm, bo wraz przepadłaby
monogamia, a po niedługim czasie rodzina w ogóle.
Również decydującym o życiu społeczeństw jest postulat znoszenia
niewoli. Niewolnicy bywali w olbrzymiej większości robotnikami fizycznymi,
podczas gdy wolni zajmowali się pracami umysłowymi. Orzeczenie apostoła narodów
św. Pawła: "„Kto nie pracuje, niech nie je” zawiera w sobie moralny
przymus pracy, który staje się w katolicyzmie przykazem etycznym. Kogo nie stać
na pracę umysłową, spełni ten przykaz fizyczną. Skoro zaś fizyczna staje się
koniecznością etyczną, tym samym godną jest szacunku ludzkiego, a zatem nie
hańbi taka praca człowieka wolnego. Tkwi w tym cały przewrót społeczny,
dokonywany stopniowo, ewolucyjnie, i wreszcie dokonany. Na tym tle nastąpił
ogromny rozwój rękodzieła, a następnie tego wszystkiego, co zwiemy techniką, a
która wyłoniła się bądź co bądź z rzemiosł. Klasycznemu światu nie brakło
odkryć naukowych., lecz nie powstawały z nich odpowiednie wynalazki, bo praca
fizyczna, pozostając we wzgardzie, pozostała na zbyt niskich szczeblach.
Zniesienie niewolnictwa, zrównanie w wolności zajęć fizycznych z umysłowymi,
sprawiały, że praca umysłowa przenosiła się także na rękodzieła i w tym
tajemnica, dlaczego starożytność nie celowała wynalazczością, czemu wynalazki
stanowią przywilej świata chrześcijańskiego.
Przejdźmy do czwartego postulatu katolickiego życia zbiorowego, do
kwestii o niezależności Kościoła od władzy świeckiej. Jak wiadomo, ani Kościół
wschodni, ani konfesje protestanckie nie uznają tego postulatu. Katolicyzm ma
bowiem swoje własne pojęcia o państwie i o życiu zbiorowym w ogóle a od tych
pojęć odstąpić nie może. Istnieje katolicka nauka o państwie.Istnieje ideał
„Civitas Dei”, któremu dał początek św. Augustyn przed lat półtora tysiącem.
Zarzucano w owych czasach chrześcijanom, że usuwają się od przyjmowania urzędów
w państwie rzymskim, mówiąc dzisiejszym językiem, że bojkotują rzymską
państwowość. Bywało tak istotnie często (chociaż nie zawsze i nie wszędzie),
ponieważ państwowość owa była wówczas tego rodzaju, iż nie zasługiwała na
szacunek nawet uczciwych pogan. W umysłowość chrześcijańską wdziera się zaś
poprzez wszystkie wieki aż po dzień dzisiejszy, powstały wówczas okrzyk: „Quid
sunt regna remonta justitia, nisi magna latrocinia?”. Nie chcieli tedy
chrześcijanie służyć i służbą swa dopomagać owemu latrocinium – lecz obowiązki
względem państwa traktowali pozytywnie i spełniali zawsze bez szemrania. Tym
się jednak wyróżniali od początku, iż znali nie tylko obowiązki względem
państwa, ale też obowiązki państwa względem obywatela. Związek jednostki z
państwem był w etyce katolickiej od samego początku splotem wzajemnych praw i
wzajemnych obowiązków; państwo zaś winnym było podlegać etyce tak samo, jak
jednostka. Ilekroć państwowość jakiegoś państwa nie pozostawała w zgodzie z tym
postulatem, nie mogła cieszyć się poparciem Kościoła. Albowiem postulat niezawisłości
Kościoła od władzy świeckiej stanowi cząstkę tezy ogólniejszej: o wyższości
pierwiastków duchowych ponad materialne.
Ideał zaś – „De Civitate Dei” – spełniał się niemało w ciągu wieków,
lecz (jak każdy Ideał) w miarę spełniania urastał i nabierał nowych działów,
nowych postulatów szczegółowych, stosownie do tego, jak komplikowało się coraz
bardziej życie zbiorowe. Pomysł państwa Bożego na ziemi, tj. państwa
urządzonego po Bożemu, nie jest bynajmniej nieziszczalny, lecz wymaga się od
niego coraz więcej. Ledwie ziści się, czego w danym czasie się wymagało a
narosło niemało wymagań nowych! Był czas, gdy wzdychano, by „Treuga Dei” mogła
się ziścić, a dziś wymagamy bez porównania więcej, i daj Boże, żebyśmy mieli
wymagania jeszcze większe!.
III.
ZASADY ŻYCIA PUBLICZNEGO NARODÓW
Metody życia zbiorowego kształcą się w katolicyzmie, doskonalą się w
miarę, jak zbliżają się do ideału „Civitatis Dei”, a gdy się od niego
odchylają, obniżają się i psują. W każdym razie są niezmienne. Jak wiadomo,
Kościół nie identyfikuje się z żadną specjalna formą rządów, wymaga tylko od
każdej, żeby zachować moralność według etyki katolickiej. Ale pośród wielości
najrozmaitszych sposobów rządzenie istnieją pewne wytyczne zasadnicze, według
których Kościół postępuje w swej wielkiej misji wychowawcy politycznego.
Głębie etyki katolickiej wywodzą
się od poczucia osobistego stosunku do Boga i w tym właśnie tkwi największa
siła moralna katolika. Bo choćby zrzeszenie dopuszczało się najcięższych
przewinień, stosunek jednostki do Boga pozostaje czystym, skoro tylko nie
aprobuje się zła. Ale też za to każdy z osobna ponosi osobistą odpowiedzialność
za swe myśli, mowy i uczynki czego symbolem jest spowiedź osobista, podczas gdy
protestantyzm, judaizm i buddyzm znają spowiedzie tylko gromadne.
Odpowiedzialność gromadna z reguły nie jest odpowiedzialnością wystarczającą do
ułożenia stosunku do Boga. Kto na niej chce poprzestać, ten prędzej czy później
poderwie same zasady etyki.
Najdobitniej występuje ten stosunek w żydostwie, bo Żyd nie staje w
myśli przed Bogiem, jako jednostka człowiecza, lecz zawsze jako Żyd. Wobec
Jehowy jest się albo Żydem, albo nie Żydem: o stosunku do Boga decyduje według
żydowskiego przekonania przede wszystkim przynależność do pewnego zrzeszenia,
czy też do reszty ludzkości, która znajduje się poza tym zrzeszeniem. To jednak
jeszcze nie wszystko, bo wszyscy ludzie należą do jakichś zrzeszeń, katolicy
również; lecz chociaż w zrzeszeniu działa się nieraz gromadnie, katolik jest w
swym sumieniu odpowiedzialnym nawet za czyn gromadny każdy osobiście, jakby
każdy z osobna czynu tego dokonywał w całości. Stosunek bowiem między
zrzeszeniem a członkiem zrzeszenia może być dwojaki, i zrzeszenia są pod tym
względem również dwojakie; jedne tłumią osobowość i wyrabiają gromadność, inne
zaś nie tylko nie przeszkadzają osobowości. Lecz nawet pielęgnują ją. Takie
przeciwieństwo gromadności zwiemy personalizmem. Gdy zrzeszają się osoby
przejęte tą cechą ducha, powstają zjednoczenia personalizmów; zrzeszenia
najtrwalsze, najmocniejsze i sięgające najwyższych szczebli cywilizacyjnych.
Cała filozofia religijna katolicyzmu i cała cywilizacja łacińska oparte
są na personalizmie. Wyraźnie Kościół naucza, jako każda dusza ludzka tworzy
odrębna całość i jest obdarzona wolną wolą.
Jednostki, zrzeszając się do życia publicznego, natenczas tylko robią
to prawdziwie, jeżeli działalność ta jest dobrowolną. Wtedy bowiem tylko formy
tego życia stanowią prawdziwy wyraz woli danego zrzeszenia. A skoro zrzeszenie
ma być tak urządzone, ażeby nie hamowało personalizmu, a zatem nie może opierać
się na jednostajności, lecz musi posiąść trudną sztukę, żeby utrzymywać jedność
przy rozmaitości. Tym się różni państwowość katolicka od wszelkiej innej, a
zwłaszcza od bizantyjskiej. W cywilizacji bizantyjskiej nie rozumie się
jedności inaczej jak w zupełnej jednostajności. To zaś sprzeczne jest z natura
ludzka tak dalece, iż da się przeprowadzić tylko przymusem, niekiedy tylko
terrorem. Jednostajność jest sztuczna, naturalną jest rozmaitość. Wszystko, co jest
naturalnym wyrasta samo z siebie, jest organiczne i przechodzi w coraz nowe
organizmy, których spójnią dobrowolność, do których przystaje się z
przekonania. W rozmaitości życia publicznego każdy służy mu takimi środkami,
jakie zezwala mu rozwinąć maximum sił, maximum zdatności i sprawności. tak
powstają zamiłowania i powołania i miłość pracy koło wspólnego dobra; tak
wytwarza się zapał, gotowość do poświęceń, wiara w sprawę i wiara w samego
siebie, że wysiłki nie będą próżne i że ziarno trafi w końcu na właściwą glebę
To wszystko dostarcza radości życia, które staje się twórczym, a co możebnym
jest tylko w życiu publicznym organicznym.
Tylko organizm bywa twórczym; tej właściwości brak przeciwieństwu
organizmu – mechanizmowi.
Życie publiczne musi być organiczne lub mechaniczne. W przeciwieństwie
do samorództwa organizmu, mechanizm musi być sztucznie obmyślony. Spotykamy się
tu z dwiema metodami myślenia, o którym była mowa na początku: z indukcją i
medytacyjnością, a których następstwami wżyciu zbiorowym są aposterioryzm i
aprioryzm. „Mechanikom” życia publicznego wystarczy coś, co sobie wymedytują i
uznają z a pewnik, ażeby z tego wysnuwać potem wnioski do wszystkich działów
życia, tym niebezpieczniejsze, im konsekwentniejsze. Np. wszystkie wnioski z materialistycznego
pojmowania historii z socjalizmem na czele, zmierzającym do tego, by cały świat
zamienić w mechanizm.
Mechanizm żadną miara nie da się apriorycznemu układowi stosunków, musi
być w mechanizmie zgnębione w imię
jednostajności.
Idzie się więc od personalizmu przez aposterioryczność do organizmu, od
gromadności przez aprioryczność do mechanizmu. Organizm a mechanizm powstają z
innych metod i odmienne są też warunki ich powodzenia. Im bardziej rozwinięty
organizm, tym bardziej komplikuje się pośród swoich rozmaitości, gdy
tymczasem jednostajny mechanizm dąży do
jak największych uproszczeń. Ciekawego zaś zaiste doświadczenia dostarcza nam
historia powszechna. Oto wszystkie rewolucje myślały apriorycznie, a działały
mechanicznie. Dokonują się też rewolucje przez zanik personalizmu a
gromadności, a gromadność nie zdołała utrzymać nawet powierzchownego,
zewnętrznego ładu inaczej, jak mechanicznie.
Zmierza przeto z całych sił uproszczeń we wszystkim, a występuje
zaciekle przeciw rozmaitości rozmaitych równoległych objawów życia publicznego.
Co więcej, inna jest etyka organizmów, a inna mechanizmów. Cóż mówić o
moralności, gdzie zasługą jest gnębić i łamać, terroryzować i odbierać godność
osobistą, nierozdzielną od wolności przekonań? Bo też godność osobista rodzi
się tylko z personalizmu.
Ze wszystkiego tego wynika, ze pomiędzy organizmem a mechanizmem
zachodzi proste a bezwzględne: albo – albo. Łączyć zaś w jakimś zrzeszeniu, np.
w państwie, w pewnym dziale państwowości obowiązuje mechanizm (np. w wojsku),
dział taki odgradza się zazwyczaj z wielka stanowczością od innych, traktując
go z całą wyłącznością.
Państwo jakie takie musi także być albo organizmem albo mechanizmem.
Zależy to od cywilizacji. Np. w turańskiej jest ono mechanizmem, a gdzieby przetwarzało
się w organizm, tam runęłaby cywilizacja turańska. W cywilizacji łacińskiej
państwo może być tylko organizmem.
Łączy się to z pewna szczególną tej cywilizacji właściwością. W każdej
innej może się wytwarzać siła polityczna niezależnie od stanu społeczeństwa.
Mongołowie wytworzyli olbrzymie i potężne państwo uniwersalne, chociaż sił
społecznych u nich nawet dostrzec trudno; podobnie Turcja; w bizantyjskim
cesarstwie społeczeństwo ledwie było tolerowane przez państwo, w jednak państwo
to posiadało okresy siły. Wszędzie tam rodziła się siła polityczna poza
społeczeństwem, powstając samodzielnie, działając samoistnie. Lecz nie zdarzyło
się ani razu w historii cywilizacji łacińskiej, żeby państwo było silne, choć
społeczeństwo słabe. Tu siła polityczna rodzi się z sił społecznych. O
cywilizacji łacińskiej możnaby raczej powiedzieć, że w niej o siłę polityczną –
o potęgę państwową – nie trzeba zabiegać wprost i bezpośrednio, lecz całą
staranność życia publicznego obrócić w krzewienie sił społecznych. Te bowiem
nadzwyczaj łatwo i w razie potrzeby automatycznie zmieniają się w siłę
polityczną, gdy tymczasem największa nawet polityczna siła społecznych w sobie
nie mieści. W cywilizacji łacińskiej państwo musi być oparte na społeczeństwie,
bo inaczej pozostanie słabym, i tym słabszym, im bardziej chciałoby górować nad
społeczeństwem. Z silnego społeczeństwa wyłania się silne państwo samo przez
się. W naszej cywilizacji niema obawy o to, iżby siła społeczna mogła nie wydać
siły politycznej; lecz na nic wszelkie zachody o potęgę państwa, gdzie
społeczeństwo osłabione. Albowiem państwo w cywilizacji łacińskiej jest
organizmem, wytwarza się w sposób naturalny ze społecznego podłoża. Wszelkie
próby, żeby państwo wyemancypować niejako od społeczeństwa, dezorganizują tylko
społeczeństwo, mącą i obniżają stan cywilizacyjny.
Państwo, wychylające się ze wspólnoty cywilizacyjnej ze społeczeństwem,
należącym do cywilizacji łacińskiej, musi się stawać coraz bardziej mechanizmem
i przystąpi do walki z personalizmem. A zatem nastałby rozłam pomiędzy państwem
a społeczeństwem, co stanowiłoby klęskę najcięższą dla obu.
Przyczyna istotna (owa przyczyna przyczyn) takiego związki tych spraw w
naszej cywilizacji jest bardzo prosta. Nie można robić jednej i tej samej
rzeczy równocześnie dwiema metodami: prawo to sięga od robót najgrubszych i
najłatwiejszych aż do wyżyn twórczości państwowej. W ten błąd popadłoby się
jednak, gdyby się chciało osadzić państwo mechanizmowe na podłożu organicznym,
gdzie społeczeństwo (naród) wytworzyło się i rozkwitać ma nadal z jednoczenia
się rozmaitych organizmów społecznych. Nie da się wytworzyć zrzeszenia, które
by było równocześnie organizmem i mechanizmem, bo mieszanina tego z tamtym
posiada własności trujące; stanowi truciznę i dla państwa i dla społeczeństwa.
Gdyby zapanowało gdzieś powszechne pomieszanie metod organicznych a
mechanicznych, gdyby udzielało się stopniowo wszystkim dziedzinom życia
zbiorowego, wyniknęłyby z tego następstwa absurdalne a straszne. Wspólna
cywilizacja stanowi bowiem więź zrzeszeń: naruszanie przeto zwartości
cywilizacyjnej jest robotą destruktywną, jest druzgotaniem więzi i narodowej i
państwowej. Jest to gonitwa za zerem. Dodajmy, ze mechanizm nie wytworzy
moralności, oświaty, ni dobrobytu.
Jeżeli więc chcemy się utrzymać przy cywilizacji łacińskiej, musimy
trzymać się personalizmu, zasady rozmaitości, aposterioryzmu i organizmu z
zasadą supremacji sił duchowych.
Tak jest i tak pozostać winno we wszystkich społeczeństwach, które
„wychowywał Kościół”, ten Kościół, którego dziełem jest cywilizacja łacińska.
Do cech państwowości łacińskiej należy odrębne prawo państwowe,
odrębność prawa publicznego w ogóle. Co innego prawo prywatne, co innego
publiczne. Ten dualizm prawny należy do węgłów naszej cywilizacji, a zatem stanowi
tez węgiel węgielny naszych pojęć polityczny.
Przeciwieństwem naszych pojęć w tej dziedzinie jest monizm prawny,
znający jedno tylko prawo, albo samo publiczne. Monizm taki pochodzi z
cywilizacji turańskiej. Tam władca jest właścicielem całego państwa i całej
jego ludności. Te przejawy prawnicze, które my zwiemy prawem publicznym,
wywodzą się tam ze zamplifikowanej własności prywatnej głowy państwa, skutkiem
czego nastąpiło tam pochłonięcie prawa publicznego przez prywatne. Słowem, w
turańskiej cywilizacji prywatne prawo władcy wobec ludności staje się prawem
publicznym, które nie jest niczym odrębnym od prywatnego, lecz tylko rozbudową
prywatnego dla interesów władcy.
Obecnie powstaje w Europie monizm prawniczy metoda całkiem odmienną.
Zmierza się do zniszczenia prawa prywatnego przez publiczne, mianowicie przez
prawo państwowe, bezetyczne, a w imię omnipotencji państwa. Apriorycznie
określa się jaką ma być państwowość i gnębi się personalizm w imię gromadności,
byle zmusić do poddania się koncepcjom powziętym z góry, sztucznym, którym sama
tylko przemoc udziela życia.
Wpada się obecnie w monizm prawniczy, polegający na wyłączności prawa
publicznego. A rozstrzygać o tym, co jest prawne, będzie pięść. Gdy zaś
omnipotencja państwa obejmie władzę nad wszelkimi sprawami dotychczasowego
prawa prywatnego, będzie musiało wszystko być postawione do swobodnego uznania
władcy ( i jego biurokracji), któremu nadane będzie prawo dowolnego
dysponowania wszystkim i wszystkimi. Wyjdzie się więc w końcu najzupełniej na
turańszczyznę, choć się zaczęło z przeciwnej strony.
Etyka cywilizacji łacińskiej nie może się pogodzić z linią rozwojową
wszechwładzy państwa, a więc ani z etatyzmem ani z biurokratyzmem, ni z
elephantiasis ustawodawczą, ni z ex lex podczas pokoju. Nasza etyka musi
zmierzać do państwa opartego na społeczeństwie, a wiec ku samorządowi. Wszelki
zaś krok, który by odsuwał państwo od omnipotencji, będzie zarazem krokiem
postępu dla etyki, oświaty i dobrobytu.
Fundamentalnym zaś wszystkiego warunkiem jest pielęgnowanie
personalizmu. Toteż w życiu publicznym musi być szanowana jednostka.
Nasz ks. Prymas gnieźnieński woła donośnym głosem na całą Polskę, jako
„jednostka ludzka istniała wpierw, niż państwo i posiada swe przyrodzone
prawa”..a zatem „nie można pogodzić z prawem przyrodzonym pewnych współczesnych
dążeń do zupełnego podporządkowania obywateli celom państwowym, do wyznaczania
obywatelom jakiejś służebnej roli i do rozciągania zwierzchnictwa państwowego
na wszystkie dziedziny życia. Regulowanie każdego ruchu obywateli, wtłaczanie w
przepisy państwowe każdego ich czynu, mechanizowanie ich obywateli w jakiejś
globalnej i bezimiennej masie sprzeczne jest z godnością człowieka i z
interesem państwa, bo zabija w obywatelach zdrowe poczucie państwowe... Państwo
nie jest antytezą jednostki, lecz uzupełnieniem jej prywatnego bytu” ((Ks.
Prymas August Hlond: „ O chrześcijańskie zasady życia państwowego 1934 „)
A zatem nie należy pogrążać prawa prywatnego w publicznym; monizm
prawny nie mieści się w katolicyzmie.
Wymaga natomiast katolicyzm monizmu monizmu w innej dziedzinie. Wbrew
rozpowszechnionemu mniemaniu, jakoby istniały dwie etyki, odrębna dla życia
prywatnego a odrębna dla publicznego, stoi Kościół na stanowisku monizmu
etycznego. Ta sama musi być moralność w życiu prywatnym i w publicznym, nie
wyłączając ani nawet polityki. My, katolicy, chcemy etyki totalnej.
IV.
UNIWERSALIZM A IDEA NARODOWA
Skoro mowa o wychowaniu politycznym i o państwie, niesposób pominąć
kwestii państwa uniwersalnego.
Ideał uniwersalizmu politycznego będzie zawsze przyświecać filozofom
katolickim, lecz niema polegać na zaborach, na wspólności jarzma. Ideologia
takiego państwa uniwersalnego jest orientalna, azjatycka: Babilon, Asyria,
Partowie, Persowie, a potem Aleksander Wielki, i wreszcie Rzym schodzili
również na szlaki orientalne. W wiekach średnich wypłynął uniwersalizm
turański, gdy państwo dzingishanów sięgało od pogranicza polsko-rumuńskiego aż
po Koreę.
Nie na zaborze, nie na niewoli polega uniwersalizm polityczny
katolicki, gdyż i na tym polu trzyma się zasady, że do jedności droga w
uznawaniu rozmaitości. Zresztą praktycznie raz tylko w historii powszechnej
Kościół sam bezpośrednio przyłożył ręki do tworzenia państwa uniwersalnego,
mianowicie gdy papież Leon III ustanowił cesarstwo zachodnie ( rzymskie Karola
W.) przeciwko bizantyjskiemu. Nie miało to wcale być państwo jedno,
rozszerzające zabory na inne, lecz zjednoczenie pod przewodnictwem cesarza
państw zachowujących swa niepodległość ku wspólnym celom, ażeby siły państwowe
używane były do wprowadzania zasad religijnych w życie publiczne i ażeby nie
były marnowane na wojny pomiędzy państwami chrześcijańskimi.
Ideał na nasze nawet czasy może jeszcze za wysoki, jakżeż miał się
spełnić wówczas? Wspomnijmy, że jeszcze ani jeden kraj Zachodu nie był
zjednoczony państwowo. Wszędzie pełno było wojen i wojenek pomiędzy lokalnymi
dynastiami. Wszystkie umysły wyższe musiały być zaprzątnięte przede wszystkim
myślą, jak usunąć ten stan rzeczy. W tym chaosie nasuwała się sama z siebie
idea dynastyczna, jako droga do tworzenia państw rozleglejszych, obejmujących
całe kraje. Która dynastia okaże się silniejsza i obali szereg słabszych,
przyczyni się tym samym do zbliżenia uniwersalizmu.
Następne cesarstwo, „rzymskie narodu niemieckiego” (nie mające nic
wspólnego z tradycją Karola W. (powstało przeciwko papiestwu, jako zdwojenie
bizantyjskiego; powstało podczas jawnej walki z Kościołem i później większą
część jego dziejów wypełnia „walka cesarstwa z papiestwem”. A jednak uczeni
katoliccy, a więc katoliccy kapłani stawali nieraz na rozstajach. Nie wszyscy
orientowali się co do istoty cesarstwa niemieckiego; oświadczali się za nim
jedni dlatego, bo wmówili w siebie, ze to wznowienie idei Karola W., drudzy zaś
wprost dlatego tylko, że król niemiecki, zostając cesarzem, rozporządzał
największą siłą, przez długi czas jedyną, która by mogła złączyć pod jednym
berłem Niemcy z Włochami. Im dynastia jakaś bardziej zaborcza, tym
sympatyczniejszą bywała tym marzycielom politycznym uniwersalizmu, lecz pod
jednym warunkiem: żeby wyprawom zaborczym towarzyszyło szczęście.
I oto na tle ideologii uniwersalistycznej zjawia się podrzutek :
kult-silniejszej dynastii, z czego wyłania się niebawem kult siły w ogóle.
Czciciele siły pasożytują na szlakach uniwersalizmu.
Toteż przez ideę dynastyczną został w końcu doprowadzony do absurdu
ideał uniwersalizmu politycznego i stał się niewykonalnym przez długie
pokolenia.
Dla przykładu sięgnijmy do historii skrajnego Zachodu, pomiędzy Anglią
i Francją. Prze lat 114 toczyła się wojna pomiędzy tymi krajami. O co? Jest to
wojna czysto dynastyczna. Obowiązujące we Francji prawo usuwało kobiety od
tronu, ale pomimo to w r. 1328 król angielski wystąpił z uroszczeniem, że tron
francuski należy mu się po kądzieli. Miejmyż na uwadze, ze według ówczesnych
pojęć legitymizmu dynastycznego, panujący miał prawo nawet handlować swoim
krajem, sprzedać go lub zamienić, czego przykładów całe tuziny. Ludność z
reguły nie pytano o wolę, a narody jakby nie istniały, bo idei narodowej
jeszcze nie było.
Idea narodowa najwcześniej wykształciła się w Polsce. Kiełkowała na
dworze kaliskim już w drugiej połowie XIII w., a Przemysław i Władysław
Niezłomny stali się jej wykonawcami. Kiedy Kazimierz Wielki zmuszony był
fatalnymi okolicznościami uznać następstwo Ludwika węgierskiego, przedstawił
ten układ dynastyczny do zatwierdzenia Stanom polskim. Władysław Jagiełło
został królem, bo go społeczeństwo polskie samo na tron powołało. Działalność
polityczna społeczeństwa w imię idei narodowej zaczęła się u nas wcześnie.
A tymczasem we Francji i Anglii nie dzielono się jeszcze na obozy
francuski i angielski. Najpotężniejszy z książąt francuskich, burgundzki,
walczył po stronie angielskiej i miasto Paryż oddało się angielskim dynastom.
Wielu francuskich dostojników Kościół opowiadało się przeciw Karolowi VII. Ogół
inteligencji obu krajów, ogół współczesnych teologów nie zadawał sobie całkiem
prostego pytania : Anglia czy Francja, w sensie narodowym. Tego się nie
odczuwało. Widziano tylko wojnę dwóch dynastii o tron francuski i oddawano się
badaniom, która z nich ma większe prawo do tego tronu. Badano genealogie,
układy, dokumenty, kroniki, prawo angielskie i francuskie – ale nikomu nie
przyśniło się, ze można by sprawę osądzić według zasady, ze dla Anglików jest
Anglia, a Francja dla Francuzów. Nie wpadł nikt na pomysł, że mogłoby istnieć
kryterium narodowe.
To wygłosiła pierwsza dopiero św. Joanna d’Arc. Ona wołała, że należy walczyć nie za
dynastię, lecz za Francję i że w imię Francji trzeba stanąć przy tym królu,
który może stać się francuskim królem narodowym. Z tego też hasła powstała cała
tragedia Dziewicy Orleańskiej. Wnosiła do życia publicznego na Zachodzie hasło
nowe, obce uczonym teologom i prawnikom, a nawet nienawistne. Bronić Karola VII
bez względu na to, czy przy nim słuszność prawna prawa dynastycznego, nie brać
zgoła pod uwagę względów prawniczych? Czyż tak można, czyż tak słusznie, a
zatem czy to zgodne z religijnym punktem widzenia, z moralnością publiczną? A
więc to herezja? Nie rozumie nowego ideału, wnoszonego przez Dziewicę
Orleańską.
Kościół, ogłosiwszy ją świętą, uświęcił zarazem jej hasło: pojęcie
narodu i państwa narodowego.
Idea narodowa skupiała się także nieraz około pewnej dynastii, lecz pod
warunkiem, ze dynastia narodowa będzie służyć, a nie odwrotnie. Tym samym
przeciwstawiała się taka dynastia narodowa wszelkim innym dynastiom na danym
obszarze, a umowy handlowe o ten kraj były wykluczone. Miał być koniec
politykom dynastycznym. Nastała tedy walka pomiędzy ideą narodowa a
dynastyczną.
Równocześnie z akcją św. Joanny d’Arc toczy się w Polsce i na Litwie
wojna z „całą nacją niemiecką „ tj. z pojęciami prawa międzynarodowego
dynastycznego, opartego na systemie cesarstwa niemieckiego. Ciężką tę walkę,
rozpoczętą w 1410, zakończono w cztery lata po podpaleniu stosu w Ronen -
walnym zwycięstwem pod Wiłkomierzem (1431-1435), które współcześni zestawiali
ze zwycięstwem grunwaldzkim.
Ale walka dwóch tych idei trwała dalej w całej Europie, prowadzona ze
zmiennym szczęściem, aż wreszcie idea dynastyczna odniosła zwycięstwo i
zawładnęła na nowo losami Europy – co skupiło się na Polsce (rozbiory dokonane
przez ościenne wielkie państwa dynastyczne) i na Włoszech (rozbicie na rzecz
drobnych dynastów obcokrajowych). Zjednoczenie Włoch stanowiło początek triumfu
idei narodowej, a wznowienie niepodległej Polski jest triumfu tego
ukoronowaniem.
V.
OBECNOŚĆ KOŚCIOŁA W HISTORII (OKREŚLONA W DWÓCH ZDANIACH)
Przejdźmy do spraw polskich. Ale przede wszystkim trzeba zdawać sobie sprawę,
ze nie może być dla jednego narodu jakichś specjalnych praw dziejowych, może
zachodzić tylko specjalne wykonywanie i sprawdzanie praw powszechnych. Chcąc
wiedzieć jasno, jakim było polityczne wychowanie narodu naszego przez Kościół,
musimy mieć wciąż na uwadze, jakie są powszechno-dziejowe cechy działalności
Kościoła w tej dziedzinie. Zrekapitulujmy więc najpierw to, cośmy dotychczas
roztrząsali. Da się to streścić w dwóch zdaniach:
1/ Kościół urządza życie publiczne narodów, pielęgnując personalizm,
aposterioryzm, jedność w rozmaitości, narodowość, dualizm prawny, a monizm
etyczny
2/ Kościół wymaga, by życie zbiorowe oparte było na monogamii, na
szacunku pracy fizycznej, by zaś nie było w nim niewolnictwa ni msty rodowej,
tudzież by Kościół był niezależnym od władzy świeckiej.
W tych dwóch zdaniach zawarta jest obecność Kościoła w historii
powszechnej – a zatem także w historii polskiej.
VI
STOSOWANIE ZASAD KOŚCIOŁA W DZIEJACH POLSKI
Zdaje się, ze na ziemiach polskich monogamii zaprowadzać nie było
trzeba, że Kościół już ją tu zastał. Pewnym zaś jest, jako najstarsi nasi
rodowcy własnymi rękoma uprawiali gospodarstwo, a zatem nie trzeba też było
wzbudzać dopiero szacunku dla pracy fizycznej. Niewolnika zaś w Polsce kupowano
rzadko (od Żydów), lecz go nie sprzedawano; raz kupiony stawał się domownikiem.
Pod koniec XII w. już nie słychać o niewolnikach.
Wiele natomiast trudu wymagało wprowadzenie czynnika personalizmu w
ustrój społeczny. Gromadność organizacji rodowej z jej swoistym trójprawem, tj.
z rodowym prawem familijnym, majątkowym i spadkowym, ustępowała zwolna i nader
ciężko przed emancypacja rodziny, z czym łączyła się własność osobista, a więc
czynnik personalistyczny. W łączności z tym propaguje Kościół prawo testamentu,
ten najdotkliwszy wyłom w rodowym prawie majątkowym i spadkowym. Przejście od
ustroju rodowego do rodzinnego nie obywa się nigdzie bez walki i ofiar.
Przejawami tego są u nas spór Bolesława Śmiałego ze św. Stanisławem biskupem, a
potem wstecznicze a uparte próby Mieszka Starego. Cały zaś przebieg tych walk
łączył się zarazem z kwestią niezawisłości Kościoła od władzy świeckiej, co w
zasadzie rozstrzygnięto na rzecz Kościoła na pierwszym Synodzie łęczyckim.
Wobec zagadnień ustroju państwowego pragnie Kościół od początku, żeby
państwowość polska opartą była na społeczeństwie: przeciwnicy mechanizmowi
samowoli książęcej, opartej o przymus siły fizycznej, staje Kościół po stronie
samorządu organizmów społecznych. Kierunek ten przyjął się w Polsce tak dalece,
iż następnie rozumiano przez „wolność” nie co innego, jak samorząd; ten zaś
niesie z sobą decentralizacje.
Uwzględnienie wszelkiej rozmaitości w polskich krainach nie miało
oczywiście przeszkadzać jedności państwa.
Tej bronił Kościół energicznie. Sami papieże stanęli w obronie praw
zwierzchniczych Władysława II; niestety biskupi polscy nie posłuchali wówczas
(tym jednym razem) wskazówek z Rzymu i dopomogli porobić z dzielnic państewka
samoistne. Ale później następcy ich stanęli na czele prądu zjednoczeniowego.
Przywrócenie królestwa zawdzięczamy papieżowi Bonifacemu VIII i następnie
prymasowi gnieźnieńskiemu Śwince. Nie obce też były wpływy duchowieństwa przy
kształtowaniu idei narodowej od Bolesława Pobożnego kaliskiego aż do
Przemysława i Władysława Niezłomnego (Łokietka).
W walkach z zakonem krzyżackim kościół objął kierownictwo umysłów
polskich i Kościół sam demaskował „chytrych nieprzyjaciół Chrystusa”. Zbijane
też były przez Kościół wszelkie dynastyczne uroszczenia do Polski ościennych
dynastii. Wziął Kościół w swą opiekę Władysława Jagiełłę, popierał dynastię
Jagiellońską i przyczyniał się niemało do wytworzenia tego, co zowiemy ideą
Jagiellońską. Nowa formułą kierunku uniwersalistycznego były unie, a formuła
„wolni z wolnymi, równi z równymi” wyrażała katolickie pojmowanie uniwersalizmu
najlepiej. Zawsze też Kościół polski strzegł autonomii litewskiej i pruskiej.
Czyż „unia” nie była politycznym rozszerzeniem samorządu aż w stosunki
międzypaństwowe? Nigdy państwo centralistyczne nie byłoby się zdobyło na ideę
polityczną tego rodzaju! Lgnęli ościenni do Polski, pragnęli z nią związków
prawnopolitycznych, ponieważ pociągała ich polska państwowość, tj.
decentralizacja samorządowa.
Bronił oczywiście Kościół samorządu własnego, co przytrafiło się
jeszcze raz za Kazimierza Jagiellończyka; poza tym rządy polskie uznawały
zawsze niezawisłość Kościoła. ale bo też Kościół stanowił jeden z filarów
państwa; a czyż lektura Długosza, Skargi, Starowolskiego, Konarskiego nie
stanowi dotychczas doskonałej szkoły patriotyzmu polskiego? Sprzęgł polskość z
katolicyzmem Skarga, gdy wielkim głosem stwierdził, jako Polska jest
„postanowienia Bożego”.
W dziejach naszych są tedy pewne pasma z wieczystej osnowy „de Civitata
dei”. wydobywajmy je na światło i starajmy się, by tych czynników nie zabrakło
w powołanej na nowo do życia Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, której
państwowość, oby jak najrychlej opierała się na etyce katolickiej. Należy
przyjąć za Mickiewiczem i Krasińskim, że misja dziejowa Polski polega na tym,
by wprowadzić chrześcijańskiego ducha do polityki.
FELIKS KONECZNY
1938 r. Biblioteka Akcji Katolickiej nr 15 za pozwoleniem Władzy
Duchownej
ZYGMUNT BALICKI-ETYKA I POLITYKA
Myśl ludzka jest o tyle płodna i twórcza, o ile, obracając się w granicach możliwości, zmierza w kierunku największego oporu; wszystko jedno, czy będzie to opór zewnętrzny, czy wewnętrzny. W silniejszym jeszcze stopniu da się to powiedzieć o myśli społecznej, tu bowiem jest rzeczą aż nazbyt widoczną, że ona nie tylko urabia instynkty narodu, ale tworzy jego ciało, przelewa weń swą energię, rządzi nim i wciela się przez to w formy jego bytu. Z chwilą, gdy myśl publiczna, wzorem wszystkich innych sił przyrody, poczyna iść w kierunku najmniejszego oporu, wybiera drogi, na których ma jak najmniej do zwalczania, na których czeka ją kwietystyczne zadowolenie z samej siebie w podążaniu utartymi drogami, – wtedy poddaje się bezwiednie lecz nieuchronnie biegowi wypadków i losom nastrojów, staje się tylko odbiciem popędów na poły fizycznych, sługą swego ciała zamiast jego panem, zatraca w sobie iskrę twórczości, a co gorsza – wyrodnieje. Pamiętać powinni o tym przede wszystkim ci jej nosiciele, którzy upatrują najwyższy wyczyn myśli publicznej w wytrwałym staniu na raz zajętym stanowisku. Zachowawczość narodowa, która powinna być wielką przesłanką wszelkiej myśli politycznej, wyradza się u nich w zachowawczość myśli samej, w jej skostnienie w oderwaniu od życia. Dużo by o tym powiedzieć mogła historia ostatniego stulecia naszych dziejów, a w czasach najnowszych – historia ruchu socjalistycznego wszystkich niemal krajów.
Wyrodnienie myśli publicznej, która przestała być twórczą i poszła na służbę popędów cielesnego bezwładu, zawsze tymi samymi postępuje torami: środki niepostrzeżenie stają się celami, zajmują ich miejsce i poczynają pędzić żywot samoistny, aczkolwiek w założeniu swym miały odegrać jedynie rolę pomocniczą i przejściową. Otóż środek, mający prowadzić do zamierzonego celu głównego, nie jest z istoty swej twórczy, lecz jedynie zastosowany do okoliczności czasu i miejsca dedukcją, wyprowadzoną z tego celu, który stanowi właściwy pomysł twórczy. Cel jest płodem myśli, środki nasuwa życie samo; gdy więc one stają na jego miejscu, jako zadanie główne, twórczość ustępuje łatwo miejsca inercji spokoju czy ruchu, zamienia się w rutynę, a wytwór ducha wyradza się w bezduszność.
Życie publiczne narodu, w złożonym swym splocie przyczyn i skutków, przedstawia ciągłą mieszaninę celów i środków, które do nich prowadzą, tak, iż uogólnienie powyższe, stwierdzające szkodliwość sprowadzania pierwszych do drugich, wydać się może słusznie zbyt oderwanym i pozbawionym znaczenia przy ocenie faktów realnych. Istotnie, życie wymaga tu wprowadzenia pewnych rozróżnień.
Środek działania może być w pewnych warunkach twórczy sam w sobie, mianowicie gdy jest pozytywny, gdy stanowi etap w kierunku osiągnięcia celu głównego, szczebel, po którym się do niego dochodzi: wtedy jest on sam celem częściowym, tymczasowym, bez którego zdobycie całości dążeń jest niemożliwe i wykluczone. Podstawianie takich środków na miejsce celu głównego, stanowiąc konieczną fazę przejściową w rozwoju dążeń, jest zjawiskiem normalnym, jedynie nawet normalnym, o ile myśl polityczna obracać się będzie w granicach możliwości, nosi ono zaś na sobie znamiona zwyrodnienia dopiero wtedy, gdy cel główny znika zupełnie z oczu, gdy przestaje być dalszym szczeblem usiłowań i zasadniczą ich wytyczną.
Istnieje jednak inny rodzaj środków działania, które polegają na usuwaniu przeszkód, tamujących rozwój dążeń w kierunku zamierzonego celu, są więc środkami, pozbawionymi własnych pierwiastków twórczości społecznej już przez to samo, że noszą charakter na wskroś negatywny. Gdy tego rodzaju środki wysuwają się na plan pierwszy, stają się celami same w sobie i są podnoszone do godności kamertonu, nadającego ton życiu publicznemu, wtedy, chociażby cel główny pozostał hasłem, głoszonym na każdym kroku, rozkład duszy zbiorowej i zwyrodnienie dążeń jest faktem nieuniknionym: twórczość społeczna zanika, żywotność dążeń zamienia się na ich bezduszność – pozostają tylko jałowe hasła, obsługiwane negatywnymi środkami, które występują w charakterze jedynych dążeń realnych. Takie zwyrodnienie myśli politycznej jest czymś więcej niż zniesławieniem umysłowym społeczeństwa lub jego części, jest ono zarazem znieprawieniem moralnym, bo główny przedmiot wszelkiej etyki publicznej – dobro narodu – rozpływa się w dążeniach drugorzędnych: szkodzenia przeciwnikom dla samego szkodzenia, negatywnej partyjności, animozjach osobistych, nieprzebieraniu w środkach.
Mówi się dużo u nas o polskiej niezgodzie, o antagonizmach stronniczych, o naszej niezdolności do wspólnego działania. Należałoby się porozumieć na tym punkcie. Jeżeli idzie o silnie zarysowaną indywidualność kierunków politycznych, o głębokie i mocne różnice w pojmowaniu dobra publicznego, o rozbieżności w programach pozytywnych, to przedziały między stronnictwami są u nas słabsze niż w innych krajach o wysokiej kulturze politycznej. Natomiast antagonizmy, powstające na punkcie środków działania, które zostały podniesione do godności celów, antagonizmy z negatywnych pobudek płynące i kończące się na negacji, są w naszym życiu publicznym silniejsze i zacieklejsze niż gdziekolwiek indziej. I to właśnie daje obraz stanu wewnętrznego, który słusznie niezgodą nazwać można. Rzeczywiście, najgłębsze różnice pozytywne, oparte na realnym pojmowaniu dobra publicznego, z natury rzeczy milkną tam, gdzie to dobro jest widoczne, namacalne, bezsporne. Przeciwnie, przy antagonizmach czysto negatywnych nie ma powodu dość błahego, któryby nie wywołał starć i walk wewnętrznych, nie ma interesu narodowego tak ważnego, któryby nie spotkał się z opozycją, choćby dlatego, że ktoś inny za nim obstaje. Trudno znaleźć na świecie kraj, w którym by istniało tyle kierunków politycznych, opartych wyłącznie na negacji, co u nas: socjalizm nie troszczy się o los klas pracujących i tylko walczy z przemysłowcami, do których sprowadza „burżuazję”; separatyzm żydowski jest czystym antygoizmem; „demokracja” galicyjska powstała jako negacja stańczyków i utrzymywała się dopóty na powierzchni, dopóki miała jak i co negować; ludowcy w Galicji i Królestwie istnieją dla walki z „panami i księżmi”; powstają liczne odłamy „demokracji narodowej”, których jedyną racją bytu, zadaniem i celem jest zwalczanie stronnictwa demokratyczno-narodowego; mamy nawet swoisty gatunek patriotyzmu, którego treść wyczerpuje się przystawką „anty…” wobec wrogów zewnętrznych lub „wewnętrznych”. I te środki negatywne, podniesione do wysokości celów, są naszą chorobą narodową, która rozbija społeczeństwo na frakcje, paraliżuje twórczość polityczną, znieprawia umysłowo i moralnie, rodzi bezwład ogólny.
Istnieje odczynnik niezawodny, który pozwala nieomylnie stwierdzić w społeczeństwie istnienie tej choroby: jeżeli pewien kierunek polityczny ujawnia szczególny antagonizm do innego kierunku, któremu jest najbardziej pokrewny pod względem pozytywnych swych dążeń, można na pewno twierdzić, że środki negatywne wzięły w nim górę nad celami, wypisanymi na jego sztandarze. Przeciwnie o kierunku, zdolnym do zbliżenia się z innym, najdalej od niego stojącym, w imię dobra narodu – bez omyłki powiedzieć można, że jest on zdolny podporządkować negatywne środki działania celowi głównemu, który mu przyświeca.
Tego, kto działa zawsze sub specie mali, pod wpływem wyobrażenia negatywnego, Spinoza nazwał niewolnikiem. Jest nim podwójnie, bo staje się niewolnikiem własnych popędów, żądz i namiętności, których nic na wodzy nie trzyma, i staje się igraszką w ręku tych, co chcą i umieją wyzyskać jego jednostronność i zaślepienie dla celów zgoła mu obcych. Na duszy negatywnej grać można jak na instrumencie, toteż nie było u nas kierunku tego pokroju, który by nie odebrał roli biernego narzędzia w dłoni dość sprytnej, aby go wyzyskać w charakterze siły destrukcyjnej i niewolniczej zarazem. Dłonią taką będzie najczęściej ta, której ze społeczeństwem nic nie wiąże, która czuje się wolną od wszelkich względów i skrupułów w stosunku do niego, czy to dlatego, że stoi poza nim, czy dlatego, że stawia się sama ponad nim, jako jednostka, służąca własnym interesom lub namiętnościom.
Podnoszenie środków negatywnych do godności celów prowadzi wszystkimi drogami do znieprawienia moralnego. Przede wszystkim dlatego, że zatraca się w nim poczucie przyrodzonych powinowactw społecznych, więc pękają pod jego wpływem wszelkie ogniwa wewnętrzne, których zachowanie i wzmacnianie stanowi pierwsze przykazanie etyki narodowej. Negacja, jako wielkość ujemna, posiada zawsze jedno tylko oblicze, nie rozróżnia jakości przedmiotu, nie zachowuje nawet stopniowań, gdy przejdzie w stan podniecenia; toteż gotowa zawsze swoich traktować jako „wrogów wewnętrznych” i zatracić wszelką miarę porównawczą w tym względzie. Walka przez nią podejmowana nie jest walką o dobro publiczne, lecz dążeniem do szkodzenia przeciwnikowi, do obniżenia jego indywidualności, do sparaliżowania jego zdolności twórczych, a ponieważ sama, jako siła nieopowiedzialna, poruszana jedynie bodźcem przeczenia, idzie zawsze w kierunku najmniejszego oporu, przenosi z łatwością antagonizmy zewnętrzne na wewnątrz i zwalcza przede wszystkim tych, którym szkodzić może najłatwiej, bez wysiłku i bez ryzyka. Instynkt negacji jest z góry skazany na to, że się zamienia w walkę wewnętrzną i w proste szkodnictwo narodowe.
Nie dość na tym. Negatywne stanowisko wobec jednego z czynników wewnętrznych w społeczeństwie łączy z sobą wszystkie żywioły, które z najsprzeczniejszych wychodząc założeń, podają sobie ręce dla zwalczania wspólnego przeciwnika. Prowadzi to do nienaturalnych sojuszów, w których giną wszelkie dążenia pozytywne, wysuwa się zaś na czoło jedno jedyne dążenie sprzeczne. Sojusze takie nie są nigdy trwałe, trwałą pozostaje tylko atmosfera demoralizacji, którą w sobie noszą. Jaskrawy tego przykład widzimy w tegorocznych wyborach galicyjskich, które się odbywały pod hasłem walki z demokracją narodową. Stanęli tam ludowcy obok starostów, demokraci krakowscy obok prawicy, nie licząc grup pomniejszych, a wszystkimi kierowała ręka, która ich używała za narzędzie. Sojusze te rozpadną się nazajutrz, ale znieprawianie opinii pozostawi po sobie tuman miazmatycznych wyziewów. Jeżeli zbliżanie się do siebie wrogich nawet obozów w imię interesu narodowego i dobra publicznego jest zawsze plusem moralnym w bilansie życia publicznego, gdyż wymaga przełamania zakorzenionych często animozji i wstrętów dla celu wyższego, takież zbliżenia w imię haseł negatywnych stanowią czysty minus moralny, bo wymagają zapoznania dążeń pozytywnych, które się rzuca na pastwę namiętnościom.
Moralność oparta na altruizmie ma w życiu politycznym granice ściśle określone, a przy współczesnym stopniu rozwoju stosunków cywilizacyjnych – pole nader ograniczone. Nie altruizm względem narodu, jako czegoś na zewnątrz stojącego, powinien być bodźcem działania dla jednostek i stronnictw, lecz ściśle organiczne z nim zespolenie. Pole altruizmu – to poczucie solidarności przede wszystkim narodowej, a następnie czysto ludzkiej w stosunku grup społecznych do siebie w czasach pokoju, w dziedzinie pracy wytwórczej, jako objaw solidarności i współdziałania. Poza tym w stosunkach antagonizmu i walki altruizm milknie zazwyczaj zupełnie, podkopany u podstaw przez uczucia natury negatywnej. Jeżeli nie ma go czym zastąpić, jeżeli w instynktach społecznych nie ma innych ostoi, które by mogły stać się regulatorem walki, hamulcem na rozpasane namiętności i zaporą wewnętrzną przeciw nieprzebieraniu w środkach – wtedy moralność publiczna jest wystawiona na próbę, której nigdy zwycięsko nie przebędzie. Ostoją taką, hamulcem i zaporą, trzymającą na wodzy uczucia negatywne walki bezwzględnej, jest godność jednostki lub grupy społecznej, poczucie swej własnej wartości, szlachetna ambicja, słowem to, co w mowie pospolitej nosi zdyskredytowane dziś miano honoru. Dla kogo poczucie honoru nie jest regulatorem czynów w walce, ten, choćby miał skądinąd skłonności altruistyczne, nie dorośnie w niej nigdy do elementarnego poziomu moralności publicznej. W tym znaczeniu Francuzi mawiają, że „trzeba mieć poczucie honoru zanim się będzie miało przekonania”, im bowiem hasła pewne lub dążenia są droższe, tym mniej wolno je plugawić niegodnymi środkami.
Honor w życiu prywatnym i publicznym polega nie tylko na zachowaniu godności własnej, ale i na szanowaniu godności cudzej. Wielkość swą w życiu politycznym zawdzięcza Anglia swym obyczajom życia prywatnego i publicznego, które się opierają na pojęciu „gentlemana” i zgodnym z tym pojęciem postępowaniu. Jest ono równoznaczne z dawnym pojęciem „szlachcica” w Polsce, które utonęło w płaskiej demagogii razem z przywiązanym doń niegdyś znaczeniem przywilejów stanowych, a zachowało się jedynie w szczątkowym pojęciu „szlachetności”. Rzeczownik przymiotnikowy nie zastąpi w życiu rzeczownika osobowego, już choćby z tego względu, że jest pojęciem oderwanym, że kto przymiot ów posiada, posiada go jako cnotę, nie jako obowiązek, którego spełnianie stawia go na wyższym poziomie kultury i cywilizacji. Tam, gdzie – jak u nas – wraz z przeżytym pojęciem przywileju politycznego zanika wyrosły na jego gruncie cenny nabytek obyczajowy, szczątki jego muszą ulec wypaczeniu.
Mówi się u nas dużo, bardzo dużo, o godności narodowej, ale w ustach tych, co najwięcej pojęciem tym jako hasłem szermują, jest ono często tylko ładnie brzmiącym frazesem, za którym kryje się snobizm narodowy, albo nawet wprost snobizm grup i jednostek. Nic dalej nie stoi od prawdziwego poczucia honoru i godności, jak przechwałki w słowach, którym czyny przeczą, jak okrzyki nieprzejednania w odwrocie, jak zadowolenie z siebie, osiągnięte kosztem interesu narodowego. Niczyjego honoru nie plami to, że został na pewnym punkcie pobity, ale plami honor żołnierzy, gdy po przegranej szkalują jedni drugich, wzajem zrzucają winę na siebie i dają obraz walki wewnętrznej, na którą zamienili walkę zewnętrzną. Co więcej – nie każdy odwrót jest przegraną, ale staje się on nią w całej pełni, gdy następująca po nim walka wewnętrzna za taką go ogłosi.
Przykład ten dotyka rdzenia kwestii: najwyższe są wymagania honorowości postępowania i doboru szlachetnych środków walki wobec tych przeciwników, z którymi się ma więcej wspólnego, niż wobec obcych, z którymi nas nic nie łączy. Przenoszenie metod walki z jednej dziedziny stosunków do drugiej świadczy o zaniku poczucia honoru i moralności publicznej. I to jest właśnie nieuniknione następstwo środków negatywnych, które się stały celami.
Honorowość ma to do siebie, że zawiera pewien kodeks postępowania, którego żadne uczucie negatywne, ani uniesienie w walce, ani nastrój chwili przełamać nie mogą. Za szczęśliwe trzeba poczytywać społeczeństwa, które zdołały unarodowić poczucie honoru i wcielić je do zbioru narodowych przykazań, są one bowiem zabezpieczone przed rozkładowym wpływem antagonistycznej negacji. Tą tylko ceną da się utrwalić moralność polityczna.
Tekst przedrukowany w wyborze pism Zygmunta Balickiego Parlamentaryzm, który ukazał się w Bibliotece Klasyki Polskiej Myśli Politycznej.
ZYGMUNT BALICKI-NACJONALIZM A PATRIOTYZM
Nacjonalizm jest prądem narodowo-politycznym, który się rozwija z wzrastającą siłą wśród wszystkich niemal społeczeństw współczesnych, nie jest atoli – wbrew pozorom – prądem międzynarodowym, ale raczej powszechnym. Zachodzi tu różnica zasadnicza. Na miano międzynarodowego zasługuje taki prąd, którego zwolennicy, z różnych rekrutujący się narodów, myślą nie tylko tak samo, ale i to samo, posiadają więc cele i dążenia nie tylko równoległe, lecz i wspólne; takimi są: socjalizm, prądy religijne, ruch kobiecy, ruch antyalkoholiczny, dążenie do pokoju powszechnego itp. Posiadają one zazwyczaj u swych początków jedno ognisko, z którego się stopniowo rozchodzą po innych krajach, idea zaś, która im przyświeca, jest jedna, wspólna im wszystkim, podawana od narodu do narodu w postaci mniej lub więcej gotowej.
Prąd nacjonalistyczny – a ściślej mówiąc, prądy nacjonalistyczne – dzielą raczej narody, niż je łączą, ich zwolennicy w różnych krajach myślą wprawdzie do pewnego stopnia tak samo, ale nie to samo, a dążenia ich i cele są często nie tylko rozbieżne, ale wręcz wrogie. Już ta jedna okoliczność spowoduje to, że kierunki nacjonalistyczne nie mogą się rozchodzić drogą czystego i bezpośredniego naśladownictwa. Gdziekolwiek prąd narodowy styka się z nacjonalizmem drugiego narodu, powstaje w nim jedynie antagonizm i negacja często zasadnicza (np. stosunek Polaków do nacjonalizmu niemieckiego za czasów Bismarcka1), dopóki własny jego nacjonalizm, powstawszy samorzutnie, nie przybierze cech odwetu i nie przeciwstawi się przeciwnikowi w charakterze siły równorzędnej, negującej tamtą w praktyce, choćby wychodziły z takich samych założeń zasadniczych. Dwa nacjonalizmy w zetknięciu się ze sobą nie mówią nigdy „my”, ale zawsze – „ja” i „ty”, o ile bowiem każdy prąd międzynarodowy niweluje w pewnym zakresie różnice między narodami, o tyle nacjonalizm podkreśla i wzmacnia ich indywidualność.
Nacjonalizm wypływa z patriotyzmu, na nim się opiera i wart jest w każdym narodzie tyle, co jego patriotyzm, ale nader tylko powierzchowny sąd może utożsamiać jedno zjawisko i pojęcie z drugim. Gdy się czegoś nie rozumie, mówi się zazwyczaj, że to nic nowego, inna tylko postać rzeczy dawno znanej i to postać skażona, toteż przeciwnicy ideowi nacjonalizmu upatrują w nim coś w rodzaju patriotycznego zwyrodnienia – przejaw zaborczego narodowego szowinizmu. Otóż stosunek wzajemny patriotyzmu i nacjonalizmu zasługuje na ustalenie ze względu na doniosłość obu zjawisk, zwłaszcza w życiu narodów, znajdujących się w takim jak nasz położeniu.
Bluntschli2 nazwał wiek XIX wiekiem budzenia się narodowości, rzeczywiście dopiero od konstytucji w Polsce, rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich patriotyzm stał się świadomym prądem wśród narodów europejskich. Nie trzeba się bawić w proroctwa, aby powiedzieć, że wiek XX będzie wiekiem nacjonalizmu. Są to dwie kolejne fazy w rozwoju cywilizacyjnym indywidualności narodowych, fazy, których stosunek wzajemny i następstwo po sobie warunkują się samą naturą dwu tych rodzajów zjawisk w życiu duchowym narodów.
Patriotyzm jest uczuciem zbiorowym i niczym tylko uczuciem. Składają się na niego poczucie jednorodności, a więc i solidarności w łonie narodu, przywiązanie do wspólnych tradycji dziejowych, języka, często wierzeń, obyczajów, kultury własnej, poczucie swej odrębności od narodów otaczających, jednakowe odczuwanie zbiorowej pomyślności lub niepowodzeń, wreszcie dążenie do zachowania własnego typu narodowego. Odczuwanie i uczucie należą do najprostszych zjawisk duchowych, dlatego to budzenie się świadomości narodowej poczynać się zawsze musi od budzenia się patriotyzmu.
Jeżeli patriotyzm jest uczuciem narodowym, to nacjonalizm jest narodową myślą, która bez podłoża uczuciowego ani powstać, ani rozwinąć się nie może, stanowi jednak zjawisko duchowe bardziej złożone, przypuszcza bowiem istnienie wśród zbiorowości pewnego przynajmniej stopnia organizacji, a w każdym razie ujęcia opinii publicznej w karby dyrektyw obowiązujących. Znaczy to, że muszą powstać pewne ośrodki w społeczeństwie, zdolne do zbiorowego myślenia o losach i przyszłości narodu i stanowiące laboratorium tego, co nazywamy polityką narodową. Patriotyzm obraca się jedynie w dziedzinie masowego, ale rozproszonego odczuwania stanów wewnętrznych i doznań zewnętrznych, oraz odruchowego lub uczuciowego na nie reagowania, skoro jednak tylko zjawia się w łonie narodu myśl przewodnia, dążąca planowo do przeprowadzenia pewnych celów w zakresie obrony, wzmocnienia i ekspansji narodu, powstają już w jego łonie zaczątki nacjonalizmu.
Nie należy utożsamiać myśli narodowej z pewną doktryną filozoficzno-socjologiczną lub inną, a tym mniej nadawać nacjonalizmowi znaczenie jakiejś doktryny międzynarodowej. Dlatego to określenie Paola Arcari3, że „patriotyzm jest uczuciem, nacjonalizm zaś doktryną”, jest nieścisłe, aczkolwiek w swym przeciwstawieniu zawiera jądro prawdy, o tyle jednak tylko, o ile jest przeciwstawieniem prądu uczuciowego, przenikającego naród – prądowi umysłowemu, mianowicie myśli narodowej, powstającej w jego łonie. Wprawdzie nacjonalizm francuski (a w części i włoski) wytworzył pewnego rodzaju doktrynę, która miała mu nadać najogólniejsze przesłanki, było to jednak wywołane właściwościami umysłowymi narodów romańskich, a zwłaszcza potrzebą reakcji przeciwko indywidualistycznemu racjonalizmowi kierunku liberalnego, któremu zarówno Barrčs4, jak i Sighele5przeciwstawiają doktrynę determinizmu.
Jedna tylko konieczna przesłanka wypływa z istoty samej nacjonalizmu – to ujmowanie narodu nie jako sumy jednorodnych jednostek (co mogłoby być wystarczającym dla wyprowadzenia zjawiska patriotyzmu uczuciowego), ale jako zbiorowości organicznej, posiadającej swoją budowę społeczną i powołanej przeto do stanowienia odrębnej, terytorialnej indywidualności międzynarodowej. W tym znaczeniu Meneniusz Agrippa6, ze swą przypowieścią o potrzebie zgodnych funkcji różnych narządów ciała ludzkiego, był prekursorem pojęć nacjonalistycznych.
Te zadania narodowo-polityczne, które bierze na siebie nacjonalizm, z dawna już spełniały narodowe państwa, odkąd przestały służyć interesom wyłącznie dynastycznym. Czymże więc wytłumaczyć, że prąd ten zjawia się również wśród narodów, posiadających własne państwa, które stoją na straży ich interesów, czuwają nad zapewnieniem ich przewagi na wewnątrz i prowadzą politykę ekspansji na zewnątrz?
Jest to skutek demokratyzacji życia publicznego, demokratyzacji nie tylko formalnej, polegającej na rozszerzaniu praw obywatelskich na coraz szersze koła ludności, ale na demokratyzacji rzeczywistej, która się w tym wyraża, że sfery społeczne nieurzędowe biorą coraz żywszy udział w polityce narodowej, poczuwają się do obowiązków i odpowiedzialności na tym polu i na drodze inicjatywy prywatnej współdziałają z państwem w osiąganiu celów tej polityki. Nacjonalizm, jako prąd narodowo-społeczny, zjawia się wszędzie tam, gdzie interesy narodowe nie są zabezpieczone przez państwo lub zabezpieczone w niedostatecznej mierze według opinii kół najmocniej przenikniętych poczuciem potrzeby silnej i wszechstronnej polityki narodowej. Jest on przeto objawem samopomocy społecznej w zakresie zadań tej polityki, jest prądem współdziałającym z państwem lub zastępującym brak funkcji ściśle narodowych. Czuł potrzebę takiego współdziałania nawet mąż stanu, stojący na czele państwa tak silnie narodowego jak Niemcy i powołał do życia wielkie towarzystwo „obrony kresów wschodnich”7, które dało początek nacjonalizmowi niemieckiemu; inicjatywa wyszła tu jeśli nie od państwa bezpośrednio, to ze sfer państwowych, zgodnie z charakterem narodu niemieckiego. Podobny początek miał nacjonalizm w Rosji. Powołał go do życia Stołypin8 w tym przekonaniu, że państwo – po wstrząśnieniach rewolucyjnych – potrzebuje współdziałania samego społeczeństwa, celem zabezpieczenia interesów narodowych rosyjskich wobec żywiołów obcoplemiennych. Polityka tego rodzaju prowadzona nawet ze strony państw silnych i ściśle narodowych, znajduje swe uzasadnienie w tym fakcie, że w warunkach współczesnych konsolidacji i ekspansji narodowej potrzebne jest współdziałanie nie tylko inicjatywy prywatnej, ale mas całych, walka bowiem o stan posiadania między narodami nie da się już dziś prowadzić wyłącznie środkami policyjnymi ani prawami wyjątkowymi, ale wymaga akcji kulturalnej oraz wysokiej samowiedzy obywatelskiej ze strony wszystkich żywiołów naród składających, które muszą iść ławą w obronie i zdobywaniu placówek narodowych, nawet w zakresie postępowania czysto jednostkowego. Popieranie własnej wytwórczości narodowej, kupowanie wyłącznie u swoich, nabywanie ziemi, a nie zbywanie jej w obce ręce, obrona języka i obyczaju narodowego, przeciwdziałanie w opinii rozkładowym wpływom obcym itd. – wszystko to są zadania obywatelskie, którym państwo sprostać nie może, nawet chwytając się obosiecznych zawsze praw wyjątkowych, te bowiem, o ile nie stoi za nimi świadoma akcja narodowa społeczeństwa, zamieniają się w środki o charakterze czysto policyjnym.
Im państwo jest silniej rozwinięte, naród zaś ze swym patriotyzmem i samowiedzą słabiej, tym nacjonalizm będzie nosił na sobie wydatniejsze piętno państwowe, tym bardziej stanie się prądem, apelującym ustawicznie do interwencji władz i podniecającym rząd do zaprowadzenia praw wyjątkowych, tym mniejsza też będzie jego wartość narodowa. Przeciwnie, im społeczeństwo bardziej liczy na własne siły i czerpie podniety swego nacjonalizmu nie w inicjatywie z góry idącej, lecz we własnym patriotyzmie i samowiedzy narodowej, o tyle nacjonalizm jego będzie bardziej samorzutny, twórczy i narodowo wyższy, a co już wypływa z natury odpowiednich stosunków – bardziej bezinteresowny, państwo bowiem wynagradza usługi sobie oddawane, choćby narzucone.
Nacjonalizm typu romańskiego – we Francji, we Włoszech – nie z państwa (ściśle tu skądinąd narodowego) wziął swój początek, przeciwnie nawet, do pewnego stopnia szedł wbrew sferom u rządu stojącym, te bowiem, ogarnięte duchem mieszczańsko-socjalistycznego liberalizmu, szafowały dobrami narodowymi, zamiast je pomnażać i przyczyniały się raczej do rozkładu organizmu narodowego, zamiast go wzmacniać i dbać o jego potęgę na zewnątrz. Tu pogłębienie patriotyzmu, odrodzenie narodu, wzmożenie jego wiary w siebie, jego siły i ekspansji – stało się hasłem nacjonalizmu. Ponieważ dążenia te przyjmowały się szybko wśród całego społeczeństwa i wpływały skutecznie na państwo, aby stanęło samo na czele polityki narodowej, ponieważ wreszcie wielka jednolitość składu ludności nie wywoływała ostrych narodowych przeciwieństw wewnętrznych – nacjonalizm w tych krajach, aczkolwiek polityczny w swej istocie, nie przybrał postaci odrębnego prądu polityczno-partyjnego, lecz drogą oddziaływania wywierał mniej lub więcej silny wpływ na wszystkie kierunki myśli narodowej i na wszystkie stronnictwa, pozostając prądem wyłącznie ideowym.
W ogóle powiedzieć można, że im w danym społeczeństwie patriotyzm jest silniej ugruntowany w instynktach, a zarazem bardziej samowiedny, im myśl narodowa jest bardziej wyrobiona i dojrzała, polityka zaś narodowa posiada lepiej zorganizowane ośrodki kierownicze, tym nacjonalizm, jako niezbędna wyższa faza rozwoju samowiedzy narodowej, mniej zogniskuje się w jednym stronnictwie, bardziej zaś rozleje się szerokim łożyskiem po całej masie narodu i przeniknie wszystkie kierunki jego myśli politycznej.
Naród, dochodzący do samowiedzy swej indywidualności i swych dążeń na dalszą obliczonych przyszłość, musi obejmować wzrokiem całość bytu, zdawać sobie sprawę ze wszystkiego, co mu zagraża lub kiedyś zagrażać może i torować sobie drogi dalszego rozwoju. Nacjonalizm, jako myśl narodowa, nakreślająca celowe plany tego rozwoju, zwraca z natury rzeczy swą uwagę na te strony życia, które wymagają bądź większej odporności, bądź wzmocnienia, bądź przyspieszonego rozrostu, mniej zaś troszczy się w danej chwili o placówki niezagrożone lub należycie obstawione. Dlatego to silniej lub słabiej zaznaczony charakter polityczny nacjonalizmu zależy od tego, czy polityka narodowa jest dostatecznie uwzględniona i dobrze prowadzona przez organy do tego powołane, mianowicie przez własne organy państwowe. Gdy naród ich nie posiada, gdy cała siła państwowa zwraca się przeciwko niemu, wtedy samopomoc społeczna musi z siebie wyłonić ośrodki, które ujmą w swe ręce zadanie stworzenia i prowadzenia polityki narodowej. Rolę tę spełnia właśnie nacjonalizm. On to tworzy myśl narodową, zapładnia nią wszystkie stronnictwa, zaprawia całe społeczeństwo do zgodnego i solidarnego prowadzenia określonej polityki narodowej, a w miarę tego, jak jego wskazania stają się dobytkiem ogółu, nie spoczywa na laurach, jak to czynią zazwyczaj stronnictwa po osiągnięciu swych postulatów, ale idzie dalej, toruje nowe drogi obrony i rozwoju narodowego, bo zadania jego są równie niewyczerpane i nieskończone, jak samo życie postępujące wciąż naprzód.
Narody pozostawione wyłącznie własnym siłom, pozbawione wszelkiej organizacji państwowej, jeżeli chcą nie tylko przetrwać, ale rozwijać się, muszą wyłonić z siebie prąd nacjonalistyczny, który by nie tylko rozwinął narodową myśl polityczną, lecz zastępował również w miarę możności brak ogranów, rozciągających gdzie indziej swą pieczę nad całością interesów i spraw narodowych. Zadaniem jego jest nie tylko obrona praw narodowych, ale tworzenie faktów, które by się stawały podłożem i uzasadnieniem nowych praw przyrodzonych, a czasem uzyskały sankcję formalną. Jeżeli społeczeństwo na drodze planowych wysiłków zmieni np. stosunek liczbowy zaludnienia pewnej miejscowości na swoją korzyść, pozyskuje przyrodzone prawa większości lub przynajmniej prawa przysługujące mniejszości na obszarze o ludności mieszanej; jeżeli naród broni swej niezależności duchowej, gospodarczej i politycznej od jakichkolwiek wpływów obcych, zdobywa prawo do stanowiska gospodarza we własnym kraju i do rządzenia się samemu na tym obszarze.
Do spełnienia zadań tak złożonych i tak daleko idących, do stworzenia planu działania przynajmniej na przeciąg życia jednego pokolenia, do nakreślenia całokształtu celów narodowych – patriotyzm, choćby najsilniejszy, ale będący tylko uczuciem, nie wystarcza. Co więcej, siła uczucia, nie ujęta w karby rozumu politycznego, może często krzyżować dobrze i trzeźwo pomyślane plany. A cóż dopiero gdy do patriotyzmu przyplątują się obce mu pierwiastki uczuciowe, jak np. obejmowanie nim żywiołów obcych i wrogich w łonie własnego społeczeństwa, jak było u nas przez dziesiątki lat z Rusinami i Żydami: wtedy w imię patriotyzmu, nie regulowanego rozumem stanu, można podcinać korzenie bytu własnego narodu i jego przyszłości.
Nacjonalizm bez podstaw mocnego patriotyzmu będzie zawsze formacją kaleką, jak w Rosji np., gdzie jest on wyrazicielem nie tyle interesów narodowo-państwowych rosyjskich, ile koterii, z najróżnorodniejszych złożonej żywiołów, obrabiającej sprawy własne: miejsce patriotyzmu uczuciowego zastępuje w niej szowinizm mózgowy, a politykę narodową – budzenie fałszywych apetytów i prowokowanie starć niepotrzebnych.
Z drugiej atoli strony patriotyzm bez nacjonalizmu nie zdobędzie się nigdy na prawdziwą politykę narodową. Wymownym przykładem pod tym względem służyć może Galicja. Nikt nie odmówi patriotyzmu tym, co sterowali sprawą polską w Galicji od czasów ery konstytucyjnej, wkrótce jednak po jej zaprowadzeniu przerwała się łączność między ich patriotyzmem a polityką narodową, którą zwekslowano na Wiedeń, utożsamiając interesy państwa z interesami polskimi. Węgrów i Czechów uchronił od tego wcześnie rozbudzony nacjonalizm, Polacy natomiast, aczkolwiek okazali się technicznie bardzo dobrymi politykami, zatracili łączność między patriotyzmem a myślą narodową, spuścili z oka całość spraw polskich i patrzą na nie do dziś dnia z punktu widzenia interesów austriackich.
W Polsce nacjonalizm powstał samorzutnie, wcześniej niż wśród wielu innych narodów i najzupełniej niezależnie od wzorów obcych. Za dowód służyć tu może fakt na pozór formalny, a jednak przekonywający: prąd, który go wytworzył, nie przybrał nazwy nacjonalizmu, nie przeczuwał nawet, że w innych krajach powstaną kierunki analogiczne i dojdą pod pewnymi względami do wniosków zadziwiająco podobnych, jak np. nacjonalizm romański. W Polsce regestrowano tylko ex post niektóre zdobycze obcej myśli na tym polu, własną jednak skierowano nie na wytworzenie doktryny, lecz na obudzenie polskiej myśli narodowej i na położenie podwalin planowej i celowej polityki narodu.
ZYGMUNT BALICKI-ETYKA I POLITYKA
Myśl ludzka jest o tyle płodna i twórcza, o ile, obracając się w granicach możliwości, zmierza w kierunku największego oporu; wszystko jedno, czy będzie to opór zewnętrzny, czy wewnętrzny. W silniejszym jeszcze stopniu da się to powiedzieć o myśli społecznej, tu bowiem jest rzeczą aż nazbyt widoczną, że ona nie tylko urabia instynkty narodu, ale tworzy jego ciało, przelewa weń swą energię, rządzi nim i wciela się przez to w formy jego bytu. Z chwilą, gdy myśl publiczna, wzorem wszystkich innych sił przyrody, poczyna iść w kierunku najmniejszego oporu, wybiera drogi, na których ma jak najmniej do zwalczania, na których czeka ją kwietystyczne zadowolenie z samej siebie w podążaniu utartymi drogami, – wtedy poddaje się bezwiednie lecz nieuchronnie biegowi wypadków i losom nastrojów, staje się tylko odbiciem popędów na poły fizycznych, sługą swego ciała zamiast jego panem, zatraca w sobie iskrę twórczości, a co gorsza – wyrodnieje. Pamiętać powinni o tym przede wszystkim ci jej nosiciele, którzy upatrują najwyższy wyczyn myśli publicznej w wytrwałym staniu na raz zajętym stanowisku. Zachowawczość narodowa, która powinna być wielką przesłanką wszelkiej myśli politycznej, wyradza się u nich w zachowawczość myśli samej, w jej skostnienie w oderwaniu od życia. Dużo by o tym powiedzieć mogła historia ostatniego stulecia naszych dziejów, a w czasach najnowszych – historia ruchu socjalistycznego wszystkich niemal krajów.
Wyrodnienie myśli publicznej, która przestała być twórczą i poszła na służbę popędów cielesnego bezwładu, zawsze tymi samymi postępuje torami: środki niepostrzeżenie stają się celami, zajmują ich miejsce i poczynają pędzić żywot samoistny, aczkolwiek w założeniu swym miały odegrać jedynie rolę pomocniczą i przejściową. Otóż środek, mający prowadzić do zamierzonego celu głównego, nie jest z istoty swej twórczy, lecz jedynie zastosowany do okoliczności czasu i miejsca dedukcją, wyprowadzoną z tego celu, który stanowi właściwy pomysł twórczy. Cel jest płodem myśli, środki nasuwa życie samo; gdy więc one stają na jego miejscu, jako zadanie główne, twórczość ustępuje łatwo miejsca inercji spokoju czy ruchu, zamienia się w rutynę, a wytwór ducha wyradza się w bezduszność.
Życie publiczne narodu, w złożonym swym splocie przyczyn i skutków, przedstawia ciągłą mieszaninę celów i środków, które do nich prowadzą, tak, iż uogólnienie powyższe, stwierdzające szkodliwość sprowadzania pierwszych do drugich, wydać się może słusznie zbyt oderwanym i pozbawionym znaczenia przy ocenie faktów realnych. Istotnie, życie wymaga tu wprowadzenia pewnych rozróżnień.
Środek działania może być w pewnych warunkach twórczy sam w sobie, mianowicie gdy jest pozytywny, gdy stanowi etap w kierunku osiągnięcia celu głównego, szczebel, po którym się do niego dochodzi: wtedy jest on sam celem częściowym, tymczasowym, bez którego zdobycie całości dążeń jest niemożliwe i wykluczone. Podstawianie takich środków na miejsce celu głównego, stanowiąc konieczną fazę przejściową w rozwoju dążeń, jest zjawiskiem normalnym, jedynie nawet normalnym, o ile myśl polityczna obracać się będzie w granicach możliwości, nosi ono zaś na sobie znamiona zwyrodnienia dopiero wtedy, gdy cel główny znika zupełnie z oczu, gdy przestaje być dalszym szczeblem usiłowań i zasadniczą ich wytyczną.
Istnieje jednak inny rodzaj środków działania, które polegają na usuwaniu przeszkód, tamujących rozwój dążeń w kierunku zamierzonego celu, są więc środkami, pozbawionymi własnych pierwiastków twórczości społecznej już przez to samo, że noszą charakter na wskroś negatywny. Gdy tego rodzaju środki wysuwają się na plan pierwszy, stają się celami same w sobie i są podnoszone do godności kamertonu, nadającego ton życiu publicznemu, wtedy, chociażby cel główny pozostał hasłem, głoszonym na każdym kroku, rozkład duszy zbiorowej i zwyrodnienie dążeń jest faktem nieuniknionym: twórczość społeczna zanika, żywotność dążeń zamienia się na ich bezduszność – pozostają tylko jałowe hasła, obsługiwane negatywnymi środkami, które występują w charakterze jedynych dążeń realnych. Takie zwyrodnienie myśli politycznej jest czymś więcej niż zniesławieniem umysłowym społeczeństwa lub jego części, jest ono zarazem znieprawieniem moralnym, bo główny przedmiot wszelkiej etyki publicznej – dobro narodu – rozpływa się w dążeniach drugorzędnych: szkodzenia przeciwnikom dla samego szkodzenia, negatywnej partyjności, animozjach osobistych, nieprzebieraniu w środkach.
Mówi się dużo u nas o polskiej niezgodzie, o antagonizmach stronniczych, o naszej niezdolności do wspólnego działania. Należałoby się porozumieć na tym punkcie. Jeżeli idzie o silnie zarysowaną indywidualność kierunków politycznych, o głębokie i mocne różnice w pojmowaniu dobra publicznego, o rozbieżności w programach pozytywnych, to przedziały między stronnictwami są u nas słabsze niż w innych krajach o wysokiej kulturze politycznej. Natomiast antagonizmy, powstające na punkcie środków działania, które zostały podniesione do godności celów, antagonizmy z negatywnych pobudek płynące i kończące się na negacji, są w naszym życiu publicznym silniejsze i zacieklejsze niż gdziekolwiek indziej. I to właśnie daje obraz stanu wewnętrznego, który słusznie niezgodą nazwać można. Rzeczywiście, najgłębsze różnice pozytywne, oparte na realnym pojmowaniu dobra publicznego, z natury rzeczy milkną tam, gdzie to dobro jest widoczne, namacalne, bezsporne. Przeciwnie, przy antagonizmach czysto negatywnych nie ma powodu dość błahego, któryby nie wywołał starć i walk wewnętrznych, nie ma interesu narodowego tak ważnego, któryby nie spotkał się z opozycją, choćby dlatego, że ktoś inny za nim obstaje. Trudno znaleźć na świecie kraj, w którym by istniało tyle kierunków politycznych, opartych wyłącznie na negacji, co u nas: socjalizm nie troszczy się o los klas pracujących i tylko walczy z przemysłowcami, do których sprowadza „burżuazję”; separatyzm żydowski jest czystym antygoizmem; „demokracja” galicyjska powstała jako negacja stańczyków i utrzymywała się dopóty na powierzchni, dopóki miała jak i co negować; ludowcy w Galicji i Królestwie istnieją dla walki z „panami i księżmi”; powstają liczne odłamy „demokracji narodowej”, których jedyną racją bytu, zadaniem i celem jest zwalczanie stronnictwa demokratyczno-narodowego; mamy nawet swoisty gatunek patriotyzmu, którego treść wyczerpuje się przystawką „anty…” wobec wrogów zewnętrznych lub „wewnętrznych”. I te środki negatywne, podniesione do wysokości celów, są naszą chorobą narodową, która rozbija społeczeństwo na frakcje, paraliżuje twórczość polityczną, znieprawia umysłowo i moralnie, rodzi bezwład ogólny.
Istnieje odczynnik niezawodny, który pozwala nieomylnie stwierdzić w społeczeństwie istnienie tej choroby: jeżeli pewien kierunek polityczny ujawnia szczególny antagonizm do innego kierunku, któremu jest najbardziej pokrewny pod względem pozytywnych swych dążeń, można na pewno twierdzić, że środki negatywne wzięły w nim górę nad celami, wypisanymi na jego sztandarze. Przeciwnie o kierunku, zdolnym do zbliżenia się z innym, najdalej od niego stojącym, w imię dobra narodu – bez omyłki powiedzieć można, że jest on zdolny podporządkować negatywne środki działania celowi głównemu, który mu przyświeca.
Tego, kto działa zawsze sub specie mali, pod wpływem wyobrażenia negatywnego, Spinoza nazwał niewolnikiem. Jest nim podwójnie, bo staje się niewolnikiem własnych popędów, żądz i namiętności, których nic na wodzy nie trzyma, i staje się igraszką w ręku tych, co chcą i umieją wyzyskać jego jednostronność i zaślepienie dla celów zgoła mu obcych. Na duszy negatywnej grać można jak na instrumencie, toteż nie było u nas kierunku tego pokroju, który by nie odebrał roli biernego narzędzia w dłoni dość sprytnej, aby go wyzyskać w charakterze siły destrukcyjnej i niewolniczej zarazem. Dłonią taką będzie najczęściej ta, której ze społeczeństwem nic nie wiąże, która czuje się wolną od wszelkich względów i skrupułów w stosunku do niego, czy to dlatego, że stoi poza nim, czy dlatego, że stawia się sama ponad nim, jako jednostka, służąca własnym interesom lub namiętnościom.
Podnoszenie środków negatywnych do godności celów prowadzi wszystkimi drogami do znieprawienia moralnego. Przede wszystkim dlatego, że zatraca się w nim poczucie przyrodzonych powinowactw społecznych, więc pękają pod jego wpływem wszelkie ogniwa wewnętrzne, których zachowanie i wzmacnianie stanowi pierwsze przykazanie etyki narodowej. Negacja, jako wielkość ujemna, posiada zawsze jedno tylko oblicze, nie rozróżnia jakości przedmiotu, nie zachowuje nawet stopniowań, gdy przejdzie w stan podniecenia; toteż gotowa zawsze swoich traktować jako „wrogów wewnętrznych” i zatracić wszelką miarę porównawczą w tym względzie. Walka przez nią podejmowana nie jest walką o dobro publiczne, lecz dążeniem do szkodzenia przeciwnikowi, do obniżenia jego indywidualności, do sparaliżowania jego zdolności twórczych, a ponieważ sama, jako siła nieopowiedzialna, poruszana jedynie bodźcem przeczenia, idzie zawsze w kierunku najmniejszego oporu, przenosi z łatwością antagonizmy zewnętrzne na wewnątrz i zwalcza przede wszystkim tych, którym szkodzić może najłatwiej, bez wysiłku i bez ryzyka. Instynkt negacji jest z góry skazany na to, że się zamienia w walkę wewnętrzną i w proste szkodnictwo narodowe.
Nie dość na tym. Negatywne stanowisko wobec jednego z czynników wewnętrznych w społeczeństwie łączy z sobą wszystkie żywioły, które z najsprzeczniejszych wychodząc założeń, podają sobie ręce dla zwalczania wspólnego przeciwnika. Prowadzi to do nienaturalnych sojuszów, w których giną wszelkie dążenia pozytywne, wysuwa się zaś na czoło jedno jedyne dążenie sprzeczne. Sojusze takie nie są nigdy trwałe, trwałą pozostaje tylko atmosfera demoralizacji, którą w sobie noszą. Jaskrawy tego przykład widzimy w tegorocznych wyborach galicyjskich, które się odbywały pod hasłem walki z demokracją narodową. Stanęli tam ludowcy obok starostów, demokraci krakowscy obok prawicy, nie licząc grup pomniejszych, a wszystkimi kierowała ręka, która ich używała za narzędzie. Sojusze te rozpadną się nazajutrz, ale znieprawianie opinii pozostawi po sobie tuman miazmatycznych wyziewów. Jeżeli zbliżanie się do siebie wrogich nawet obozów w imię interesu narodowego i dobra publicznego jest zawsze plusem moralnym w bilansie życia publicznego, gdyż wymaga przełamania zakorzenionych często animozji i wstrętów dla celu wyższego, takież zbliżenia w imię haseł negatywnych stanowią czysty minus moralny, bo wymagają zapoznania dążeń pozytywnych, które się rzuca na pastwę namiętnościom.
Moralność oparta na altruizmie ma w życiu politycznym granice ściśle określone, a przy współczesnym stopniu rozwoju stosunków cywilizacyjnych – pole nader ograniczone. Nie altruizm względem narodu, jako czegoś na zewnątrz stojącego, powinien być bodźcem działania dla jednostek i stronnictw, lecz ściśle organiczne z nim zespolenie. Pole altruizmu – to poczucie solidarności przede wszystkim narodowej, a następnie czysto ludzkiej w stosunku grup społecznych do siebie w czasach pokoju, w dziedzinie pracy wytwórczej, jako objaw solidarności i współdziałania. Poza tym w stosunkach antagonizmu i walki altruizm milknie zazwyczaj zupełnie, podkopany u podstaw przez uczucia natury negatywnej. Jeżeli nie ma go czym zastąpić, jeżeli w instynktach społecznych nie ma innych ostoi, które by mogły stać się regulatorem walki, hamulcem na rozpasane namiętności i zaporą wewnętrzną przeciw nieprzebieraniu w środkach – wtedy moralność publiczna jest wystawiona na próbę, której nigdy zwycięsko nie przebędzie. Ostoją taką, hamulcem i zaporą, trzymającą na wodzy uczucia negatywne walki bezwzględnej, jest godność jednostki lub grupy społecznej, poczucie swej własnej wartości, szlachetna ambicja, słowem to, co w mowie pospolitej nosi zdyskredytowane dziś miano honoru. Dla kogo poczucie honoru nie jest regulatorem czynów w walce, ten, choćby miał skądinąd skłonności altruistyczne, nie dorośnie w niej nigdy do elementarnego poziomu moralności publicznej. W tym znaczeniu Francuzi mawiają, że „trzeba mieć poczucie honoru zanim się będzie miało przekonania”, im bowiem hasła pewne lub dążenia są droższe, tym mniej wolno je plugawić niegodnymi środkami.
Honor w życiu prywatnym i publicznym polega nie tylko na zachowaniu godności własnej, ale i na szanowaniu godności cudzej. Wielkość swą w życiu politycznym zawdzięcza Anglia swym obyczajom życia prywatnego i publicznego, które się opierają na pojęciu „gentlemana” i zgodnym z tym pojęciem postępowaniu. Jest ono równoznaczne z dawnym pojęciem „szlachcica” w Polsce, które utonęło w płaskiej demagogii razem z przywiązanym doń niegdyś znaczeniem przywilejów stanowych, a zachowało się jedynie w szczątkowym pojęciu „szlachetności”. Rzeczownik przymiotnikowy nie zastąpi w życiu rzeczownika osobowego, już choćby z tego względu, że jest pojęciem oderwanym, że kto przymiot ów posiada, posiada go jako cnotę, nie jako obowiązek, którego spełnianie stawia go na wyższym poziomie kultury i cywilizacji. Tam, gdzie – jak u nas – wraz z przeżytym pojęciem przywileju politycznego zanika wyrosły na jego gruncie cenny nabytek obyczajowy, szczątki jego muszą ulec wypaczeniu.
Mówi się u nas dużo, bardzo dużo, o godności narodowej, ale w ustach tych, co najwięcej pojęciem tym jako hasłem szermują, jest ono często tylko ładnie brzmiącym frazesem, za którym kryje się snobizm narodowy, albo nawet wprost snobizm grup i jednostek. Nic dalej nie stoi od prawdziwego poczucia honoru i godności, jak przechwałki w słowach, którym czyny przeczą, jak okrzyki nieprzejednania w odwrocie, jak zadowolenie z siebie, osiągnięte kosztem interesu narodowego. Niczyjego honoru nie plami to, że został na pewnym punkcie pobity, ale plami honor żołnierzy, gdy po przegranej szkalują jedni drugich, wzajem zrzucają winę na siebie i dają obraz walki wewnętrznej, na którą zamienili walkę zewnętrzną. Co więcej – nie każdy odwrót jest przegraną, ale staje się on nią w całej pełni, gdy następująca po nim walka wewnętrzna za taką go ogłosi.
Przykład ten dotyka rdzenia kwestii: najwyższe są wymagania honorowości postępowania i doboru szlachetnych środków walki wobec tych przeciwników, z którymi się ma więcej wspólnego, niż wobec obcych, z którymi nas nic nie łączy. Przenoszenie metod walki z jednej dziedziny stosunków do drugiej świadczy o zaniku poczucia honoru i moralności publicznej. I to jest właśnie nieuniknione następstwo środków negatywnych, które się stały celami.
Honorowość ma to do siebie, że zawiera pewien kodeks postępowania, którego żadne uczucie negatywne, ani uniesienie w walce, ani nastrój chwili przełamać nie mogą. Za szczęśliwe trzeba poczytywać społeczeństwa, które zdołały unarodowić poczucie honoru i wcielić je do zbioru narodowych przykazań, są one bowiem zabezpieczone przed rozkładowym wpływem antagonistycznej negacji. Tą tylko ceną da się utrwalić moralność polityczna.
Tekst przedrukowany w wyborze pism Zygmunta Balickiego Parlamentaryzm, który ukazał się w Bibliotece Klasyki Polskiej Myśli Politycznej.
ZYGMUNT BALICKI-NACJONALIZM A PATRIOTYZM
Nacjonalizm jest prądem narodowo-politycznym, który się rozwija z wzrastającą siłą wśród wszystkich niemal społeczeństw współczesnych, nie jest atoli – wbrew pozorom – prądem międzynarodowym, ale raczej powszechnym. Zachodzi tu różnica zasadnicza. Na miano międzynarodowego zasługuje taki prąd, którego zwolennicy, z różnych rekrutujący się narodów, myślą nie tylko tak samo, ale i to samo, posiadają więc cele i dążenia nie tylko równoległe, lecz i wspólne; takimi są: socjalizm, prądy religijne, ruch kobiecy, ruch antyalkoholiczny, dążenie do pokoju powszechnego itp. Posiadają one zazwyczaj u swych początków jedno ognisko, z którego się stopniowo rozchodzą po innych krajach, idea zaś, która im przyświeca, jest jedna, wspólna im wszystkim, podawana od narodu do narodu w postaci mniej lub więcej gotowej.
Prąd nacjonalistyczny – a ściślej mówiąc, prądy nacjonalistyczne – dzielą raczej narody, niż je łączą, ich zwolennicy w różnych krajach myślą wprawdzie do pewnego stopnia tak samo, ale nie to samo, a dążenia ich i cele są często nie tylko rozbieżne, ale wręcz wrogie. Już ta jedna okoliczność spowoduje to, że kierunki nacjonalistyczne nie mogą się rozchodzić drogą czystego i bezpośredniego naśladownictwa. Gdziekolwiek prąd narodowy styka się z nacjonalizmem drugiego narodu, powstaje w nim jedynie antagonizm i negacja często zasadnicza (np. stosunek Polaków do nacjonalizmu niemieckiego za czasów Bismarcka1), dopóki własny jego nacjonalizm, powstawszy samorzutnie, nie przybierze cech odwetu i nie przeciwstawi się przeciwnikowi w charakterze siły równorzędnej, negującej tamtą w praktyce, choćby wychodziły z takich samych założeń zasadniczych. Dwa nacjonalizmy w zetknięciu się ze sobą nie mówią nigdy „my”, ale zawsze – „ja” i „ty”, o ile bowiem każdy prąd międzynarodowy niweluje w pewnym zakresie różnice między narodami, o tyle nacjonalizm podkreśla i wzmacnia ich indywidualność.
Nacjonalizm wypływa z patriotyzmu, na nim się opiera i wart jest w każdym narodzie tyle, co jego patriotyzm, ale nader tylko powierzchowny sąd może utożsamiać jedno zjawisko i pojęcie z drugim. Gdy się czegoś nie rozumie, mówi się zazwyczaj, że to nic nowego, inna tylko postać rzeczy dawno znanej i to postać skażona, toteż przeciwnicy ideowi nacjonalizmu upatrują w nim coś w rodzaju patriotycznego zwyrodnienia – przejaw zaborczego narodowego szowinizmu. Otóż stosunek wzajemny patriotyzmu i nacjonalizmu zasługuje na ustalenie ze względu na doniosłość obu zjawisk, zwłaszcza w życiu narodów, znajdujących się w takim jak nasz położeniu.
Bluntschli2 nazwał wiek XIX wiekiem budzenia się narodowości, rzeczywiście dopiero od konstytucji w Polsce, rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich patriotyzm stał się świadomym prądem wśród narodów europejskich. Nie trzeba się bawić w proroctwa, aby powiedzieć, że wiek XX będzie wiekiem nacjonalizmu. Są to dwie kolejne fazy w rozwoju cywilizacyjnym indywidualności narodowych, fazy, których stosunek wzajemny i następstwo po sobie warunkują się samą naturą dwu tych rodzajów zjawisk w życiu duchowym narodów.
Patriotyzm jest uczuciem zbiorowym i niczym tylko uczuciem. Składają się na niego poczucie jednorodności, a więc i solidarności w łonie narodu, przywiązanie do wspólnych tradycji dziejowych, języka, często wierzeń, obyczajów, kultury własnej, poczucie swej odrębności od narodów otaczających, jednakowe odczuwanie zbiorowej pomyślności lub niepowodzeń, wreszcie dążenie do zachowania własnego typu narodowego. Odczuwanie i uczucie należą do najprostszych zjawisk duchowych, dlatego to budzenie się świadomości narodowej poczynać się zawsze musi od budzenia się patriotyzmu.
Jeżeli patriotyzm jest uczuciem narodowym, to nacjonalizm jest narodową myślą, która bez podłoża uczuciowego ani powstać, ani rozwinąć się nie może, stanowi jednak zjawisko duchowe bardziej złożone, przypuszcza bowiem istnienie wśród zbiorowości pewnego przynajmniej stopnia organizacji, a w każdym razie ujęcia opinii publicznej w karby dyrektyw obowiązujących. Znaczy to, że muszą powstać pewne ośrodki w społeczeństwie, zdolne do zbiorowego myślenia o losach i przyszłości narodu i stanowiące laboratorium tego, co nazywamy polityką narodową. Patriotyzm obraca się jedynie w dziedzinie masowego, ale rozproszonego odczuwania stanów wewnętrznych i doznań zewnętrznych, oraz odruchowego lub uczuciowego na nie reagowania, skoro jednak tylko zjawia się w łonie narodu myśl przewodnia, dążąca planowo do przeprowadzenia pewnych celów w zakresie obrony, wzmocnienia i ekspansji narodu, powstają już w jego łonie zaczątki nacjonalizmu.
Nie należy utożsamiać myśli narodowej z pewną doktryną filozoficzno-socjologiczną lub inną, a tym mniej nadawać nacjonalizmowi znaczenie jakiejś doktryny międzynarodowej. Dlatego to określenie Paola Arcari3, że „patriotyzm jest uczuciem, nacjonalizm zaś doktryną”, jest nieścisłe, aczkolwiek w swym przeciwstawieniu zawiera jądro prawdy, o tyle jednak tylko, o ile jest przeciwstawieniem prądu uczuciowego, przenikającego naród – prądowi umysłowemu, mianowicie myśli narodowej, powstającej w jego łonie. Wprawdzie nacjonalizm francuski (a w części i włoski) wytworzył pewnego rodzaju doktrynę, która miała mu nadać najogólniejsze przesłanki, było to jednak wywołane właściwościami umysłowymi narodów romańskich, a zwłaszcza potrzebą reakcji przeciwko indywidualistycznemu racjonalizmowi kierunku liberalnego, któremu zarówno Barrčs4, jak i Sighele5przeciwstawiają doktrynę determinizmu.
Jedna tylko konieczna przesłanka wypływa z istoty samej nacjonalizmu – to ujmowanie narodu nie jako sumy jednorodnych jednostek (co mogłoby być wystarczającym dla wyprowadzenia zjawiska patriotyzmu uczuciowego), ale jako zbiorowości organicznej, posiadającej swoją budowę społeczną i powołanej przeto do stanowienia odrębnej, terytorialnej indywidualności międzynarodowej. W tym znaczeniu Meneniusz Agrippa6, ze swą przypowieścią o potrzebie zgodnych funkcji różnych narządów ciała ludzkiego, był prekursorem pojęć nacjonalistycznych.
Te zadania narodowo-polityczne, które bierze na siebie nacjonalizm, z dawna już spełniały narodowe państwa, odkąd przestały służyć interesom wyłącznie dynastycznym. Czymże więc wytłumaczyć, że prąd ten zjawia się również wśród narodów, posiadających własne państwa, które stoją na straży ich interesów, czuwają nad zapewnieniem ich przewagi na wewnątrz i prowadzą politykę ekspansji na zewnątrz?
Jest to skutek demokratyzacji życia publicznego, demokratyzacji nie tylko formalnej, polegającej na rozszerzaniu praw obywatelskich na coraz szersze koła ludności, ale na demokratyzacji rzeczywistej, która się w tym wyraża, że sfery społeczne nieurzędowe biorą coraz żywszy udział w polityce narodowej, poczuwają się do obowiązków i odpowiedzialności na tym polu i na drodze inicjatywy prywatnej współdziałają z państwem w osiąganiu celów tej polityki. Nacjonalizm, jako prąd narodowo-społeczny, zjawia się wszędzie tam, gdzie interesy narodowe nie są zabezpieczone przez państwo lub zabezpieczone w niedostatecznej mierze według opinii kół najmocniej przenikniętych poczuciem potrzeby silnej i wszechstronnej polityki narodowej. Jest on przeto objawem samopomocy społecznej w zakresie zadań tej polityki, jest prądem współdziałającym z państwem lub zastępującym brak funkcji ściśle narodowych. Czuł potrzebę takiego współdziałania nawet mąż stanu, stojący na czele państwa tak silnie narodowego jak Niemcy i powołał do życia wielkie towarzystwo „obrony kresów wschodnich”7, które dało początek nacjonalizmowi niemieckiemu; inicjatywa wyszła tu jeśli nie od państwa bezpośrednio, to ze sfer państwowych, zgodnie z charakterem narodu niemieckiego. Podobny początek miał nacjonalizm w Rosji. Powołał go do życia Stołypin8 w tym przekonaniu, że państwo – po wstrząśnieniach rewolucyjnych – potrzebuje współdziałania samego społeczeństwa, celem zabezpieczenia interesów narodowych rosyjskich wobec żywiołów obcoplemiennych. Polityka tego rodzaju prowadzona nawet ze strony państw silnych i ściśle narodowych, znajduje swe uzasadnienie w tym fakcie, że w warunkach współczesnych konsolidacji i ekspansji narodowej potrzebne jest współdziałanie nie tylko inicjatywy prywatnej, ale mas całych, walka bowiem o stan posiadania między narodami nie da się już dziś prowadzić wyłącznie środkami policyjnymi ani prawami wyjątkowymi, ale wymaga akcji kulturalnej oraz wysokiej samowiedzy obywatelskiej ze strony wszystkich żywiołów naród składających, które muszą iść ławą w obronie i zdobywaniu placówek narodowych, nawet w zakresie postępowania czysto jednostkowego. Popieranie własnej wytwórczości narodowej, kupowanie wyłącznie u swoich, nabywanie ziemi, a nie zbywanie jej w obce ręce, obrona języka i obyczaju narodowego, przeciwdziałanie w opinii rozkładowym wpływom obcym itd. – wszystko to są zadania obywatelskie, którym państwo sprostać nie może, nawet chwytając się obosiecznych zawsze praw wyjątkowych, te bowiem, o ile nie stoi za nimi świadoma akcja narodowa społeczeństwa, zamieniają się w środki o charakterze czysto policyjnym.
Im państwo jest silniej rozwinięte, naród zaś ze swym patriotyzmem i samowiedzą słabiej, tym nacjonalizm będzie nosił na sobie wydatniejsze piętno państwowe, tym bardziej stanie się prądem, apelującym ustawicznie do interwencji władz i podniecającym rząd do zaprowadzenia praw wyjątkowych, tym mniejsza też będzie jego wartość narodowa. Przeciwnie, im społeczeństwo bardziej liczy na własne siły i czerpie podniety swego nacjonalizmu nie w inicjatywie z góry idącej, lecz we własnym patriotyzmie i samowiedzy narodowej, o tyle nacjonalizm jego będzie bardziej samorzutny, twórczy i narodowo wyższy, a co już wypływa z natury odpowiednich stosunków – bardziej bezinteresowny, państwo bowiem wynagradza usługi sobie oddawane, choćby narzucone.
Nacjonalizm typu romańskiego – we Francji, we Włoszech – nie z państwa (ściśle tu skądinąd narodowego) wziął swój początek, przeciwnie nawet, do pewnego stopnia szedł wbrew sferom u rządu stojącym, te bowiem, ogarnięte duchem mieszczańsko-socjalistycznego liberalizmu, szafowały dobrami narodowymi, zamiast je pomnażać i przyczyniały się raczej do rozkładu organizmu narodowego, zamiast go wzmacniać i dbać o jego potęgę na zewnątrz. Tu pogłębienie patriotyzmu, odrodzenie narodu, wzmożenie jego wiary w siebie, jego siły i ekspansji – stało się hasłem nacjonalizmu. Ponieważ dążenia te przyjmowały się szybko wśród całego społeczeństwa i wpływały skutecznie na państwo, aby stanęło samo na czele polityki narodowej, ponieważ wreszcie wielka jednolitość składu ludności nie wywoływała ostrych narodowych przeciwieństw wewnętrznych – nacjonalizm w tych krajach, aczkolwiek polityczny w swej istocie, nie przybrał postaci odrębnego prądu polityczno-partyjnego, lecz drogą oddziaływania wywierał mniej lub więcej silny wpływ na wszystkie kierunki myśli narodowej i na wszystkie stronnictwa, pozostając prądem wyłącznie ideowym.
W ogóle powiedzieć można, że im w danym społeczeństwie patriotyzm jest silniej ugruntowany w instynktach, a zarazem bardziej samowiedny, im myśl narodowa jest bardziej wyrobiona i dojrzała, polityka zaś narodowa posiada lepiej zorganizowane ośrodki kierownicze, tym nacjonalizm, jako niezbędna wyższa faza rozwoju samowiedzy narodowej, mniej zogniskuje się w jednym stronnictwie, bardziej zaś rozleje się szerokim łożyskiem po całej masie narodu i przeniknie wszystkie kierunki jego myśli politycznej.
Naród, dochodzący do samowiedzy swej indywidualności i swych dążeń na dalszą obliczonych przyszłość, musi obejmować wzrokiem całość bytu, zdawać sobie sprawę ze wszystkiego, co mu zagraża lub kiedyś zagrażać może i torować sobie drogi dalszego rozwoju. Nacjonalizm, jako myśl narodowa, nakreślająca celowe plany tego rozwoju, zwraca z natury rzeczy swą uwagę na te strony życia, które wymagają bądź większej odporności, bądź wzmocnienia, bądź przyspieszonego rozrostu, mniej zaś troszczy się w danej chwili o placówki niezagrożone lub należycie obstawione. Dlatego to silniej lub słabiej zaznaczony charakter polityczny nacjonalizmu zależy od tego, czy polityka narodowa jest dostatecznie uwzględniona i dobrze prowadzona przez organy do tego powołane, mianowicie przez własne organy państwowe. Gdy naród ich nie posiada, gdy cała siła państwowa zwraca się przeciwko niemu, wtedy samopomoc społeczna musi z siebie wyłonić ośrodki, które ujmą w swe ręce zadanie stworzenia i prowadzenia polityki narodowej. Rolę tę spełnia właśnie nacjonalizm. On to tworzy myśl narodową, zapładnia nią wszystkie stronnictwa, zaprawia całe społeczeństwo do zgodnego i solidarnego prowadzenia określonej polityki narodowej, a w miarę tego, jak jego wskazania stają się dobytkiem ogółu, nie spoczywa na laurach, jak to czynią zazwyczaj stronnictwa po osiągnięciu swych postulatów, ale idzie dalej, toruje nowe drogi obrony i rozwoju narodowego, bo zadania jego są równie niewyczerpane i nieskończone, jak samo życie postępujące wciąż naprzód.
Narody pozostawione wyłącznie własnym siłom, pozbawione wszelkiej organizacji państwowej, jeżeli chcą nie tylko przetrwać, ale rozwijać się, muszą wyłonić z siebie prąd nacjonalistyczny, który by nie tylko rozwinął narodową myśl polityczną, lecz zastępował również w miarę możności brak ogranów, rozciągających gdzie indziej swą pieczę nad całością interesów i spraw narodowych. Zadaniem jego jest nie tylko obrona praw narodowych, ale tworzenie faktów, które by się stawały podłożem i uzasadnieniem nowych praw przyrodzonych, a czasem uzyskały sankcję formalną. Jeżeli społeczeństwo na drodze planowych wysiłków zmieni np. stosunek liczbowy zaludnienia pewnej miejscowości na swoją korzyść, pozyskuje przyrodzone prawa większości lub przynajmniej prawa przysługujące mniejszości na obszarze o ludności mieszanej; jeżeli naród broni swej niezależności duchowej, gospodarczej i politycznej od jakichkolwiek wpływów obcych, zdobywa prawo do stanowiska gospodarza we własnym kraju i do rządzenia się samemu na tym obszarze.
Do spełnienia zadań tak złożonych i tak daleko idących, do stworzenia planu działania przynajmniej na przeciąg życia jednego pokolenia, do nakreślenia całokształtu celów narodowych – patriotyzm, choćby najsilniejszy, ale będący tylko uczuciem, nie wystarcza. Co więcej, siła uczucia, nie ujęta w karby rozumu politycznego, może często krzyżować dobrze i trzeźwo pomyślane plany. A cóż dopiero gdy do patriotyzmu przyplątują się obce mu pierwiastki uczuciowe, jak np. obejmowanie nim żywiołów obcych i wrogich w łonie własnego społeczeństwa, jak było u nas przez dziesiątki lat z Rusinami i Żydami: wtedy w imię patriotyzmu, nie regulowanego rozumem stanu, można podcinać korzenie bytu własnego narodu i jego przyszłości.
Nacjonalizm bez podstaw mocnego patriotyzmu będzie zawsze formacją kaleką, jak w Rosji np., gdzie jest on wyrazicielem nie tyle interesów narodowo-państwowych rosyjskich, ile koterii, z najróżnorodniejszych złożonej żywiołów, obrabiającej sprawy własne: miejsce patriotyzmu uczuciowego zastępuje w niej szowinizm mózgowy, a politykę narodową – budzenie fałszywych apetytów i prowokowanie starć niepotrzebnych.
Z drugiej atoli strony patriotyzm bez nacjonalizmu nie zdobędzie się nigdy na prawdziwą politykę narodową. Wymownym przykładem pod tym względem służyć może Galicja. Nikt nie odmówi patriotyzmu tym, co sterowali sprawą polską w Galicji od czasów ery konstytucyjnej, wkrótce jednak po jej zaprowadzeniu przerwała się łączność między ich patriotyzmem a polityką narodową, którą zwekslowano na Wiedeń, utożsamiając interesy państwa z interesami polskimi. Węgrów i Czechów uchronił od tego wcześnie rozbudzony nacjonalizm, Polacy natomiast, aczkolwiek okazali się technicznie bardzo dobrymi politykami, zatracili łączność między patriotyzmem a myślą narodową, spuścili z oka całość spraw polskich i patrzą na nie do dziś dnia z punktu widzenia interesów austriackich.
W Polsce nacjonalizm powstał samorzutnie, wcześniej niż wśród wielu innych narodów i najzupełniej niezależnie od wzorów obcych. Za dowód służyć tu może fakt na pozór formalny, a jednak przekonywający: prąd, który go wytworzył, nie przybrał nazwy nacjonalizmu, nie przeczuwał nawet, że w innych krajach powstaną kierunki analogiczne i dojdą pod pewnymi względami do wniosków zadziwiająco podobnych, jak np. nacjonalizm romański. W Polsce regestrowano tylko ex post niektóre zdobycze obcej myśli na tym polu, własną jednak skierowano nie na wytworzenie doktryny, lecz na obudzenie polskiej myśli narodowej i na położenie podwalin planowej i celowej polityki narodu.
Roman Rybarski
O pojmowaniu idei narodowej
Wiara w Naród. Postulatem idei narodowej jest wiara w naród,
w jego wartości, w jego moc twórczą. Nie można być narodowcem, gdy się w swój
naród nie wierzy. Nie dokona się niczego wielkiego, jeżeli najsłuszniejsze
nawet hasła i plany nie uruchamiają sił narodu, nie budzą ich i nie mnożą.
Kiedyś, gdy
świadomość narodowa była słaba, gdy była udziałem nielicznych jednostek lub
ciasnej ich grupy, można było prowadzić politykę, nie oglądając się na to, jak
ją przyjmą nieświadome masy społeczeństwa. Masy te były bierne, żyły ciasnym
życiem miasta lub stanu. Były przedmiotem, a nie podmiotem działań
politycznych. Wtedy królowie, budowniczowie państw posługiwali się przymusem w
stosunku do ludzi, którzy ich celów nie rozumieli, ani nie odczuwali.
U narodów,
które cieszą się nieprzerwanym bytem państwowym, które żyją pod osłoną wielkiej
potęgi materialnej lub bezpiecznych granic, ta wiara jest czymś naturalnym,
jest elementarnym faktem, o którym nawet nie warto wspominać. A może inaczej
jest tam, gdzie losy własnego państwa były bardziej zmienne? Zadajemy sobie
pytanie: czy utrata niepodległości rzuca jeszcze cienie na nasze poczucie
narodowe, czy nie uzasadnia jakiejś skrytej obawy, że karta dziejów znów może
się odwrócić?
Gdybyśmy
odbudowanie Polski uważali za szczęśliwy przypadek, za dzieło jakiegoś
politycznego geniusza, gdyby Polska powstała na złość komuś, a nie musiała
powstać, wtedy nasza wiara w przyszłość mogła by być mniej absolutna. Ale
Polska powstała przede wszystkim dlatego, że w czasie rozbiorów zachowała, a
nawet pogłębiła swoją świadomość narodową i że dążyła do niepodległości. Gdy
załamała się sztuczna kombinacja międzynarodowa, która utrzymywała granice
rozbiorowe, odbudowanie Polski w tych lub innych granicach stało się
koniecznością. Jeżeli nasz naród w dobie tak długiej niewoli nie stracił wiary
w wyzwolenie, nie ma powodów, by podawać choćby w najlżejszą wątpliwość jego
trwałość.
Do pesymizmu
nie upoważniają bynajmniej dzieje stu kilkunastoletniej niewoli. Przypomnijmy
sobie w jakim stanie była Polska w epoce rozbiorów, jak biernie przyjmowała
Sasów obce rządy w Polsce, z jak słabą reakcją spotkał się pierwszy rozbiór
Polski. A zarazem przypomnijmy sobie stan świadomości narodowej i napięcie
uczucia narodowego w chwili wybuchu wielkiej wojny, w roku 1914. A gdy popatrzymy
w dawniejsze dzieje Polski, które powinny nam być równie bliskie, jak i wieki
ostatnie, to wtedy wiara w naród, w jego zdolności i żywotność, nabierze
jeszcze silniejszych podstaw.
Jeżeli się
rzuci okiem na całość dziejów Polski, to łatwo zauważyć, że Polska wcześniej
osiągała swą jedność państwową i bodaj dłużej ją utrzymywała, niż niejeden
potężny naród, o wyrobionej fizjognomii dziejowej. Do zjednoczenia prowincji
polskich pod jedną rzeczywistą władzą państwową, nie trzeba było długich i krwawych
wojen domowych, jak np. we Francji. Pamiętajmy o tym, że zjednoczenie Włoch
dokonało się dopiero w drugiej połowie XIX w. A dalej zwróćmy uwagę na
niezwykle ciężkie położenie Polski, na napór fali niemieckiej od zachodu i
konieczność ciągłych walk z najazdami ludów ze wschodu. Kto spojrzy na mapę
Polski, ten zrozumie, jak olbrzymie zadania spadły na nas. Dźwigaliśmy tak
wielki ciężar przeznaczeń dziejowych jakiego nie ma historia wielu innych
narodów.
Do niewiary
w naród nie skłania bynajmniej trzeźwa ocena naszej przeszłości. Ani też nie
możemy ulegać jakiemuś cierpiętnictwu narodowemu, które każe dopatrywać się w naszym
charakterze narodowym organicznej
niezdolności do życia państwowego, zasadniczego braku cnót politycznych. Ten
pesymizm był przejawem rozpaczy.
Warto
zwrócić jeszcze uwagę na jedną ważną okoliczność. Wiara w naród jest tym
silniejsza, im słabsza jest rola przeciwieństw klasowych. Mało kto jednak
podejmuje dziś z powodzeniem przebrzmiałą już filozofię Marksa, wedle której
dzieje ludzkości, to dzieje walk klasowych; według której nie ma żadnej
wspólnoty między kapitalistą a robotnikiem, choćby należeli oni do jednego
narodu. Przezwyciężenie tej doktryny sprzyja wzmocnieniu się i
rozpowszechnieniu wiary w naród. Fakt ten jest następstwem rozwoju dążności
ideologii narodowej, która przejawia się między innymi w spotęgowaniu uczucia
dumy narodowej. A można być dumnym tylko z tego w co się wierzy.
Romantyzm i pozytywizm. Wiara w naród, wspólna ludziom wszystkich kierunków i
temperamentów politycznych, może mieć niejednakowy praktyczny zasięg. Jedni są skłonni wierzyć w to, że naród ma
przed sobą nieograniczone możliwości, że potrafi dokonać cudów; drudzy bardziej
trzeźwi czy przyziemni, patrzą chłodno na rzeczywistość, lękają się nierealnych
planów. To przeciwieństwo istniało zawsze i wszędzie, bo odpowiada różnym typom
natury ludzkiej. U nas w dobie niewoli nabrało specjalne zabarwienie. Można by
je w pewnym sensie pojąć jako przeciwieństwo romantyzmu i pozytywizmu
politycznego.
Kierunek
narodowy zaraz w swych początkach przeciwstawił się pozytywizmowi, a raczej
atmosferze beznadziejności, która zapanowała w epoce pozytywizmu. Reakcja
przeciw pozytywizmowi, która przejawiała się w kierunku narodowym, była to
reakcja przeciw małości celów, przeciw lękowi, nie pozwalającemu wysuwać
wielkich idei w polityce narodowej. W artykule „Nasz patriotyzm” Popławski
pisze: „Przyszła Polska niepodległa jest dla mas koniecznym postulatem naszego
istnienia narodowego, więc nawet jest kierunkiem wiary, nie potrzebującym
uzasadnienia, wynikiem logicznego prawa przyrodzonego, pojmowanego nie w dawnym
metafizycznym, ale we współczesnym realnym jego znaczeniu”. Epoka pozytywizmu
nie znała artykułów wiary jako kierunek postulatów istnienia narodowego, jako
podstaw i celów działalności politycznej. Jednakże kierunek narodowy nie był
nawrotem do romantyzmu. Ogarnął całą rzeczywistość polską, poddał ją trzeźwej
ocenie. Nie upajał się pięknymi hasłami, wywieszanymi od święta. Poddał
krytycznej ocenie naszą przeszłość, wady naszego charakteru narodowego.
Postawił ideał „nowoczesnego Polaka” zdolnego do życia i walki w tych warunkach
dziejowych, w których znalazła się nowoczesna Polska. Roman Dmowski ubolewał
nad tym, że wielu ludziom przedstawia się kwestia polska jako kwestia raczej
literacka.
Kierunek
narodowy dokonał niejako syntezy między romantyzmem i pozytywizmem w polityce.
Połączył razem to, co było wielkiego w romantyzmie, z pierwiastkami
użytecznymi, które wniósł pozytywizm. W epoce niewoli wiara w naród, w jego
prawa i zdolność do niepodległego bytu, musiała mieć w sobie coś romantycznego.
Romantyzm uczył ducha ofiary, poświęcenia jednostki dla narodu. Ale
równocześnie trzeba było szeroko otworzyć oczy na rzeczywistość, brać świat
takim jaki jest. Dla odbudowy Polski trzeba było pracować na każdym kroku, nie
zaniedbywać najbardziej pospolitych wysiłków. I w tej nauce życia codziennego
kierunek narodowy zastosował idee pracy organicznej, nie widząc w tej pracy
ostatecznego celu, lecz narzędzie, jedno z narzędzi, które służą do osiągnięcia
tego właśnie celu.
Żywa postać idei narodowej. Chcemy ideę narodową mieć wolną od wszelakiej frazeologii,
rodzimej, lub narzuconej. W im wyraźniejszej ta idea rysuje się postaci, tym
lepszym jest drogowskazem w życiu narodu. Przedmiotem idei narodowej jest
naród, a ściślej mówiąc przedmiotem naszej idei jest naród polski, całość żywa,
w której tkwią jedne pierwiastki stałe, a drugie zmienne. Idea narodowa ma
zachowywać to, co jest w narodzie niezmiennego, co nadaje mu jego odrębność,
przekształcać pierwiastki zmienne, by podnieść wyżej poziom życia narodu, by
ugruntować jego wielkość.
Rozstrzygające
znaczenie ma moralna siła idei narodowej i jej zdolność do budzenia w człowieku
mocnych, bezwzględnych uczuć, do wydobywania z niego ducha bezinteresownej
służby i ofiary. Człowiek musi mieć świadomość, że służy czemuś wielkiemu, co
przerasta swą wielkością jego osobiste życie i jego osobiste wysiłki. W swej
pracy dla idei narodowej musi widzieć pracę dla dobra nieprzemijającego, dobra
wiecznego. Nie wszyscy jednakowo głęboko tę ideę odczują. U jednych zrodzi ona
ducha bohaterskiego, z innych zrobi porządnych, użytecznych członków narodu.
Ale wszyscy muszą się do niego odnosić z uczuciem, pokrewnym uczuciu
religijnemu; podstawowym elementem jest wspólna wiara w przeznaczenie dziejowe,
a nie wspólny interes traktowany materialistycznie.
Stosunek
jednostki do narodu nie może być oparty na umowie, na ocenie korzyści, które
przynosi wspólność narodowa. Nie wszystkie te pierwiastki, które tkwią w idei
narodowej, dadzą się sprowadzić do racjonalistycznej kalkulacji. Dla każdego z
nas idea jest czymś żywym, niewątpliwie człowiek oddany naprawdę tej idei,
wkłada w nią silniejszą lub słabszą treść uczuciową. Jednakże idea,
przesiąknięta jeszcze tymi nastrojami, jest czymś bardziej pierwotnym. Jest
materiałem, z którego powstaje w zetknięciu z życiem, w codziennym trudzie
narodu, idea narodowa w swej żywej postaci. Im ta idea zarysuje się
plastyczniej i wyraźniej, tym lepszy będzie miała wpływ wychowawczy.
Społeczeństwu, które z różnych przyczyn ma skłonność do bujania w obłokach, do
rządzenia się fantazją.
Dla nas
naród jest rzeczywistością, a idea narodowa wyrazem tej rzeczywistości. Ruchy
rewolucyjne, które zmierzają do utopijnych celów, mają swoje mity. Tak pewnego
rodzaju mitem stały się teorie Marksa, którym zaprzeczała rzeczywistość, ale
najlepiej odpowiadały one uczuciu nienawiści społecznej i to uczucie
podtrzymywało je u ich wyznawców.
Naród może
żyć i rozwijać się bez nierealnych doktryn, które maja treść mityczną.
Tutaj nasz
polski kierunek w niepodległym państwie nie potrzebuje uciekać od
rzeczywistości. Nie uwarzmy się za naród wybrany, nie wyznajemy śmiesznej wiary
w przewodnictwo całemu światu, nie twierdzimy, że nasz naród jest lepszy i
wyższy od innych narodów. Tym samym więc nasza idea narodowa jest wolna od tych
różnych irracjonalnych pierwiastków. W idei narodowej bardzo ważny jest
entuzjazm, który jest niezbędny do pokonania wielkich trudności i mobilizacji
wszystkich aktywnych sił narodu. Tylko entuzjazm może wydobyć naród ze stanu
marazmu, dokonać wielkiego poruszenia sumień, pobudzić twórcze wysiłki. Przy
niektórych chorobach woli, np.: paraliżu, trzeba pobudzić organizm do
jednorazowego wielkiego wstrząsu.
Podobnie jak
w życiu jednostki, tak i w życiu narodu zmieniają się nastroje. Naród przez
jakiś czas żyje w spokoju, graniczącym z biernością, a potem pod wpływem tych
czy innych wydarzeń wydobywa z siebie w zbiorowym entuzjazmie niezwykłą,
zdobywczą energię. Polskę nieraz ratował, niemal z nad brzegu przepaści, taki
entuzjastyczny wysiłek, który samolubów przeobrażał w ofiarników, a tchórzy w
bohaterów. Nikt chyba nie chce gasić tego entuzjazmu, lać zimnej wody na
twórczy zapał. Ale idea narodowa powinna
pobudzić do ciągłego, bezustannego wysiłku. Krótkimi porywami nie dokona
się dzisiaj wielkich rzeczy. I ta idea musi przed nami występować w tak żywej
postaci, by organizowała także i codzienne życie, by dawała podnietę dla
prowadzenia polityki, obliczonej na długie, bardzo długie lata.
Dynamizm idei narodowej. Stwierdziliśmy poprzednio, że naród zdobywał się na wielkie
wysiłki w obliczu grożących niebezpieczeństw. Gdy te niebezpieczeństwa minęły,
słabł entuzjazm. I obserwując przejawy naszego patriotyzmu dojdziemy do wniosku,
że ten patriotyzm przeważnie przejawiał się jako patriotyzm obronny; brak nam
bywało zdobywczego patriotyzmu.
Skąd to się
wzięło? Niewątpliwie odzywają w tym echa dawnej przeszłości. Ten obronny
charakter naszej psychiki zbiorowej umocnił się jeszcze bardziej w epoce
niewoli. I nie ma się czemu dziwić. Przemoc była tak wielka i nacisk zewnętrzny
tak potężny, że w wielu przypadkach trzeba się było ograniczać tylko do obrony
wiary, języka i narodowości, do biernego raczej oporu. Utrzymanie się na tej czy
innej placówce narodowej wymagało nieraz bohaterstwa. I tej psychice
odpowiadają słowa popularnej pieśni: „Nie damy ziemi, skąd nasz ród, nie damy
pogrześć mowy”. Dołączył się do tego ckliwy humanitaryzm, który w znacznej
mierze rozwinął się pod wpływem władzy żydowskiej. Bierność, niedbałość o
istotne interesy narodowe, podniósł on do znaczenia cnoty. Chwaliliśmy się tym,
że nikogo nie wynaradawiamy; co więcej Polacy występowali w roli wychowawców i
krzewicieli obcych narodowości. Czyż trudno znaleźć przykłady tego nawet w
dzisiejszych czasach.
Idea
narodowa wtedy jest godna tej nazwy, gdy ma charakter dynamiczny. To znaczy gdy
pobudza wszechstronny rozwój sił narodu. By usunąć przeszkody, które stoją na
drodze tego rozwoju, trzeba mieć ofensywnego ducha. Trzeba nie tylko bronić
Polskości, lecz i dokonywać dla niej
zdobyczy. Nawet gdy się ma czysto defensywne cele na oku, nieraz najlepszą
metodą jest uderzenie na przeciwnika. Dynamizm idei narodowej nie oznacza
niepohamowanej zachłanności, woli zbierania tego co cudze, nie licząc się z
moralnością i prawem. Dynamizm nie sprowadza się do czysto materialnej
zdobywczości. Podbojów można także dokonywać w dziedzinie ducha. W
szczególności dzisiejsza Polska jest w tym położeniu, że ma wewnątrz swych
granic ogromne pole ekspansji, ma się dopiero stać prawdziwym państwem
narodowym. Naród, w którego państwie krzyżują się różne obce wpływy, którego
ziemia jest terenem różnych odśrodkowych dążeń, nie może zajmować czysto
obronnej pozycji.
Nie możemy
zajmować czysto obronnej pozycji wtedy, gdy nasi sąsiedzi od zachodu i wschodu
organizują swoją zewnętrzną ekspansję. A w tych ich planach Polska zajmuje
bardzo poczesne miejsce.
Bo innym
dotrzymać kroku, musimy iść z całym rozpędem. Nie wolno cieszyć się spokojnie
różnymi postępami, o ile w układzie sił międzynarodowych inni robią większe
postępy.
Idea
narodowa musi być czynna, a nie bierna, twórcza w oparciu o przeszłość narodu,
a nie naśladowcza.