Myśl Narodowa

Jan Ludwik Popławski
Co to jest naród?
Dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek powinniśmy pojąć dokładnie znaczenie wyrazów naród i narodowość.
Otóż narodowością nazywamy właśnie siłę – spójnię wielką i niezwalczoną, a ludzi przez nią w jedność związanych nazywamy narodem.
Nie dość jednakże o tym ogólnie wiedzieć, trzeba się bliżej przypatrzeć, aby dopiero zrozumieć, dlaczego ta spójnia narodowości jest taka niespożyta.
Więc cóż nas Polaków przede wszystkim pomiędzy sobą łączy? Oczywiście każdy z nas bez wahania odpowie na to, że mowa. Ta nasza mowa rodzona, którą już dziecko maleńkie woła matki i mówi pacierz do Boga; ta nasza mowa przepiękna i tak rozmaita, szczodra, że wszystko nią wypowiedzieć można, cokolwiek przeleci przez myśl człowieka, albo mu serce poruszy. My, ludzie, nie jesteśmy do samotności stworzeni, lecz do wspólnego życia i rozwoju. Stąd uczuwamy i potrzebę konieczną i chęć porozumiewania się między sobą, aby żądać jedni od drugich pomocy, wskazówki, porady, aby wzajem wyświadczać sobie usługi i wreszcie dzielić się myślami, które nam przychodzą i uczuciem, które się w nas objawia. Ku temu wszystkiemu sposób podaje nam wspólność mowy. Zżywamy się snadnie z tymi, co nas zrozumieć mogą, a zachowujemy obojętność całkiem naturalną względem innych, co ani nas pojmą, ani na słowa nasze odpowiedzą. Więc tak mowa wspólna, czyli rodzinna, narodowa, przez zbliżenie nas z rodakami ułatwia nam zaspokajanie potrzeb życiowych, a następnie pracę nad doskonaleniem tych potrzeb, oświecaniem umysłu, wyrabianiem charakteru itd.
Ale to jeszcze nie wszystko. Potężny łącznik mowy rodzinnej polega nie tylko na tym, iż jest nam ona wszystkim niezbicie potrzebna, ale i na tym, że wszystkim stała się bardzo droga.
Może nie każdy uświadomił to sobie, ale tym niemniej każdy ją wielce kocha.
I jakże by inaczej być miało?
Kiedy w radości albo w strapieniu, z podziękowaniem albo modlitwą błagalną zwracamy się do Boga, czynimy to za pomocą słów mówionych lub pomyślanych tylko, lecz zawsze słów, wyrazów, które są z mowy naszej.
Kiedy piękności przyrody, zjawiska życiowe, okoliczności rozmaite budzą w nas wrażenia, uczucia, myśli, my, pragnący to bogactwo zachować w sobie, używamy do określenia wyrazów wziętych – z rodzinnej mowy.
Słowem wszystko, co człowiek przeżył, przemyślał, wypowiedziało się różnymi czasy w tej właśnie mowie i nie dziw, że przywiązanie ku niej sięga aż do dna duszy naszej – głęboko.
Kto był na obczyźnie i szczególniej przez czas dłuższy, ten wie doskonale, jakie wrażenie wywołuje zasłyszane gdzieś przypadkowo, pośród tłumu i gwaru – słowo polskie. Jakże nam wtedy rozgłośnie serce bije, jakżebyśmy pragnęli to słowo lotne uchwycić, zatrzymać, z miłością i czcią powitać.
O mowie rodzinnej narodów podbitych, zostających w niewoli, słusznie i mądrze powiedziano, że jest to klucz do otwarcia kiedyś więzienia. Byle się klucz ten szacowny w całości dochował, a sposobność wyjścia prędzej lub później, ale niechybnie się zdarzy.
Poza wspólnością mowy kojarzą nas jeszcze inne i również silne węzły. Wiemy wszyscy, jak wielka jest moc przyzwyczajenia i jak z tego powodu bliskim i drogim staje się nam zwyczaj, obyczaj.
Ten sposób życia, postępowania w pewnych okolicznościach rodzinnych, domowych, obchodzenia pewnych świąt i uroczystości, który wśród nas się przechował jeszcze z dziada pradziada, wydaje się nam przecież ponad inne dogodniejszy i milszy.
Swojsko i dobrze czujemy się między rodakami, których obyczaje są do naszych całkiem podobne, a obco i smutno w otoczeniu ludzi, mających na każdy wypadek życiowy obyczaj od naszego zupełnie inny.
Wspólność obyczaju to łącznik wielkiej wagi.
Dalej – wiąże nas, wszystkich Polaków, wspólność odziedziczonej po przodkach tradycji.
Cóż to znaczy tradycja? Jest to skarb doświadczeń, przekonań, uczuć i mądrości, skarb gromadzony pomału przez szereg pokoleń i wciąż podawany pokoleniom następnym.
Nazwa „tradycja” pochodzi od łacińskiego wyrazu, który oznacza: podawać.
W tradycji mieszczą się opowiadania z zamierzchłych dziejów narodu i wspomnienia o bohaterach jego, o rozgłośnych czynach i sławie. W tradycji odnajdujemy wskazania, jak się nasz naród w przebiegu wieków zapatrywał na różne sprawy, jak je odczuwał. Jak sobie poczynał w okolicznościach rozmaitych, co uważał za złe, co za dobre i sprawiedliwe. Tradycja przekazuje nam dziedzicznie jeszcze właściwości i pewne sposoby postępowania. I tak np. my Polacy, pomimo wielu wad naszych byliśmy zawsze waleczni w boju i gotowi dać życie za ojczyznę i szlachetną sprawę, stąd w tradycji naszej narodowej jest męstwo, szlachetność i nie szczędzenie własnego życia.
Wrogowie usiłują nas rozproszyć, rozdzielić, zniszczyć naszą wszechstronną spójnię, ale na próżno. Nie od wczoraj żyjemy społem, posiadamy za sobą długi szereg wydarzeń wspólnie przebytych, dzieje narodowe, historię.
Historia narodu tym od tradycji się różni, że poucza nas jeno o całkiem pewnych, stwierdzonych faktach, czyli wypadkach przeszłości, ukazuje nam, jaki był w danym czasie ogólny stan społeczeństwa itd. Ale obie z tradycją dopełniają się wzajem. Społeczeństwa ludzkie rozrastają się, rozwijają, dojrzewają stopniowo. Rozwój ich i dojrzewanie polega na powolnym częstokroć, lecz nieustannym ulepszaniu urządzeń i praw wspólnych, oraz na nabywaniu coraz większej oświaty. Wzrost oświaty postępuje tu równomiernie z pewnym wzmagającym się wyrobieniem ogółu i tworzy się w ten sposób kultura narodu.
Kultura zatem oznacza oświatę w połączeniu z wyrobieniem i podniesieniem wszystkich składników naszego wspólnego życia.
Żaden naród nie tworzy kultury swojej wyłącznie sam z siebie, z zasobów własnych, przeciwnie, korzysta z doświadczenia i nabytków sąsiadów, bierze od nich niejedno, ale to wszystko wzięte przerabia, przetwarza, w zastosowaniu do potrzeb swoich, warunków i charakteru. Następnie idąc dalej, ku rzeczom znanym dodaje inne, nowe, które już samodzielnie na tej podstawie stworzył i tak stopniowo buduje wspaniały gmach kultury.
Zgromadzenie czyli społeczeństwo ludzkie, które się na podobną, własną kulturę zdobyć nie umiało, przez to samo nie jest jeszcze narodem.
My, Polacy posiadamy kulturę własną i to niepoślednią, bo jedną ze świetniejszych w świecie. Mieliśmy uczonych po wszystkie wieki znakomitych, jak np. Kopernik, polityków i mężów stanu niezwykle mądrych, jak to: Modrzewski i Staszic, kaznodziejów-proroków natchnionych – Skargę, poetów-pieśniarzy, którym równych niewielu świat oglądał: Mickiewicza, Słowackiego, Krasińskiego.
Mamy i dziś całe zastępy uczonych, poetów, artystów malarzy i rzeźbiarzy, rozumnych i gorliwych działaczy społecznych itd. To jest kultura nasza starodawna i wciąż rosnąca w siłę, to bogactwo nasze.
Zbiegają się w jedno wszystkie łączniki wymienione tutaj kolejno, a tworzące niespożytość narodowości, wyliczyliśmy mowę, obyczaj, tradycję, wspólność dziejów, wreszcie kulturę. Przydajmy jeszcze, jako umocnienie ostateczne i uwieńczenie świadomość narodową.
Świadomość polega na dokładnym poczuciu i pojęciu, czym jesteśmy i czym się od innych różnimy, a także na zrozumieniu swoich zadań, obowiązków i interesów.
Społeczeństwo, które to wszystko posiadło i wyrobiło w sobie, jest niezaprzeczenie i w pełnym znaczeniu wyrazu – narodem, a jako taki, przetrwa ból i największą niedolę, lecz zetrzeć się i zniweczyć nie da i wynijdzie kiedyś z tych nieszczęść – znów do wolnego bytu. Żadna moc wroga nie wydrze narodowi mowy i obyczaju, zarówno jak nie odejmie głosu albo oddechu człowiekowi żywemu. Żadna moc nie odbierze tradycji, wspomnień dziejowych i kultury, bo te w nas tkwiące niezwyciężenie, jak pamięć, jak rozum, jak dusza w człowieku. Nikt nam Polakom nie weźmie świadomości tej naszej pełnej, bo wiemy, że jesteśmy narodem posiadającym po temu wszystkie dane, wiemy, żeśmy od innych odrębni, że różnimy się nieskończenie całą przeszłością, mową, tradycją, charakterem np. od Niemców lub Moskali. Wiemy nareszcie, iż stać nas hojnie na coraz dalszy rozwój sił i zdolności, że stąd zadania nasze w świecie są wielkie i wielkie, a oczywiste prawa nasze. Zrozumienie wspólnych nam wszystkich interesów narodowych i odpowiednich obowiązków naszych, mądra świadomość obywatelska stanowi jakby najwyższe ogniwo arcypotężnej spójni. A ta nas kojarzy do głębi, od rdzenia, aż do szczytu w przeszłości, teraźniejszości i na przyszłość daleką; imię jej, jak powiedziano już narodowość, trwałość i siła nadzwyczajne. Przez nią, przez tę moc, my, naród polski, dźwigamy się znów po tylu nieszczęściach, odradzamy się, rozrastamy i da Bóg, posiądziemy należną nam niepodległość i chwałę.

Jan Ludwik Popławski - Nasz patriotyzm i nasza taktyka


Używamy w mowie potocznej i w druku wyrazu „patriotyzm” w znaczeniu tak rozmaitym, stosujemy go tak dowolnie, że widocznie w samym pojmowaniu istoty patriotyzmu, charakteru jego i zadań znaczne zachodzą różnice nawet pomiędzy ludźmi należącymi do jednego kierunku politycznego, jeżeli nie do jednego stronnictwa.
 Dla nas istotę patriotyzmu, jak to niejednokrotnie zaznaczyliśmy, stanowi nie tylko żywe poczucie jedności, ale, i przede wszystkim, świadome dążenie do utrwalenia i rozwoju naszej odrębności, naszej indywidualności narodowej, a więc w działalności politycznej –„dążenie do najszerszego rozwoju sił narodowych, do postępu, prowadzącego za sobą pogłębienie treści i rozszerzenie zakresu życia narodowego”.
 W „Programie stronnictwa demokratyczno-narodowego” i w artykułach, wyjaśniających ten program, uzasadniliśmy szczegółowo nasze pojmowanie patriotyzmu i wypływające z niego wnioski polityczne.
 Pisaliśmy wówczas i dziś z naciskiem powtarzamy, że „sprowadzanie patriotyzmu jedynie do obrony przed wynarodowieniem, przed wyzuciem z tego, czego nam dotychczas nie wydarto, uważamy za kierunek szkodliwy, za karygodne obniżenie aspiracji narodowych, za abdykację z tego, co nam się należy, bo mamy w swym ustroju narodowym niespożytą siłę. Naród, który nie chce nic zdobyć, nic nowego w przyszłości stworzyć, który żadnych pożądań nie ma, ale redukuje swe aspiracje do zachowania tego, co posiada, musi się kurczyć i w końcu zginąć. Dlatego to walkę z wyższymi aspiracjami narodowymi uważamy za działanie, świadome lub nieświadome, na zgubę narodu, i ludzi je prowadzących, jako wrogów przyszłości narodowej, traktować musimy. Istotnie narodowe stanowisko musi polegać na dążeniu do tego, ażeby samoistny nasz dorobek cywilizacyjno-narodowy jak najbardziej powiększać, indywidualności naszej kulturalnej jak największą treść nadać i siłom narodowym jak najszersze pole działania otworzyć”.
 „Dla narodu, mającego żywe poczucie jedności i odrębności swych interesów, jedyną postacią bytu politycznego, mogącą go bezwzględnie uchronić od wynarodowienia i zapewnić mu samoistny rozwój polityczny, jest niezależność państwowa. Podział polityczny narodu rozkłada jego siły i obniża doniosłość jego pracy kulturalnej, a przynależność do obcego państwa, nawet na zasadzie autonomii oparta, nie tylko krępuje swobodę działalności politycznej, która oprócz interesu narodowego liczyć się w tych warunkach musi z interesem państwowym, ale bezpośrednio lub pośrednio powstrzymuje również swobodny rozwój życia narodowego w różnych dziedzinach. Dlatego to stronnictwo szczerze narodowe i rozumiejące, co stanowi istotę narodowego życia, nie tylko nie może się zrzekać dążenia do niepodległości politycznej, ale, uważając ją za warunek, przy którym jedynie jest możliwe rozwinięcie życia narodowego w całej pełni, musi osiągnięcie jej postawić, jako cel główny swoich usiłowań. Z naszego stanowiska, wszystko, co zbliża nas do tego celu, do niezależności politycznej, jest dobrem, wszystko zaś, co nas od niego oddala, jest złem – i to jest właściwa miara w rzeczach polityki narodowej”.
 Ale dążenie do niepodległości politycznej nie polega na ciągłym proklamowaniu tego hasła, na powtarzaniu go przy każdej sposobności, a czasem i bez powodu. Dla nas to dążenie jest takim logicznym, koniecznym wynikiem naszego pojmowania patriotyzmu, że po prostu nieraz dziwnym nam się wydaje żądanie zaznaczania lub nawet szczególnego podkreślania tego najważniejszego postulatu polityki prawdziwie narodowej, a tym bardziej uzasadniania go i tłumaczenia. Nie tylko dziwnym, ale nawet trochę podejrzanym wydać się może to zadanie, nasuwa bowiem przypuszczenie, że ludzie, domagający się, ażebyśmy im wciąż hasło odzyskania niepodległości głosili, chcą dźwiękiem powtarzanych słów zagłuszyć bezwiednie powstającą w ich duszy wątpliwość straszną, chcą żeby ich przekonywano, żeby w nich wmawiano to, w co wierzyć pragną. Albo może ich pojęcia polityczne są jeszcze tak pierwotne, że przypisują pewnym słowom cudowne, magiczne własności.
 Przyszła Polska niepodległa jest dla nas, jak już dawniej zaznaczyliśmy, koniecznym postulatem naszego istnienia narodowego, więcej nawet, jest artykułem wiary, nie potrzebującym uzasadnienia, wynikiem logicznym prawa przyrodzonego, pojmowanego nie w dawnym, metafizycznym, ale we współczesnym, realnym jego znaczeniu, i moglibyśmy powtórzyć z poetą, że nasza Polska jest nie tylko:

. . . . . . . . . . . . krajem,

Miejscem, mową, obyczajem,

Państwa skonem, albo zjawem,

Ale wiarą, ale prawem!

I takim artykułem wiary, taką konieczną realizacją, realizacją prawa przyrodzonego jest niepodległość Polski świadomie lub bezwiednie dla ogromnej większości społeczeństwa. Dwa miesiące temu pisaliśmy wyraźnie, że „gdybyśmy o możliwości urzeczywistnienia tego postulatu zwątpili, kwestia polska przestałaby istnieć, bo my przestalibyśmy być Polakami. Toteż nawet najgorliwsi ugodowcy i lojaliści przechowują w głębi duszy, często nieświadomie, przekonanie, że Polska kiedyś będzie, nie spodziewają się tylko, żeby ich oczy ujrzały chociaż w oddali mgliste zarysy ziemi, obiecanej”. Otóż dlatego właśnie, że ta wiara nasza jest tak prostą, tak konieczną, tak naturalną, nie obnosimy jej przykazań po rynkach i placach publicznych, nie wypisujemy na platformach politycznych, nie przypominamy przy każdej sposobności. I dlatego właśnie uzasadniać jej nie potrzebujemy wcale. Wszelkie zresztą uzasadnienie tego, co artykuł wiary stanowi, jest w gruncie rzeczy kompromisem, niezgodnym z jej istotą.
 Nie odczuwamy wcale kompromisów w praktyce politycznej. Właściwie działalność polityczna, nawet najbardziej skrajnych stronnictw, jest szeregiem kompromisów z wymaganiami rzeczywistości, przystosowań się do warunków istniejących. Kompromisami w tym szerokim, jedynie politycznym znaczeniu, są wszelkie programy minimalne. Ale takie kompromisy, które uznajemy i do których się przyznajemy, są po prostu liczeniem się z rzeczywistością, którą każda działalność polityczna, chociażby była w programie swym i zasadach najbardziej nieprzejednaną, uwzględnić musi.
 A ten fakt, że bierzemy za podstawę swej działalności istniejące warunki polityczne, że się wciąż z wymaganiami rzeczywistości liczymy, nie zmusza nas bynajmniej do takiego kompromisu, który kazałby nam się wyrzec dążenia do niepodległości lub przynajmniej przyznawaniu się do niego głośno. Nie zawieramy z nikim kompromisów formalnych, ugód albo umów, nie zajmujemy takiego stanowiska politycznego, które by nas zniewalało do przyjmowania jakichś zobowiązań, lub do liczenia się z jakimiś względami ubocznymi. Nie chcemy wcale zasilać werbunkiem bez wyboru szeregów naszego stronnictwa i nie poszukujemy sojuszników, ani nie powołujemy do wspólnego działania każdego, kto z nami iść chce, lecz przeciwnie, przyjmujemy do swych kadrów takich tylko, którzy wymaganiom naszym odpowiadają. Zresztą, gdyby nam chodziło o jednanie stronnictwu i jego programowi przyjaciół i zwolenników tytularnych, raczej szafowanie frazesami i hasłami szumnie brzmiącymi, niż wstrzemięźliwość w ich wygłaszaniu, byłoby pożądanym.
 Niejednokrotnie zresztą, gdy potrzeba zachodziła, wypowiadaliśmy nasz pogląd na sprawę niepodległości Polski stanowczo i wyraźnie. Ani przyjaciele nasi, ani przeciwnicy nie powinni mieć i nie mają, jeżeli są ludźmi dobrej wiary, żadnych wątpliwości w tym względzie. Po cóż zresztą chcielibyśmy przekonanie nasze ukrywać, skoro, jak już zaznaczyliśmy wyżej, nie ma takich względów i pobudek praktycznych, które by nas do milczenia lub szczególnej oględności w wyrażaniu naszych poglądów skłaniały. A nie znamy też takiej powagi, która by nam wstrzemięźliwość w tej sprawie narzucić mogła i my nikomu narzucić jej nie mamy prawa. Stronnictwo nasze nie tylko z zasad, ale i z organizacji swej jest prawdziwie demokratycznym i ci, co działalnością jego kierują lub w jego imieniu przemawiają, są wykonawcami i wyrazicielami opinii ogółu; komenda u nas idzie nie z góry, ale z dołu i to właśnie jest najlepszą rękojmią solidarnego działania grupy ludzi, którzy nie hołdują żadnej doktrynie, nie uznają żadnych dogmatów w polityce. A więc zarówno w tej sprawie, o której mówimy, jak i w każdej innej, tylko naszej komendy słuchać będziemy, nie zwracając uwagi na nawoływania luzaków naszego obozu, ani na prowokacyjne wykrzykniki naszych przeciwników.
 Gdyby o ten jeden zarzut wstrzemięźliwego zachowania się naszego w sprawie niepodległości Polski chodziło, łatwo byłoby położyć kres nieporozumieniu lub przynajmniej przerwać wszelkie z tego powodu rozprawy krótkim, stanowczym oświadczeniem. Ale tu chodzi o coś więcej, o zasadnicze różnice w pojmowaniu patriotyzmu, a nawet o całą naszą taktykę polityczną. Trzeba raz wreszcie rzecz tę wyjaśnić, chociażby wyjaśnienie szczere okazało się przykrym, bo chcąc stanowisko nasze zaznaczyć wyraźnie, nie możemy ani zdania swego łagodzić, ani słów dobierać.
 Są ludzie, dla których patriotyzm jest jakby zastawą uczty świątecznej, ludzie, których warunki życia, jak np. przebywanie w otoczeniu obcym, pozbawiają możności brania udziału w realnej pracy narodowej. Starzy te rzadkie chwile, w których, odrywając się od życia i zajęć codziennych, poświęcają kultowi sprawy narodowej, chcieliby opromienić blaskiem wielkich idei, ożywić szumem patetycznych wyrażeń; młodzi – w jaskrawości i dobitności frazesów pragną znaleźć ujście dla kipiącej w nich energii, której w pracy publicznej, w walce, wyładować nie mogą. Pojmujemy psychologię tych ludzi, pojmujemy, że pragną oni zagłuszyć swoją tęsknotę, ukoić niezadowolenie ze swej bezczynności obywatelskiej, że bezwiednie pragną zamaskować jałowość swego istnienia śmiałością aspiracji, bezwzględnością programów, jaskrawością wyrażeń. Nie dziwimy się wcale, że ci, dla których patriotyzm jest przeważnie nastrojem odświętnym, chcą mu nadać blask i żywość barw, chcą żeby rozbrzmiewał gwarem wielkich słów, przemawiał do wyobraźni nagromadzeniem efektów, chociażby trochę teatralnych, chociażby niezbyt starannie dobranych. Oni oddają się sprawie narodowej niemal zawsze w nastroju uroczystym obchodów, w podnieceniu świątecznym zebrań wspólnych, kiedy nerwy są napięte, wyobraźnie rozkołysane, uczucia podrażnione.
 Tacy ludzie są nie tylko na wychodźstwie, ale i w kraju, ci ostatni zazwyczaj do żadnej roboty praktycznej niezdolni z rozmaitych powodów, albo tak pochłonięci swymi zajęciami zawodowymi, że tylko liczone chwile odpoczynku poświęcać mogą – nie działalności politycznej, ale myśleniu lub rozprawianiu o polityce. Ludzie znużeni pracą mechaniczną, a taką jest często tzw. praca inteligentna, wyczerpani nerwowo, potrzebują zawsze silnych wrażeń i szukają ich w tych dziedzinach życia, do których usposobienie ich pociąga.
 Tymczasem dla nas, nie tylko dla tych, którzy wyłącznie działalności politycznej się oddali, lecz i dla tych, którzy systematycznie jej poświęcają czas wolny od zajęć codziennych – patriotyzm jest robotą powszednią, powinnością obywatelską, wprawdzie dobrowolną, często jednak uciążliwą, służbą zawsze ofiarną, nieraz jednak przykrą. My w swej robocie liczyć się musimy z wymaganiami rzeczywistości, z jej potrzebami palącymi, z jej niedomaganiami i brakami, którym trzeba zaradzić, z jej wciąż rodzącymi się i zmieniającymi się aspiracjami, które trzeba zaspakajać, krzepić i podniecać, wyjaśniać i organizować, lub hamować i tępić. W natłoku różnorodnych objawów życia, w powikłanym splocie spraw wielkich i drobnych, w rosnącej wciąż ciżbie zadań praktycznych, nie zawsze mamy nawet czas i możność zorientować się należycie, urządzić podział i wymiar pracy.
 Nie mamy dogmatów, które by wszelkie wątpliwości rozstrzygały, nie mamy przepisów na środki i sposoby działania, nawet wbrew wymaganiom życia, nawet wbrew jego logice. Musimy wszystko sami sobie wyjaśniać i innym tłumaczyć, musimy zapisywać i komentować pośpiesznie ruchliwe falowanie życia narodowego. Brak nam czasu i ochoty do zajmowania się chociażby najważniejszymi zagadnieniami programowymi, jeżeli nie mają one na razie znaczenia praktycznego, jeżeli bezpośrednio lub pośrednio nie dotykają naszych zadań najpilniejszych. Mamy tyle wątpliwości, które trzeba rozstrzygnąć lub przynajmniej wyjaśnić sobie i sformułować, nie możemy więc i nie będziemy zajmować się powtarzaniem i uzasadnianiem tego, co żadnej wątpliwości nie budzi. Podnoszenie ducha, zapalanie umysłów, rozgrzewanie serc – znamy, ach, doskonale znamy te wszystkie wytarte, oklepane ogólniki, te złudzenia naiwności politycznej. Nasz patriotyzm zdrowy jest i silny i obejdzie się bez tych środków podniecających; pozostawiamy je bez pretensji tym, którzy sztucznego podniecenia potrzebują.
 Takie podniecanie patriotyzmu, który powinien być wynikiem naturalnym poczucia odrębności i uświadomienia indywidualności narodowej, jak również uzasadnienie tego, co uzasadnienia nie potrzebuje, co tkwi w każdej duszy polskiej, nawet lojalizmem znieprawionej, wreszcie małoduszne usprawiedliwianie naszego prawa do życia naciąganymi argumentami z dziedziny etyki i historiozofii – jest, zdaniem naszym, czymś gorszym nawet od kompromisów, od ostrożnego i nieszczerego dyplomatyzowania.
 W najlepszym zamiarze, w celu odparcia potwarzy i fałszów historycznych, podjęto pracę wykazania, że nasza sprawa narodowa nie tylko nie stoi w sprzeczności z ogólnoludzkimi ideałami postępu etycznego i społecznego, ale, przeciwnie, jest pracą dla nich i walką o nie. Były te usiłowania niewątpliwie potrzebne i pożyteczne, chociaż nadawany im nieraz ton rehabilitacji przeszłości dotkliwie mógł urażać dumę narodową. Niestety jednak, rychło te usiłowania przekroczyły właściwy sobie zakres rozpraw publicystyczno-historycznych, stały się doktryną polityczną, ba, nawet zasadą programową. Wytworzył się i znalazł zwolenników pogląd, że nasze dzieje porozbiorowe, a nawet ostatnia doba dziejów przedrozbiorowych, są w gruncie rzeczy jednym dążeniem do urzeczywistnienia ideałów postępu społecznego, że nasze spiski i powstania nie były naturalnymi odruchami organizmu narodowego, pragnącego żyć i rozwijać się, ale wcieleniami coraz to wyższymi idei humanitarno-demokratycznych. Chcąc ten pogląd uzasadnić, pokrajano cały okres ostatni naszych dziejów i z dobranych kawałków zszywano na nowo. Mianowano po śmierci przedstawicielami idei demokratycznych i postępowych ludzi, którym się o tym za życia nie śniło. Stworzono cały legion pośmiertnych demokratów, a nawet socjalistów. Pasowano na bohaterów tych polityków i wodzów, w których słowach lub działalności dało się wykryć dążenia demokratyczne, a usuwano do ostatnich szeregów tych, których imiona pamięć ludu przechowała, których głos ludu, najwyższa w tych sprawach instancja, bohaterami okrzyknął. Apoteozowano Kościuszkę nie za największy czyn jego życia, za to, że zrywając się do rozpaczliwego boju, ocalił najwyższe dobro – cześć narodu, ale za sukmanę pod Racławicami, za mdły uniwersał połaniecki, za przyjaźń z Lafayettem i Washingtonem, a nawet za republikańską nieufność do Napoleona.
 A robiło się to i do dziś dnia robi w dobie krytycyzmu sceptycznego i drobiazgowego. Kiedy ten krytycyzm tak powszechny podgryzie kilka szczegółów, fałszywie przedstawionych, wali się cała teza, że nasza sprawa narodowa jest dążeniem do urzeczywistnienia ideałów postępu społecznego. Ludzie zaś, którzy tezę tę przyjęli, którzy na tej historiozofii osnuli swoje przekonania polityczne, stają się rozczarowanymi pesymistami.
 Ta humanitarne postępowa rehabilitacja patriotyzmu jest dlatego szkodliwszą, niż wszelkie kompromisy, że mąci naszą myśl polityczną i znieprawia nasze uczucie narodowe. Zahipnotyzowani tą szczególną historiozofią nie zwracają uwagi na najdonioślejsze nieraz objawy życia narodowego, jeżeli te nie dają się wtłoczyć w gotowy schemat, nie rozumieją ich znaczenia. Nie omylimy się z pewnością, twierdząc, że w kołach demokratyczno-postępowych nie oceniono u nas należycie w czasie właściwym, i dzisiaj nie pojmują, olbrzymiej doniosłości ruchu ludowego, który się wszczął w zaborze pruskim pod wpływem tzw. Kulturkampfu. Bo cóż miał na pozór wspólnego z postępem społecznym ten ruch katolicko-klerykalny, któremu przewodzili księża i szlachcice? Czy i dziś wielu ludzi z naszej inteligencji zdaje sobie sprawę, że ten ruch zbudził do życia zamierającą dzielnicę, że wytworzył miliony obywateli Polaków, że nawet rozszerzył nasze dzierżawy narodowe, bo odzyskał dla Polski Śląsk górny, czego nie mogła dokonać Rzeczpospolita w najświetniejszej dobie swego rozwoju? Jest to jeden z najważniejszych wypadków naszych dziejów porozbiorowych, a my w rozprawach ustnych i pisanych, poświęconych dowodzeniu, że idea polska nie stoi w sprzeczności z ideą postępu społecznego, przechodzimy nad nią lekceważąco do porządku dziennego historiozoficznych majaczeń.
 Można by wyliczyć sporo innych objawów życia, w których wytryskują nowe źródła siły narodowej, a które my lekceważymy, bo nie pasują do szablonu popularnego.
 Nie zaprzeczamy bynajmniej – i z naciskiem to zaznaczamy – że istnieje łączność między naszą sprawą narodową a sprawą postępu społecznego, tj. dążeniem do reformy stosunków społecznych, że obrona naszych praw narodowych jest zarazem obroną zasad ludzkości i sprawiedliwości. Występujemy tylko przeciw przeinaczaniu właściwego znaczenia tego związku, przeciw nadawaniu mu charakteru doktryny, uzależniającej naszą sprawę narodową od sprawy postępu społecznego. W pojmowaniu bowiem wulgarnym ta doktryna wyraża się tak: nasza sprawa jest słuszną dlatego, że jest jednocześnie walką, mającą na celu tryumf idei humanitarnych i demokratycznych. A gdyby tak nie było, czy nasza sprawa stałaby się mniej słuszną? Każdy naród, o ile ma świadomość swej indywidualności, a nawet tylko poczucie swej odrębności, ma prawo do samodzielnego życia, do swobodnego rozwoju. Chociażby nasze walki o niepodległość, nasze dążenia narodowe nie miały nic wspólnego z zasadami demokratycznymi i ideami humanitarnymi, z postępem społecznym, sprawa nasza byłaby równie jak dziś dobrą, prawo nasze równie świętym.
 Chcemy żyć i rozwijać swoją indywidualność narodową i ta świadoma wola jest naszym prawem najwyższym, prawem przyrodzonym, podstawą naszego patriotyzmu. Legitymowanie tego patriotyzmu, wynajdywanie mu koligacji ideowych, poniża jego godność. Mamy tyle wiary w przyszłość, tyle siły w sobie i tyle dumy, że nie potrzebujemy wywodzić prawa do życia zasługami przeszłości, ani solidaryzowaniem naszej sprawy chociażby z najwznioślejszymi dążeniami ducha ludzkiego, ani powoływaniem się na wielkie idee i wygłaszaniem szumnie brzmiących frazesów.
 Te ostatnie nie znalazłyby wcale posłuchu tam, gdzie go przede wszystkim mieć chcemy. Ci robotnicy sprawy narodowej, którzy dla niej na gruncie realnym pracują – mówimy tu zwłaszcza o inteligencji w zaborze rosyjskim – są dziećmi epoki krytycyzmu i pesymizmu. „Urodzeni w niewoli, okuci w powiciu”, wychowani w warunkach niezmiernie ciężkich, przyzwyczajeni liczyć się z nimi nawet w słowie, nawet w myśli, zahartowani w zapasach drobiazgowych a przykrych, w codziennej walce o sprawy powszednie, ci ludzie wyrobić w sobie musieli trzeźwość poglądów i powściągliwość w mowie. Trzeba ich brać takimi, jakimi są, ze wszystkimi ich wadami i zaletami, i ze wszystkimi właściwościami, z niewzruszoną powagą litewską lub z szyderczym sceptycyzmem warszawskim. Ależ oni po prostu by nas wyśmiali, gdybyśmy do nich przemawiali z uroczystą retoryką obchodów narodowych, z przechowywanym święcie na wychodźstwie, ale zapomnianym w kraju patosem romantyzmu przedpowstaniowego, lub z naiwnie doktrynerską frazeologią zebrań i zjazdów młodzieży. Ależ oni oburzyliby się, gdybyśmy ich, poświęcających pracy obywatelskiej odkradane od zajęć obowiązkowych chwile, żądających od nas wskazań praktycznych i informacji, wyjaśnienia im objawów i prądów życia narodowego, zadań jego i potrzeb – gdybyśmy ich karmili produkcją wczasów patriotycznych, wzniosłą i idealną, ale zbytkowną w porównaniu z ich robotą.

Nasza taktyka stosować się musi do warunków, w których działamy, do poglądów i usposobień ludzi, dla których jest przeznaczoną. Zmieniać się mogą jej szczegóły, zmienić się może nawet cała metoda działania, ale tylko w miarę istotnej potrzeby, nie zaś pod wpływem poglądów, których nie podzielamy. I z nas niejednego skłonności osobiste pociągają w kierunku zbaczającym z wytkniętego toru, utrzymuje nas jednak zawsze na nim poczucie solidarności i karności zbiorowej.
 Nasza praca patriotyczna nie jest ani poświęcaniem się bohaterskim dla sprawy narodowej, ani dyletanckim bujaniem po idealnych jej wyżynach, ale jest twardą i ciężką służbą, powinnością dobrowolnie na siebie nakładaną. Nie ma nikogo ze stojących poza nami, kto by miał prawo żądać od nas zdawania sprawy z tej służby, nie ma takiej powagi w społeczeństwie całym, która by miała prawo nauczać nas, jak spełniać te powinność należy i krytykować naszą działalność.
 Do krytyki mieliby pewne prawo socjaliści, bo oni po swojemu, ale gorliwie w dziedzinie politycznej pracują. Wyłączając się jednak systematycznie z solidarności w sprawach narodowych, zasklepiając się w wyłączności partyjnej, nie mogą wydać sądu obiektywnego o innych kierunkach politycznych, zwłaszcza o tych, których współzawodnictwa się obawiają.
 Od pokrewnych nam zasadami, a poniekąd i metodą działalności stronnictw ludowych w Galicji, a zwłaszcza w zaborze pruskim, otrzymywaliśmy nieraz pochlebne nad zasługę naszą słowa uznania. Są niewątpliwie między nami a nimi nieraz znaczne różnice w poglądach lub sprawach taktyki, ale te różnice wynikają przede wszystkim z odmiennych warunków działania.
 Wreszcie są ludzie, przeważnie na wychodźstwie, należący do starszego od nas pokolenia, którzy solidaryzują się z ogólnym dążeniem naszej pracy narodowej i w miarę możności biorą w niej udział, chociaż, w innych warunkach do działalności publicznej zaprawieni, inne nieraz mają zdanie w rzeczach taktycznych, czasem nawet inne poglądy na różne sprawy. Ale ci ludzie długim życiem, poświęconym sprawie publicznej, rozmyślaniami poważnymi o niej, nagromadzonym zasobem doświadczeń wyrobili w sobie największą cnotę polityczną – wyrozumiałość. Ta wyrozumiałość nie jest pobłażliwością, ale jest zrozumieniem, że do warunków i usposobienia ludzi stosować się muszą metody działania, że ci, którzy robotę prowadzą, lepiej wiedzą czego im potrzeba, niż ci, którzy się jej z oddali przypatrują.
 Poza tym, któż inny może udzielać nam rad? Czy ci, którzy z pobudek praktycznych lub zasadniczych są działalności naszej przeciwni? Czy ci dyletanci polityczni, którzy rozprawiają po akademicku o sprawie narodowej, maskując jaskrawością frazesów swoją tchórzliwość lub nieudolność. Czy ci, którzy raz w życiu, wystawiwszy na hazard życie za sprawę narodową, od lat trzydziestu kilku „umierają za Polskę po Dreznach i Rzymach”, po Paryżach i Zurychach – na obchodach narodowych i sądzą, że młodzieńcze porywy bohaterskie, że lata na tułactwie spędzone, lub chociażby wreszcie ofiarność pieniężna na rzeczy publiczne dają im dostateczne prawo do wyrokowania o sprawach krajowych, wyrokowania na podstawie dorywczych i naiwnych lub czasem nawet niesumiennych informacji? Nie chcemy ubliżyć nikomu i nie chcemy się chwalić, ale raz przecie powiedzieć musimy, że nasza praca nie jest mniej wartą od waszej, że, przeciwnie, zrównoważy ona na szali sprawiedliwego sądu wasze zasługi i poświęcenie. W naszych szeregach nie brak przecie ludzi, liczących dziesięć i więcej lat tej pracy szarej i drobiazgowej, pracy bezimiennej, a więc nie dającej nawet zadowolenia ambicji, pracy, w której rezultatach, w przyszłości dopiero mogących być ocenionymi, niknie zasługa osobista, pracy wciąż zagrożonej i okupywanej nieraz ofiarami, znacznie przewyższającymi skromne jej wyniki, pracy, która wymaga takiego naprężenia woli, że rwą się w niej nerwy, mocne jak postronki, że tylko żelazne natury dłuższy czas wytrzymać w niej mogą, a słabsze szybko wyczerpuje lub łamie, pracy wreszcie, nie opromienionej urokiem bohaterstwa. Może to prawda, że oni takiej pracy nie znali, nie prowadzili jej przez czas dłuższy w warunkach podobnych. My czujemy – a to jest dla nas najlepsze kryterium w tej sprawie – że niejeden, zmęczony i zdenerwowany nadmiernym wysiłkiem, wolałby raczej iść w ofiarnym porywie pod kule wroga lub na męczeństwo, niż zaprzęgać się na długie lata do tej katorgi działalności nielegalnej, która powoli, ale nieubłaganie zjada jego zdrowie, siły, żywość uczuć, lotność umysłu. I nikt, kto dobrowolnej roboty naszej nie zna, kto nie brał w niej udziału, nie ma prawa powiedzieć, że ona mniej warta moralnie, niż kilka miesięcy wojaczki partyzanckiej, niż lata tułactwa lub nawet przymusowego męczeństwa. A więc nikt nie ma prawa uczyć nas patriotyzmu i wskazywać nam najlepszych, zdaniem jego, sposobów prowadzenia sprawy narodowej.
 A bodaj nawet czy w czasie właściwym, w warunkach, w jakich się wytworzyły, były one najlepszymi? My coś o tym powiedzieć byśmy mogli, bośmy z reakcją przeciw nim walczyli. Ale, przypuściwszy, że były wtedy najlepszymi, to właśnie dlatego nie mogą być odpowiednie w zastosowaniu do innych czasów i innych ludzi. Rozumiemy, że ludzie, którzy do nich przywykli, którzy ich skuteczność widzieli, mogą mieć dla nich słabość usprawiedliwioną. My jednak, którzy za swoją robotę bierzemy na siebie całą odpowiedzialność, nie tylko formalną, ale i moralną, chcemy mieć zupełną swobodę myśli i działania, zasad i taktyki.
 Mamy zresztą przed oczami przykład pouczający. Od trzydziestu blisko lat stosowano w praktyce w Galicji patriotyzm jaskrawy, patriotyzm odświętny, patriotyzm wielkich frazesów. I oto dziś nigdzie może poczucie narodowe nie jest tak słabe, nigdzie może myśl polityczna polska nie jest tak przesiąkniętą sceptycyzmem, tak skłonną do rezygnacji, do kompromisów, nawet do zaprzaństwa. Powiedzą, że to skutek propagandy stańczyków, skutek polityki ugodowej. Ale stańczycy, mając rządy kraju w ręku, nigdy nie mieli wpływu na opinię szerokich warstw społeczeństwa, a właśnie ten upadek ducha narodowego, ta rezygnacja polityczna najwyraźniej występują w warstwach społecznych, które uchodziły za prawdziwie patriotyczne, mianowicie w inteligencji i mieszczaństwie. Socjalistyczny „Naprzód” miał odwagę zaznaczyć i każdy, kto się z tą warstwą styka, musi to spostrzeżenie potwierdzić, że wśród mieszczaństwa galicyjskiego coraz jawniej występuje pewnego rodzaju ciążenie ku Rosji, nie mające jednak nic wspólnego z doktrynerstwem ugodowym, poziome w swych pobudkach, grubo utylitarne, godzące się wybornie z patriotyzmem formalnym. A propaganda ks. Stojałowskiego, której zdemaskowanie nie zachwiało w znacznym stopniu popularności jego wśród chłopów, nawet chłopów krakowskich, z tradycji żywej pamiętających Racławice i Kościuszkę!
 Dużo trzeba by powiedzieć o przyczynach tego smutnego objawu, w każdym razie fakt sam dowodzi, że jaskrawość patriotyzmu nie jest rękojmią jego siły i szczerości, że szafowanie szumnymi frazesami i wielkimi hasłami nie zabezpiecza społeczeństwa od upadku ducha, od prostracji, od znikczemnienia uczuć narodowych.

Jan Ludwik Popławski (1854-1908), publicysta i działacz polityczny, jeden z twórców obozu narodowo-demokratycznego. Urodził się 17 stycznia 1854 r. w Bystrzejowicach koło Lublina. W czasie studiów na Uniwersytecie Warszawskim zaangażował się w działalność konspiracyjną, za co był przez władze rosyjskie kilkakrotnie aresztowany, a wreszcie zesłany w głąb Rosji (1878). Działalność polityczną wznowił w 1882 r. W 1886 r. założył pismo „Głos”. W 1894 r. wziął udział w manifestacji z okazji setnej rocznicy powstania kościuszkowskiego, za co został aresztowany i na kilka miesięcy wtrącony do cytadeli. Po zwolnieniu za kaucją Popławski przeniósł się do Lwowa. W latach 90. związał się z nurtem narodowo-demokratycznym: współredagował „Przegląd Wszechpolski” i czasopismo „Polak”, należał do twórców Ligi Narodowej i Stronnictwa Demokratyczno-Narodowego. Jego publicystyka wywarła bardzo duży wpływ na kształtowanie się ideowego oblicza endecji. Zmarł 12 marca 1908 r. w Warszawie. Najważniejsze pisma polityczne Popławskiego ukazały się w 1910 r. w dwutomowej edycji, w tym też roku wydano jego szkice literackie i naukowe.
Artykuł Nasz patriotyzm i nasza taktyka ukazał się w „Przeglądzie Wszechpolskim”, nr 5, 1899.


ROMAN DMOWSKI

 Kościół, Naród i Państwo

 I.  WOLNOMULARSTWO W WALCE Z KOŚCIOŁEM I RELIGIĄ


Zagadnienie roli Kościoła w życiu państw i ludów przybierało rozmaitą, czasami bardzo ostrą postać w różnych okresach dziejów średniowiecznych i nowożytnych. W najtrudniejszą wszakże i najniebezpieczniejszą fazę weszło ono, zaczynając od wieku XVIII, kiedy, postawiono znak zapytania nad rolą nie już Kościoła, ale religii w życiu jednostki, rodziny i narodu.Okres dziejów, który się rozpoczął w wieku XVIII, a dziś dobiega swego końca, postawił sobie za zadanie uczynić celem wszystkich zabiegów i wysiłków ludzkich jednostkę i jej szczęście, ma się rozumieć, na ziemi; to szczęście zaś pojął, jako możliwie największą sumę przyjemności. Zapanowało dążenie do zdobycia dla jednostki jak największych praw przy jak najmniejszych obowiązkach, do możliwego usunięcia z jej drogi wszystkiego, co ją krępuje w używaniu życia. Najsilniejszy w tym względzie hamulec widziano, nie bez słuszności zresztą, w religii, i zniszczenie tego hamulca stało się jednym z głównych celów wieku XIX. Zjawisko walki z religią w tym okresie jest wcale skomplikowane i ma różne strony, zasługujące na bliższy rozbiór tam, ma się rozumieć, gdzie jest na to miejsce; istota wszakże jego tkwi w dążeniu do uwolnienia jednostki ludzkiej od więzów, krępujących jej swobodę, przeszkadzających jej żyć pełnym, jak rozumiano, życiem.
 Nie zmienia prawdziwości tego twierdzenia fakt konfliktu między religią a nauką, konfliktu, który w tej walce ogromną rolę odegra, a którego ostrość wynikała z jednej strony ze zbytnich nadziei, pokładanych na naukę, z oczekiwania, że rozstrzygnie ona człowiekowi wszystkie zagadki bytu, z drugiej zaś - z mylnego pojmowania przez wielu obrońców religii ich zadań, z wkraczania ich w dziedzinę dostępną dla umysłu ludzkiego, dla badań naukowych, i przeciwstawiania tradycji religijnej nie doktrynom i ,lekkomyślnym teoriom, ale utrzymującym najsurowszą krytykę wynikom badań.
 I tu chodziło o wyzwolenie z wszelkich więzów jednostki, jej umysłu, i nie tylko umysłu, bo zdobywano dla niej swobodę nie tylko w pojmowaniu wszelkich zagadnień, ale i w szerzeniu swych poglądów, bez względu na ich wartość umysłową i moralną. Mamy dziś półtora wieku doświadczenia, które nam ten ostatni okres dziejów przyniósł, widzimy czekające na gruntowną ocenę wyniki jego dążeń, ci wreszcie z pośród nas, którzy starają się i umieją jako tako myśleć, mają przed swymi oczami w sprawach religii i Kościoła zagadnienia, które dla ojców naszych z przed kilku pokoleń wcale nie istniały.

Do rozwiązania tych zagadnień trzeba przystąpić, przystąpić tak, jak to dzisiejsza doba nakazuje, opierając się na pogłębionym przez badania naukowe rozumieniu dziejów i na całym, o ile to możliwe, zapasie doświadczenia ostatnich czasów. Jest to wielkie zadanie i wielka a różnostronna praca, do której wykonania wiele potrzeba sił ludzkich i wiele czasu.
 Nie zawsze istota danego w dziedzinie społecznej zjawiska pozostaje w ścisłym związku z jego głównym źródłem. Gdy idzie o źródła walki z religią, trwającej od połowy XVIII wieku po dni dzisiejsze, to mogą one być tylko wówczas w pełni wyjaśnione, gdy dostatecznie ścisłe badania należycie wyjaśnią charakter i rolę organizacji wolnomularskiej. Bo gdy wielu rzeczy o działaniach masonerii nie wiemy, gdy o wielu wnioskujemy - drogą zestawienia faktów - z całą pewnością, nie posiadamy wszakże na poparcie naszych wniosków dowodów, zdolnych przekonać najciemniejszych nawet ludzi, to kierownictwo lóż wolnomularskich w walce z religią jest dowiedzione przez ogłoszone w różnych krajach, głównie we Francji, oficjalne tychże lóż dokumenty.
 Walka przeciw religii w skrajnej, brutalnej postaci rozwinęła się właściwie tylko w krajach katolickich. Dokumenty też, o których mowa, odnoszą się na ogół do nich i wychodzą z odłamu masonerii, zwanego Wielkim Wschodem, a będącego kreacją francuską i rozpowszechnionego głównie w krajach łacińskich. Jest to walka zwrócona bezpośrednio przeciw Kościołowi Rzymskiemu i, jako taka, jest ona niejako dalszym ciągiem Reformacji. Wielki Wschód stanowi tylko odłam powszechnego wolnomularstwa, którego główny związek, istniejący na podstawach, ustalonych w Anglii w początku XVIII wieku, działa we wszystkich krajach, ale szczególnie jest potężny w protestanckich, z Anglią i Ameryką na czele. Jak świadczą fakty, nie poszedł on na walkę z kościołami i sektami protestanckimi, ale działa wewnątrz nich przez duchowieństwo protestanckie znajdujące się w ogromnej liczbie w jego szeregach, działa z takim skutkiem, że dziś społeczeństwa protestanckie znakomicie górują swą bezreligijnością nad katolickimi. Górują w dwóch kierunkach: liczbą ludzi, nie uznających potrzeby religii w ogóle, i samym charakterem wyznań protestanckich, które tracą szybko resztki ducha religijnego i stają się bezduszną formą. Fakty również świadczą, że loże tego związku, działające w krajach katolickich, usiłują często stosować względem religii te same metody postępowania, co w protestanckich, to znaczy nie wypowiadać Kościołowi walki otwartej, jeno oddziaływać nań od wewnątrz, uzyskiwać wpływ na społeczność katolicką, na duchowieństwo i nawet na wyższą hierarchię kościelną.
 Nie trzeba zapominać, że wschodnie kościoły chrześcijańskie na ogół nie miały dość silnej organizacji, pozwalającej im na istnienie niezależne od państwa, że najpotężniejsze w ostatnich czasach państwo chrześcijańskie na Wschodzie, Rosja, uczyniła kościół departamentem machiny państwowej i narzędziem w rękach rządu; że jednym z głównych dzieł Reformacji na Zachodzie było upaństwowienie religii, ścisłe uzależnienie Kościoła od władzy państwowej; że jedyną potężną organizacją chrystianizmu, niezależną w swej istocie od władz świeckich i od polityki państw, jest Kościół Rzymskokatolicki. Zrozumiałą tedy jest rzeczą, że ten Kościół stał się głównym celem ataków masonerii: raz jako potężna organizacja, stojąca na drodze tym, którzy dążą do niepodzielnego panowania w świecie; po wtóre, jako instytucja niezależna, jedynie zdolna - o ile, ma się rozumieć, jej kierownicy pozostają wierni jej zasadom - do organizowania życia religijnego ludów bez ingerencji podkopujących podstawy religii i rozkładających jej ducha interesów polityki świeckiej, nie mającej często ze sprawami religii nic wspólnego.
 Wynikiem walki przeciw religii, ataków na nią od zewnątrz, jak to się przeważnie działo w krajach katolickich, i rozkładania jej na wewnątrz, jak w krajach protestanckich, było odpadanie od Kościoła lub przynajmniej zobojętnienie religijne coraz liczniejszych jednostek, z początku głównie w warstwie inteligentnej, później, na skutek propagandy socjalistycznej, wśród robotników przemysłowych, wreszcie nawet wśród ludności wiejskiej, co zwłaszcza we Francji przybrało szerokie rozmiary.
 Zrazu ruch przeciwreligijny ogarniał prawie wyłącznie mężczyzn: kobiety, jako na ogół konserwatywniejsze, mało mu ulegały. Często najzajadlejsi wrogowie religii mieli żony, odznaczające się wielką gorliwością religijną i religijnie wychowujące dzieci. Były więc liczne jednostki, stojące poza religijnym życiem, ale rodziny pozostawały religijnymi. Z czasem wszakże wpływy wrogie religii zaczęły oddziaływać i na kobiety. Zaczęła rosnąć liczba kobiet religijnie obojętnych lub nawet wypierających się religii, a tym samym mnożyły się rodziny, wychowujące dzieci bez religii, lub w formalnym tylko, bezdusznym do niej stosunku.
 W ostatnich dziesięcioleciach na czoło życia naszej cywilizacji wysunęły się społeczeństwa protestanckie, mianowicie anglosaskie. Spychając Francję na plan drugi, Anglia i Ameryka, coraz mniej pierwsza, a coraz więcej druga, zaczęły nadawać ton światu. Jak dawniej Francja, tak one dziś szerzą wśród innych społeczeństw swoje zasady, swój stosunek do zagadnień życia, swoje metody w zmaganiu się z nimi, swoje upodobania i rozrywki, swój wreszcie typ zepsucia. Odbywa się to bądź przez proste wywoływanie naśladownictwa, które zawsze zjawia się tam, gdzie ktoś imponuje innym, bądź przez planową, zorganizowaną i znacznymi środkami pieniężnymi zasilaną propagandę. Przejawy ostatniej widzimy i w naszym kraju, do którego po wojnie światowej zjechali różnego rodzaju misjonarze, głównie z za Oceanu.
 Szerzy się skutkiem tego w świecie anglo-saski stosunek do religii, polegający na nie wypowiadaniu jej otwartej walki, jeno na coraz zupełniejszym jej ignorowaniu, w pewnych zaś odłamach dążący bądź do zastąpienia jej bladą, nieudolną filozofią, bądź do rozluźnienia jej takiego, żeby w niej mogli zejść się razem ludzie wszystkich wyznań chrześcijańskich, a nawet i żydowskiego, bądź wreszcie szukający od niej ucieczki w teozofii i okultyzmie.
 Nawiasem tu wtrącimy, że - jak sądzić należą z publikacji wolnomularskich, na użytek członków lóż wydawanych - akcja przeciw religii, prowadzona w zeszłym stuleciu w imię nauki, wcale nie miała na celna oddania pod władzę nauki umysłów ludzkich. Publikacje te mówią o "tajemnicach", które masoneria posiada dla inicjowanych, mówią tak, iż widoczne jest, że tu idzie o zastąpienie jednej religii przez inną, religii chrześcijańskiej przez religię wolnomularstwa. Tym się tłumaczy fakt, że w najnowszej dobie często spotykamy się z szerzeniem przez sfery wolnomularskie nieufności do nauki, z popieraniem natomiast okultyzmu w rozmaitych jego postaciach.
 Trzeba stwierdzić, że najnowszym w krajach katolickich zjawiskiem, zaczynając od Francji, a kończąc na Polsce, jest zwrot ku religii - znamię rozpoczynającego się nowego okresu w dziejach Europy. Zwrot ten występuje wśród żywiołów, które zawsze idą w pierwszym szeregu pochodu myśli, od których rozpoczynają się przeobrażenia duchowe epoki, mianowicie wśród młodszego pokolenia warstw oświeconych. Natomiast wśród żywiołów bardziej konserwatywnych, ciągnących się zawsze w ogonie ducha czasu, niereligijność w dalszym ciągu postępuje. Obojętność religijna szerzy się we wszystkich krajach naszej cywilizacji wśród warstw ludowych, miejskich i wiejskich, wreszcie wśród kobiet.
 Wszystkie te fakty mają pierwszorzędne znaczenie dla bliższej i dalszej przyszłości narodów.
 Znaczenie to tkwi przede wszystkim w głęboko sięgającym wpływie, jaki posiadanie religii lub bezreligijność wywiera na duchowy ustrój jednostek ludzkich, na ich wartość moralną.
 Słyszeliśmy często w ubiegłym stuleciu i słyszymy nieraz dzisiaj, iż człowiek, zwłaszcza na pewnym poziomie inteligencji, nie potrzebuje religii do tego, żeby być moralnym. Potwierdzały to zdanie nawet niezaprzeczone fakty. Iluż to widzieliśmy i widzimy ludzi, wyzwolonych z pod wpływu religii, a nawet prowadzących przeciw niej zaciętą walkę, którzy w życiu osobistym i publicznym zachowują się równie uczciwie, jak ludzie przyznający się do religii i praktykujący; ilu z pośród nich dawało nawet innym przykład moralnego postępowania... Fakty te wprowadzały często w kłopot obrońców religii jako podstawy moralności. Robili też oni nieraz ustępstwo, zgadzając się, że bez religii może się obyć człowiek bardzo inteligentny, ale że jest ona koniecznie potrzebna szerokim masom.
 Trzeba to wszakże wziąć pod uwagę, że w pierwszej połowie okresu walki z religią ludzie niereligijni, zjawiający się na widowni życia, byli prawie zawsze synami rodzin katolickich lub protestanckich, wychowanymi w duchu swej religii; dopiero pod wpływami, pochodzącymi z poza rodziny, tracili wiarę i stawali się często wrogami religii. Dopiero później, w miarę mnożenia się ludzi bezreligijnych, a zwłaszcza w miarę upadku religijności wśród kobiet, powstawały coraz liczniejsze rodziny bezwyznaniowe, bądź formalnie, bądź faktycznie, przy formalnym należeniu do tego czy innego wyznania. Dopiero też w drugiej połowie ostatniego okresu mamy do czynienia z większą liczbą ludzi, wychowanych już bez religii.
 Niema dotychczas w piśmiennictwie europejskim metodycznego studium psychologicznego i etycznego nad tą częścią dzisiejszego pokolenia, nad tym nowym produktem naszej cywilizacji. My wszakże, politycy, którzy, o ile pragniemy coś stworzyć, budujemy na duszy ludzkiej, na jej właściwościach moralnych, na sposobie czucia i myślenia naszych rodaków, zmuszeni jesteśmy patrzeć w głębię duchową współczesnych nam pokoleń i formować sobie poglądy na ich wartość; wprawdzie nie drogą metodycznych badań, ale jednak na podstawie dużej czasami ilości spostrzeżeń.
 Otóż, o ile moje i nie tylko moje spostrzeżenia sięgają, ci ludzie dzisiejszego pokolenia, których wychowano bez religii lub też w formalnym tylko do niej stosunku, przedstawiają formację moralną całkiem nową, odcinającą ich wyraźnie od reszty społeczeństwa. Spotykamy wśród nich pojedyncze przykłady nawrócenia i wyjątkowej gorliwości religijnej; częściej widzimy cynizm zupełny, wyzucie z wszelkiej moralności, uderzające zwłaszcza u synów ludzi wybitnych, którzy, będąc obojętnymi religijnie lub nawet wrogami religii, żyli uczciwie i pracowali z wielkim nieraz zapałem i poświęceniem dla swej idei; czasami spostrzegamy wśród nich dziwaków, niezdolnych do zrozumienia życia i znalezienia sobie w nim miejsca; na ogół wszakże są to mniej lub więcej poprawni materialiści, wlokący się przez życie bez wyraźnego celu, bez gwiazdy przewodniej. Wszystkich znamionuje wybitne kalectwo moralne; polegające na braku wszelkiego zapału, zdolności do mocnej wiary w cokolwiek, do poświęcenia czegokolwiek ze swego egoizmu, wreszcie na braku zdolności uwielbienia, którą jeden mądry pisarz nazwał najwyższą zdolnością człowieka. Są to chodzące po ziemi trupy...
 Ci wybitni ateusze, którzy świecili nieraz wielkimi zaletami moralnymi, to byli wychowani religijnie synowie rodzin katolickich. Ich zalety byty wynikiem wychowania katolickiego: wdrożyło ich ono w katolicki stosunek do życia, który im pozostał, jakkolwiek z wiarą zerwali. I dlatego, że zerwali, nie byli zdolni przekazać tego stosunku swym synom, zwłaszcza, jeżeli matka w swej bezreligijności poszła w ślad za ojcem.
 Jednym z najbardziej uderzających wyrazów ogłupienia myśli europejskiej, a jeszcze bardziej amerykańskiej, przez doktrynerstwo wolnomularskie jest wcale rozpowszechnione dziś przekonanie, że najpewniejszą podstawą moralności człowieka są takie czy inne zasady oderwane, które mu się tym czy innym sposobem narzuci. Zarazili się tym przekonaniem od masonów nawet niektórzy, i to myślący katolicy.
 Tymczasem, tylko wyjątkowe charaktery zdolne są kierować się w swym postępowaniu nabytymi w swym indywidualnym życiu zasadami, czy to religijnymi, czy jakimikolwiek innymi. O postępowaniu przeciętnego człowieka decyduje jego natura, jego instynkty moralne, nabyte przez pokolenia, pod wpływem, pod przymusem, powiedzmy, instytucji, w których te pokolenia żyły, to wreszcie, do czego go od przyjścia na świat przez wychowanie wdrożono. Na tej prawdzie opierali się zawsze twórcy w dziedzinie politycznej i cywilizacyjnej; z nią się też liczył Kościół w swym wielkim dziele wychowania ludów.
 Niema też niebezpieczniejszego niszczycielstwa, jak rozkładanie wytworzonych przez pokolenia instynktów moralnych, czyniących człowieka lepszym, zdolniejszym do współżycia z bliźnimi, i stanowiących podstawę bytu społecznego.
 Wielkim wychowawcą tych instynktów moralnych w ludach europejskich był Kościół Rzymski, kształtujący przez pokolenia duszę dzisiejszego człowieka: oderwanie tej duszy od gruntu, który on w niej położył, czyni ją liściem, zerwanym z drzewa, oddaje ją na łaskę przychodzących to z tej, to z innej strony powiewów, które ją w końcu wpędzają w jakąś kałużę. Synowie społeczeństw katolickich, oderwani przez wychowanie od katolickiego gruntu, to są "les deracines", skazani na uschnięcie, a w końcu końców na zgnicie.



II. NARODY KATOLICKIE I PROTESTANCKIE



Postacią społecznego bytu, do której nas doprowadziła ewolucja dziejowa w łonie naszej cywilizacji jest naród nowoczesny. Moralny związek ludzi w narodzie jest dziś główną potęgą, tworzącą dzieje.
 Wiele mówimy i piszemy o istocie narodu, o charakterze więzów duchowych, wiążących ludzi w jeden naród, nie zawsze atoli zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielką rolę religia i Kościół odegrały w wytworzeniu tych więzów.
 Bez tego, co zrobił chrystianizm i Kościół Rzymski w dziejach, nie istniałyby narody dzisiejsze. Dziełem Kościoła było wychowanie indywidualnej duszy ludzkiej, mającej oparcie moralne w swym własnym sumieniu, a stąd posiadającej poczucie obowiązku i odpowiedzialności osobistej; on związał różne szczepy, z ich odrębnymi kultami szczepowymi, w jednej wielkiej religii; on u kolebki dzisiejszych narodów europejskich, w pierwszej połowie średniowiecza, był w ogromnej mierze organizatorem państwa, jego bowiem ludzie byli jedynymi oświeconymi ludźmi, bez których ani urządzenie państwa, ani organizacja stosunków międzypaństwowych nie była możliwa; on wreszcie niósł ludom wielkie dziedzictwo Rzymu, jego cywilizację, prawo rzymskie, które stało się podstawą bytu całego świata zachodnio-europejskiego i na którym wychowały się instynkty społeczne, tworzące dzisiejszy naród.
 Dla lepszego uświadomienia sobie tej roli religii i Kościoła wystarczy zastanowić się nad dziejami naszej własnej ojczyzny.
 My, ludzie myślący i czujący po polsku, przywiązani jesteśmy do naszej przeszłości, usiłujemy ją poznać i zrozumieć, sięgając jak najdalej w zamierzchłe dzieje, w początki, z których Polska wyrosła. Minęły już bodaj czasy, kiedy inteligentny Polak przedstawiał sobie Polskę przedchrześcijańską, jako sielankę, a praojców naszych z owej epoki, jako posiadających wszystkie nasze i wiele innych zalet, a pozbawionych wad naszych; kiedy wyobrażał ich sobie, jako łagodny, w surowej moralności żyjący lud rolniczy, nikomu nie czyniący krzywdy i miłujący pokój, dopóki na widnokręgu nie zjawili się zbóje niemieccy. Badania naukowe obaliły tę legendę tak samo, jak nauka europejska obaliła naiwne poglądy filozofów XVIII wieku, którzy obdarzali człowieka pierwotnego wszelkimi możliwymi zaletami i twierdzili, że dopiero instytucje cywilizacyjne złym go zrobiły; jak wreszcie pod wpływem tych badań dziś się wali wytworzona w połowie zeszłego stulecia legenda, idealizująca pierwotnych Arjów, czy, jak mówią uczeni niemieccy, Indo-germanów, których cnoty miały stać się dziedzictwem wszystkich ludów europejskich, a w szczególności Niemców, bo ci siebie uważali za najczystszych ich potomków.
 Nasi praojcowie w czasach przedchrześcijańskich nie czuli się przede wszystkim jedną społecznością, dzielili się na szczepy, na rody, prowadzące między sobą walki. Nie czuli się nią właściwie jeszcze po wygaśnięciu domu Piastów. Nie posiadali oni w swoim ustroju duchowym większości tych pierwiastków, które stanowią dzisiejszą wartość naszą, jako ludzi i jako narodu, i które dziś nas wiążą mocno w jeden naród. Łączyło ich w jedną całość drogą przymusu państwo, o ile samo istniało jako całość; ale dopiero Kościół, bądź jako współpracownik państwa, bądź w walce z nim, urabiał wiekową pracą duszę jednostki, zbliżał ją ku dojrzałości, kształcił w niej sumienie, niszczył pierwotne, utrudniające byt społeczny instynkty, naprawiał obyczaje, które wcale nie były tak wysokie, jak to sobie dawniej wyobrażano, tworzył silną rodzinę bo w pierwotnym ustroju rodowym ród był silny, ale rodzina słaba. Panujący bądź popierali go w tej pracy, bądź przeszkadzali mu, to też taką pracę mógł wykonać tylko potężny Kościół powszechny, niezależny od władzy państwowej i zdolny jej się przeciwstawić.
 W okresie podziałów, który zagrażał zniszczeniem całego dzieła pierwszych historycznych Piastów, Kościół polski był główną siłą, dążącą do zjednoczenia państwowego i przygotowującą dzieło Przemysława, Łokietka i Kazimierza Wielkiego, dzieło, bez którego nie stalibyśmy się wielkim narodem.
 Zbyt powierzchownie traktujemy rolę Reformacji w Polsce. Dzięki niej groziło nam rozbicie religijne na liczne sekty, bo Reformacja doprowadzała do jedności wyznaniowej tylko tam, gdzie była silna władza monarsza, organizująca ludność w imię zasady cuius regio, eius religio. U nas przy ustroju naszej Rzeczypospolitej byłaby zapanowała anarchia religijna, a z nią rozbicie polityczne narodu. Mówiąc nawiasem, przesadza się i rolę Reformacji w dziele stworzenia piśmiennictwa narodowego: Dante i Petrarca nie potrzebowali bodźca Reformacji do tego, żeby pisać w narodowym języku, i to w kraju, w którym stanowisko łaciny było o wiele silniejsze, niż u nas; Węgry zaś, gdzie Reformacja o wiele głębiej niż u nas sięgnęła, najpóźniej ze wszystkich narodów doszły do pisania po węgiersku.
 Od rozbicia narodowego na skutek rozbicia religijnego ocaliła nas reakcja katolicka, a przynależność nasza do Kościoła powszechnego, mającego swą władzę poza granicami państwa, była podstawą naszej obrony w dobie porozbiorowej.
 Gdy zrobimy wysiłek myśli, prowadzący do głębszego poznania źródeł, pochodzenia pierwiastków naszej duszy, które czynią nas ludźmi takimi, jakimi dziś jesteśmy, i nowoczesnym narodem europejskim, to się okaże, że tkwią one zarówno w naszym prastarym gruncie etnicznym i w istnieniu przez wieki państwa polskiego, jak w naszym od dziesięciu wieków trwającym katolicyzmie.
 Katolicyzm nie jest dodatkiem do polskości, zabarwieniem jej na pewien sposób, ale tkwi w jej istocie, w znacznej mierze stanowi jej istotę. Usiłowanie oddzielenia u nas katolicyzmu od polskości, oderwania narodu od religii i od Kościoła, jest niszczeniem samej istoty narodu.
 Najlepiej tę prawdę potwierdza dzisiejsza doba w życiu Europy -- położenie, w jakim się dziś zaczynają znajdować narody protestanckie, i wpływ, jaki upadek religii wywiera na narody katolickie.
 Kończący się obecnie okres dziejów jest, między innymi, okresem triumfu narodów protestanckich. Od zniszczenia za Ludwika XV potęgi kolonialnej i morskiej Francji przez Anglię i od równoczesnego wystąpienia w Europie potęgi militarnej Prus pod Fryderykiem Wielkim przewaga tych narodów w świecie naszej cywilizacji była już niejako zapewniona. Doszły one do szczytu z chwilą zorganizowania się światowego Imperium Brytyjskiego, zwycięstwa Prus nad Austrią i Francją i zjednoczenia pod ich przewodnictwem Niemiec oraz wyrośnięcia Stanów Zjednoczonych na olbrzymią potęgę gospodarczą i na pierwszorzędne mocarstwo.
 Nowoczesny kapitalizm w tych państwach znalazł najsilniejszy wyraz, one wzięły górę w życiu gospodarczym świata, one osiągnęły największą potęgę polityczną; jednocześnie kraje protestanckie, nie tylko wielkie, ale i mniejsze, wykazały najbardziej stałą równowagę w wewnętrznym życiu politycznym, najlepsze funkcjonowanie urządzeń państwowych oraz zajęły pierwsze miejsce w świecie pod względem oświaty mas, dobrobytu ludności, wreszcie kultury materialnej kraju.
 Ta wyższość narodów protestanckich nad katolickimi miała liczne źródła, nad którymi niepodobna tu się rozwodzić szerzej. Miała je w położeniu geograficznym krajów i w ich zasobach przyrodzonych; w tym, że siłę narodów katolickich rozbijała występująca pod rozmaitymi postaciami walka masonerii przeciw Kościołowi, walka, której nie było w krajach protestanckich, gdzie masoneria dla wyznań i sekt stała się rodzajem nadkościoła; w tym, że protestantyzm, będący etycznie nawróceniem w znacznej mierze od Ewangelii ku Staremu Testamentowi, był religią jakby stworzoną na okres rodzącego się w dobie Reformacji nowoczesnego kapitalizmu europejskiego; wreszcie w tym, że wyzwolenie z pod władzy duchownej Rzymu dało panującym i narodom pełną swobodę działania, rozpętało do skrajności ich egoizm dynastyczny i narodowy, pozwalało im na nie przebieranie w środkach walki. Zerwawszy z wytworzonym w Wiekach Średnich pojęciem rodziny narodów chrześcijańskich, protestanci stali się podwójnie niebezpiecznymi współzawodnikami katolików, którzy, co prawda, także poszli w tym względzie w ślad za nimi, ale których pojęcia i instynkty, nawet gdy zrywali z religią, jak we Francji, pozostawały urobionymi przez rzymski uniwersalizm.
 To powodzenie narodów protestanckich, ta ich potęga gospodarcza i polityczna, to ich bogactwo i kultura materialna, musiały prędzej czy później zaimponować całemu światu. Z drugiej zaś strony, musiały one wśród narodów katolickich zrodzić obawę o przyszłość, potrzebę szukania środków obrony w tej nierównej walce.
 Jak już powiedziałem, tam gdzie ktoś imponuje innym, niezawodnym wynikiem jest naśladownictwo. Jest to zaś niedostatecznie dotychczas stwierdzone prawo historyczne, że narody zawsze przejmują z początku sposób walczenia, a w następstwie do pewnego stopnia i sposób życia od swych najniebezpieczniejszych wrogów.
 Widzimy to najlepiej w naszych dziejach: gdy w Wiekach Średnich najwięcej zagrażali nam Niemcy, przejmowaliśmy od Niemców; gdy później musieliśmy zwrócić swe siły przeciw Tatarom i Turkom, upodabnialiśmy się do nich nawet w ubiorze i w goleniu głów szlacheckich.
 Wpływ świata protestanckiego na katolicki wyraził się przede wszystkim w przejmowaniu protestanckiego stosunku do życia, w zmaterializowaniu człowieka, w kulcie pieniądza tak rozrośniętym, że w przerażający sposób zaczął głuszyć w duszach ludzkich wszelkie potrzeby wyższe, moralne i umysłowe, a przede wszystkim pierwiastki religijne. Najsilniej uległ temu wpływowi przodujący niedawno naród katolicki, Francja, gdzie katolicyzm już dziś pozostał religią tylko mniejszości narodu - co prawda, ta mniejszość jest przeważnie tak wzorowo katolicką, że mogą się od niej uczyć katolicy innych krajów.
 Nawet część duchowieństwa katolickiego, mianowicie w państwach z większością protestancką, zaczęła upodabniać się do protestantów w sposobie myślenia i w pojmowaniu swych zadań.
 W dzisiejszej dobie, jak już to na początku wspomniałem, wpływ społeczeństw protestanckich, mianowicie, anglo-saskich, doszedł do swego maximum, ale też dziś zaczyna się reakcja przeciw niemu, i w społeczeństwach katolickich występują objawy odrodzenia ducha katolickiego.



III.  NACJONALIZM W KRAJACH KATOLICKICH



Jedną z najbardziej skomplikowanych i najbardziej interesujących reakcji na przewagę narodów protestanckich w świecie było zjawienie się pod koniec ubiegłego stulecia w krajach katolickich ruchu, zwanego nacjonalizmem.
 Jednocześnie występuje ten ruch w trzech krajach - we Francji, Włoszech i Polsce. Niezmiernie ważnym faktem jest, że w każdym z tych krajów ruch ten rodzi się samoistnie, niezależnie od wpływów zewnętrznych. Charles Maurras, główny twórca i wyraziciel ruchu francuskiego, który w następstwie zajął tak wybitne stanowisko w dziejach myśli francuskiej ostatniej doby, nie był jeszcze znany ani we Włoszech, ani w Polsce, w chwili, gdy tam analogiczny ruch się rodził, i nie miał na jego powstanie żadnego wpływu, jak o słynnym dziś pionierze nacjonalizmu włoskiego, Corradinim, nikt we Francji i w Polsce w dobie początków tego ruchu nie wiedział. Nie trzeba już dodawać, że polscy twórcy nowego ruchu narodowego, z których pierwszym był Jan Popławski, starszy od Maurrasa i od Corradiniego i wcześniej od nich formułujący pierwsze zasady tego ruchu, nie mogli mieć żadnego wpływu na jego powstanie w dwóch krajach zachodnich. Najlepiej to świadczy, że wyrósł ten ruch z warunków i potrzeb chwili, a nie z doktryny, że zrodziło go życie, nie zaś oderwane sekciarstwo.
 Nie umiałbym powiedzieć, gdzie pierwej, we Francji, czy we Włoszech, użyto wyrazu "nacjonalizm" dla określenia nowego ruchu narodowego. Byłem zawsze zdania, że to termin nieszczęśliwy, osłabiający wartość ruchu i myśli, którą ten ruch wyrażał. Wszelki "izm" mieści w sobie pojęcie doktryny, kierunku myśli, obok którego jest miejsce na inne, równorzędne z nim kierunki. Naród jest jedyną w świecie naszej cywilizacji postacią bytu społecznego, obowiązki względem narodu są obowiązkami, z których nikomu z jego członków nie wolno się wyłamywać: wszyscy jego synowie winni dla niego pracować i o jego byt walczyć, czynić wysiłki, ażeby podnieść jego wartość jak najwyżej, wydobyć z niego jak największą energię w pracy twórczej i w obronie narodowego bytu. Wszelkie "izmy", które tych obowiązków nie uznają, które niszczą ich poczucie w duszach ludzkich, są nieprawowite.
 To też nowy ruch narodowy w Polsce, który się organizował dokoła Przeglądu Wszechpolskiego - i dla tego zwany przez przeciwników "wszechpolskim" - nacjonalizmem się nie nazwał, chociaż w swych zasadniczych pojęciach spotkał się z ruchem francuskim i włoskim.
 Jakież to warunki i jakie potrzeby chwili wywołały powstanie tego ruchu?... Lepiej na to pytanie odpowiemy i umożliwimy lepsze zrozumienie tej odpowiedzi, gdy zaczniemy od Polski.
 U nas głównym źródłem nowego ruchu była potrzeba przystosowania się do życia w Europie bismarkowskiej, w której brutalna siła została uznana za ostatnią instancję, decydującą o losach narodów, w której wrogowie, dążący do zniszczenia naszego bytu narodowego, nie uważali już nawet za potrzebne uciekać się do obłudy, ale bez ceremonii rzucali nam w twarz swoje "ausrotten!". Myśl polska - nie mówimy o wytężonej walce obronnej w zaborze pruskim - odpowiadała na to biernym potępieniem brutalnej przemocy, bądź ze stanowiska chrześcijańskiego, bądź z liberalno-humanitarnego. Czynowi wroga, zagrażającego naszemu bytowi, przeciwstawiano moralizowanie.
 Pokolenie polskie, które pamiętało rok 63, skłonne było do rezygnacji i szukało moralnego zadowolenia w przekonaniu, że jeżeli Polska zginie, to będzie szlachetną ofiarą brutalnej przemocy. To, które po nim przyszło, w większości swojej przejmowało jego frazeologię, uważając ją za dogodną do pokrycia odznaczającej jego większość tchórzliwości i materializmu, do umotywowania jego bierności politycznej lub czynnego poddania się wrogom. Pokolenie, które wstępowało w życie pod koniec stulecia, w którym już istniały zadatki świeżej energii narodowej, nie dopuszczało myśli, żeby Polska mogła zginąć, rezygnację uważało za przestępstwo. Walczyło ono z ideologią rezygnacji i w tej walce usiłowało odebrać jej głosicielom moralne zadowolenie, wypływające z uważania się za szlachetne ofiary krzywdy, dowodząc, że cofanie się przed walką z przemocą nie jest wypływem szlachetności, jeno braku poczucia obowiązku narodowego, tchórzostwa i niedołęstwa. Sile wrogów trzeba przeciwstawić własną siłę, trzeba ją wydobywać z narodu i organizować; na ich bezwzględność w walce odpowiedzią musi być nasza bezwzględność; ich egoizm narodowy musi się spotkać z naszym narodowym egoizmem.
 Gdy się przyjrzymy bliżej ruchowi francuskiemu i włoskiemu, który przybrał nazwę nacjonalizmu, zobaczymy, że powstał on z tego samego źródła, że wnioski swoje wyciągał z takich samych przesłanek. I tak samo postawił on sobie za cel wydobycie jak największej energii z narodu i zorganizowanie jej do walki o jego byt i potęgę. Mało się dotychczas zastanawiano nad tym, dlaczego ten ruch powstał tylko w krajach katolickich, dlaczego tak wiele pracy wykonał w zakresie pogłębienia myśli narodowej i rozwinięcia swej ideologii, dlaczego tyle wysiłku użył dla uzasadnienia swoich dążeń.
 Rzecz się przedstawia bardzo prosto: kraje protestanckie takiego ruchu nie potrzebowały. Reformacja w swej istocie była rozpętaniem egoizmu panujących i narodów, które zerwały z Rzymem, zorganizowaniem się ich energii do bezwzględnej, nie przebierającej w środkach walki z innymi narodami. Najlepszą ilustracją tej prawdy była walka Anglii, dążąca do zniszczenia potęgi katolickiej Hiszpanii, prowadzona drogą popierania przez Elżbietę najordynarniejszego korsarstwa w latach, kiedy między obu państwami formalnie panował pokój; taką samą, bliższą nam jej ilustracją była polityka elektorów brandenburskich i królów pruskich wobec Polski. To, jak powiedzieliśmy, było jedną z przyczyn przewagi politycznej narodów protestanckich nad katolickimi. Dopiero, gdy ta przewaga stała się oczywistą, dla nikogo nie ulegającą wątpliwości, dopiero w końcu XIX stulecia zjawia się wśród narodów katolickich ruch, dążący do sprostania protestantom w walce. Dlatego właśnie widzimy ten ruch tylko w krajach katolickich i dlatego tyle energii wkłada on w uzasadnienie swoich dążeń, w stworzenie teorii narodowej polityki, że duch społeczeństw katolickich nie był przygotowany do przyjęcia zasady egoizmu narodowego, że był tej zasadzie przeciwny. Zasada egoizmu narodowego natrafiała w części na opór żywiołów, uważających ją szczerze za przeciwną zasadom chrześcijańskim; głównie atoli przeciwstawiły się jej żywioły obojętne religijnie i wrogie religii, prowadzone przez wolnomularstwo, co niektórym z nich nie przeszkadzało powoływać się na zasady chrześcijańskie, gdy większość ich przemawiała w imię humanitaryzmu, ludzkości (przez duże L), dążenia do braterstwa i pokoju powszechnego.
 Niewątpliwie głębokie pojęcie i szczere wyznawanie zasad chrześcijańskich, zasad Ewangelii, które istnieje w katolicyzmie - bo protestantyzm nawrócił od Ewangelii ku Staremu Testamentowi - nie godzi się z bezwzględnym egoizmem narodowym, każe rozróżniać w walce między narodami wojnę sprawiedliwą od niesprawiedliwej, potępia brak skrupułów w wybieraniu środków walki. Zasada też egoizmu narodowego, najbezwzględniej stawiana i najgłośniej wyznawana w społeczeństwach katolickich, nie byłaby zdolna doprowadzić ich do tego, żeby w bezwzględności walki, w konsekwentnym egoizmie swej polityki dorównały Niemcom lub Anglikom. Sprawia to urobiony w ciągu stuleci przez katolicyzm duch tych społeczeństw. Wystawienie tej zasady było raczej środkiem do obudzenia energii narodowej tych społeczeństw w dobie, w której rola dziejowa jednych i sam byt innych został zagrożony.
 Nie trzeba dowodzić, że upadek narodów katolickich pociągnąłby za sobą upadek roli i wpływu Kościoła katolickiego. To też w sferach kościelnych z surową krytyką występowano wobec pewnych skrajności nacjonalizmu, ale na ogół uważano za bardzo pomyślny objaw budzenie się energii narodowej w społeczeństwach katolickich. Tym bardziej, że razem z odrodzeniem myśli narodowej szedł zwrot ku katolicyzmowi, ogarniający znaczną liczbę ludzi, którzy pod wpływami prądów XIX wieku od niego się byli oddalili.
 Wkrótce wszakże po narodzeniu się w krajach katolickich ruchu, zwanego nacjonalizmem, w życiu narodów naszej cywilizacji zaczęty występować objawy, zapowiadające wielkie przemiany w świecie. Z początku mało dostrzegane i mało notowane, zaczęły one w ostatnich latach, w latach, które nastąpiły po wielkiej katastrofie wojny światowej, przybierać tak wyraźną, tak wypukłą postać, że zmusiły liczny szereg myślących ludzi do refleksji. Zaczęto mówić i pisać o bankructwie Europy, o upadku naszej cywilizacji, o zmierzchu roli białej rasy...
 W społeczeństwach, przodujących dziś w świecie naszej cywilizacji, w kołach, w których nie panuje bezmyślność, panuje bezradny pesymizm. Ten pesymizm, znamionujący dziś głównie myśl narodów protestanckich, jest niezawodnie z ich stanowiska wcale uzasadniony.
 Narody protestanckie dosięgnęły już apogeum swej wielkiej kariery dziejowej. Po wojnie światowej widzimy już wyraźnie pierwsze oznaki ich zmierzchu. Dla europejskich źródła jego tkwią w przeobrażaniu się gospodarczym świata, prowadzącym industrializm europejski do upadku; dla wszystkich, co ważniejsza, w ich stanie wewnętrznym, w osłabieniu ich życia duchowego, rozkładanego przez wybujały materializm, w postawieniu dążenia do wygodnego życia i jego uciech ponad wszystkie aspiracje ludzkie, w uwiądzie protestantyzmu, tracącego resztki religijnego ducha, wreszcie w dojściu masonerii z jej dążeniami do impasu, co musi oznaczać początek jej upadku. To, co w ubiegającym okresie dawało im przewagę nad narodami katolickimi i było uważane za niewątpliwą ich wyższość, dziś okazuje się źródłem ich nieuleczalnych niedomagań.
 Wiek XIX był wiekiem wielkiego ich triumfu: bankructwo tego wieku, z jego ideami przewodnimi, z jego naczelnymi dążeniami zapowiada się jako ich bankructwo. Natomiast w narodach katolickich zaczyna się zjawiać nowa wiara w siebie, w swe siły, w swą rolę dziejową, w swe posłannictwo. Najsilniejszy wyraz tej przemiany dają w obecnej chwili Włochy.
 Razem z tym rozwija się świadomość, że tę siłę moralną, którą narody katolickie czują w sobie dziś, w tej ciężkiej dla Europy dobie, zawdzięczają one właśnie swemu katolicyzmowi, temu, że mają religię, która nie uległa rozkładowi wewnętrznemu w ciągu ubiegającego okresu, i temu, że nie oddaliły się od podstaw rzymskich, na których nasza cywilizacja jest zbudowana.
 Tym się w części tłumaczy zwrot ku religii w ostatnich czasach, zwrot, który widzimy wśród społeczeństw katolickich, bo w protestanckich, wobec rozkładu samej religii na wewnątrz, niema już do czego wracać, o ile, ma się rozumieć, ludzie nie chcą powrócić do tego, od czego ich ojcowie oderwali się przed czterystu laty, do Kościoła Rzymskiego -- co zresztą niektórzy ludzie w tych społeczeństwach już rozumieją. W miarę jak zmierzch świata protestanckiego będzie postępował, narody katolickie będą coraz lepiej zdawały sobie sprawę z tego, że w upodabnianiu się protestantom, w przejmowaniu ich stosunku do życia tkwi wielkie niebezpieczeństwo. I wtedy szybko pójdzie odrodzenie ducha katolickiego.
 Odbić się to musi i na duchu politycznym tych narodów, które miast szukać sposobów obrony przed przewagą narodów protestanckich, dążyć będą do odzyskania przodownictwa w naszej cywilizacji dla ocalenia jej od upadku. Już pewne skrajności, nie bardzo zgodne z duchem katolickim, które znalazły swój wyraz w ideologii nacjonalistycznej ostatnich trzech dziesięcioleci, a które wynikały z obronnego charakteru tego ruchu, zaczynają ustępować miejsca dążeniom szerszym, zgodnym z dalej idącymi dziś aspiracjami narodów katolickich. W miarę rozwoju tych aspiracji przede wszystkim rozwinie się i pogłębi zrozumienie potrzeby szczerego i uczciwego współdziałania narodów, zwłaszcza narodów, związanych wspólną wiarą i wspólną cywilizacją, zrozumienie obowiązków, wypływających z należenia szeregu narodów do wspólnego Kościoła.



IV.  RELIGIA W ŻYCIU NARODÓW



Uwolnienie się od pojęć, jakie naszym pokoleniom okres walki z religią narzucił, zrozumienie należyte roli religii w życiu jednostki, rodziny i narodu, prowadzi prostą  drogą do zrozumienia roli Kościoła w narodzie i w państwie.
 Zgodnie z Nauką Chrystusową życie człowieka na ziemi winno być drogą do osiągnięcia żywota wiecznego. Zadaniem Kościoła jest człowieka przez wiarę i przez postępowanie zgodne z Przykazaniami Bożymi do żywota wiecznego doprowadzić. Nie wynika z tego wcale, żeby Kościół miał stać poza sprawami doczesnymi, świeckimi, ograniczając się jedynie do nauki wiary.
 Jak już zauważono na początku, tylko wyjątkowe charaktery umieją całe swoje postępowanie regulować według wyznawanych osobiście zasad: tylko ludzie święci na każdy krok swój umieją zważać, czy jest on zgodny z Przykazaniami Bożymi. Postępowanie zwykłego człowieka zależy od wychowania dziejowego przez pokolenia -- w obyczajach i instytucjach, w których te pokolenia żyły, pod których wpływem wytwarzały się ich instynkty społeczne, oraz od jego osobistego wychowania w rodzinie i w szkole. To też ze stanowiska Kościoła pierwszorzędne ma znaczenie to, jakie są obyczaje społeczeństwa, jakie instytucje państwowe i inne, jaki ich wpływ moralny na ludność, jakie jest wreszcie wychowanie w rodzinie i jakie w szkole.
 Z drugiej strony, naród szczerze, istotnie katolicki musi dbać o to, ażeby prawa i urządzenia państwowe, w których żyje, były zgodne z zasadami katolickimi i ażeby w duchu katolickim były wychowywane jego młode pokolenia.
 Stąd wynika potrzeba ścisłej współpracy państwa i Kościoła.
 Dążenia polityczne ubiegającego okresu postawiły sobie za cel całkowite zniesienie tej współpracy przez oddzielenie Kościoła od państwa. Cel ten tylko w niektórych krajach został osiągnięty, ale na ogół w dzisiejszej dobie stosunek Kościoła i państwa oparty został na wzajemnej nieufności: można powiedzieć, że treścią tego stosunku jest głucha walka z bardzo smutnymi i niebezpiecznymi dla przyszłości narodów wynikami.

Zadaniem okresu, w który wstępujemy, musi być głęboka, zasadnicza zmiana tego stosunku, doprowadzenie do szczerej, przez obie strony należycie rozumianej i cenionej współpracy, koniecznej zarówno dla odrodzenia życia religijnego, jak dla zdrowego rozwoju narodu oraz trwałości i potęgi państwa.

Postać, w jakiej to nastąpi, zależeć będzie od dalszej ewolucji narodów i państw katolickich i od stanowiska, jakie Kościół względem niej zajmie.

Państwo dzisiejsze, jego ustrój prawnopolityczny, jego instytucje są wytworem XIX wieku i opierają się na zasadach, które ten wiek wprowadził w życie. O charakterze jego rządu i o jego polityce formalnie Decyduje cała ludność państwa, często bardzo różnorodna pod względem wyznaniowym, faktycznie zaś istniejące w tym państwie, a nawet i poza jego granicami organizacje polityczne, bądź jawne, mające wyraźne cele i dążenia, bądź tajne i w większej lub mniejszej mierze co do swych celów nieuchwytne. Skład rządu i polityka państwa jest wypadkową zmagania się tych sił zorganizowanych. Skutkiem tego rząd dzisiejszego państwa nie jest czynnikiem stałym, działającym przez dłuższy czas w jednym kierunku.
 Stosunek tedy wzajemny Kościoła i państwa nie może się dziś oprzeć na tak trwałych podstawach, jak dawniej. Kościół w tym samym państwie i w ciągu krótkiego okresu lat miewa do czynienia z rządami, bardzo rozmaicie zachowującymi się w sprawach religii i sprawach z religią ściśle związanych: czasem nawet stosunek się zrywa, by się wkrótce na nowo nawiązać.
 Ten brak stałości we wzajemnym stosunku Kościoła i państwa utrudnia niezmiernie pracę Kościołowi i pociąga za sobą bardzo zgubne skutki dla społeczeństw katolickich.
 W państwie wszakże dzisiejszym, w państwie narodowym, istnieje czynnik trwały, mało w swym charakterze zmienny, mianowicie - naród w ściślejszym tego słowa znaczeniu, obejmującym żywioły posiadające głębszą świadomość swych obowiązków i zadań narodowych. Naród nowoczesny uważa państwo za swoje, siebie za odpowiedzialnego w nim gospodarza i wykazuje coraz silniejszą dążność do kierowania państwem tak, ażeby ono jego celom służyło.
 Państwami katolickimi są te, w których naród jest katolicki, jakkolwiek mniejsza lub większa część ich ludności może należeć do innych wyznań.
 Zadaniem narodu katolickiego jest dziś nadać charakter stały stosunkowi swego państwa do Kościoła; w zakresie zaś spraw religijnych i związanych z religią, leżących poza sferą działania państwa, rozwinąć pracę prowadzącą do należytego postępu życia religijnego w kraju.
 Wiek XlX ogłosił zasadę, że religia jest prywatną sprawą jednostki.
 Niezawodnie, religia ze stanowiska chrześcijańskiego jest przede wszystkim sprawą jednostki. Ze względów wszakże, któreśmy wyjaśnili wyżej, religia jest także sprawą rodziny i sprawą narodu. Nie jest zatem wyłącznie sprawą jednostki.
 Wspomniana zasada znalazła wyraz prawny w zapewnieniu wszystkim mieszkańcom państwa wolności sumienia, bezwzględnej tolerancji religijnej. Jest to nie tylko prawo pisane: weszło ono w poczucie prawne społeczeństwa. Dziś wszyscy uznają, że jednostce i jej sumieniu trzeba pozostawić, w co ma ona wierzyć i co praktykować.
 W poczuciu społeczeństwa jest to prawo jasne, nie dające się kwestionować, ale całkiem jasne tylko wtedy, gdy mowa o poszczególnie branym obywatelu, o dojrzałej jednostce ludzkiej, i wyłącznie o jej osobistym stosunku do religii. Traci ono swoją jasność z chwilą, kiedy się wykracza poza wewnętrzne życie jednostki, gdy staje sprawa wychowania dzieci, a tym bardziej, gdy chodzi o życie publiczne, o propagandę słowem i czynem. Jest cały szereg czynów w tym zakresie, które opinia społeczeństwa katolickiego potępia, z którymi się nie godzi, co do których swobodę jednostki chciałaby skrępować, z punktu widzenia, mianowicie, że religia nie jest tylko spraną jednostki, ale także rodziny i narodu.
 Ta sama wszakże opinia nie zgodziłaby się, ażeby państwo zbyt daleko swój przymus w tym względzie rozciągało. Żąda ona od państwa, żeby dawało dzieciom w szkole wychowanie prawdziwie religijne, żeby nie pozwalało nikomu religii, ani Kościoła publicznie obrażać, żeby prawa jego były zgodne z zasadami katolickimi (jak np. prawo małżeńskie) itd. Ale nie zgodziłaby się, żeby np. państwo odbierało dzieci rodzinom, które nie wychowują ich religijnie, żeby obywatelowi nie było wolno wypowiadać w kulturalnej formie swych przekonań, zmieniać wyznania.
 Poczucie religijne i moralne nakazuje wiele rzeczy uważać za złe i pragnie je usunąć, ale poczucie prawne nie pozwala w każdym wypadku do usunięcia zła używać przymusu państwowego. Przymus państwowy, zbyt szeroko stosowany, może pociągnąć za sobą o wiele większe zło od tego, które się chce usunąć.
 W zakresie obrony podstaw życia religijnego, jedne rzeczy może i musi robić państwo; te zaś, których państwo robić nie może i w których ingerencja państwa jest niepożądana, musi robić społeczeństwo. Tym zaś większy obowiązek ciąży na społeczeństwie, im państwo w danym zakresie gorzej spełnia swe zadania.
 Wyrazu "społeczeństwo" często się nadużywa: jako podmiot działający, jest to pusty wyraz, o ile się go bliżej nie określi. Rozumiem tu przez społeczeństwo zorganizowany naród -- zorganizowany moralnie w silną opinię publiczną, i fizycznie, bo bez tego nawet nadanie opinii publicznej właściwego kierunku i zapewnienie posłuchu dla niej w dzisiejszych warunkach jest niemożliwe.


 V.POLITYKA POLSKI JAKO KRAJU KATOLICKIEGO


Państwo polskie jest państwem katolickim.

Nie jest nim tylko dlatego, że ogromna większość jego ludności jest katolicką, i nie jest katolickim w takim czy innym procencie. Z naszego stanowiska jest ono  katolickim w pełni znaczenia tego wyrazu, bo państwo nasze jest państwem narodowym, a naród nasz jest narodem katolickim.
 To stanowisko pociąga za sobą poważne konsekwencje. Wynika z niego, że prawa państwowe gwarantują wszystkim wyznaniom swobodę, ale religią panującą, której zasadami kieruje się ustawodawstwo państwa, jest religia katolicka, i Kościół katolicki jest wyrazicielem strony religijnej w funkcjach państwowych.
 Mamy w łonie naszego narodu niekatolików, mamy ich wśród najbardziej świadomych i najlepiej spełniających obowiązki polskie członków narodu. Ci wszakże rozumieją, że Polska jest krajem katolickim i postępowanie swoje do tego stosują. Naród polski w znaczeniu ściślejszym, obejmującym świadome swych obowiązków i swej odpowiedzialności żywioły, nie odmawia swoim członkom prawa do wierzenia w co innego, niż wierzą katolicy, do praktykowania innej religii, ale nie przyznaje im prawa do prowadzenia polityki, niezgodnej z charakterem i potrzebami katolickimi narodu, lub przeciw katolickiej.
 Wielki naród, jak już było gdzie indziej powiedziane, musi nosić wysoko sztandar swej wiary. Musi go nosić tym wyżej w chwilach, w których władze jego państwa nie noszą go dość wysoko, i musi go dzierżyć tym mocniej, im wyraźniejsze są dążności do wytrącenia mu go z ręki.
 Żyjemy w dobie bankructwa wielu podstaw, na których opierało się życie świata naszej cywilizacji w ostatnim okresie dziejów. W krajach przodujących cywilizacyjnie dotychczasowe podstawy walą się szybko, a niewiele widać twórczości w kierunku budowania nowych. Raczej widzi się upór w kierunku ratowania tego, czego się uratować nie da.
 Takie momenty w dziejach cywilizowanej ludzkości bywały już nieraz. Znamionowały je zawsze pewne rysy wspólne, bez względu na warunki czasu i miejsca: upadek wiary, silnej wiary w cokolwiek; upadek myśli -- zanik twórczości; upadek smaku -- górowanie brzydoty nad pięknem; rozkład dyscypliny moralnej i upadek obyczajów; wreszcie, rozpowszechnienie się rozmaitych zabobonów, zastępujących wierzenia religijne. Wszystkie te rysy występują w bardzo uwypuklony sposób w dzisiejszym życiu naszej cywilizacji.
 O upadku wiary już żeśmy mówili. Gdy mowa o upadku myśli, to przecie ostatnie dziesięciolecia odznaczają się takim jej ubóstwem, jakiego nie było chyba w żadnym momencie dziejów naszej cywilizacji. To, co ludzie dziś piszą, jest właściwie tylko przeżuwaniem i wakowaniem myśli ubiegłego okresu, o ile nie jest krytyką, stwierdzaniem bankructwa ideowego i przepowiadaniem upadku cywilizacji. Poza pracą naukową, nie pozwalającą sobie zresztą na wielkie, przełomowe uogólnienia (z wyjątkiem może jednej dziedziny - fizyki), żadnej wybitnej twórczości na jakimkolwiek polu: wielkich ludzi już niema. Zjawiają się kierunki w sztuce, usiłujące wydusić z siebie jakąś oryginalną twórczość, oryginalność ta atoli polega przeważnie na upadku smaku. Ten uderza przede wszystkim w życiu świata bawiącego się, w zaniku elegancji, którą szyk zastąpił: w manierach, strojach, tańcach, naśladujących ruchy zwierząt lub inne, jeszcze mniej nadające się do produkowania publicznie. O upadku dyscypliny moralnej, o rozkładzie obyczajów, o rozluźnieniu węzłów rodzinnych, o rozroście różnego rodzaju zboczeń mówić -- byłoby tylko powtarzaniem tego, co wszyscy stwierdzają. Przypisuje się to zazwyczaj wpływowi długotrwałej wojny -- tymczasem okazuje się, że źródła leżą głębiej: od chwili zakończenia wojny nie widzimy cofania się, ale przeciwnie, duży postęp w tym kierunku. A zabobony? W tym świecie, który tak się chełpi, że nauczył się myśleć naukowo, jaka ogromna jest liczba ludzi, którzy się nie odważą zapalić trzech papierosów od jednej zapałki! Liczba wróżek wszelkiego rodzaju, a jednocześnie wiara w ich wróżby ogromnie wzrosła; praktyki kabalistyczne stały się epidemią; co noc w każdym większym środowisku pokazuje się spora liczba duchów, są już miasta, w których bodaj jest więcej seansów wszelkiego rodzaju, niż nabożeństw, a w największym ognisku świata intelektualnego produkuje się żywego Buddę.
 Nikt nie będzie chyba rozumiał, że to jest obraz dzisiejszego życia narodów naszej cywilizacji. Narody te mają wiele cnót, wiele zalet, wiele cennych instynktów i nałogów, które kierują ich życiem powszednim, stanowią ich siłę i podstawę istnienia; mają wiele wspaniałych instytucji, które zasługują na podziw i których możemy im zazdrościć, wiele zasobów materialnych i duchowych, nagromadzonych pracą pokoleń, zasobów, które nie tak rychło się wyczerpią. To, co tu przedstawiam, to są zjawiska, występujące przeważnie na wyższych piętrach ich życia, zjawiska znamienne dla dzisiejszej doby i brzemienne skutkami dla najbliższej przyszłości.
 My, którzy przywykliśmy zwracać oczy ku tym wyższym piętrom życia narodów przodujących w naszej cywilizacji i stamtąd czerpać wzory dla siebie, dziś jesteśmy w tym położeniu, że wzorów cennych, pobudzających naszą myśl do pracy, podnoszących przez przeniesienie na nasz grunt naszą kulturę w różnych dziedzinach, znajdujemy coraz mniej, a coraz więcej spotykamy się z objawami upadku i rozkładu. Bezkrytyczność wszakże i zakorzeniony popęd do naśladownictwa każe nam to wszystko do Polski przenosić. Wynikiem tego jest usypianie naszej myśli i rozkład moralny.
 My wszakże jesteśmy narodem, który cnoty narodów zachodnich posiada w o wiele mniejszym stopniu; znamionująca je dyscyplina i rozmaite dobroczynne instynkty społeczne są u nas o wiele słabsze; nie posiadamy takich wspaniałych i na tak mocnych fundamentach stojących instytucji wszelkiego rodzaju; zasoby wreszcie materialne i duchowe, odziedziczone po minionych pokoleniach, są u nas o wiele skromniejsze. Jesteśmy narodem młodszym, mającym krótszą i uboższą przeszłość cywilizacyjną.
 Ta trucizna, która się tam dziś wytwarza i której tam dziś obficie zażywają, dla naszego młodego organizmu jest dziesięciokrotnie bardziej zabójczą. Gdy starsze narody stopniowo pod jej wpływem rozkładają się, my, starając się dorównać im, rychło zgnijemy.
 Dlatego ta reakcja, która się u nas i w innych krajach katolickich zaczyna, musi pójść szybko, jeżeli ma nas ocalić, to mamy przed sobą wielką przyszłość:
zdobędziemy ją naszymi młodymi, świeżymi siłami, rosnącymi i organizującymi się na rzymskich podstawach cywilizacyjnych, na podstawach, z których cywilizacja nasza wzięła swą potęgę i od których odchylanie się prowadzi do upadku.
 Ubiegający okres dziejów doprowadził do wszechwładzy wolnomularstwa. Jedne kraje tak zostały przez nie opanowane, że tylko słaba mniejszość stoi poza jego wpływami, że masoński sposób myślenia, masoński duch wszedł w ich krew, tak jak w naszą krew wszedł katolicyzm. Innym, przy pomocy tamtych, panowanie wolnomularstwa zostało narzucone.
 W ciągu XIX stulecia wolnomularstwo produkowało idee i prądy myśli, które porywały za sobą wszystko prawie, co najżywsze, co posiadało największą energię duchową. To je doprowadziło do zwycięstwa. Ale jednocześnie ze zwycięstwem przyszły dwa fakty: nowe idee przestały z warsztatu wolnomularskiego wychodzić, bo ze stanowiska swych założeń wolnomularstwo wypowiedziało już swe ostatnie słowo; te zaś idee, które zostały rzucone i wprowadzone w życie w ubiegłym okresie, zaczynają szybko bankrutować. Sami masoni dziś tracą wiarę w swe idee.
 Wolnomularstwo utraciło już siłę duchowej atrakcji. Mając siłę organizacyjną, a stąd władzę i rozdawnictwo łask, przyciąga ono jeszcze ludzi, i to w dużej liczbie. Ale ten rodzaj ludzki, których się przyciąga łaskami, nie podbija świata. Przyszłość należy do tych, co mają ideę, wiarę w nią i zdolność poświęcenia.
 Głównie dzięki robocie wolnomularstwa przeżyliśmy blisko dwustuletni okres wytężonej w dziedzinie politycznej produkcji doktryn, dogmatów sekciarskich, "izmów" wszelkiego rodzaju. Umysł ludzki tak się już wdrożył w to, że każda polityka musi wychodzić z jakiejś oderwanej doktryny, a każda organizacja polityczna być mniej lub więcej sektą, że nawet reakcja narodowa na to rozpanoszone sekciarstwo usiłowała czasami wytworzyć doktrynę, dla przeciwstawienia jej innym doktrynom, które zwalczała.
 Ten okres urodzaju na doktryny polityczne, wypowiedziawszy swe ostatnie słowa w nienowym zresztą komunizmie, z przeciwnej zaś strony w faszyzmie, już się kończy. Główny warsztat, który je wyrabiał - wolnomularstwo już jest w tym względzie nieczynne. Ludzie współcześni posiadają już mało wiary w zbawcze doktryny polityczne, jak od dawna w medycynie stracili wiarę w panacea. I to może więcej, niż inne rzeczy, świadczy, że się zaczyna nowy okres dziejów.
 Polityka jako czynność, której najogólniej pojętym przeznaczeniem jest umożliwić człowiekowi byt społeczny - a co za tym idzie, cywilizację i podnoszenie się na coraz wyższy poziom - musi czerpać swą myśl przede wszystkim z poznania społeczeństwa, któremu ma służyć, ze zrozumienia istoty więzów społecznych, wytworzonych przez jego przeszłość, z możliwie gruntownej oceny wartości różnych składników jego życia. Musi ona wychodzić z rzeczywistości, z faktów, a nie z oderwanych założeń.
 W świecie naszej cywilizacji jedyną właściwie postacią ustroju społecznego jest naród, naród nowoczesny, taki, jak go ukształtowała ewolucja dziejów ubiegłego okresu. To nie jest teoria, nie doktryna, ale fakt stwierdzony.
 I faktem jest również rola religii w życiu jednostki, rodziny i narodu, taka jak ją wyżej starałem się przedstawić.
 Fakty te trzeba zrozumieć i uczciwie wyciągnąć z nich logiczne konsekwencje.
 Konsekwencje te są proste i jasne:
Ze stanowiska ludzi, którzy należą do narodu są liczne, błąkające się wśród naszego świata żywioły, które do żadnego z narodów nie należą -- jedyną opartą na rzeczywistości polityką jest polityka narodowa.
 Polityka narodu katolickiego musi być szczerze katolicką, to znaczy, że religia, jej rozwój i siła musi być uważana za cel, że nie można jej używać za środek do innych celów, nic wspólnego z nią nie mających.
 Ostatnie zdanie szczególnie mocno trzeba podkreślić: w naszej własnej historii ostatniego pięćdziesięciolecia, mianowicie w dzielnicy austriackiej, mieliśmy przykłady używania religii i Kościoła do celów im obcych, co przyniosło większe szkody, niż walka prowadzona przeciw religii przez jej wrogów.
 Polityka jest rzeczą ziemską i punkt widzenia polityczny jest ziemski, doczesny. Ale i z tego punktu widzenia religia w życiu narodów jest najwyższym dobrem, które dla żadnego celu nie może być poświęcane.

Roman Dmowski



Roman Dmowski  "Nasz  Patriotyzm"



Zeskanowano  z  11-stej pozycji  wydawniczej PERICULUM  Warszawa wydanej  w  marcu 1987 , którą to publikację opracowano  na podstawie Roman Dmowski " Pisma " tom III ,Częstochowa , Antoni Gmachowski i S-ka , 1938.
„Zachowano oryginalną pisownię. Kopiowanie dozwolone za podaniem źródła” – zapewnia wydawnictwo PERICULUM.
Do marca  1987  "Nasz Patriotyzm" ukazał się też nakładem Wydawnictwa Narodowego "Chrobry", Warszawa 1983 .



OD WYDAWCY   PERICULUM

W chwili obecnej dzieje Narodowej Demokracji stanowią najbardziej zafałszowaną część współczesnej historii Polski. Oficjalna historiografia od czterdziestu  kilku lat przedstawia ten największy polski ruch polityczny pierwszej połowy XX wieku w sposób karykaturalny, obraźliwy, często całkowicie sprzeczny z prawdą historyczną. Również większość środowisk opozycyjnych powstałych w Polsce w ostatnich latach, odnosiła się zdecydo­wanie wrogo do tradycji tego ruchu. Nie miejsce tu na przedstawianie przyczyn tego stanu rzeczy jest ich wiele i na razie pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że zostaną kiedyś w pełni naświetlone. Ważniejsze w tej chwili wydaje się spostrzeżenie, że następstwem tych zjawisk jest poważne zubożenie świadomości historycznej Polaków w decydującym dla naszej przyszłości przełomie lat 1980-1981.
Wobec braku obiektywnych prac historycznych dotyczących dziejów obozu narodowego, niezbędnym staje się prezentowanie najważniejszych tekstów  źródłowych, przedstawiających program i działalność tego ruchu.
W niniejszej broszurze pragniemy zapoznać Szanownych Czytelników z tekstem Romana Dmowskiego "Nasz Patriotyzm" napisanym na początku ', 1893 roku i wydanym bezdebitowo w cyklu wydawnictw "Z dzisiejszej doby", i w marcu tegoż roku. Praca ta pisana była niemal sto lat temu i choć nie jest najważniejsza w dorobku tego autora uznaliśmy za wskazane wydać ją drukiem głównie z dwóch powodów. Po pierwsze, broszura ta była próbą sformułowania  programu tworzącego się ruchu narodowo-demokratycznego. Właśnie w 1893 roku powstała tajna Liga Narodowa - organizacja obejmująca swym zasięgiem ziemie trzech zaborów, która następnie dała początek Stronnictwu Demokratyczno -Narodowemu. Program powstały w tym czasie obrazuje w dużym stopniu początki drogi politycznej ruchu, który w następnych latach miał odegrać tak  ważną rolę w historii Polski. Po drugie, jej autorem był Roman Dmowski,  współzałożyciel Ligi Narodowej, a w późniejszych latach długoletni przywódca -- w Narodowej Demokracji. W dzisiejszej Polsce znajomość tej postaci jest  niewielka, z wyjątkiem środowisk, w których przetrwała żywa tradycja rodzinna.  Większość Polaków czerpała wiedzę na ten temat z prac takich historyków jak - profesor Wapiński, który we wstępie do jednej ze swych książek o Romanie Dmowskim zastanawiał się nad tym "czy warto popularyzować dzieje i działalności bohatera negatywnego" /sic !/ .
Ruch narodowo-demokratyczny kształtował się w szczególnym okresie dziejów Polski. Po krwawo stłumionym powstaniu styczniowym społeczeństwo polskie cechował marazm polityczny. Miejsce romantycznych haseł powstańczych zajęły postulaty pracy organicznej. Realizacja tej idei była niezwykle ważna dla przyszłości Polski, jednak w praktyce dotykała ona głównie sfery ekono­micznej, powodując jednocześnie pogłębianie się niewiary w możliwość odzys­kania niepodległości. Krystalizujący się w tych warunkach ruch narodowy występował, jak to dokładnie obrazuje właśnie program z 1893 roku, przeciwko trzem rodzajom postaw politycznych. Zwalczał politykę ugodową, która zakładała, i że rezygnując z wystąpień przeciwko zaborcom, zachowując względem nich  lojalność, uzyska się swobodny rozwój kulturalny i gospodarczy. Z drugiej  strony, przeciwstawiał  się planom powstańczym które u schyłku XX wieku nie miały zresztą zbyt wielu zwolenników. Żywiołowe, nieprzygotowane zrywy wywoływane w okresie ścisłego sojuszu trzech państw zaborczych, przyczyniały się zdaniem przywódców ruchu narodowego do wyniszczenia najaktywniejszych warstw społeczeństwa, cofania się kraju w rozwoju kulturalnym i gospodarczym, czy też osłabienia żywiołu polskiego na ziemiach niejednolitych etnicznie. Wreszcie, narodowcy przeciwstawiali się tzw. biernemu oporowi, opartemu na postawach negatywnych bez jakiegokolwiek pożytecznego programu. Uznali, że jest to równie mało realna droga do niepodległości co poprzednie. Tym postawom Liga Narodowa przeciwstawiła program tzw. polityki czynnej. Odrzucając ugodę, zrywy powstańcze oraz bierny opór, program ten wzywał do nieustępliwej walki o podstawowe instytucje życia społecznego; polską szkołę, stowarzyszenia, prasę, samorząd itd. Krytykowano powszechnie tak właściwy Polakom "patriotyzm odświętny". Nowy patriotyzm miał polegać na codziennej, uporczywej walce o umacnianie polskości, we wszystkich dzie­dzinach życia narodowego. Mieściła się  w tym zarówno walka o ziemię i w ogóle pomyślność gospodarcza, jak również dbałość o rozwój kulturowy i moralny.
Na szczególną uwagę zasługuje w tym miejscu jeszcze jeden problem. Historycy marksistowscy, od samego początku określają Narodową Demokrację jako ruch "stojący na straży interesów polskiej burżuazji" Tego rodzaju twierdzenia trudno nawet usprawiedliwić ciasnym doktrynerstwem marksizmu, ponieważ jest ono z gruntu fałszywe, podobnie jak fałszywe są twierdzenia o "ugodowości endecji" względem caratu. Ruch narodowy w przeciwieństwie do innych stronnictw czy partii zawsze głosił i realizował zasadę podporządkowania interesów klasowych interesom narodu jako całości. Tak ważną sprawą była solidarność wszystkich grup społecznych w okresie zaborów nie trzeba nikogo dzisiaj przekonywać. Narodowa Demokracja zdobyła się w latach 1803 -1914 na olbrzymi wysiłek uświadamiania narodowego chłopów i robotników. Wobec faktu, że jeszcze w drugiej połowie XIX wieku 2/3 Polaków nie miało świado­mości narodowej, było to pierwsze zwycięstwo w drodze do niepodległości.
Czytając broszurę "Nasz Patriotyzm” Romana Dmowskiego musimy mieć świadomość, że pisana ona była w całkowicie odmiennych warunkach poli­tycznych. Porównywanie dzisiejszej Polski do Polski tamtego okresu byłoby niedopuszczalnym uproszczeniem. To co dzisiaj nas zastanawia w tej pracy to przede wszystkim wielki styl politycznego myślenia oraz wartości naszego historycznego dziedzictwa. Wartości, które zostały skazane na zapomnienie.
 Niech zatem przeżycia zawiązane z jej lektury staną się dla Szanownego Czytelnika zachęta do podjęcia trudu poznania wielkiego dziedzictwa Narodowej Demokracji.

WYDAWNICTWO   PERICULUM

Roman Dmowski  "Nasz  Patriotyzm"


Polityka narodowa w głównych swoich zasadach nie może być oni poznańska, ani galicyjska, ani warszawska - musi ona być ogólno-polska. Odpowiednio do położenia politycznego każdej dzielnicy, musimy uznawać rozmaity stosunek do rządów zaborczych, musimy się godzić na rozmaite odpowiadające warunkom miejscowym środki działanie, nic to nie zmienia to w niczem tej ogólnej zasady, według której każdy czyn polityczny Polaka; bez względu na to, gdzie jest dokonywany i przeciw komu skierowany, musi mieć na widoku interesy całego narodu.
Zgodnie z tą zasadą deputowany jakiegoś okręgu wyborczego do parla­mentu przede wszystkiem winien reprezentować interesy całego narodu, nie zaś swego powiatu. Jeżeli posłowie nasi w ciałach prawodawczych niemieckich i  austrjackich za mało dają dowodów, że uważają się za posłów całej Polski, że mają na względzie zawsze interesy całego narodu polskiego, nie świadczy to, iż zasada nasza jest niewłaściwa, ale że sami owi posłowie są raczej patriotami galicyjskimi i poznańskimi, ni polskimi, o ile w ogóle zasługują
na miano patriotów.
Taż sama zasada obowiązuje wszelką organizację polityczną, wszelką partię, wszelkie stronnictwo, bez względu na pole ich działalności.
Jeżeli tedy w piśmie niniejszem uwzględnimy tylko sprawy zaboru rosyjskiego, jeżeli zwrócimy uwagę tylko na stosunek względem rosyjskiego rządu, to nie dlatego, żebyśmy nie uznawali wspomnianej zasady albo o niej zapomnieli, ale dlatego, że:
1/ przemawiamy jako ludzie dla których punktem ciężkości w ich działaniu był i jest zabór rosyjski 
2/  pod panowaniem rosyjskim znajduje się część Polski największa
i najważniejsza, obejmująca ognisko życia polskiego, duchowego stolicę
kraju - Warszawę, a więc część, której los decyduje o losie całej ojczyzny. Nie znaczy to, żeby stanowisko nasze względem Galicji i zaboru pruskiego było platoniczne - przeciwnie, dążyliśmy zawsze i dążymy do tego, żeby nasze hasła działania znalazły jak najwięcej wyznawców w pozostałych zaborach, ażeby polityka narodowa wszystkich dzielnic stała się jednolitą, uznała
jeden punkt wyjścia, oparła się na jednych zasadach. Widziały z zadowoleniem, że zakordonowi rodacy bacznie śledzą rozwój naszej działalności i że polityka­ nasza, choć wrogo traktowana przez sfery wpływowe a w znacznej większości nie patriotyczne, znajduje tam coraz więcej zwolenników.
Przyjmując zasadę, że polityka narodowa nie może brać za punkt wyjścia interesów pojedynczej dzielnicy, stawiamy obok niej drugą, według które prawdziwy patrjotyzm nie może mieć na względzie interesów jednej jakiejś klasy, ale dobro całego narodu. Zasady tej nie należy tłumaczyć niedorzecznie przez równomierne popieranie interesów wszystkich klas-tłumaczenie będące banalnym, powszechnie u nas powtarzanym frazesem taniego patrjotyzmu.
W praktyce politycznej rzetelne stanowisko narodowe sprowadza się do obrony interesów tych klas ,których podniesienie i dobrobyt leży w interesie narodu, a których nędza i ciemnota zgubę społeczeństwu górują. Patrjotyzm nie nakazuje jedynie konserwowania narodu, ale czuwanie nad możliwie szybkim i prawidłowym sił jego rozwojem. Równomierne popieranie interesów wszystkich klas - to pusty frazes, którym wojują ci, co tworzą programy  patrjotyczne przy biurku lub przy kądzieli a nie biorąc się do czynu, któryby  im całą  niedorzeczność  tego pozornie szerokiego stanowiska wykazał;  to obłudny płaszczyk tych, co pokryć muszą grzeszne ciało swego ciasnego klasowego interesu.
Mówimy  naturalnie tylko o interesach klasowych. Obok nich istnieje - cała sfera interesów ogólno-narodowych, o które chodzi wszystkim członkom społeczeństwa, bez względu na ich klasowe stanowisko. Ucisk językowy, religijny, brak elementarnych swobód obywatelskich itp. dotyka interesów każdego obywatela bez wyjątku.
  Oto dwa dogmaty, z których wypływa wyznanie naszej wiary narodowej, Ufni w prawość, tej wiary, idziemy naprzód, nie bacząc na kierowane przeciw nam ciosy ze strony obcych wrogów, ani na mniej lub więcej uczciwe oskarżenia, rzucane na nas przez swoich. Prędzej czy później okaże się,
kto poszedł drogi prostszą, kto sobie obrał "tę lepszą cząstkę, która mu nigdy odjęta nie będzie". .
Rząd rosyjski rozmaitemi czasy rozmaicie usprawiedliwiał swoje
gwałty na Polsce. Dowodząc, że ziemie litewskie i ruskie stanowią odwieczną jedność z moskiewskim rdzeniem państwa carów, dziką działalność swą na tych ziemiach nazywał wyzwalaniem swego ludu z pod jarzma polskiego. Gnębiąc szlachtę w etnograficznej Polsce, podawał się za obrońcę uciśnionych ekonomicznie i politycznie włościan. Wieszanie i masowe wysyłanie na Sybir najlepszych sił społeczeństwa nazywało się uzdrawianiem narodu z chorobliwych marzeń, gwałty na unitach - przyjmowaniem na łono swego kościoła braci, których niegdyś przemocą oderwano i którzy teraz dobrowolnie powracają. Do ostatnich jeszcze czasów słyszeliśmy, że rząd rosyjski nic nie ma przeciw pomyślnemu rozwojowi narodowości polskiej,
że chodzi mu tylko o zachowanie w całości granic państwa, o wytępienie dążności separacyjnych.
Przy bezczelności, które się rząd carski zawsze odznaczał, podobne, wykręty nie były rzeczą trudną, musiała jednak nadejść chwila, kiedy nawet ta oficjalna logika przestała wystarczać. Ta chwila już nadeszła, dziś bowiem gospodarka rosyjska w Polsce wolna jest prawie od wszelkiego wysiłku utrzymania usprawiedliwiających pozorów. Dziś rząd przestaje się kryć,
że celem jego usiłowań jest zlanie Polaków z Rosją pod każdym względem, czyli, inaczej mówiąc, wytępienie narodowości polskiej.
Nie jest naszem zadaniem dawać tu pełnego obrazu gospodarki rosyjskiej w Polsce, chodzi nam tylko o wskazanie parę jej najgłówniej­szych rysów.
Na pierwszym planie zwrócimy uwagę na walkę z językiem polskim. Usunięcie tego języka że wszystkich urzędów; całkowite niemal wyparcie go ze szkół; zakazy mówienia po polsku uczniom w szkołach, służbie
na kolejach, nawet w bufetach kolejowych; dzisiejsza dążność do narzuce­nia języka rosyjskiego nawet siostrom miłosierdzia i lekarzom w szpitala wprowadzanie stopniowe języka państwowego do administracji, .przedsiębiorstw prywatnych; forsowanie teatru rosyjskiego w Warszawie; prześladowanie prywatnego nauczania w języku polskim; zakaz wydawania na Litwie i Rusi pism, urządzania przedstawień teatralnych w języku nie rosyjskim, a nawet znane .powszechnie na Litwie zakazy mówienia w sklepach i na ulicach ,
po polsku wszystko to świadczy, że rząd  rosyjski nie cofa się przed żadnymi  środkami  w swej dążności   żadnymi, środkami w swojej dążności  do  całkowitego wytępienia mowy polskiej.
 W parze z tą dążnością idzie walka z katolicyzmem , posiłkująca się  rozmaitemi środkami, poczynając od  przymusowego chrzczenia  na prawosławie  dzieci małżeństw mieszanych a kończąc na  zabudowywaniu Polski cerkwiami prawosławnymi bez względu  na  szczupłą ilość mieszkańców tego wyznania. Nie trzeba przypominać o odrywaniu od kościoła katolickiego unitów i katolików z pomocą najdzikszych gwałtów.
Obok języka  i religji  podlegają tępieniu wszelkie inne składniki nasze kultury narodowej. Nasze miary i wagi zastąpiono rosyjskimi - w ostatnich czasach byliśmy świadkami usunięcia jedynych pozostałych w użyciu polskich miar długości i wycofania z obiegu reszty polskich pieniędzy;
na miejsce kalendarza naszego, przyjętego przez cały świat cywilizowany narzucają nam coraz więcej wsteczny kalendarz juliański; nazwy geogra­ficzne w rdzennej Polsce stale są przekręcane nietylko w użyciu urzędów ale w nowem brzmieniu rosyjskim narzucane są prasie polskiej; ba nawet zdarzają się wypadki, że orkiestrom włościańskim zabraniaj władze występować w strojach ludowych i każe się przebierać w surduty.
Nie będziemy przytaczali całej powodzi podobnych faktów, gdyż wskazane  powyżej są dostatecznem świadectwem, że rząd rosyjski usiłuje zniszczyć kulturę polski we wszystkich jej częściach składowych, nie wyłączając nawet religji, na który uderzać jest najtrudniej, że w usiłowaniu tem używa wszelkich środków poczynając od małych i śmiesznych a kończąc na  gwałtownych.
Walka z kulturą polski, czyli wynaradawiane to jedna tylko strona rosyjskiej względem nas, polityki. Na niej polityka ta się nie kończy. Wynaradawiana  Polska nie byłaby jeszcze całkiem podobną do. Rosji – pozostałyby  różnica stopy ogólno - cywilizacyjnej. Naród nasz, który ma ­za sobą tysiąc lat kultury, który jest, narodem europejskim- wyprzedza­  na wielką odległość Rosję, co zresztą sami Rosjanie powszechnie przyznają. Wobec tego występuje druga strona polityki  rosyjskiej, mianowicie natężenie do powstrzymania w rozwoju cywilizacyjnym, do zatamowania u nas  wszelkiego postępu.
Działalność ta rozpoczęła się z chwilą, kiedy odebrano nam wszelkie instytucje polityczne i narzucono carski despotyzm, surowszy o wiele, niż w samej Rosji. Nie mamy bowiem nawet tego cienia praw politycznych,
który tam istnieje w postaci samorządu szlacheckiego ziemiaństwa,  samorządu miejskiego lub wreszcie sądów przysięgłych. Pozostawiono
 najmizerniejszy samorząd jedynie ludności wiejskiej, w postaci gminy, w nadziei, że mało wyrobiona politycznie warstwa, z całą bezwzględnością terroryzowana przez carskich urzędników, jątrzona przez nich przeciw innym klasom narodu, będzie powolnym w ręku rządu narzędziem. Dzisiaj, kiedy lud wiejski poczyna objawiać swą samodzielność, kiedy zaczyna krytyczniej patrzeć na swe położenie ta fikcja prawna zwana gminą coraz częściej jest gwałcona przez bezczelną samowolę naczelników powiatu i ich narzędzi.
Naród który przed stu laty tworzył takie konstytucje jak Ustawa Trzeciego Maja, ma za całe prawo bagnet i nahajkę. W kraju, w którym od wieków znane było prawo "Neminem captivabimus nisi jure victum ­
od woli żandarma zależy przetrzymywanie w ciągu lat całych na śledztwie ludzi, przeciw którym nie ma żadnych dowodów winy; w kraju tym bez sądu i bez prawa obrony, na mocy opinji żandarma i prokuratora, urzędnik administracyjny skazuje podejrzanych politycznie na więzienia i na zesłanie, a na szbienicę ludzie idą z wyroku sądów wojennych; w kraju tym, w razie zajść z wojskowymi, jedynie na ich skargę, naczelnik wojsk wsadza broniącego swej godności obywatela do więzienia na pół roku, nie pytając go nawet jak się rzecz miała. Jednym słowem naród dojrzały politycznie żyje w warunkach, w których wszechwładnym panem jest policjant i żołdak. Nikt nie zaprzeczy, że w bezprawiu takiem człowiek zatraca najcenniejsze zdobycze cywilizacji - poczucie godności ludzkiej i praw obywatelskich, tym samem zaś zbliża się do ogólnego typu poddanych cara rosyjskiego. Najważniejsze czynniki cywilizacyjne - stowarzyszenia, prasa i literatura, coraz bardziej krępowane są u nas w swem działaniu. W granicach ziem polskich rząd obecny nie zatwierdził ustawy ani jednego towarzystwa  naukowego, z wyjątkiem tych, które założone przez Rosjan, służą do celów
rusyfikacyjnych. Nie dozwolono nawet założyć towarzystwa gimnastycznego. Na jedne pisma rząd nie udziela koncesji, innym daje ją z wielkim trudem "',i przy ogromnych kosztach, inne wreszcie zamyka bez żadnego widocznego '' powodu /ostatni środek stosowany jest szczególnie do pism prowincjonalnych/. Ażeby powstrzymać rozwój czytelnictwa, nie pozwala ustanowić niskiej ceny prenumeracyjnej. Zakres przedmiotów, o których wolno pisać, coraz się zmniejsza: pisma nasze doszły już do tego, że poza okrojoną należycie
 polityką zagraniczną wolno im pisać tylko o balach, koncertach i o wypadkach na ulicy, no, nie o wszystkich - kiedy bowiem oficer strzela do przechodnia z rewolweru, to można się dowiedzieć o tem tylko od świadków, kiedy zaś kozak morduje rodzinę sklepikarzy dla rabunku, to w pismach kozak nazywa się "jakąś osobą". Gdy przyjeżdża do Warszawy teatr rosyjski, cenzura wskazuje jak długie maja być w gazetach recenzje i co w nich ma być napisane. Jednym słowem, prasa nasza i literatura, krępowana z dnia na dzień, doszła
do tego, że może się obracać jedynie w sferze zjawisk najmniejszej wagi, i to z ograniczoną nader swobodą. Wszelki objaw samodzielności politycznej spotyka okrutna kara. Odbija się to szczególnie na klasie robotniczej, która nader szybko wzrasta u nas liczebnie i podnosi się umysłowo. Robotnicy nasi, porównując swe położenie z położeniem robotników w całej Europie, widzą, jak wielu warunków brak im do normalnego rozwoju społecznego. Domagają się więc praw, które by im ten rozwój umożliwiły. Co otrzymują, mogą nam odpowie­dzieć zbryzgane krwią ulice Żyrardowa i Łodzi.
Oto ogólne rysy działalności cywilizacyjnej rządu rosyjskiego w naszym kraju.
Te usiłowania przeciwcywilizacyjne, zarówno jak i wynaradawianie, napotykają opór w żywotności i siłach rozwojowych naszego społeczeństwa. Wydany w ostatnich czasach okólnik Hurki, przypominający urzędnikom obowiązek szczepienia w Polsce języka rosyjskiego, zawiera jednocześnie dobrowolne przyznanie się, że usiłowania, skierowane na szkołę i na administrację, nie dały pożądanych rezultatów. Rozumiejąc to, rząd zaczął w ostatnich czasach z większą energją stosować fizyczni wprost środki gnębienia narodu. Na czele tu postawić należy świeży fakt reform kolejowych, rozpoczętych w Kongresówce od drogi żelaznej Warszawsko-Terespolskiej i polegających na tem, że ze wszystkich lepszych posad usunięto Polaków i sprowadzono na ich miejsce Rosjan; ci ostatni zaś tak gnębią fizycznie i moralnie zależną od nich polską służbę, że tylko groza strasznej nędzy powstrzymuje ludzi od porzucenia tego gorzkiego kawałka chleba. Środek ten ma dla rządu dwojaką korzyść: z jednej strony rzuca on w nędzę Polaków, z drugiej zaś pomnaża ilość Rosjan w Polsce. Mechaniczne takie wprowadzanie żywiołów rosyjskich do Polski nie ogranicza się do tego jednego środka. Nie przypominają już znanych od dawna praw nabywania ziemi na Litwie i Rusi nie mówiąc o wprowadzeniu Rosjan na wszelkie rządowe lub zależne od rządu posady, dość zwrócić uwagę na owo niepomyślne osiedlanie kacapów w miejscowościach podfortecznych, na sprowadzanie robotników z całej Rosji do robót rządowych w Polsce, wreszcie na owo wydalanie Żydów z Moskwy ż pozostawieniem im możności osiedlania się
u nas, wskutek czego do Warszawy napłynęła olbrzymia masa zruszczonego żydostwa. Przypomnijmy jeszcze, że jednym ze środków takich czysto fizycznych, środków najstraszniejszych, jest gnębienie młodzieży w szkołach, czemu zawdzięczamy fakt, że pomiędzy obecnymi wychowańcami gimnazjów rosyjskich w Polsce niema wcale jednostek zdrowych. Jest to fakt, na który mało dotąd zawracano uwagi, a który największe może ma dla społeczeństwa znaczenie.
Powtarzano nam ciele, że rozwój ekonomiczny kraju jest równoważnikiem strat, w innych sferach życia ponoszonych. Dużo możnaby powiedzieć o rozwoju naszego przemysłu z punktu widzenia interesów narodowych; przedewszystkiem zaś trzeba zaznaczyć, że rozwój ten odbywał się nie pod opieką rządu, ale raczej wbrew jego woli. W ostatnich czasach rząd zajął wprost wrogie stano­wisko względem naszego przemysłu i handlu. Za pomocą specjalnych taryf  wielu innych środków zbyt naszych wyrobów tamuje, popierając jednocześnie wyroby fabryk rosyjskich. Ileż to dziś widzimy sklepów  w Warszawie tyko, handlujących wyłącznie towarami rosyjskiemi. A nie są to wcale wyroby specjalne, ale artykuły niezbędnych potrzeb. Nie poprzestając na tych przywilejach, kupcy i fabrykanci rosyjscy i prasa rosyjska otwarcie mówię
o sposobach zgnębienia naszego handlu i przemysłu, podnosząc nawet projekt wskrzeszenia granicy celnej między Królestwem i Cesarstwem, co się widocznie sprzeciwia polityce administracyjnego "objedinieriia".
Wartość tzw. reformy włościańskiej oceniło najlepiej samo życie. Dwumiljonowy zastęp proletariatu wiejskiego, groźna perspektywa zwyrodnienia fizycznego ludu pod wpływem nędzy, masowa emigracja itd. - oto rezultat tej polityki ekonomicznej,
Dodać by należało upadek rolnictwa, którego główną bodaj przyczyną jest współzawodnictwo na naszych rynkach taniego zboża rosyjskiego, którego sprowadzanie umożliwiają specjalne taryfy kolejowe.
Zresztą życie ekonomiczne nie może rozwijać się normalnie tam, gdzie wszelka inicjatywa osobista lub zbiorowa jest skrępowana, gdzie nie wolno stowarzyszać. się w celach gospodarczych, a nawet dla pozyskania łatwiejszego kredytu, gdzie żadna instytucja lub przedsiębiorstwo nie mogą być pewne swego istnienia.
Ten krótki przegląd faktycznie wystarczy na świadectwo, że polityka  rosyjska wobec Polaków jest to nieustające dążenie, z ciągłem podwyższaniem skali środków, do całkowitego zlania Polski z Rosją drogą wynarodowienia Polaków, cofnięcia ich w rozwoju cywilizacyjnym, a nawet drogę zastępowania na miejscu żywiołu polskiego przez rosyjski. Nie jest to polityka chwili zależna od takich lub innych działaczy, od takiego lub innego władcy. To nieubłagana konsekwencja rozbioru Polski. Ażeby Polacy mogli żyć. prawidłowo w organiźmie państwowym rosyjskim, trzeba ich cofnąć w rozwoju, trzeba ich cywilizacyjnie Rosjanom upodobnić. Ażeby zaś przestali marzyć o zjednoczeniu politycznem wszystkich ziem polskich, trzeba ich wytępić, dopóki bowiem naród ten będzie istniał w trzech państwach, dopóty będzie dożył prawem konieczności do zlania się w jedną polityczną całość.
Rząd rosyjski dobrze to rozumie i nie można mu zaprzeczyć logiki w postępowaniu jego względem naszego narodu. O ile zaś dziś szczerze się przyznaje do swoich celów, nie można mu zarzucić obłudy.
Co do nas samych, to widocznem jest, że ramy w które nas po całym szeregu reform zamknięto, dziś już nie wystarczają do normalnego rozwoju narodowego i cywilizacyjnego. Te resztki praw, których nam jeszcze nie wydarto, nie mogłyby wystarczyć domycia nawet znacznie niżej od nas stojącemu narodowi. Warunki więc życia muszą w ustroju naszym wywoływać zmiany chorobliwe, których zresztą nie brak, jak to każdy przyznać musi.
Gdyby rząd rosyjski nie posunął się już w swych wrogich działalnościach ani kroku naprzód, to my przy tych więzach, które nas obecnie krępują, przy dzisiejszej administracji, szkole, cenzurze i policji, przy nędzy ekonomicz­nej naszej inteligencji i warstw ludowych, musimy coraz bardziej upadać,
by ostatecznie zginąć. Coraz silniejsze będą objawy zwyrodnienia fizycznego i duchowego; coraz częstsze wypadki upodlenia i odstępstwa. Coraz głębiej będziemy tonąć w tem bagnisku, w którem ugrzęźliśmy wskutek różnych przyczyn, dopóki ostatni Polak, któremu sęp nie wyżarł mózgu - rzuciwszy naokół wzrokiem rozpaczliwym, nie zawoła już naprawdę : Finis Poloniae!
Z kolei należy się przyjrzeć własnemu społeczeństwu, rozpatrzeć sposoby - zachowania się rozmaitych jego odłamów wobec określonego wyżej stano­wiska rządu.
Na początku zaraz spotyka się tu trudność możliwą tylko w naszych warunkach. Wobec braku wszelkiej wolności słowa, żadne programy sformułowane u nas nie istnieją - co najwyżej można się domyślać z mniejszą lub większą pewnością kierunku dążeń u rozmaitych odłamów inteligencji, które - najczęściej nawet nie zasługują na miano stronnictw.
Jedyny kierunek, który się dość wyraźnie zarysował, mając, dzięki swym zasadom, ułatwione wypowiadanie się, to kierunek lojalnej polityki ugodowej, reprezentowany najwyraźniej przez petersburski Kraj.
Z artykułów tego pisma, omawiających stosunek nasz do rządu, z apostrof, skierowanych do rozmaitych grup, prowadzących u nas działalność polityczną nielegalną, trzeba wnosić, że dążnością tego stronnictwa jest przekonać rząd, że Polacy:
1/ pożegnali się z wszelkimi aspiracjami do niepodległości, do zjednoczenia politycznego wszystkich ziem polskich;
2/ nie mając żadnych celów grożących całości państwa rosyjskiego, jednocześnie brzydzą się wszelkiemi środkami nielegalnemi i że nigdy tych środków używać nie będą; i
3/ że chodzi im tylko o to, ażeby "małemu kraikowi nadwiślańskiemu" /tak Kraj nazywa Polskę / pozwolono rozwijać się ekonomicznie i pielęgnować swą narodową kulturę, co będzie jednocześnie wielkim pożytkiem dla całego państwa rosyjskiego.
Nie chcemy nadawać gorszego znaczenia tym służalczym wyrazom wierno­poddańczości i uwielbienia dla obecnych carskich rządów, tym obelgom, rzucanym na wszelką pracę patrjotyczną nielegalną, dochodzącym do wypowia­dania zdań w rodzaju "rozmaite nielegalności bardzo blisko ze sobą graniczą", co ma znaczyć, te nielegalne czyny polityczne pozostają w bliskim sąsiedztwie z przestępstwami kryminalnemi.
Ażeby rząd rosyjski uwierzył, że Polacy nie mają żadnych, przekraczających granice państwa carów aspiracyj, trzeba, żeby aspiracyj tych rzeczywiście nie było. Nie można sobie bowiem wyobrazić, ażeby naród, znacznie nawet więcej wyrobiony od naszego, posiadał biegłość w praktyce politycznej, pozwalającą podobnie ważne dążenia utaić. Taką biegłość posiadać może tylko rząd lub jakaś partja polityczna, nie zaś masa narodu, którego znaczna część jeszcze nie dojrzała do posiadania takich aspiracyj i stopniowo dopiero je w sobie rozwija. Kto więc tych dążeń u nas się zapiera, musi ich nie mieć, to też po większej części nie mają ich nasi zwolennicy polityki ugodowej, bo inaczej nie możnaby sobie wytłumaczyć tej zajadłości, z jaką zawsze i wszędzie starają się je tępić.
Pomińmy kwestję, czy wzgląd na przyszłość narodu, na jego dobro, pozwala na podobne stanowisko; przypuśćmy, że poza zaborem rosyjskim niema Polaków, niema nikogo, z kimby nas wiązała wspólna krew, wspólna kultura, tradycja, wreszcie wspólne interesy; przypuśćmy, że wystarczą nam formy polityczne, jakie może nam dać Rosja, że chodzi nam tylko o to, ażebyśmy mówili po polsku i nie zatracili polskich obyczajów. Jakie wtedy jest stanowisko Rosjan względem nas? Odpowiedzią na to pytanie jest szereg faktów, wyliczonych w pierwszym rozdziale, Rosja bardzo dobrze rozumie, że w interesie jej potęgi leży rusyfikacja naszego kraju,
My zaś powinniśmy rozumieć, że mając możność i nie spotykając przeszkód, nie cofnie się ona przed żadnemi środkami, prowadzącymi do wytępienia ostatnich śladów Polski. Pochłonięcie narodowości, wchodzących w skład państwa rosyjskiego, to, w opince ogółu i sfer rządzących kwestja bytu i wielkości tego państwa. Podstawę rosyjskiej polityki określił ongiś, niezupełnie może świadomie, poeta narodowy:

„Słowianskije-I ruczji solijutsia w russkom morie,
Ono-I izsiakniet - wot wopros! ....




Czy tego nie widzą i nie rozumieją nasi "lojaliści", budujący złote mosty zgody?
Zdaje się, że do tego stopnia ślepymi nie są.
Czemuż więc przypisać rozwój tej polityki, nie mającej żadnego gruntu - pod nogami? Co to za ludzie ugodowe hasła głoszą?.. .Odpowiedzmy na ostatnie pytanie, a zrozumiemy całą treść dążeń ugodowych.
W każdem  społeczeństwie główną masę inteligencji stanowią ludzie, nie umiejący w dążeniach swoich wznieść się ponad poziom brutalnie  pojmowanych osobistych interesów. Ludzie ci nie prowadzą zwykle żadnej polityki, nie maje żadnych programów - im chodzi tylko o to, żeby ich  Interesy dobrze szły, jak to się mówi pospolicie. Nie są oni zdolni zrozumieć,  że ogólniejsze, nie obchodzące ich najczęściej zmiany polityczne, większy wpływ na te interesy wywierają, niż drobne ich zabiegi. W naszych warunkach  najstraszniejszą dla tego rodzaju ludzi rzeczą jest wszystko, co nosi "..jakikolwiek charakter nielegalny. Dodatnich rezultatów działalności nielegalnej --- nie są w stanie zrozumieć, ujemnie zaś przedstawiają im się w okropnej dla
nich postaci: strata posady lub innego rodzaju ciosy ekonomiczne, więzienie, zesłanie, rozdrażnienie rządu, który się będzie mścił na całem społeczeństwie ­to ostatnie zresztą nie przedstawia się nigdy w ich oczach konkretnie, zadawalają się zwykle ogólnym frazesem, który wystarcza do zastraszenia filistrów. Na tej masie, najniższej jakościowo, ale mającej liczebną przewagę w społeczeństwie, opierają się programy w rodzaju głoszonego przez Kraj petersburski. Program ten liczy głównie zwolenników wśród ludzi bezprogramowych, którzy zasłaniają się nim tylko dlatego, że w naszych warunkach nieprzyzwoicie jest przyznawać się do obojętności w kwestiach polityki. Istnienie tego programu pozwala stadu strusiów, co w niebezpieczeństwie głowy w pisaku kryją - stroić się w powagę i twierdzić, że robią to z zasady.
Jeżeli twierdzimy, że takiej właśnie masie ludzi zawdzięcza swe powodzenie program ugodowy, to nie mówimy jeszcze, że takimi są twórcy i przewodnicy stronnictwa. Przeciwnie, ci ostatni są to ludzie z programem, z programem bardzo wyraźnym, tylko nie narodowym.
Są to wielcy kapitaliści, przemysłowcy, posiadacze wielkiej własności - ziemskiej, którzy w zrozumiały zupełnie sposób bronią swoich interesów klasowych. Wielki kapitał musi żyć pod opieką rządu: opieka ta potrzebna mu jest do walki z kapitałem zagranicznym w postaci ceł protekcyjnych, zarówno jak do obrony przeciw żądaniom najemników - w postaci żandarma wspieranego przez bagnety.
Dzięki europejskim warunkom produkcji rozwinęła się u nas w ostatnich czasach liczna nader klasa robotnicza. Dąży ona do zrównania w prawach z robotnikami europejskimi, co gdyby pozyskała, narażone by zostały na
szwank interesy wielkiego kapitału. Świadomość klasowa robotników jest więc dla ostatniego groźni. Że zaś zaczyna się ona objawiać i wśród ludu wiejskiego grozi więc obniżeniem procentów wszelkiemu kapitałowi.
-- Prawda, że chodzi tu o wzrost dobrobytu mas ludowych, że z nim w parze idzie wzrost oświaty i świadomości narodowej, że zatem masy, dotychczas obojętne i bezwładne, stają się czynnemi siłami narodu - nie zapominajmy jednakże dzisiejsze warunki ekonomiczne wymagają od wielkiego kapitalisty nie patrjotyzmu, ale umiejętności bronienia swoich interesów . Im bezwzględniej przedstawiciel wielkiego kapitału walczy z warunkami, które przeszkadzają mu ten kapitał powiększyć, tem lepiej nadaje się do swojej roli.
Nie powinniśmy się więc dziwić, że nasi przedstawiciele wielkiego kapitału woli się udawać pod skrzydła opiekuńcze rządu, dużego do zagłady naszego narodu, aniżeli zgadzać się na wzrost tych sił narodowych, których rozwój jest niepożądany nie tylko dla rządu zaborczego, ale i dla nich samych. Jak trudno się dziwić, że w Poznańskiem rzekomi zacni obywatele i pseudopatrjoci łącza się w stowarzyszenia z pruskimi policjantami i landratami dla przeciwdziała ruchowi robotniczemu - tak samo trzeba uznać za naturalne, że spółka wielkich, kapitalistów kupiła Kraj, w którym walczy z ruchem robotniczym zarówno jak z nielegalną działalnością patrjotyczną płaszcząc się jednocześnie przed rządem czuwającym na całością ich renty. Stanowisko to trzeba uznać za wytłumaczone tak samo, jak ów postępek twórców Targowicy, którzy udali się pod opiekę carycy Katarzyny, żeby broniła ich przed Konstytucją Trzeciego Maja, nadajacą prawa mieszczaństwu i rozszerzająca zakres wolnych obywateli. Oto jest tajemnica polityki ugodowej. Z jednej strony interes klasowy wielkich kapitalistów: z drugiej sobkostwo i ograniczenie umysłowe biernej części narodu.
Niezaprzeczenie są wśród  ugodowców i ludzie dobrej woli, wierzący w wartość swych dążeń. Temu dziwić się trudno, bo w podobnie ciężkich, jak na warunkach politycznych, ludzie słabi, niezdolni do zdobycia się na śmielszą myśl polityczną, doznają uczucia tych, którym grunt z pod nóg się wymyka,
a jak wiadomo, tonący nawet brzytwy się chwyta.
Polityka ta ma wrogów w całej lepszej części społeczeństwa. Popełniliby jednak błąd nie do wybaczenia, gdybyśmy wszystkich nieprzyjaciół lojalizmu traktowali jako jedną całość i nie wskazali różnic, jakie pomiędzy rozmaitemi ich odłamami panują.
Pominiemy tu liczną nader kategorję patrjotów czujących. Są to ludzie, którzy patrzą

......................na ojczyznę biedną,
Jak syn na ojca wplecionego w koło,

tym się tylko różnią od wieszcza, który te słowa wypowiedział, że zupełnie nie reagują. Gdy wymawiają wyraz "Polska", łza ukazuje się im w oku, ale dzieciom swoim nie mówią nawet, kim był Kościuszko, żeby to złych następstw za sobą nie pociągnęło. Naturalnie kategorja ta w rachubę polityczną nie może wchodzić.
Najliczniejszym może w szeregach patriotycznych jest odłam, którego wyznanie wiary da się streścić w słowach następujących :pracować nad rozwojem świadomości sił narodowych, nie ograniczając się do środków przez rząd dozwolonych, nie robić jednak nic takiego, co by nas narażało na utratę praw i instytucyj, które nam jeszcze pozostały. Idzie tu o podtrzymanie takiego duha w społeczeństwie, ażeby mogło ono biernie się opierać wynaradawiającym wpływom. W szelki protest jawny uważany jest za niebezpieczny, mogący sprowadzić stratę tego, co jeszcze posiadamy.
Jest to polityka biernego oporu.
Dwa są zasadnicze błędy tej polityki. Pierwszy zawiera się w dążeniu do utrzymania działalności w takich granicach, które by były niedostrzegalne dla organów władzy. Granice te z natury rzeczy muszą być tak szczupłe, że utrzymana w nich działalność nigdy nie będzie mogła dać korzyści wyrównujących choć w połowie te straty, które ponosimy od napastującego coraz gwałtowniej rządu. Działalność ta musi się ograniczyć do pojedynczych kółek masa zaś będzie ciągle pozostawała bezwładną. Nie możemy czekać aż "całość sama się złoży "z tego, że "każdy czyni w, swym kółku, co każe duch Boży" ,
bo ta .praca musi iść woniej, niż burząca i grabiąca nasz dobytek działalność wroga i "nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje".
Drugi błąd polityki biernego oporu to przypisywanie wielkiej wagi tym prawom i instytucjom, które nam zostały. Co nam zostało?...Szczątki szczątków. A co zostanie po kilku jeszcze latach dzisiejszej polityki rządu?... Nic. Nie mówimy o rzeczach, których odebrać nie można  mowy ojczystej przecież nikt nam przemocą z gardła nie wydrze. A chleb?...Już wydzierają
i wydzierać nie przestaną.
Jak wyżej kładliśmy nacisk na to, że gdyby rząd ani jednego kroku naprzód nie zrobił, my, zamknięci w obecnych ramach, musimy zginąć. Ażeby żyć, musimy zdobyć prawa. Tego udania polityka biernego oporu nie stawia, i dlatego, obejmując wiele rzeczy pożytecznych, nie wystarcza ona na potrzeby chwili bieżącej.
Ten brak najniezbędniejszych praw politycznych i potrzebę ich zdobycia rozumiej zwolennicy ruchu zbrojnego, czyli naszego powstania. Program jednak powstaniowy, wypływający z zapatrywania się na przeszłość nie ma realnych warunków urzeczywistnienia. Przy dzisiejszych środkach militarnych, przy istnieniu w naszym kraju olbrzymiej armji obcoplemiennej, której na swe stronę przeciągnąć przecież nie można  marzyć o powstaniu mogą tylko ludzie, zadawalniający się prostym brzmieniem wyrazu i nie próbujący sobie wyobrazić konkretnych warunków urzeczywistnienia zamiaru. Masowy ruch zbrojny w naszym kraju może mieć tylko charakter buntów sporadycznych, w których garść ludzi poświęca się na pewną zgubę, ażeby wskazać rządowi siły tkwiące w narodzie i zmusić go do ustępstw, albo też może być ruchem dodatkowym w razie wojny na naszym terenie, przy istnieniu w kraju wojsk państwa obcego, popierających ruch krajowy. Jedno i drugie jest możliwe. Ostatnia jednak postać ruchu zależna jest od okoliczności zewnętrznych i wystąpi sama przez się, bez względu na istnienie programów powstaniowych, gdy okoliczności będą sprzyjały. Sporadyczne zaś bunty są środkiem za kosztownym i nigdy nie mogą leżeć w programie -jeżeli wybuchaj to należy je uważać za malum necessarium.
Program powstaniowy szerzony w społeczeństwie, doprowadzić właśnie może tylko do takich buntów, mniej
lub więcej rozległych, w których naród masowo będzie się pozbawiał najlepszych sił swoich, pozwalając najcenniejszą krew upuszczać sobie strumieniami.
Z drugiej strony program powstaniowy wyrządza wielki szkodę, wskazując ludziom walkę w dalszej przyszłości i sprawiając, że oczekuje oni, aż wybije godzina - kiedy tymczasem dziś trzeba walkę prowadzić. lluż to jest ludzi, którzy czekają na rewolucję jutra, zamiast robić dzisiaj rewolucję nieustającą.
Są jeszcze patrjoci i to bardzo liczni, którzy czekają, aż trójprzymierze przyjdzie nas wyzwolić. Bez wątpienia nadziei tej nie można uważać za bez­zasadną z gruntu  /choć bywa przesadną/ , ale o ludziach żywiących ją,
nie będziemy mówili, gdyż biernego czekania nie można nazwać programem. Musimy wreszcie kilka słów powiedzieć o ruchu socjalistycznym w naszym kraju. Ruch ten, który rozpoczął się wśród młodzieży, ogarnął szerokie koła robotnicze, znajdując oparcie w żywiołowym ruchu tej świeżej i silnej już dziś klasy. Nie można tu mówić o licznych bardzo, rozproszonych wśród naszej inteligencji zwolenników ideałów socjalistycznych, gdyż ci nie stanowią sił działających i nie występują z programem. Za to musimy zwrócić uwagę na czynne siły socjalistyczne, z których działaniem na każdym kroku się stykamy.
Dawna frazeologia socjalistyczna, która zresztą dziś niektórych kół nie opuściła jeszcze, sprawiła, że przyzwyczajono się patrzeć na socjalizm, jako na utopię nie mającą realnego społecznego podkładu. Naiwnie i zbyt rzeczowo pojmowane hasła "rewolucji socjalnej" ,"ustroju kolektywnego" zdradzały
ludzi niepraktycznych ,międzynarodowa zaś "solidarność proletarjatu", wypaczona u nas w chorobliwy kosmopolityzm, negujący najrealniejsze potrzeby narodu i obrażający uczucia, będące dla społeczeństwa świętemi, wytworzyły , nienawistne często traktowanie ruchu. To nie pozwoliło nawet wielu jasno myślącym ludziom dojrzeć, że nasz ruch socjalistyczny, pomimo całej zewnętrznej frazeologji miał niezmiernie poważną podstawę, znalazły bowiem w nim swój wyraz dążenia występującej na widownię polityczną klasy robotniczej.
Klasa ta dzięki swej liczebności i warunkom rozwoju stanowi pierwszorzędna siłę narodową   i śmiało można powiedzieć, że wzrost jej w ostatnich czasach i rozwój jej świadomości klasowej i narodowej, prowadzący ją do otwartej walki z rządem zaborczym, jest najważniejszem dla nas zjawiskiem ostatnich czasów. Socjaliści nasi próbowali zająć stanowisko obojętne względem kwestji niepodległości narodowej, cały jednak szereg niepowodzeń i gorzkich doświad­czeń w walce z warunkami politycznemi  pod panowaniem rosyjskiem wskazał im drogę po której iść należy. Dziś programy socjalistyczne, jak można wnosić z ostatnich wydawnictw, obejmują, już w pierwszym rzędzie dążenie do zrzucenia obcego jarzma i do odbudowania niepodległego państwa polskiego. Aczkolwiek nie znajdujemy tam wskazanych środków, które by dążeniu temu mogły nadać
Cechę praktyczną, swoją drogą przyznać im trzeba wielkie znaczenie dla rozwoju  świadomości politycznej wśród naszych robotników, niezależnie od tego, że sam  ruch klasowy, samo dążenie ich do podniesienia swego dobrobytu i oświaty jest jednym z najpomyślniejszych zwrotów w naszem życiu. Ze stanowiska.bowiem „patrjotycznego” - które, jakeśmy to już wyżej powiedzieli, ma na względzie nie konserwowanie społeczeństwa, ale jego rozwój - należy dążyć do tego, ażeby najprędzej wszystkie pozostające dziś w spoczynku siły społeczne zamieniły  się w siły czynne, biorące świadomy udział w życiu społeczeństwa i składające się na jego postęp.
Chociaż więc socjalizm u nas nie dał społeczeństwu programu obejmujqcego ogół  jego potrzeb, choć w naszej walce o istnienie narodu i jego rozwój  cywilizacyjny nie zajął stanowiska, do którego rościł sobie prawo, chociaż , wyznawcy tego więcej mieli często dobrych chęci, niż znajomości warunków
życia społecznego - niemniej przeto występuje on, jako ważny kierunek społeczny, kierunek rozwojowy i przyczynia się do wytworzenia najlepszych sił narodowych. Nie mamy tu zamiaru kreślić swego programu szczegółowego - przedmiotem
Naszvm jest wskazanie głównych zasad, z których wychodzić będzie nasz program praktyczny, zastosowany do warunków chwili.
Jużeśmy wyżej powiedzieli, że warunki, w których zmuszeni jesteśmy żyć obecnie nie pozwalają na najskromniej pojęty rozwój narodowy i cywilizacyjny. W warunkach tych nie możemy się rozwijać, ale musimy się cofać.
Już teraz widzimy, że udziałem całej masy naszego narodu staje się straszna nędza. Poczynając od proletarjatu wiejskiego, a kończąc na inteligencji, wszelkiemi sposobami pozbawianej przez rząd środków do życia – idziemy po drodze, na której musimy się zmienić w naród żebraków.
Dobrobyt zaś materjalny jest pierwszym, najbardziej niezbędnym warunkiem pomyślnego rozwoju cywilizacyjnego. Chłop,  któremu brak nawet kartofli w ilości dostatecznej  do wyżywienia, musi zawsze zostawać analfabeta; robotnik lub rzemieślnik, który, by nie umrzeć z głodu, z całą swą rodziną, pracuje tyle, że pozostaje mu zaledwie czas, potrzebny na sen i względne pokrzepienie sił, nie może nabywać wiadomości niezbędnych do pojmowania warunków swego życia, nie może zostać myślącym i biorącym udział w sprawach społecznych obywatelem; człowiek wykształcony, którego zarobek nie wystarcza na najskromniejsze potrzeby życiowe, nie może kupować książek, prenumerować pism - to zaś musi powodować- upadek literatury i zanik życia umysłowego w społeczeństwie. Jednym słowem, obecna nędza, zabijając naród fizycznie, czego widzimy poważne objawy, jedno­cześnie zabija go umysłowo.
Idźmy dalej.
Jakie warunki rozwoju ma w granicach legalnych lud wiejski? Poczynając od szkoły, która jest narzędziem rusyfikacji, a kończąc na gminie, będącej terenem szalbierstwa pisarza i bezczelnej samowoli naczelnika powiatu, ma on warunki, mogące rozwijać tylko potworności w pojęciach o życiu społecznem. Kółek rolniczych i wogóle żadnych innych stowarzyszeń zakładać mu nie wolno; w książkach i prasie dla ludu wiejskiego cenzura nie pozwala pisać o żadnych żywotniejszych   sprawach społecznych. Nie mówimy już o specjalnych środkach demoralizujących, przez rząd używanych, jak przemówienia komisarzów włościańskich , rozmaite pisemka w ogromnych ilościach rozrzucane itp. Ograniczając się do prasy legalnej, musimy się zgodzić, że lud nasz będzie coraz bardziej pozostawał w tyle za innemi narodami.
- Rzemieślnicy i robotnicy nie mają prawa stowarzyszania się, nie mają odpowiadającej ich potrzebom prasy, karani są surowo za wszelki czyn zbiorowy, wskutek czego nie mogą się zgoła przyczyniać do poprawy swych warunków  bytu. I tu więc wszelki postęp na drodze legalnej jest zatamowany,
 "Prasa nasza wskutek usiłowań rzędu tak stoi, że człowiek, poprzestający na legalnych informacjach, musi pozostać ślepym na najważniejsze zjawiska życia społecznego. Literatura po przejściu brutalnych operacyj w cenzurze cierpi na niedokrwistość i kalectwo. Szkoła zabija moralnie, umysłowo i  fizycznie....Oto warunki rozwoju dla całego narodu.
Język wyparty prawie ze wszystkich instytucyj publicznych, żyje tylko 'w  stosunkach rodzinnych  i towarzyskich. I w tych ostatnich jednak dzięki wprowadzeniu masowemu Rosjan do kraju i usiłowaniom rządu, dążącym do mechanicznego choćby mieszania towarzystwa polskiego z rosyjskim /np. przepisy o resursach/ coraz częściej spotykamy się z mowy najeźdźców.
Gdzież więc są legalne warunki rozwoju? Gdzie grunt do normalnego życia narodowego i cywilizacyjnego? .
Gruntu tego nie ma. Jeżeli chcemy żyć, musimy go zdobyć i to zdobyć właśnie na drodze nielegalnej - rewolucyjnej,
Polityka nasza musi być rewolucyjna, bo organiczna być nie może, bo nie ma żadnego gruntu legalnego, na którym by się mogła oprzeć; nie może ona pozostać polityką obrony, bo szczątki, które nam zostały, nie pozwalają żyć i rozwijać się, i program, ograniczony do obrony, byłby programem powolnego konania. Działalność nasza musi dożyć do zdobyczy politycznych, być nie tylko odporną, ale i zaczepną.
Dla narodu naszego, który nie widział innych form walki z wrogiem, prócz  masowych  ruchów zbrojnych, polityka zaczepna, po wyłączeniu tych ostatnich, może wyglądać na  fikcję, ażeby ludzie zdołali ją zrozumieć, trzeba przypomnieć Irlandję.
Środki tej polityki są niezliczone. Nie uważając za potrzebne wyszczególniać   ich na tym miejscu ograniczymy się do zaznaczenia, że jedni z nich mają na celu jawnie, będące dla wrogów groźbą, budzenie we własnem społeczeństwie świadomości i energii politycznej, inne - skierowane wprost przeciw rządowi i jego agentom, polegają na stawianiu działalności rządu możliwych przeszkód lub noszą wprost charakter odwetu i kary. Pojedyncze i zbiorowe manifestacje i obchody różne formy biernego protestu, bezrobocia lub choćby odmowa płacenia podatków tępienie wszelkich zewnętrznych form rusyfikacji, niszczenie materjalnych zasobów rządu, wreszcie kary wymierzane na gorliwszych agentach władzy lub na zdrajców  sprawy narodowej - oto sposoby działania, za pomocą których utrudnia się wrogowi egzystencję w podbitym i gnębionym kraju, wprowadza się rozkład do tego systemu i rzuca strach na ośmielonych bezkarnością jego służalców .
Przyjmujemy w zasadzie wszystkie, nie mamy zamiaru się cofać przed najostrzejszymi - które zaś wprowadzimy w życie, na jakim szczeblu tej skali środków się zatrzymamy, to wskażą okoliczności.
A  celem naszym najbliższym -zmuszenie rządu do cofnięcia się ze swej drogi do rozpoczęcia okresu ustępstw. 'Zobaczymy, kto tę walkę przetrzyma: czy my, oparci na naszej masie narodowej, czy rząd ze sfery tchórzliwych "czynowników"? Bo potężna armja rosyjska będzie w niej nieużyteczną...
Słyszymy już szeptane drżącymi usty słowo "ofiary"... Niema patrjoryzmu bez gotowości do ofiar. Kto chce ocalić nasz naród, nie nadstawiając karku, ten będzie widział powolne jego gnicie. . .
Oto główna podstawa naszej polityki względem rządu zaborczego.
Cel - zdobycze polityczne, zmuszenie rządu do ustępstw; środki - nieustająca chroniczna rewolucja.,
Obok tego utrzymujemy politykę obrony w  najszerszym tego słowa znaczeniu. Używać będziemy wszelkich możliwych usiłowań w celu przeszkodzenia zgubnemu wpływowi obecnych warunków politycznych. Te strony życia narodowego, których rozwinąć nie można na gruncie legalnym, stworzymy w postaci nielegalnej. Nie wolno nam mieć samodzielnej i poważnej prasy i literatury - my stworzymy wolną prasę i literaturę nielegalną. Przeznaczone do wynarodowienia, zabijającej fizycznie i moralnie szkole rządowej, przeciwstawimy tajną szkołę narodową. Obok krępowanych na wszelki sposób niewinnych stowarzyszeń legalnych, rozwiniemy stowarzyszenia tajne, w których ześrodkować się musi życie społeczne. Obok narzuconego nam sądu wprowadzającego często jad w nasz organizm narodowy, postawimy swój sąd, tępiący wszelką zgniliznę. Rządowi najeźdźców, opartemu na żandarmie i bagnetach, przeciwstawimy rząd narodowy, oparty na sile moralnej.
To jest nasze pojmowanie polityki obronnej.
Obrona przed wrogiem polega przedewszystkiem na porządnem umocnieniu swej twierdzy. Dążyć więc należy do wytworzenia w społeczeństwie surowej opinji patrjotycznej, która by karciła wszelkie odstępstwa; do takiego wyrobieni politycznego narodu, żeby ludzie wyzyskiwali do ostateczności na korzyść
społeczeństwa pozostałe nam jeszcze prawa, żeby nie ustępowali usiłowaniom władz przynajmniej w niczem, do czego przez panujące prawo nie są zmuszeni. Jednego i drugiego jeszcze nie ma :iluż to renegatów żyje sobie wygodnie, nie odepchniętych od społeczeństwa, nie dotkniętych pogardą i klątwą, nie ukaranych tak, jak na to zasłużyli? Ile razy człowiek uważający się za Polaka, ba nawet za patrjotę, mówi po rosyjsku dobrowolnie i nie zmuszony w ostateczności  wprowadza rusyfikacyjne reformy? Ile razy nie korzystamy z istniejącego prawa jedynie przez niedołęstwo i bezmyślne tchórzostwo? Wytępienie tego wszystkiego, to pierwsze przykazanie polityki obronnej. Do niej też należy, ażeby inteligencja zwróciła się do ludu, nieświadomego praw obowiązujących, i kształciła go w ich używaniu i wyzyskiwaniu na korzyść narodu.
Określiliśmy ogólnie swe stanowisko względem zaborczego rządu: z kolei należy nam je określić względem własnego społeczeństwa.
 Od czasów powstania przeszło ono nadzwyczaj szybką ewolucję, zmieniając się  pod względem budowy wewnętrznej.
Uwolniony od pańszczyzny, chłop zmienił się w samodzielnego obywatela. W starciu się z warunkami zewnętrznymi uczy się on obecnie patrzeć krytycznie na swe położenie, na ogół spraw społecznych i na swój stosunek do rządu.
Uwłaszczenie, które miało, między innemi, wyrobić w ludzie przywiązanie do rządu było przedewszystkiem otwarciem mu oczu na świat, a tem samem musiało dać  niepożądane dla władzy rezultaty. Niezadowolenie i nienawiść do rządu poczyna  się coraz silniej ujawniać wśród mas ludowych. Wskutek wspomnianych wyżej  nienormalnych warunków politycznych trudno temu ruchowi skierować się na właściwą drogę; objawia się więc często w postaci chorobliwej, jak o tem  np. świadczy masowa przed dwoma laty emigracja do Brazylii. Wtórne jednak objawy, towarzyszące ruchowi emigracyjnemu, wskazały na rozwój świadomości - społecznej i narodowej. Ten ostatni zresztą jest nieuniknionym skutkiem znacznego względnie wzrostu oświaty ludowej w czasach popowstaniowych. Wytworzona z proletarjatu wiejskiego i rzemieślników klasa robotników fabrycznych, na której rozwój jut wyżej zwróciliśmy uwagę, poczyna coraz samodzielniej występować na widowni polityczne j, idzie w ślad za robotnikami innych krajów Europy, domagając się praw politycznych i lepszego bytu ekonomicznego. Daje ona coraz poważniejsze dowody swej świadomości klasowej i narodowej. Obok niej widzimy liczną ludność rzemieślniczą, która już przed stu laty dała świadectwo swego patrjotyzmu i siły politycznej.
Na widowni naszego życia występuję siły narodowe, z któremi przeszłość się nie liczyła, były bowiem bierne lub nie istniały.
W masach ludowych wzrasta świadomość społeczna, a co za tem idzie polityczna i narodowa - ukazuje się siły świeże niewyczerpane fizycznie i imponujące liczbą.
 My się tych sił nie obawiamy, jak przedstawiciele naszej polityki lojalnej ale widzimy w nich przyszłość całego narodu.
Wobec aż nadto widocznych usiłowań wrogów do zmniejszenia sił naszych,  usiłowań, które zawsze istnieć będą, dopóki sami ich hamować nie będziemy  występujemy z naturalnem czysto i logicznem dążeniem do podniesienia sił narodu. Usiłowanie to„pojęte szeroko, oznacza wytwarzanie z każdej części   społeczeństwa, z każdej jego warstwy, świadomej siły społecznej i narodowej. Na tym bowiem polega cały jego rozwój cywilizacyjny, jego postęp i byt jego, jako  narodu.
Oto druga strona naszego programu: budzić świadomość narodową tam, gdzie jej niema, rozwijać ją, gdzie jest słaba, popierać wszelki ruch sam­odzielny w warstwach ludowych, .gdyż samodzielność warstwy jest miarą jej wartości politycznej i cywilizacyjnej.
Czy te będzie ruch chłopów ,dążący do zdobycia kawałka ziemi lub obni­żenia stopy podatkowej, czy najemników  rolnych wołających o lepsze wynagrodzenie .czy robotników  fabrycznych domagających się zmniejszenia dnia roboczego, stowarzyszeń i praw prasowych -wszelki ruch taki z punktu wi­dzenia ogólno-narodowego  jest zjawiskiem nader pomyślnem i pożądanem, gdyż świadczy o budzeniu się do życia społecznego tych warstw, które dotąd w niem świadomego udziału  nie brały. Dlatego należy wszelkiemi siłami ruchy te popierać.
Ta strona polityki naszej w zasadzie nie jest nową. Tuż przed stu laty "stronnictwo patriotyczne", które stworzyło ustawę Trzeciego Maja rozu­miało przez patriotyzm dążenie do posunięcia społeczeństwa naprzód w jego rozwoju, do rozszerzenie praw na warstwy wydziedziczone, do pogłębienia wśród nich świadomości politycznej i narodowej.
I  w  tym kierunku działalność musi być nielegalną, rząd bowiem rosyjski nie przyznaje inteligenci prawa zbliżania się do ludu. Praca ta jednak już istnieje, utorowała sobie drogę i w dalszym ciągu rozwijać się będzie.
Trzeba ażeby była prowadzona na wszystkich stanowiskach, bez względu na środki, jakie w danej chwili w darem miejscu istnieją..
Program nasz, z jakiejkolwiek strony wzięty  jest dla. zaborczego rządu nielegalnym i takim być musi. Działalność, obawiająca się gruntu rewolucyj­nego  w naszych warunkach nie ma przed sobą przyszłość. Nie dość na tem: ażeby społeczeństwo nasze nie poczęło się cofać w rozwoju, musi ono całe przywyknąć do życia nielegalnego. Kto nie chce żyć tem życiem , kto obawia się wszelkiego kroku niezgodnego ze "sprawiedliwością" najeźdźców ten nie tylko musi zostać biernym, nie tylko musi usunąć się z najgłówniejszych dziedzin pracy narodowej, ale musi ulec ślepocie na najważniejsze zjawiska naszego życia, bo w literaturze i prasie legalnej ono odbicia swego nie znajduje. Nie tylko wiec sami prowadzić będziemy działalność rewolucyjną, ale usiłowanie naszem będzie wdrożyć w  życie nielegalne całe społeczeństwo we wszystkich jego warstwach.
Oto podstawy naszego programu.
Ujawniamy je, bo pragniemy, żeby społeczeństwo nas rozumiało, że się nie obawiamy krytyki, a chcemy uniknąć nadal insynuacyj.
Nie wątpimy, że spotkamy wiele zarzutów mniej lub więcej szczerych i w rozmaitym stopniu nacechowanych dobrą wolą.
Ale wiemy i to, że wśród narodu naszego jest wiele jednostek szlachetnych i silnych, które na rozmaitych stanowiskach pracują w odosobnieniu dla tej samej, co nasza, sprawy i w ten sam, co my, sposób. Tym wszystkim posyłamy braterskie pozdrowienia i wzywamy ich do energji i wytrwania. Rozszerzając zakres swej działalności, spotkamy się kiedyś, by iść razem po tej drodze, z której się nikomu nie wolno cofać i na której czeka pewne zwycięstwo.
Tekst niniejszy jest mową wygłoszoną w Poznaniu dnia 28 czerwca 1929 roku podczas uroczystości obchodu dziesięciolecia traktatu wersalskiego. Przedruk za: Roman Dmowski, „Pisma” t. IX, Częstochowa 1939, str. 3 - 13

Roman Dmowski

POLSKA JAKO WIELKIE PAŃSTWO



Odbudowanie państwa polskiego, zarówno dla szerokiej opinii, jak dla polityków i pisarzy politycznych wszystkich krajów, było na ogół faktem nieoczekiwanym. Było nim nawet dla wielu ludzi w naszym własnym społeczeństwie. Niejednemu wydawało się ono wprost niemożliwością. Nawet ci, którzy się uważali za bojowników niepodległości, śmieli dążyć często co najwyżej do urządzenia części ziem polskich we względnej samoistności pod zwierzchnictwem jednego z państw rozbiorczych.
Kamień, który przygniatał grób Polski, był zbyt ciężki, ażeby odosobniony wysiłek narodu naszego, choćby nawet największy, mógł go odwalić. Powstania nasze nie miały żadnych widoków zwycięstwa i w wynikach swoich dawały coraz większe ujarzmienie narodu.
Niewiara wszakże w zmartwychwstanie naszego państwa pochodziła z niedostatecznego zrozumienia historii. Wykreślenie tak wielkiego obszarem swym państwa z karty Europy, rozbiory Polski stały się możliwymi tylko skutkiem tego, że rozkład władzy państwowej w Rzeczypospolitej XVIII wieku doprowadził do całkowitego zaniku polityki zewnętrznej państwa. Polska przestała być czynną siłą w stosunkach międzynarodowych, przestała wywierać wpływ na układ tych stosunków zgodnie ze swoimi celami. Pozostała ona jedynie obiektem polityki państw innych, zmuszona była biernie patrzeć na powstawanie porozumień i sojuszów między tymi państwami, powiększających potęgę państw dla niej niebezpiecznych, a przygotowujących zgubę jej i jej naturalnym sojusznikom.
Całkowita bierność Polski na zewnątrz, tak krańcowo ujawniona podczas wojny siedmioletniej, pociągnęła za sobą niesłychanie doniosłe skutki, nie tylko dla niej samej, ale dla Europy i dla całego świata. Wynikiem jej było wyrośnięcie Prus na pierwszorzędną potęgę europejską, utrata przez Francję jej przewodniej roli w Europie oraz zniszczenie jej potęgi na oceanach, w Ameryce i w Indiach, wreszcie zniknięcie samej Rzeczypospolitej z mapy.
Jeżeli zniszczenie naszego państwa stało się możliwym tylko przez bezwład polityczny Rzeczypospolitej i wytworzenie w jego skutku związków między państwami, przygotowującymi nam zgubę - trzeba powiedzieć: zgubę państwa, bez możności zniszczenia narodu - to z tego nie wynikało, że państwo to nie może zmartwychwstać, nie może zjawić się na powrót jako państwo całkiem niezawisłe i że Polska nie może stać się na powrót potężnym czynnikiem położenia międzynarodowego. Z tego wynikało, że odbudowanie Polski istotnie niezawisłej, silnej, posiadającej wszystkie swoje ziemie, stanie się możliwe dopiero wtedy, kiedy rozwój stosunków międzynarodowych doprowadzi do rozluźnienia i w dalszym ciągu zerwania zgubnych dla nas związków między państwami, kiedy nowe interesy i nowe współzawodnictwa dadzą początek nowym sojuszom, przygotowującym nowe konflikty, w których strony przeciwne zaczną wygrywać sprawę polską i tem otworzą pole dla czynnej polityki polskiej. I stanie się ono możliwym dopiero wtedy, gdy naród polski zdobędzie się na powrót na swoją politykę zewnętrzną, to znaczy, kiedy w trudnych warunkach niewoli wyda organizację, która będzie zdolna działać na zewnątrz z ramienia narodu, w jego imieniu, a która będzie dość samodzielna w swej myśli politycznej, żeby nie dać się użyć za narzędzie żadnym obcym interesom, żeby służyć wyłącznie Polsce i jej celom.
Wytworzenie takiej organizacji stało się możliwym dzięki rozwojowi silnego ruchu narodowego w pokoleniach polskich końca zeszłego stulecia i dzięki wpływowi na ich psychikę życia w państwie nowoczesnym, choć obcym. Wpływ ten wyraził się między innymi w postępie karności społecznej.
Skutkiem rozwoju tej organizacji powstała na przełomie dwóch stuleci polityka polska, polityka zewnętrzna, szukająca dróg ku odbudowaniu państwa. Wyzwalając patriotyzm polski z mglistych rojeń, raczej poetyckich, dążenia swoje starała się ona oprzeć na zrozumieniu rzeczywistości, ale rzeczywistości europejskiego, światowego widnokręgu.
Ci, którzy sądzą, że wszystko, co zrobiono dla odzyskania niepodległości, zrobiono dopiero po wybuchu wojny światowej, są w błędzie. Najważniejsze bodaj rzeczy zrobiono w latach, poprzedzających tę wojnę. Wtedy już polityka nasza znalazła miejsce dla Polski w nowych ustosunkowaniach międzynarodowych, wtedy już zaczęła współdziałać z tą stroną, w której widziała sojuszników dla swej sprawy, wtedy już usiłowała przyczyniać się swymi posunięciami do pogłębienia konfliktu, wtedy już pracowała nad tym, ażeby po wybuchu wojny nie być jedynie obiektem polityki innych narodów. Akcja podczas wojny była tylko dalszym ciągiem i realizacją skutków wieloletniej pracy, pracy całej organizacji.
Jak powiedziałem, państwa polskiego nie mógł odbudować żaden odosobniony wysiłek narodu polskiego. Mogło się to było stać tylko w wielkim konflikcie europejskim, a jak się okazało światowym, tylko w sojuszu narodu naszego ze związkiem państw, kierowanym przez narody, nie zainteresowane w zniszczeniu naszej ojczyzny, i tylko po ich zwycięstwie.
Traktat wersalski, który nam przywraca miejsce między niezawisłymi państwami Europy, podpisany został krwią szeregu wielkich i mniejszych narodów, kupiony kosztem życia milionów ludzi. Synowie często dalekich nam krajów krwią swoją, swoim życiem zapłacili za naszą wolność, za naszą wielką przyszłość, do której dziś idziemy. I dziś w dziesięciolecie chwili, kiedyśmy miejsce swoje wśród tych narodów odzyskali, tym żołnierzom i naszej wśród innych sprawy, ich pamięci hołd składamy, na pierwszym zaś miejscu pamięci synów najokrutniej skrwawionej i najściślej współdziałającej z naszymi wysiłkami Francji. Niemniejsze od uznania niezawisłego państwa polskiego ma dla nas znaczenie ta część traktatu, która ustanawia granicę naszą na zachodzie: między Polską a państwem niemieckim.
Po tym, co tu powiedziano, co sam wielokrotnie wykazywałem, co zresztą każdy myślący Polak już dziś rozumie, nie będę tu dłużej dowodził, że granica to najważniejsza. Od przebiegu linii granicznej, od tego, jakie z zagarniętych w przeszłości ziem przywracała ona Polsce, zależało, czym ta Polska będzie, ku czemu ją będzie rozwój życia państwowego prowadził. Od tej granicy zależało wprost, czy Polska będzie państwem istotnie niezawisłym, czy też przy formalnej niezawisłości będzie uzależniona od sąsiada, stanie się jego narzędziem politycznym i polem wyzysku gospodarczego.
Granica zachodnia Polski, wykreślona traktatem wersalskim, jest wynikiem wytężonej walki politycznej. Walka ta rozpoczęła się wyraźnie już po dwóch pierwszych latach wojny, kiedy konieczność odbudowania państwa polskiego stała się widoczną, i odtąd już stanowi ona istotę sprawy polskiej w wojnie i na konferencji pokojowej.
Jest to walka między dwoma biegunowo przeciwnymi sobie dążeniami.Stanęło do niej z jednej strony nasze dążenie do odbudowania Polski w roli wielkiego państwa, politycznie i gospodarczo niezawisłego od sąsiadów, nie będącego niczyim narzędziem, ale prowadzącego własną mocarstwową politykę, podyktowaną mu przez dobro narodu i dobro wspólnej z innymi narodami cywilizacji. Źródłem tego naszego dążenia nie były tylko ambicje narodowe, jak to twierdzili nasi przeciwnicy - ambicje fałszywe, jak to wyraźnie dawali do zrozumienia. Polacy nie są małym narodkiem, ani swą liczbą, ani obszarem, który zajmuje ich rasa i ich cywilizacja, ani swą twórczością duchową, rozwijaną od dziesiątków pokoleń, nie ustępującą, ale, przeciwnie, najświetniejszą w swych przejawach po upadku państwa, ani rolą polityczną, którą odgrywało w przeszłości państwo polskie, ani pracą dziejową, której dokonała cywilizacja polska. Niemałym, w późniejszych czasach, dowodem wielkości naszego narodu była sama działalność państw, które rozgrabiły Polskę, potworne środki, do których musiały się uciekać, ażeby tłumić nasze samoistne życie, naszą twórczość, powstrzymywać rozwój sił naszego narodu. Rzeczy to wszak świeże jeszcze w naszej pamięci.
Zamknięcie naszego narodu w ramy małego państewka byłoby niewiele mniejszą krzywdą od rozbiorów.
Z drugiej strony, ktokolwiek zdolny jest głębiej się zastanowić nad położeniem geograficznym Polski, zrozumieć musi, że tu, na naszej ziemi, niema miejsca na małe, słabe państewko, niezdolne do zachowania swej samoistności wobec sąsiadów.
Dążenie nasze spotkało się z zaciekłym odporem licznych, nie zawsze odsłaniających swe oblicze przeciwników, którzy często nie przebierali w środkach.
Dzień dzisiejszy nie jest chwilą na analizowanie tej walki, na charakteryzowanie jej motywów i metod. Poprzestanę tu na stwierdzeniu, że będąca jej wynikiem zachodnia i północno-zachodnia granica Polski nie objęła wprawdzie wszystkich ziem, które do państwa polskiego należeć powinny i których się domagaliśmy, niemniej przeto dała Polsce podstawy bytu niezawisłego, rozwoju gospodarczego i politycznego, którego postęp, o ile będzie się odbywał szybko i zdrowo, musi jej dać poważne stanowisko mocarstwowe.
Wspomnę tu tylko, że ta granica pozostała przez parę lat jedyną granicą Polski, uznaną przez mocarstwa: walka przeciw pojęciu Polski jako wielkiego państwa opóźniła znacznie ostateczne uznanie reszty granic, z wielką szkodą dla zdrowego rozwoju życia państwowego nazajutrz po jej odbudowaniu. Granice te musieliśmy przeważnie własnymi wysiłkami ustanawiać, czynić je faktem dokonanym, uznawanym później przez mocarstwa.
I wspomnę tylko, że przeciwnicy nasi w walce o granicę zachodnią Polski nie zamilkli po uznaniu jej przez traktat wersalski. Po dziś dzień mamy do czynienia z próbami kwestionowania tej granicy, próbami wprost nieprzyzwoitymi ze stanowiska obyczaju międzynarodowego w świecie cywilizowanym. Niestety, zuchwalstwo to znajduje często zachętę w nie dość energicznej reakcji rządów polskich.
W dniu dzisiejszym upływa lat dziesięć od położenia tych podstaw pod nowoczesne państwo polskie.
Czy to dziesięciolecie potwierdziło słuszność naszych założeń? Czy dowiodło ono, że Polska jest przeznaczona na to, żeby w tej części Europy zająć stanowisko mocarstwa, które na swoim obszarze jest panem, żyje życiem samoistnym, cywilizacyjnym, gospodarczym i politycznym, na zewnątrz zaś swoją wolą i swoim czynem reguluje swój stosunek do sąsiadów i swym udziałem w życiu międzynarodowym przyczynia się skutecznie do postępu pokojowej pracy cywilizacji europejskiej?...
Pomimo wszystkiego, co o nie domaganiach naszego życia państwowego możemy powiedzieć, tylko ludzie bardzo powierzchowni, nie umiejący widzieć i rozumieć faktów, o ile nie kłamią tendencyjnie, mogą na te pytania odpowiedzieć przecząco.
Przeciwnicy nasi twierdzili, że dzielnice nasze, należące przez długi czas do różnych państw, żyjące pod rożnemi prawami i różnymi systemami politycznymi, nie będą umiały żyć wspólnym życiem państwowym. Paru lat wystarczyło do wykazania, jak sztucznym, jak przeciwnym naturze był ten podział, jak potężne były węzły, łączące nas w jeden naród. Dziś każdy już widzi, że wystarczy, ażeby nasza praca kodyfikacyjna została zakończona, ażeby doprowadziła do ujednostajnienia prawnego na całym obszarze państwa, a reszta różnic pomiędzy dawnymi zaborami zniknie. Pozostaną różnice prowincjonalne, istniejące w każdym państwie, w każdym narodzie, tylko mniejsze znacznie, niż w innych państwach europejskich.
W Polsce, państwie zbudowanym na kresach cywilizacji zachodniej, zawsze istniały i dziś istnieją wielkie różnice poziomu cywilizacji między ziemiami zachodnimi a wschodnimi. Można było przewidywać, że ponowne połączenie tych ziem w jedno państwo spowoduje obniżenie poziomu cywilizacji na zachodzie.
Życie wykazało, że to były obawy płonne. Najlepszą na nie odpowiedzią jest porównanie naszego Poznania, w którym się znajdujemy, z Poznaniem z przed lat kilkunastu, pozostającym pod rządami niemieckimi. Najzaciętszy nasz wróg musi przyznać, że odbył się tu niesłychanie szybki postęp, który uczynił to nasze historyczne miasto większym, bogatszym, żyjącym na wyższą o wiele stopę gospodarczą i cywilizacyjną, wreszcie piękniejszym. A wszystko to się stało przy całkowitym prawie zaniknięciu w nim żywiołu niemieckiego, który niedawno jeszcze szeroko tu się rozsiadał.
Ten jeden przykład świadczy, jak olbrzymią siłę żywiołową, cywilizacyjną i gospodarczą wykazał naród polski po swoim zjednoczeniu. To samo widzimy w mniejszym lub większym stopniu wszędzie - od Poznania do Wilna i Łucka, od wschodnich Karpat do Gdyni.
W jak wielu dziedzinach cywilizacyjnych i gospodarczych Polska szybko poszła naprzód w ciągu pierwszego dziesięciolecia swej niepodległości, najlepiej świadczy wystawa, którą obecnie w Poznaniu oglądamy (Powszechna Wystawa Krajowa 1929 r.).
Ten nasz postęp jest wyrazem żywiołowych sił zjednoczonego narodu, wyrazem tym potężniejszym, że w planowym kierowaniu jego pracą popełniliśmy i popełniamy liczne błędy. Okres, który przeżyliśmy przed odzyskaniem własnego państwa, nie przygotował ludzi wyższej miary, umiejących dać należyte kierownictwo życiu narodu, przy którym wysiłki jego osiągnęłyby o wiele donioślejsze wyniki.
Jeżeli słusznie można powiedzieć, że naród nasz w dziesięć lat po zjednoczeniu we własnym państwie nie osiągnął jeszcze równowagi politycznej, nie wytworzył sobie trwałej formy rządów, nie oparł swego życia politycznego na niewzruszonych podstawach prawnych - to każdy, kto umie myśleć, zrozumie, że inaczej być nie mogło, że w warunkach, w których odzyskaliśmy byt państwowy, dziesięciu lat nie mogło starczyć na ustalenie form naszego politycznego bytu i na wytworzenie rządów, odpowiadających potrzebom narodu.
Okres, któryśmy przeżyli w niewoli, był okresem wielkich przeobrażeń w całym świecie naszej cywilizacji. W tych przeobrażeniach Polska została zapóźniona przez utratę niezawisłości, przez rozdarcie narodu i przez związanie głównego obszaru jej ziem z państwem, stojącym na znacznie niższym od niej poziomie cywilizacyjnym, o wiele mniej posuniętym w rozwoju społecznym, gospodarczym i politycznym. Nie zapominajmy, że w głównej części Polski chłop został samodzielnym gospodarzem dopiero po ostatnim powstaniu. Późno rozpoczęte przeobrażenia społeczne poszły naprzód w ostatnich latach kilkudziesięciu z szybkością, naruszającą równowagę społecznego życia, wytwarzającą wielkie niebezpieczeństwo społeczne, tym większe, że towarzyszyło im zapóźnienie mas w oświacie. Skutki tego nienormalnego, pozbawionego należytej ciągłości rozwoju dziś ponosimy i przez dłuższy jeszcze czas ponosić będziemy. Odbijają się one przede wszystkim w życiu politycznym narodu, czyniąc bardzo trudnym znalezienie odpowiedniej formy ustroju państwa.
Z tymi trudnościami można by się było uporać skutecznie, gdyby warstwy przewodnie narodu, warstwy oświecone, w dzisiejszym pokoleniu posiadały dostateczną dojrzałość i wytrawność polityczną. Warstwy te wszakże, odsunięte pod obcym panowaniem od udziału w rządach, nie wykształciły się ani umysłowo, ani moralnie do spełnienia wielkich zadań, które na nie czekały.
Brak im nie tylko umiejętności, ale i poczucia odpowiedzialności. Dopiero nowe pokolenia, wyrastające we własnym już państwie, rozwijają w sobie to poczucie, dochodzą do zrozumienia, że każdy oświecony, świadomy Polak jest odpowiedzialny za swe państwo, za rządy tego państwa, za błędy rządzących i za ich zbrodnie.
Trzeba pamiętać, że państwo nasze narodziło się na nowo wśród rewolucji, ogarniających wszystkie sąsiednie kraje, i że przypadła mu rola frontu Zachodniej Europy wobec rosyjskiego bolszewizmu. Pomimo, że Europa nie zawsze mu tę rolę ułatwiała, odegrało ją ono własnymi siłami wcale pomyślnie. Granica polsko - rosyjska pozostała granicą między europejskim ustrojem politycznym i społecznym a rewolucją bolszewicką.
To położenie i ta rola nie pomaga nam do ustalenia form ustroju i do rozwoju naszego życia politycznego na zdrowych podstawach. Walka o te podstawy ciągle trwa i trwać jeszcze przez pewien czas musi. Tym rychlej się ona zakończy i tym pomyślniejsze da wyniki, im całkowiciej będziemy w niej pozostawieni sami sobie, im mniej będą się w nią wtrącały czynniki obce, im mniej będzie prób narzucania nam skądkolwiek reguł postępowania politycznego, czy to jawnie i rzekomo legalnie, czy też na drodze intryg i knowań podziemnych. Polska sobie ze swoim ustrojem politycznym poradzi, byle się nią z zewnątrz w tym względzie nie opiekowano.
Długie trwanie naszego organizowania się politycznego na wewnątrz powoduje słabość naszej polityki zewnętrznej, która dotychczas nie dorosła do tej roli, jaką jej obszar, zaludnienie naszego państwa i wartość naszego narodu przeznacza. W tych warunkach skazana jest ona na różne zboczenia, szkodliwe i niebezpieczne, nie może się zdobyć na plan jasny i konsekwentny, ani na stanowczość i siłę, czasami nawet na godność należytą. Skutkiem tego daje nieraz na zewnątrz fałszywe pojęcie o postawie i dążeniach narodu. Jest to złe i dla nas, i dla innych państw, w naszej polityce zainteresowanych. Gdy np. kwestionuje ktoś naszą granicę zachodnią pod hasłami ustalenia w Europie pokoju, najuczciwiej jest i najużyteczniej powiedzieć bez obsłonek prawdę, że podnoszenie tej kwestii jest najprostszą drogą do rozkiełznania wojny. Bo naród nasz nie pozwoli sobie odebrać ani piędzi ziemi swojej bez walki o nią - do ostatniej kropli krwi. Kto myśli, że jest inaczej, tego spotka wielki zawód.
Wielki zawód jest i w coraz większej mierze będzie udziałem tych, którzy liczyli, że Polska nie podoła swoim trudnościom wewnętrznym i trudnościom swego położenia zewnętrznego. Naród polski licznymi faktami zaświadcza o swojej jedności, sile i żywotności; jego praca cywilizacyjna i gospodarcza dźwiga szybko jego życie zbiorowe na wyższy poziom i pomnaża jego siły. Coraz więcej będzie on ważył w naszej części świata.
W miarę dorastania nowych, niewyrosłych w niewoli pokoleń, coraz szybciej przezwyciężać on będzie trudności wewnętrzne: ustali on formy swego bytu i pójdzie szybkim krokiem do należnego mu stanowiska mocarstwowego.
Wielkie, silne państwo polskie potrzebne jest nie tylko nam do naszego rozwoju narodowego, do urzeczywistnienia naszych celów i spełnienia naszych zadań. Niemniej jest ono potrzebne do utrwalenia pokoju, a z nim warunków wielkiej pracy cywilizacyjnej całej Europy.

Roman Dmowski
[Źródło: R. Dmowski, Pisma, Tom IX, str. 29-82]

WEWNĘTRZNA POLITYKA NARODOWA

Praca niniejsza jest rozdziałem książki, przygotowywanej przed wojną w 1913 roku, w której Autor pragnął dać czytelnikowi polskiemu całokształt nauki o narodzie i państwie. Drukowana była po raz pierwszy w czerwcu 1919 w Przeglądzie Narodowym, przy czym redakcja zaznaczyła, że rękopis jej nie został przejrzany przed drukiem przez Autora, który w tym czasie, jako Prezes Polskiego Komitetu Narodowego w Paryżu, reprezentował Polskę na konferencji pokojowej w Wersalu.
Rozprawę tę podajemy w formie niezmienionej, gdyż przedstawia nam poglądy Dmowskiego na politykę wewnętrzną, wyrażone w tak odmiennych warunkach bytu polskiego, a mimo to w najwyższym stopniu aktualne w dobie obecnej.

CELE I ZADANIA POLITYKI NARODOWEJ

Polityka narodowa jest systemem działań, mających na celu zachowanie i rozwój narodowego bytu. Zachowanie i rozwój narodowego bytu zależą od stanu wewnętrznego narodu i od jego położenia zewnętrznego. Stąd polityka narodowa dzieli się na wewnętrzną i zewnętrzną. Te wszakże dwa jej działy ściśle są nawzajem od siebie uzależnione: im naród się lepiej broni przeciw wrogim czynnikom zewnętrznym i skuteczniej zabezpiecza swe interesy i swą niezależność od innych narodów, tym lepsze ma warunki rozwoju wewnętrznego; im zaś pomyślniej rozwija się na wewnątrz, tym jest silniejszy, tym skuteczniej jest zdolny bronić się od wrogów. Polityka tedy wewnętrzna i zewnętrzna narodu stanowi jeden całkowity system działań. Nie można powiedzieć, że dla przyszłości narodu ważniejsze są zagadnienia jego polityki wewnętrznej lub zewnętrznej, gdyż zaniedbanie któregokolwiek z tych działów odbija się jednakowo na jego sprawach wewnętrznych i zewnętrznych i mści się nieubłaganie na jego losach. Ci, którym w polityce naprawdę chodzi o zachowanie i rozwój narodowego bytu, którym przyszłość narodu jest droga, jednakową muszą żywić troskę o jego stan wewnętrzny i położenie zewnętrzne. Jednostronność w tym względzie świadczy bądź o lekkomyślności i nie rozumieniu dobra narodu, bądź o tym, że motywem danej polityki nie jest dobro narodu, że pod hasłami narodowymi służy ono obcym celom.
Są momenty w życiu narodów, kiedy niebezpieczne płożenie na zewnątrz i wypływające stąd zagadnienia tak je pochłaniają, że sprawy wewnętrzne na pewien czas muszą ulec zaniedbaniu. Czas ten wszakże bez wielkiego niebezpieczeństwa dla przyszłości narodu nie może się zbytnio przedłużać. Inaczej same podstawy jego bytu ulegają rozstrojowi i osłabieniu, a wtedy i siła jego na zewnątrz maleje.
Historia dostarcza licznych przykładów takiej zgubnej jednostronności w kierunku polityki zewnętrznej. Jednym z najwybitniejszych jest Turcja, której cała niemal polityka była zwrócona na zewnątrz, i która tą drogą z wielkiej, groźnej dla świata potęgi zeszła do zupełnego bankructwa. Można też wskazać na Rosję, która wykazywała podobną jednostronność, jakkolwiek w mniejszym stopniu, a co do której wszyscy się godzą, że klęski jej w wojnie krymskiej i japońskiej były wynikiem zaniedbania przez długi czas wewnętrznych spraw narodu. I dlatego to w Rosji o wiele większy dowód dbałości o przyszłość narodu składają ci, którzy środek ciężkości polityki widzą w wysiłkach, skierowanych ku naprawie wewnętrznej, niż ci, którzy całą energię narodu chcą zwrócić na zewnątrz - czy to ku nowym podbojom, czy ku niszczeniu bytu innych narodów w państwie.
I są znów w życiu narodów okresy, kiedy wewnętrzne przemiany i wewnętrzne walki o ustrój życia odwracają ich uwagę i energię od zagadnień zewnętrznych. Jeżeli te okresy trwają zbyt długo, naród za nie płaci utratą wpływów, posiadłości, mniejszym lub większym uzależnieniem od innych narodów. Tak Niemcy w ciągu paru stuleci po Reformacji, która dała w następstwie okres walk wewnętrznych, musiały patrzeć, jak Francja zagarniała ziemie niemieckie i jak, zająwszy pierwsze stanowisko w Europie, dyktowała jej swą wolę i narzucała swe wpływy. Tak znów Francja, nie mogąca w ciągu całego stulecia od wielkiej rewolucji dojść do równowagi wewnętrznej i mająca na wewnątrz ciągłą walkę o formę rządu, nie była zdolna przeszkodzić wyrośnięciu do jej zniszczenia Prus, które stopniowo zajęły należące przedtem do niej stanowisko pierwszej potęgi na lądzie europejskim i które w zwycięskiej wojnie zabrały jej ziemie, związane mocnymi węzłami z Francją.
Polityka, która zamyka oczy na sprawy wewnętrzne narodu dla zewnętrznych czy odwrotnie, nie zasługuje na miano polityki narodowej i zwykle też dyktowana jest przez pobudki, mające mało wspólnego z dążeniem do zachowania i rozwoju narodowego bytu. Kierują nią zazwyczaj bądź interesy i ambicje jednostek, bądź dążenia przeciwstawiających się narodowi grup społecznych, bądź doktrynerstwo, nie zdające sobie sprawy z podstaw, na których byt społeczny się opiera, bądź wreszcie ignorancja co do położenia narodu w danym momencie i bezmyślne naśladownictwo działań, podejmowanych przez inne narody w warunkach całkowicie odmiennych.
Narodowa polityka wewnętrzna ma przed sobą cel dwojaki: z jednej strony -- zachowanie i rozwój siły moralnej narodu, z drugiej -- rozwój jego sił fizycznych, zwiększenie zasobów materialnych, udoskonalanie narzędzi i środków jego pracy i walki o byt narodowy, wreszcie podniesienie poziomu intelektualnego, postęp wiedzy i oświaty.
Narodowi pod groźbą zagłady nie wolno zaniedbywać żadnego z tych dwóch celów. Naród liczny, bogaty, ekonomicznie wytwórczy, intelektualnie wysoko stojący, może się znajdować nad przepaścią, jeżeli mu zabraknie siły moralnej, tj. tych czynników moralnych, które dają trwałość bytowi społecznemu i czynią naród zdolnym do skutecznej walki z wrogami. Rzymianie byli liczni, bogaci i stanowili umysłowy kwiat zdolności, a jednak rozkładający się szybko ich byt społeczny został w końcu zniszczony przez mniej od nich licznych i ubogich barbarzyńców. Ale i naród, mający wysokie zalety moralne, zdrowe podstawy ustroju społecznego, przywiązanie do swej idei narodowej i zdolność do walki o nią, nie rozwinie swego bytu samoistnego i nie obroni go we współzawodnictwie czy w walce zbrojnej z innymi, jeżeli nie jest dość silny liczbą (której słabość zastępują w znacznej mierze sojusze z innymi narodami), jeżeli nie będzie miał dostatecznych zasobów materialnych, jeżeli w narzędziach pracy i walki będzie znacznie niżej stał od swych współzawodników czy wrogów w polu, jeżeli poziom jego umysłowy nie będzie dość wysoki, ażeby mu dał możliwość zrozumienia potrzeb współczesnego życia i oceny położenia, w jakiem się znajduje. Japończycy złożyli ostatnimi czasy dowód niepospolitej zbiorowej siły moralnej, budzącej zachwyt i zazdrość w narodach europejskich. Kiedy wszakże w początkach drugiej połowy zeszłego stulecia na wodach japońskich ukazały się wojenne statki mocarstw, po pierwszej próbie oporu, która była wprost śmieszną ze względu na pierwotność środków bojowych, z jakimi wystąpili, nie pozostało im nic innego, jak upokorzyć się i przyjąć warunki, podyktowane przez niepożądanych gości. Dopiero pół stulecia wielkiej, zadziwiającej swym natężeniem pracy nad zdobyciem europejskiej wiedzy, narzędzi pracy i walki, nad podniesieniem ekonomicznym kraju i zdobyciem zasobów materialnych, wreszcie nad wewnętrznymi reformami politycznymi, które dały Japonii fizjonomię cywilizowanego po europejsku mocarstwa, a przez to zdobyty dla niej szacunek, umożliwiający zawieranie w Europie sojuszów - doprowadziło Japonię do zwycięstwa nad groźnym sąsiadem, dało jej równorzędne do innych narodów stanowiska polityczne, a jednocześnie zabezpieczyło ją od ekonomicznego wyzysku przez Europę i Amerykę, czyniąc -- przeciwnie -- z niej samej niebezpiecznego współzawodnika na tym polu. Siła moralna stała się ratunkiem bytu niezawisłego i podstawą pomyślności narodu dopiero wtedy, gdy dostała materialne narzędzia w swe ręce.
Świetne chwile dziejowe w życiu państw i narodów, momenty wielkich ich zwycięstw przychodzą zwykle po okresach gromadzenia sit fizycznych i zasobów materialnych. W Polsce po Kazimierzu Wielkim przyszedł Grunwald i unia z Litwą; tak również dzięki swemu gromadzącemu skarb ojcu mógł się zjawić Fryderyk Wielki, twórca potęgi pruskiej.
Europa dzisiejsza, skutkiem licznych przyczyn, a przede wszystkim skutkiem tego, że dzisiejszy ustrój ekonomiczny wysuwa na czoło życia żywioły, przedstawiające wcale nie najwyższy typ człowieka, oraz skutkiem olbrzymiego wpływu Żydów na jej życie, niesłychanie szybko się materializuje. Ludzie tracą wszelką miarę wartości moralnych, cenią tylko materialne -- pieniądz i to, co za pieniądz kupić można. Nawet używanie życia obniżyło się. bo ludzie zatracają zdolność do korzystania z jego rozkoszy najwyższych, których się za pieniądze nie kupuje. Ta ogólna atmosfera silnie się odbija i na polityce, i na jej pojęciach. Panuje powszechna skłonność do mierzenia siły narodu wyłącznie jego liczbą, zewnętrzną kulturą i zasobami materialnymi. Stąd jednostronne pojęcie polityki wewnętrznej, której całe zadanie widziane bywa materialistycznie.
Przeciętny przedstawiciel dzisiejszego mieszczaństwa europejskiego nie zastanawia się nawet nad tym, że naród może potrzebować czegoś więcej ponad zamożność i zewnętrzną kulturę, nie rozumie, że byt społeczny i zewnętrzna siła narodu ma pierwszą podstawę w jego ustroju moralnym, że jeżeli ustrój ten ulegnie rozkładowi, to największe bogactwo i kultura zewnętrzna narodu nie ocalą. Przedstawiciele tego jednostronnego poglądu są bardzo liczni i w naszym społeczeństwie.
Z drugiej wszakże strony w niektórych społeczeństwach -- a do tych przede wszystkim polskie należy, bodaj skutkiem tego w głównej mierze, że nie ma swego silnego i zamożnego mieszczaństwa -- znaczna liczba ludzi żyje jeszcze w okresie romantyzmu i, "mierząc siły na zamiary", wyobraża sobie, że losy narodu zależą wyłącznie od napięcia jego aspiracji, od przywiązania do sprawy narodowej i gotowości do walki za nią. Na siłach moralnych narodu, bardzo jednostronnie zresztą pojętych, chcą oni oprzeć całą jego walkę z wrogami, gdy zaś myśl ich zwraca się ku środkom fizycznym tej walki, ku jej narzędziom, ku potrzebnym do niej zasobom materialnym, pojmują je zazwyczaj wprost dziecinnie, wykazując nieznajomość elementarnych warunków dzisiejszego życia narodów, ich współzawodnictwa i ich rozpraw zbrojnych.
Na to, żeby naród mógł wykazać siłę na zewnątrz we współzawodnictwie ekonomicznym i kulturalnym z innymi narodami, w walce politycznej z nimi, wreszcie żeby mógł stanąć, gdy potrzeba, do rozprawy zbrojnej i w niej zwyciężyć, a także -- co jest niemniej ważne -- żeby umiał żyć sam dla siebie, żeby byt jego społeczny się nie dezorganizował, ale rozwijał pomyślnie na trwałych podstawach, żeby rozwój jego życia prowadził do podniesienia, a nie do obniżenia wartości człowieka -- potrzeba mu zarówno siły moralnej, jak sił fizycznych, zasobów materialnych, zdobyczy zewnętrznej kultury i umysłowego postępu. I polityka wewnętrzna narodu musi okazywać jednaką troskę o te wszystkie dobra.
Dążenie do zachowania i rozwoju siły moralnej narodu, będące podstawową częścią polityki narodowej, jest zarazem jej częścią najtrudniejszą. Obejmuje ona zagadnienia najgłębsze, najmniej konkretne, najmniej dostępne dla niezdyscyplinowanych w dziedzinie społecznej umysłów. Skutkiem tego w tej dziedzinie ludzie się kierują przede wszystkim instynktami i zależnie od tego, jakie są ich instynkty narodowe, silne czy słabe, zajmują w niej różne, często biegunowo przeciwne sobie stanowiska. Wreszcie właściwe wypełnienie zadań w tej dziedzinie wymaga nie chwilowego, ale stałego poświęcenia jednostki dla narodu, wyrzeczenia się w niejednym kierunku tego, co jest dla niej dogodne, ponętne, co ją kusi łatwością zdobycia, wyrzeczenia się w imię pobudek wyższych, nieosobistych, na które mogą zdobywać się tylko ludzie na pewnym poziomie moralnym.
Siłę moralną narodu stanowi przede wszystkim jego spójność. Dla zachowania jej i rozwinięcia polityka narodowa musi przede wszystkim bronić od rozkładu i osłabienia cały szereg czynników, które tę spójność tworzą. Stąd wypływa cały szereg jej zadań, których wypełnienie znajduje silne poparcie w instynktach narodowych mas, ale jednocześnie spotyka się z przeciwdziałaniem różnych żywiołów, bądź stojących na niskim poziomie moralnym, bądź mających słabsze instynkty narodowe, bądź ulegających wpływowi doktryn i prądów, mających obce, nie narodowe źródła.
Polityka narodowa musi czuwać nad składem narodu pod względem pochodzenia, nie dopuszczać do tego, ażeby go zalewały w zbyt wielkiej liczbie pierwiastki obce, wnoszące z sobą obce instynkty, przywiązania, pojęcia i wierzenia. Musi dążyć do tego, żeby te obce pierwiastki, które w naród wsiąkają, nie tylko asymilowały się powierzchownie, ale żeby się z nim moralnie zespalały, musi bronić naród przeciw zdobywaniu w nim większego wpływu przez żywioły, które moralnie z nim zespolić się nie mogą, musi je o ile możności eliminować. Te żywioły, obce pochodzeniem, które są na drodze do całkowitego moralnego zespolenia się z narodem, muszą w polityce narodowej znaleźć zachętę i poparcie, te, które dążą do stworzenia w narodzie grupy odrębnej swą fizjonomią moralną, swymi skłonnościami i dążeniami, muszą być zwalczane. Inaczej narodowi grozi zatrata jego bytu integralnego, rozkład jego duszy narodowej, paraliż jego samowiedzy -- największy cios dla jego samoistności.
Z kolei wysuwa się zadanie utrwalania i pogłębiania w narodzie poczucia własności i jedności ziemi ojczyzny, przywiązanie do niej, jako do kołyski narodu i wspólnego jego dobra, którego ani utracić, ani podzielić z nikim nie wolno, dobra otrzymanego w spuściźnie od ojców, z obowiązkiem przekazania przyszłym pokoleniom. To poczucie i to przywiązanie jednoczy naród moralnie, skupia jego siły, sprawia, że zagrożenie jednej części ojczyzny na jej kresach budzi świadomość całego narodu i cały powołuje do obrony.
Do najgłówniejszych zadań należy szerzenie przywiązania do państwa czy tradycji i idei państwowej narodu, obrona instytucji, stanowiących o odrębności i samoistności jego politycznego bytu, pogłębienie poczucia jedności i ciągłości bytu narodowego, jego związku z przeszłością, która naród stworzyła, uczyniła z niego zwartą całość duchową. Każdy byt podmiotowy, indywidualny czy zbiorowy, na przeszłości się opiera, w niej swój fundament posiada, i naród, który swą przeszłość przywala grobowym kamieniem, tym samem fundamenty bytu moralnego traci.
Dla polityki, która stawia sobie za zadanie spójność duchową narodu wzmocnić, pierwszorzędną jest sprawa narodowego języka, jego wartości oraz jego roli w życiu i w wychowaniu młodych pokoleń. Musi ona czuwać nad jego czystością, bronić go przed skażeniem, zanieczyszczeniem, przed zacieraniem jego indywidualności, przed odbieraniem stylu jego budowie, robieniem z niego żargonu, przed obniżeniem jego jako wyrazu myśli; natomiast musi popierać wszelką pracę ducha, która ten język doskonali, na coraz wyższy podnosi poziom. I musi ona walczyć o panowanie tego języka w życiu rodzinnym, towarzyskim i publicznym, bronić go w wychowaniu młodzieży, zarówno w rodzinie, jak w szkole. Człowiek, który ducha swego języka ojczystego nie zna głęboko -- pod tym względem ludzie oświeceni często niżej stoją od ludu -- dlatego, że w rodzinie od dziecka przede wszystkim uczono go języków obcych, lub dlatego, że przeszedł obcą szkołę, człowiek taki tym samym słabszymi węzłami jest związany ze swoim narodem. Władanie lepsze językiem obcym, niż ojczystym, jest początkiem oderwania się od narodu, wynarodowieniem.
Przechodzimy do zadania, które w dzisiejszej dobie budzi zacięte spory, mianowicie do stanowiska polityki narodowej względem religii.
Bardzo rozpowszechnionym jest błędne przekonanie, mające swe źródło w ignorancji co do istoty bytu społecznego, a wpojone pod wpływem prądów antynarodowych, że stosunek do religii jest czysto osobistą sprawą człowieka, że w tym względzie niema żadnych narodowych obowiązków.
Sprawą osobistą człowieka jest to, w co wierzy, i musi nią być, bo wiary nikomu narzucić nie można -- można narzucić tylko obłudę. Ale nie jest sprawą osobistą człowieka, jak się względem religii zachowuje. Religia nie jest jedynie wyrazem indywidualnych uczuć, wierzeń, poglądów i stosunków etycznych -- jest ona jednocześnie instytucją społeczną, która między innymi odgrywa rolę potężnego czynnika narodowej jedności. W duszy narodu jest wiele tego, co wytworzyła religia, która go wychowała, i człowiek do danej religii należy nie tylko przez swą wiarę w jej dogmaty, ale także przez swój związek duchowy z przeszłością, który jest podstawą związku z narodem. Nie można nikomu narzucić obowiązku wiary w dogmaty, ale to nie uwalnia nikogo od obowiązku czci dla religii, jako dla wychowawczyni narodu i podstawy moralnego istnienia głównej jego masy. I tego obowiązku przestrzegać musi polityka narodowa, broniąc na tej drodze potężnego czynnika narodowej spójności i fundamentu siły moralnej narodu.
Są narody, które to zadanie znakomicie rozumieją, są inne, które z niego wcale nie zdają sobie sprawy. Do pierwszych należą przede wszystkim narody protestanckie, do drugich -- przede wszystkim katolickie. Wśród pierwszych przoduje naród angielski, który pielęgnowanie religii, jako głównego czynnika siły moralnej narodu, uważa za jedno z naczelnych zadań wewnętrznych i to zadanie wypełnia z niesłychaną konsekwencją. W społeczeństwie angielskim, które przoduje w świecie swą kulturą i poziomem intelektualnym, o którym śmiało można powiedzieć, że wytworzyło najwyższy typ cywilizacyjny, cześć dla religii jest powszechnie obowiązującą i opinia bardzo surowo piętnuje wszelkie w tym względzie wykroczenia. Nie jest to kontrola wierzeń, od której wolna i tolerancyjna dziś Anglia jest jak najdalsza, jeno kontrola społecznego postępowania jednostek w stosunku do religii. Biegunowo przeciwne stanowisko zajmuje naród francuski, wśród którego ludzie, nie podzielający wiary w dogmaty religii, często uważają się nie tylko za zwolnionych od wszelkich względem niej obowiązków, ale nawet wypowiadają jej zaciętą walkę.
Ta różnica w stosunku do religii społeczeństw protestanckich i katolickich nie polega tylko na tym, że protestantyzm mniej krępuje umysły i łatwiej się przystosowuje do warunków współczesnego życia, ale także i to przede wszystkim na tym, że protestantyzm jest religią narodów germańskich, a katolicyzm -- przede wszystkim łacińskich. Narody łacińskie odznaczają się słabszymi i płytszymi od innych instynktami. One nie mają tych odwiecznych instynktów, łączących religię z całym narodowym bytem. Z drugiej strony tam, gdzie instynkty są słabe, umysł wpada w racjonalizm, łatwo w nim zapanowuje dogmatyzm. Stąd w narodach łacińskich, przede wszystkim we francuskim, człowiek łatwo się przerzuca od bezwzględnego dogmatyzmu religijnego, który wszystko podporządkowuje stanowisku wyznaniowemu i umie je nawet przeciwstawić dążeniom narodowym, do dogmatyzmu antyreligijnego, który na religię patrzy z pogardą, a w Kościele widzi największego wroga. W pewnym związku z tym stoi fakt, będący także bardzo poważnym źródłem tej różnicy, mianowicie, że wolnomularstwo, które w krajach protestanckich godzi się z ich organizacją kościelną, ponieważ ma możność wywierania na nią silnego wpływu, Kościół katolicki bezwzględnie zwalcza, jako potęgę sobie przeciwną, która wpływowi jego nigdy nie ulegnie. Dla tej głównie przyczyny wolnomularstwo w krajach katolickich jest bez porównania w większej mierze czynnikiem, rozkładającym siły moralne narodu, niszczącym jego spójność.
Jeżeli dla każdego narodu, nawet dla tak oświeconego i skutkiem tego posiadającego silną narodową świadomość w szerokich masach, jak angielski, religia jest wielkim czynnikiem spójności i w ogóle siły moralnej, to tym większe jest jej znaczenie w tym kierunku dla narodów, w których skutkiem niskiej oświaty świadomość narodowa w masach ludowych jest słaba, w których ją zastępuje często poczucie odrębności religijnej, a przywiązanie do religii jest jednocześnie wyrazem przywiązania do ojczyzny. Wreszcie znaczenie to wzrasta jeszcze bardziej tam, gdzie ścieranie się dwóch religii jest jednocześnie ścieraniem się dwóch typów cywilizacyjnych, gdzie świat zachodni, wychowany w cywilizacji rzymskiej, spotyka się ze światem wschodnim, wychowanym przez Bizancjum. Tam walka bezpośrednia z religią lub też pośrednie niszczenie poczucia religijnego w masach należy do działań, najskuteczniej rozbijających naród na wewnątrz i dla jego przyszłości najniebezpieczniejszych.
Wszystko, co wzmacnia spójność narodu, co go łączy w zwartą duchową całość, a więc, prócz wyżej wymienionych czynników, narodowe obyczaje, zwyczaje, tradycyjne instytucje życia, duch umysłowości, styl w sztuce itd. -- wszystko to musi doznawać opieki i obrony, wszystko jest przedmiotem wewnętrznej polityki narodowej. Ludzie, którzy te czynniki lekceważą, którzy przykładają się do ich niszczenia, są albo ignorantami, nie zdającymi sobie sprawy z podstaw narodowego bytu, albo składają dowód braku narodowego poczucia.
Drugim, obok spójności, warunkiem siły moralnej narodu jest siła jego narodowych przywiązań oraz jego woli w dążeniu do zachowania i rozwoju narodowego bytu. Bez tych zalet narody nigdy nie osiągają wielkich rzeczy i nie umieją bronić należycie swego dobra. Dość powszechne też jest uznanie potrzeby kształcenia ich w narodzie, ale drogi tego kształcenia pojmuje się zwykle powierzchownie. Zarówno w wychowaniu młodych pokoleń, jak w oddziaływaniu na szersze masy narodu, ludzie uważają często, iż spełniają w tym względzie należycie swój obowiązek, gdy propagują pewne kanony, pewne przykazania narodowe, gdy głoszą mocny frazes patriotyczny.
Powyższe zalety w narodzie związane są ściśle z jego stanem moralnym i obyczajowym w ogóle. Społeczeństwo, w którym się rozkłada obyczaj, rozwija bezwstyd, brutalna czy wyrafinowana rozpusta, w którym człowiek zatraca szacunek dla samego siebie -- cofa się w swej zdolności do uczuć szlachetniejszych, do wyższych napięć woli w rzeczach nieosobistych, przechodzi niejako w stan moralnego znieczulenia. Na gruncie zwyrodnienia moralnego występuje pierwotny, zwierzęcy egoizm, który przy wyższym podkładzie intelektualnym przybiera miano indywidualizmu, a który czyni z jednostki świadomego lub nieświadomego wroga narodu. Dlatego to polityka narodowa, w dążeniu swoim do pogłębienia uczuć narodowych, do wzmocnienia narodowej woli, za pierwszy swój obowiązek uważać musi walkę przeciw niemoralności w ogóle, przeciw publicznemu bezwstydowi, przeciw wyuzdaniu obyczajów, panoszeniu się pornografii, przeciw rozbestwieniu moralnemu w literaturze itd. Dlatego w systemie wychowania młodych pokoleń musi ona stawiać na pierwszym planie rozwijanie poczucia obywatelskiego, szacunku dla samego siebie, kształcenie charakteru, zdolności panowania nad niższymi popędami, opierania się niezdrowym wpływom otoczenia, zarazie moralnej. Jest to zadanie najpierwszej doniosłości, a w obecnej dobie życia społeczeństw europejskich jedno z najtrudniejszych.
Dzisiejszy ustrój polityczny, gwarantujący wolność jednostki, nie pozwala na używanie w tym względzie poważniejszych środków przymusu państwowego i surowej cenzury. Jeden tylko naród angielski umiał pogodzić w swoim ustroju wielkie swobody polityczne z wcale surową cenzurą obyczajności w literaturze, prasie i przedstawieniach publicznych, z dużym dotychczas rezultatem, dzięki temu, że za rządem w tej sprawie stoi silna opinia publiczna.
Spełnienie tego zadania utrudnia w ogromnej mierze osłabienie poczucia religijnego, które często jest równoznaczne z obniżeniem etycznym. Główna wszakże trudność tkwi w samym charakterze dzisiejszego ustroju ekonomicznego, wysuwającego na czoło życia żywioły niższe moralnie, szerzące rozprzężenie obyczajowe, i w wielkim na życie współczesne wpływie Żydów, którzy właściwym swej rasie bezwstydem zarażają dziś szybko społeczeństwa europejskie.
Jest rzeczą znamienną, że świadomie antynarodowe kierunki w literaturze więcej niż często niosą ze sobą propagandę rozluźnienia obyczajowego i pornografii w tej czy innej postaci. Jest to świadome, czy nieświadome poczucie, że najkrótszą drogą do wytępienia uczuć narodowych i zniszczenia siły moralnej narodu jako całości, do uniemożliwienia w nim aktów silnej woli zbiorowej, jest doprowadzenie go do rozprzężenia obyczajów.
Polityka, która chce mieć naród silny, postępujący w rozwoju cywilizacyjnym i opierający ten rozwój na trwałych podstawach, a jednocześnie zdolny do wytężonej walki na zewnątrz o swoje dobro, musi mieć śmiałość i energię do przeciwstawienia się temu moralnemu i obyczajowemu niszczycielstwu na wszystkich polach. Musi ona budzić we wszystkich sferach narodu poczucie, że bierne przyglądanie się postępowi zniszczenia w tym względzie jest narodową zbrodnią, że obowiązkiem każdego członka społeczeństwa jest przyczyniać się do wytworzenia silnej opinii publicznej, która musi dawać poparcie i obronę tym jednostkom i grupom, które większą odwagę i gorliwość w tym względzie wykazują.
Spełniając dobrze te zadania zarówno w życiu publicznym, jak w wychowaniu młodych pokoleń, nie napotka ona wielkich trudności w pogłębianiu narodowej woli i nie będzie miała potrzeby uciekania się w tym celu do zbyt hałaśliwej propagandy, do głoszenia zbyt mocnych frazesów. Głośny frazes jest zazwyczaj wyrazem słabej treści i najbardziej hałaśliwie manifestują swój patriotyzm żywioły, w których duszy ma on bardzo niegłębokie korzenie. Człowiek zdrowy moralnie, posiadający głębokie instynkty narodowe, silny w swym narodowym poczuciu, swą wiarę narodową uważa za rzecz zbyt świętą, zbyt uroczystą, ażeby ją hałaśliwie obnosić. W świecie katolickim wcale nie są najbardziej religijnie te ludy, które urządzają procesje z rakietami, fajerwerkami, z salwami wystrzałów i fanfarami. Zbytnia hałaśliwość patriotyzmu raczej obniża go moralnie, czyni go płytszym i pospolitszym, czyni z niego rzecz mniej świętą, mniej zdolną pociągnąć ludzi do wielkich wysiłków, do ofiar i poświęceń.
Naród, mający silne poczucie swej jedności i odrębności, przywiązany bardzo do swej sprawy i mający wielu ludzi, zdolnych do wielkich dla jego sprawy wysiłków i poświęceń, jeszcze nie jest silny moralnie, jeżeli jednostkowe siły jego idą w rozsypkę, jeżeli nie są zdolne skupić się należycie w zbiorowym życiu i działaniu, wytworzyć silnej organizacji w pracy i walce. Wszelkie zbiorowe działanie, o ile ma posiadać ciągłość, wszelka organizacja opiera się na uzależnieniu człowieka od człowieka, na karności, na wzmacnianiu hierarchii i władzy. Pod tym względem o wiele większe, niż pod innymi, panują różnice pomiędzy poszczególnymi narodami, zależnie od tego, jaką miały historię, jaką przeszły społeczną tresurę. Najwyżej tu stoją narody zachodnio-europejskie, a przede wszystkim narody rasy germańskiej, którą poczucie hierarchii i karności uczyniło, jak już wspomnieliśmy, organizatorką polityczną całej niemal Europy i twórczynią europejskiej państwowości.
Hierarchia i władza może być rozmaita, może być dziedziczna, rodowa, taka jaka panowała powszechnie przed zmianami politycznymi XIX stulecia -- zaznaczyć należy, że w najsilniejszych politycznie społeczeństwach angielskim i niemieckim poczucie hierarchii dziedzicznej jeszcze i dziś jest wyjątkowo silne; może pochodzić z wyboru, z zaufania ogółu, jaką jest już dziś w różnej mierze w rozmaitych narodach; może być urzędniczą, pochodzącą z mianowania przez władzę najwyższą; może się opierać na majątku; wreszcie może być narzucona wprost drogą siły fizycznej, drogą gwałtu. Każdy naród w rozmaitych dziedzinach życia ma taką hierarchię, do jakiej dorósł i jaką mu dzieje wytworzyły. Najgorsza wszakże nawet, najmniej uzasadniona w naszych pojęciach moralnych hierarchia jest lepsza, niż jej brak całkowity. Bez hierarchii i władzy takiego czy innego pochodzenia byt społeczny jest niemożliwy, i tam, gdzie żadna inna nie znajduje podstawy do poczucia w instynktach społeczeństwa, przychodzi władza i hierarchia gwałtu, opierająca się na postrachu, na terrorze, który przy odpowiedniej sile zawsze może za podstawę służyć, bo tam, gdzie brak instynktów innych, społecznych, instynkt samozachowawczy istnieje i z większą o wiele przemawia siłą. Dlatego to najwolniejsze, najwięcej zabezpieczone od gwałtu są te narody, które mają najsilniejsze poczucie władzy, hierarchii i karności, które wyrosły z wielostronnej tyranii ustroju feudalnego i pod jej wpływem zdobyły w szeregu pokoleń owocne w tym względzie instynkty. Dlatego to masy ludzkie, pozbawione poczucia hierarchii i władzy, a z nim społecznej karności, są przeznaczone na niewolników, rządzonych postrachem przez narzuconą z zewnątrz władzę. Jedna hierarchia może upaść bez szkody dla bytu społecznego, jeżeli na jej miejsce zjawia się inna, równie silna lub silniejsza, ale jeżeli upada samo poczucie hierarchii i karności, nieuniknionym tego następstwem jest ucisk i niewola. Rzym był o wiele wolniejszy pod surową władzą senatu, niż później, kiedy się poczucie tej władzy rozprzęgło, pod panowaniem cezarów i pretorianów.
W społeczeństwach, w których poczucie hierarchii i karności jest słabe, o ile nie mają władzy narzuconej gwałtem, władza się wytwarza przez przemawianie do egoizmu jednostek i tłumów, do ich interesów, ambicji i próżności -- przez schlebianie, kaptowanie, demagogię, przekupstwo w najrozmaitszych postaciach. W tych społeczeństwach zapanowuje władza kłamstwa, oszustwa, cynicznego krzywdzenia interesów ogółu i interesów okłamywanych jednostek. Dochodzą do tej władzy ludzie, najmniej mający skrupułów moralnych, oraz bandy, zorganizowane na podstawie podziału łupów, rozmaitego rodzaju i rozmaitego stopnia kultury kamorry i mafie.
Polityka, która ma na celu rozwój cywilizacyjny narodu na trwałych podstawach, która chce mieć naród, zdolny do zabezpieczenia swej niezawisłości od wrogów zewnętrznych, a na wewnątrz nie poddający się panowaniu mniej lub więcej kulturalnych szajek bandyckich, która chce, ażeby obywatele narodu korzystali z wolności istotnej, a nie fikcyjnej, wolności w zakresie, odpowiadającym dobru narodu, musi umacniać i kształcić w narodzie poczucie hierarchii i karności, starając się, ażeby hierarchia, jaką naród posiada, czy sobie wytwarza, dobru jego jak najbardziej odpowiadała. Na tym poczuciu i na tym odwołaniu się do narodowych instynktów i do zrozumienia narodowego dobra musi ona przede wszystkim swój byt opierać. Uciekając się nawet dla dobrej sprawy do schlebiania, kaptowania, do przekupstwa w jakiejkolwiek postaci, prowadzi ona gospodarkę rabunkową, bo osiągając nawet na razie cel korzystny dla narodu, demoralizuje go, obniża jego wartość polityczną, rozkłada jego siłę moralną, osłabia podstawy jego bytu na przyszłość.

PODZIAŁ NARODÓW NA OBOZY POLITYCZNE

Zadania wewnętrznej polityki narodowej w zakresie zachowania i rozwoju siły moralnej narodu, na którą składa się narodowa spójność, przywiązanie do narodowego dobra, zdolność do wysiłków i napięcia narodowych aspiracji, wreszcie poczucie hierarchii i karności wewnętrznej -- zadania te w dzisiejszej dobie życia narodów europejskich nabierają szczególnej wagi. Ich pojmowaniem zaczyna się dziś warunkować wewnętrzny podział narodów na obozy polityczne, na stronnictwa.
Kraje europejskie w zakresie polityki wewnętrznej znajdują się dziś w dobie przejściowej. Dotychczasowe przedmioty walk wewnętrznych schodzą szybko z porządku dziennego, na ich miejsce zaś zjawiają się inne. I dotychczasowe podziały na stronnictwa tracą szybko rację bytu, a natomiast życie wytwarza podziały nowe.
W dziewiętnastym stuleciu, po wielkiej rewolucji francuskiej i po szeregu mniejszych rewolucji w różnych krajach, których głównym rezultatem było powołanie do życia przedstawicielstwa narodowego i oddanie, w jego ręce władzy prawodawczej w mniejszym lub większym zakresie, wytworzył się z natury rzeczy podział na stronnictwa we wszystkich krajach analogiczny, mniej więcej na jednej podstawie oparty.
Wszędzie głównym przedmiotem walki między stronnictwami była kwestia praw politycznych. Po jednej stronie grupowały się stronnictwa, noszące miano demokratycznych, liberalnych, postępowych, radykalnych, których dążeniem było rozszerzenie kompetencji i zakresu władzy przedstawicielstwa narodowego, rozszerzenie i utrwalenie gwarancji obywatelskich, wolności stowarzyszeń i zgromadzeń, wolności słowa, wreszcie rozszerzenie praw wyborczych, rozciągniętych z początku w rozmaitych krajach na bardzo ograniczoną część ludności. Stronnictwa te ideowo wyprowadzały się na ogół od rewolucji francuskiej, przyjmując nie tylko jej polityczne dążenia, ale i jej doktryny, jej dogmat praw człowieka, często jej stosunek do religii, narodu itd. Przeciw tym stronnictwom stanął wszędzie obóz konserwatywny, zachowawczy, wywodzący się ideowo od starego porządku, broniący tego, co z niego pozostało w ustroju politycznym, a często dążący do cofnięcia wprowadzonych reform, w skrajniejszych swych żywiołach marzący nawet o powrocie do panującego przed rewolucją stanu rzeczy. Obóz ten bronił praw monarchy przeciw parlamentowi, lub przy rządach republikańskich dążył do restauracji monarchii, walczył o przywileje hierarchii dziedzicznej arystokracji i szlachty, sprzeciwiał się rozszerzaniu swobód praw obywatelskich na liczniejsze masy społeczne, bronił religii itd.
Główną treścią życia politycznego wszystkich narodów stała się walka między demokracją a konserwatyzmem, lub -- jak często mówiono -- między rewolucją a reakcją. Walka ta wszędzie została przez konserwatyzm przegrana. Wszędzie zostały rozszerzone i ugruntowane gwarancje obywatelskie, wszędzie parlamenty doszły do realnej władzy, wyrażającej się bądź w formalnej odpowiedzialności rządów przed parlamentami, bądź przynajmniej w ich faktycznej zależności od parlamentów, wszędzie prawo wyborcze stało się udziałem mas szerokich, bądź w postaci powszechnego i równego głosowania, bądź z nieznacznymi względnie ograniczeniami. A choć monarchiczna forma rządu przeważnie się utrzymała, to przy monarchii konstytucyjnej mało się ona różni w istocie od republikańskiej.
Same stronnictwa konserwatywne na całej linii pobankrutowały. Bądź znikły całkowicie z widowni, bądź się poprzekształcały, przejmując od przeciwników pojęcia nowe i zatracając swój charakter zachowawczy, bądź wreszcie zdegenerowały się, straciły wiarę w swą ideę i pędzą żywot bezideowy, redukując swoje zadanie prawie wyłącznie do obrony interesów ekonomicznych większej własności rolnej, będącej przeważnie w ręku arystokracji i szlachty.
Dziś wprawdzie jeszcze rozbrzmiewają szeroko echa tej walki, masy są często jeszcze straszone konserwatyzmem, wstecznictwem, potęgą reakcji, jednak dla każdego człowieka myślącego jest widoczne, że konserwatyzm jest trupem, że o reakcji, o powrocie do starego porządku w krajach europejskich nie może być już mowy. Dziś ludzie myślący zaczynają się zastanawiać nad znaczeniem tego kończącego się okresu, oceniać znaczenie przebrzmiewającej walki i niewątpliwego zwycięstwa demokracji, wreszcie przenikać najbliższą przyszłość i tę treść nowych walk, którą ona ze sobą niesie.
Demokracja polityczna, jak to już z początku zaznaczyliśmy, stała się podwaliną ustroju współczesnych narodów europejskich, na niej się oparło wystąpienie narodu jako podmiotu polityki i z niej wynikło zapanowanie w polityce współczesnej interesu narodowego. Demokracja tedy europejska, często bez świadomości tego, przyśpieszyła spotężnienie i dojrzałość narodowej jaźni i, wprowadzając na widownię instynkty narodowe mas, otwarła w polityce szerokie pole duchowi narodowemu.
Z drugiej strony wszakże, pod wpływem dziedzictwa doktryn rewolucji francuskiej, przeważnie walczyła ona świadomie z tym, co siłę moralną narodu stanowi, idąc daleko w przeciwstawianiu jednostki, jej praw i interesów -- narodowi jako całości. Skutkiem tego swego charakteru przyciągała ona i wchłaniała w siebie wszelki żywioły antynarodowe, w rozmaitych swoich odłamach popadała pod silny wpływ Żydów i stawali się coraz bardziej wyrazicielką wszelkich antynarodowych dążeń, występujących w imię haseł indywidualistycznych, klasowych czy ogólnoludzkich. Samo to, że przeważnie pozostawała ona pod kierownictwem organizacji wolnomularskiej, przeciwstawiającej panowaniu narodowego ducha swoją tajną władzę, czyniło ją w coraz silniejszym stopniu czynnikiem antynarodowym. Musiała też ona w końcu wyrodzić się w rozmaitych kierunkach, wydając z siebie bądź obozy giełdowo-liberalne, reprezentujące zupełną bezideowość, cyniczne wyrzeczenie się wszelkich obowiązków społecznych i gruby interes materialny nielicznych żywiołów, gromadzących kapitał w swych rękach; bądź socjalistyczne, szerzące wśród robotników jednostronne pojmowanie interesu klasowego, nienawiść do innych klas oraz do wszystkiego, co stanowi moralną siłę narodu, i używające ich za narzędzie do rozbijania nie już współczesnego ustroju ekonomicznego, ale samych podstaw społecznego bytu; wreszcie doktrynersko-radykalne, najwierniej przechowujące tradycje teoretyków wielkiej rewolucji, pielęgnujące ślepą niekrytyczną wiarę w rozmaite dogmaty, bez względu na to, jaką one przedstawiają wartość w życiu.
Konserwatyzm, broniąc resztek starego ustroju bronił w znacznej mierze podwalin społecznego bytu i czynników moralnej siły narodu przeciw ślepej bezwzględności, z jaką młode jeszcze, niedojrzałe i naiwne żywioły społeczne walczyły o "prawa człowieka", co było w znacznej mierze walką interesów jednostki przeciw interesom społeczeństwa. Z drugiej strony wszakże stał on na przeszkodzie procesowi obywatelskiego dojrzewania szerokich mas społecznych, usiłował kierownictwo spraw narodów utrzymać w ręku żywiołów, które się w znacznej mierze przeżyły i temu wielkiemu zadaniu same podołać nie były zdolne.
Zazdrośnie strzegąc przywileju władzy społecznej i politycznej przed nowymi, dojrzewającymi do niej żywiołami, nie rozumiejąc potrzeb nowego życia i ogromu jego zadań, przeszkadzał on wzmocnieniu organizmów narodowych, rozwinięciu przez nie nowych sił, bez których nie mogłyby stawić czoła przeciwnikom w powszechnym współzawodnictwie międzynarodowym. Zmuszony z jednaj strony do ustępowania przed tymi nowymi siłami, z drugiej zaś ulegając wpływowi nowoczesnej organizacji życia ekonomicznego, konserwatyzm zbliżał się coraz bardziej z żywiołami liberalno-kapitalistycznymi, szukał często w nich oparcia, przejmował się ich duchem. W tym zbliżeniu zatracił swe najlepsze strony, zatracił przywiązanie do tradycji, do religii, zatracił wiarę w moralne podstawy swego program, uwierzył zbyt bezwzględnie w pieniądz, zmaterializował się, dla obrony interesu ekonomicznego i dla władzy zaczął wszystko robić przedmiotem kompromisu.
Żywioły społeczne, z których się rekrutował obóz konserwatywny, arystokracja przede wszystkim, w swym stosunku do życia i w jego używaniu upodobniły się do bogatego mieszczaństwa liberalnego -- które ze swej strony do nich się starało upodobnić -- i poczuły, że im zaczyna być w życiu niewygodną, że je zaczyna krępować rola obrońców tradycji, obyczaju, religii, że dla tej roli trzeba by wyrzec się wielu rzeczy przyjemnych.
Tym sposobem konserwatyzm zatracił swą duszę, swą fizjonomię ideową, swą narodową wartość, a nabrał egoizmu, stał się wyrazicielem egoistycznych klasy, która na swoją obronę nie ma tego usprawiedliwienia, żeby była ekonomicznie upośledzoną, a społecznie niedojrzałą. Losy konserwatyzmu europejskiego są ilustracją wielkiej prawdy, że wszelką władzę, wszelki autorytet zdobywa się i utrzymuje kosztem rozmaitych wyrzeczeń się i poświęceń, kosztem panowania nad swymi słabostkami, podyktowanego przez poczucie odpowiedzialności, z władzy wypływające. Żywioły, które to poczucie odpowiedzialności, a tym samym i panowanie nad sobą tracą, które sobie niczego nie są zdolne odmówić, tracą powagę, autorytet, przestają być zdolnymi do piastowania władzy. Na tej przede wszystkim drodze ginęła zawsze wszelka władza, wszelka hierarchia i musiała ustępować miejsca innej.
Znaczna część dopuszczonych do używania praw politycznych szerszych żywiołów społecznych, kierowana instynktami narodowymi, przywiązaniem do religii i poczuciem hierarchii, stała przez długi czas przy konserwatyzmie, z wiarą w jego rolę obrońcy tego wszystkiego, co jest najwyższym dobrem moralnym narodów. W miarę wszakże, jak z jednej stronny postępowało dojrzewanie polityczne szerszych mas społecznych, z drugiej zaś żywioły stojące na czele obozu zachowawczego wyzbywały się swych najświętszych zasad i stawały się coraz bardziej wyłącznymi wyrazicielami egoizmu klasowego, szeregi szczerych wyznawców konserwatyzmu rzedły, a pod sztandarem obozu pozostawali tylko ci, których interesom klasowym służył, których materialnie od siebie uzależniał i których sobie kupił.
Obóz demokratyczny odniósł w całej Europie zwycięstwo nie tylko faktyczne, ale i moralne. Wiara w jego sztandar stała się panującą, komenda jego znalazła posłuch w większości każdego narodu, hasła jego w młodzieńczych żywiołach społecznych zdobyły siłę hipnotyczną. Jednakże dojrzewanie polityczne społeczeństw przy doświadczeniu, jakiego coraz więcej zdobywają, oraz przy dzisiejszych środkach szerzenia wiedzy i kultury idzie szybko naprzód, coraz mniej jest bezkrytyczności, coraz wyraźniejsze umysłowe usamodzielnienie mas szerokich. Pod wpływem tego postępu zapanowuje coraz bardziej krytyczne stanowisko względem tego, co się nazywa demokracją w Europie współczesnej. Z kolei jej moralna i polityczna wartość zaczyna być kwestionowana.
Instynkt samozachowawczy narodów oraz coraz głębsze rozumienie warunków ich wewnętrznego bytu i zewnętrznego położenia wskazuje im, że występujące pod sztandarem demokratycznym stronnictwa liberalne, radykalne i socjalistyczne, nęcąc masy hasłami wolności indywidualnej lub interesu klasowego, pracując nad osłabieniem moralnych podstaw narodowego bytu, anarchizują narody na wewnątrz i rozkładają ich siłę w walce z wrogami zewnętrznymi. Służą one bądź wolnomularstwu, które w rozkładzie duszy narodowej widzi warunek umocnienia swych tajnych rządów, bądź interesom społeczności żydowskiej, która żywiołowo dąży do zapanowania nad światem na gruncie rozbicia politycznego i moralnej dezorganizacji narodów, wśród których żyje, bądź indywidualnym interesom i ambicjom żywiołów, które demagogią starają się zdobyć władzę, a rozumieją, że demagogia najlepsze daje rezultaty w rozbitym społecznie i w tłum zamienionym środowisku. Coraz liczniejsze sfery zdają sobie sprawę z tego, że kierownictwo wymienionych stronnictw dostało się w ręce żywiołów najsłabiej związanych z narodem, często w ręce Żydów -- żywiołów, które instynktownie wprost przeciwstawiają się narodowi, jego dobru, jego interesom. Obok tego widoczna jest coraz bardziej planowość antynarodowych dążeń: rozmaite stronnictwa, walczące pomiędzy sobą o interesy klasowe, znajdują się w doskonałej zgodzie, gdy chodzi o zwalczanie dążeń narodowych, wszystkiego, co prowadzi do dźwignięcia sił moralnych narodu, wzmocnienia jego spójności, zorganizowania go w zwarte, karne zastępy.
I oto występuje nowe zjawisko polityczce. W różnych krajach zaczynają się zjawiać zaczątki obozu narodowego, którego myśl, oparta na przyswojeniu zdobyczy ewolucji politycznej dziewiętnastego stulecia, ceni swobody polityczne i w rozszerzeniu praw politycznych na masy ludowe widzi podstawę narodowej siły; uznaje interesy klas społecznych, przede wszystkim tych, w których upośledzeniu widzi osłabienie organizmu narodowego; ale ponad wszystkim stawia dobro narodu jako całości, a cały swój program opiera na dążeniu do zachowania i rozwoju narodowego bytu.
Kierunek ten, który jeszcze rzadko występuje w dość czystej, uwolnionej od obcych mu domieszek postaci, a dla którego uciera się nazwa nacjonalizmu, ma -- jak już wspomnieliśmy -- dwojakie źródło: z jednej strony dojrzewanie szerszych mas społecznych do politycznego wpływu i ujawnienie się w polityce ich instynktów narodowych, z drugiej postęp wiedzy o podstawach bytu społecznego, o istocie narodu, i bankructwo dawnych doktryn społecznych, zrodzonych w XVIII stuleciu, w epoce, poprzedzającej dobę najświetniejszego rozkwitu badań przyrody; człowieka i społeczeństwa.
Obóz narodowy, opierając się na zdobyczach demokracji XIX stulecia i z nich czerpiąc siłę, która się wyraża przede wszystkim w głębokich instynktach narodowych ludu, budując przyszłość narodu na uobywateleniu szerokich mas ludowych i na ich świadomym, samoistnym udziale w życiu społecznym i politycznym, podejmuje jednocześnie sztandar niedołężnie, a później nieszczerze trzymany, wreszcie upuszczony przez obóz zachowawczy, sztandar obrony wszystkiego, co stanowi podstawę moralnej siły narodu -- przywiązania do tradycji, do ziemi i mowy ojczystej, do religii, obyczaju, poczucia hierarchii, nie przeżytej i zwyrodniałej, ale dorastającej do dzisiejszych zadań, wreszcie karności narodowej. Dlatego to antynarodowi przeciwnicy tego kierunku nazywają go konserwatywnym, wstecznym, reakcyjnym często z całą świadomością popełnianego fałszu.
Dziś właściwie przebrzmiały już antytezy rewolucji i reakcji, demokracji i konserwatyzmu -- to są echa walk, które się już skończyły lub zbliżają ku końcowi. Dziś występują do walki nowe sztandary: po jednej stronie sztandar narodowy, na którym wypisane jest dobro narodu, zachowanie i rozwój narodowego bytu; po drugiej -- cały szereg sztandarów z "prawami człowieka", z interesami i dążeniami jednostki, przeciwstawiającej się narodowi, z interesami klasowymi, z dobrem bezimiennej ludzkości. I jeżeli dziś może być mowa o wstecznictwie, to reprezentują je te obozy, które szukają uzasadnienia dla swych programów w przeżytych doktrynach teoretyków rewolucji, opartych na ignorancji co do istoty bytu społecznego.
Dzisiejsza doba jest właśnie dobą tego wielkiego, epokowego przełomu w życiu narodów, w ich polityce wewnętrznej. Stoimy na rubieży dwóch okresów: stare walki się kończą, przebrzmiewają, a zaczynają się nowe. I pierwszą rzeczą jest zdać sobie jasno sprawę z tego przełomu, możliwie dokładnie się przyjrzeć temu, co życiowa rzeczywistość ze sobą niesie. Jak wiemy wszakże, umysł ludzki z trudnością za postępem życia podąża. Jak powiedzieliśmy już, bądź pozostaje za nim w tyle i operuje pojęciami przeżytymi, bądź wyprzedza teraźniejszość i wpada w dziedzinę fikcji. Dlatego to spory dzisiejsze tak pełne są przebrzmiałych wyrazów, ech minionej doby, walki postępu ze wstecznictwem, ideałów wolnościowych z reakcją, demokracji z konserwatyzmem, kiedy właściwie w Europie -- o Europie tylko mówimy w ściślejszym znaczeniu -- głównym dziś momentem w polityce wewnętrznej narodów jest walka kierunku narodowego z kierunkami wyraźnie lub ukrycie antynarodowymi, przeciwstawiającymi narodowi jednostkę, pod hasłami "praw człowieka", interesów klasowych lub dobra ludzkości.
Zagadnienia moralnego bytu i moralnej siły społeczeństw oraz ściśle związane z nimi zagadnienia ich wewnętrznego ustroju politycznego przedstawiają, jak widzimy, pole największych sporów i na ich gruncie przede wszystkim rozwija się wewnątrz narodu walka stronnictw.
Dzieje się to dlatego po pierwsze, iż zagadnienia te obejmują dziedzinę zjawisk najbardziej skomplikowanych i najmniej zbadanych, a stąd przedstawiających pole do największej dowolności sądów; po wtóre zaś dlatego, że w zagadnieniach natury moralnej o stanowisku człowieka decyduje przede wszystkim moralny ustrój jego duszy -- siła lub słabość jego instynktów narodowych, jego przywiązań, jego uczuć społecznych, stopnia, w jakim jest moralnie związany z narodem i jego przeszłością, pod tym zaś względem, jak wiemy, panują pomiędzy jednostkami, z których naród się składa, ogromne różnice.
Z tego drugiego względu podział narodu na walczące ze sobą obozy jest zjawiskiem wprost przyrodzonym, mającym swe źródła w samej jego budowie, w ustroju dusz jego członków i jako taki nie jest zjawiskiem przemijającym. Im większa też jest dojrzałość polityczna społeczeństwa, dojrzałość umysłowa, wyrażająca się w mniejszym lub większym rozumieniu spraw politycznych, i dojrzałość moralna, dyktująca żywy i czynny udział we wszystkim, co dotyczy losów narodu i społecznego bytu w ogóle, tym podział ten jest głębszy, obejmuje szersze masy obywateli, tym mniej w społeczeństwie jest żywiołów bądź nieświadomych, do których echa walki obozów nawet nie dochodzą, bądź chwiejnych i powierzchownie pojmujących najistotniejsze dla narodu sprawy, pozyskiwanych raz przez ten, drugi raz przez inny obóz, pod wpływem takich lub innych pojedynczych faktów i wystąpień, bądź wreszcie tzw. bezpartyjnych, obojętnie przyglądających się, jak w ciężkiej walce wewnętrznej rozstrzygają się najdonioślejsze zagadnienia narodowego bytu, a nie czujących dość silnego bodźca moralnego do wzięcia w tej walce udziału zgodnie z sumieniem. I im dojrzalszy politycznie jest naród, im wyższy jest intelektualnie, a moralnie zdrowszy, tym istotniejsze są przedmioty jego walk wewnętrznych, tym głębiej sięgają one w ważne dla jego bytu zagadnienia, tym mniej te walki są sporami o fikcje lub ścieraniem się tylko interesów i ambicji osobistych, którym hasła ogólniejsze służą jedynie za pokrywkę.
Walka stronnictw, o ile jej treścią istotną a nie pozorną jest spór o doniosłe zagadnienia narodowego bytu, o przewagę tego lub innego pojmowania potrzeb społeczeństwa, a nie o władzę jedynie, wpływ i korzyści tych lub innych ludzi, ma z jednej strony ogromne znaczenie polityczno-wychowawcze, z drugiej zaś jest bezpośrednim regulatorem samej polityki, nadaje jej właściwy, odpowiedni potrzebom narodu kierunek. Bo z jednej strony w sporze tym pogłębia się rozumienie skomplikowanych zagadnień bytu społecznego i przenika do coraz szerszych kół społeczeństwa, z drugiej zaś obozy polityczne, pozostając pod ciągłą kontrolą i krytyką przeciwników, zmuszone są do ciągłego rewidowania, poprawiania i uzupełniania swych programów, chronią się przez to od zabójczej jednostronności, gdy zaś w tę jednostronność popadają, uświadomiona przez przeciwników opinia publiczna nie pozwala się wyrazić jej w szkodliwym czynie. Dzięki tej walce obozy, których uwaga głównie zwrócona jest na zachowanie tradycyjnych podstaw narodowego bytu, wchodzą często na drogę głębokich a niezbędnych reform społecznych, obozy zaś, złożone z żywiołów, nie mających należytego poczucia narodowego interesu, liczą się z nim w szerokim nieraz zakresie, zwłaszcza gdy dochodzą do władzy, czego wybitne przykłady mamy we Francji współczesnej.

POLITYKA EKONOMICZNA I ŻYCIE UMYSŁOWE

W porównaniu z zagadnieniami moralnego byty narodów kwestie polityki wewnętrznej, dotyczące rozwoju zasobów materialnych narodu, jego kultury zewnętrznej i umysłowego postępu są proste, obejmują dziedzinę zjawisk lepiej poznaną i zrozumienie zadań w tej dziedzinie jest łatwo dostępne dla przeciętnego umysłu. Na tym też gruncie rzadko się rozwijają silne spory, ale właśnie dlatego zapewne panuje tu mnóstwo pojęć szablonowych, nie zanalizowanych głębiej ogólników.
Niema obozu, któryby twierdził, że pomnożenie zasobów materialnych narodu, postęp bogactwa narodowego jest niepotrzebny, wszyscy się godzą, że działalność w tym kierunku jest jednym z donioślejszych, zadań polityki wewnętrznej. Są wszakże momenty w życiu narodów, kiedy sprawa ekonomicznego podźwignięcia staje się dla nich kwestią ich niezależności, kwestią bytu, kiedy największe wysiłki powinny być zwrócone w tym kierunku, a kiedy kierowana pod rozmaitymi wpływami w inną stronę myśl polityczna nie zdolna jest tego zadania w przybliżeniu nawet zrozumieć.
Niedostateczne uświadomienie co do istoty dzisiejszych stosunków międzynarodowych, treści współzawodnictwa powszechnego, narzędzi i środków, jakim się w nim narody posługują, sprawia, iż wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, że niezawisłość ekonomiczna jest dziś pierwszym warunkiem niezawisłości politycznej narodu. Kapitał narodowy w dzisiejszej walce jest narzędziem równorzędnym do armii; podbija on kraje, bierze w niewolę narody i, ujarzmiwszy je ekonomicznie, paraliżuje rozwój życia narodowego we wszystkich dziedzinach i samodzielność narodowej polityki, zapewniając ujarzmiającemu ekonomicznie narodowi wpływy wielostronne, sięgające daleko poza granice jego politycznego panowania.
Wewnętrzne życie narodów, przy dzisiejszym jego bujnym rozwoju i wielostronnych jego potrzebach, jest ściślej, niż kiedykolwiek, związane z ich stanem ekonomicznym. Postęp tego życia, organizacja pracy narodowej na wszystkich polach jest ściśle uzależniona od zamożności narodu.
Z tych względów popieranie ekonomicznego rozwoju kraju jest jednym z najgłówniejszych zadań polityki wewnętrznej. Wymaga ono tym baczniejszej z jej strony uwagi, tym większych wysiłków, im bardziej naród w swej samodzielności ekonomicznej jest zagrożony, im bardziej jest wystawiony na wyzysk przez inne narody.
To zadanie wszakże jest często pojmowane zbyt powierzchownie, zbyt szablonowo. Postęp ekonomiczny kraju, jego bogacenie się ma o tyle wartość dla narodowego bytu, o ile prowadzi do organizacji kapitału narodowego. Jeżeli kapitał gromadzą siedzące w kraju żywioły obce, z narodem moralnie nie związane, to kapitał ten na wewnątrz nie odgrywa roli w rozwoju narodowego życia, na zewnątrz zaś nie występuje jako narzędzie obrony interesów narodowych. Przy takim położeniu wytwarza się, przeciwnie, dla narodu ogromne niebezpieczeństwo, w wewnętrznym bowiem życiu jego w kapitale tym znajdują oparcie wszelkie dążenia antynarodowe, wszelkie czynniki, rozkładające narodową siłę, na zewnątrz zaś pomaga on ujarzmieniu narodu przez obcych. Niebezpieczeństwo to jest szczególnie wielkie, tam, gdzie naród nie ma swego państwa, od którego żywioły, rozporządzające kapitałem, czują się uzależnionymi i z którego wymaganiami politycznymi zmuszone są się liczyć.
Można tu przytoczyć przykład dwóch narodów, podobnych tym, że oba są pozbawione niezawisłego bytu państwowego, a zasadniczo różnych swą organizacją ekonomiczną, mianowicie Czechów i Polaków.
Zarówno Czechy, jak główna część Polski, Królestwo, znalazły się w okresie ostatnich lat kilkudziesięciu w warunkach, sprzyjających szybkiemu postępowi ekonomicznemu i pomnożeniu bogactwa krajowego. Oba te kraje znakomicie podniosły w tym okresie swą zamożność, z tą jednak różnicą, że w Czechach przemysł, handel i organizacja obrotu pieniężnego znalazła się przede wszystkim w rękach czeskich, w Polsce zaś -- w niemieckich, a głównie w żydowskich. I oto czeski kapitał narodowy, szybko się organizując, nie tylko dźwignął instytucje życia narodowego wewnątrz kraju i stał się czynnikiem duchowego rozwoju narodu, ale w dalszym ciągu stał się narzędziem czeskiej polityki zewnętrznej, poszedł na podboje do innych krajów słowiańskich, umacniając tam wpływy czeskie, przybrał kierunek działalności ekonomicznej, odpowiadający ściśle widokom czeskiej polityki narodowej. W Polsce zaś kapitał nienarodowy obojętnie patrzy na nędzną wegetację materialną instytucji narodowych, przede wszystkim szkół polskich, popiera prądy antynarodowe, zasilał nawet dziką anarchię w okresie tzw. rewolucji 1905-6 roku, na zewnątrz zaś służy za narzędzie do odebrania krajowi resztek jego ekonomicznej samodzielności, jest w Królestwie organem pomocniczym kapitału rosyjskiego a przede wszystkim, niemieckiego, służąc znakomicie widokom niemieckiej polityki.
Brak narodowej organizacji kapitału jest może najgłówniejszym źródłem słabości politycznej Polaków w dobie obecnej i jednym z głównych źródeł ich politycznej nielogiczności. Bo to, co się często przypisuje niezdawaniu sobie sprawy z położenia narodowego i nieumiejętności wyciągania z niego rozumnych wniosków politycznych, nie jest często niczym innym, jak wynikiem bezpośredniej lub pośredniej zależności ludzi od obcego kapitału, a stąd brakiem swobody wypowiadania tego, co myślą, i postępowania tak, jakby im sumienie narodowe nakazywało.
Wewnętrzna polityka ekonomiczna, dążąc do pomnożenia zasobów materialnych narodu jako całości, w każdym okresie narodowego życia ma nadto zadania specjalne, w zastosowaniu do współczesnego położenia i jego potrzeb, zadania, które nakazują jej kłaść szczególny nacisk na podźwignięcie ekonomiczne tej lub innej warstwy narodu. Naród, który ma liczną warstwę włościańską, przeznaczoną na to, żeby tworzyła podwalinę jego siły, a niezdolną do odegrania należytej roli skutkiem zapóźnienia kulturalnego i ubóstwa, musi za wielkie swe zadanie uważać podźwignięcie jej ekonomiczne, wzmożenie jej wytwórczości, z którym w parze idzie postęp intelektualny, a którego następstwem jest wzrost wpływu danej warstwy na bieg spraw narodowych. Naród, który ma słabe miasta, którego mieszczaństwo musi walczyć na miejscu z silnym żywiołem obcym i nieprzyjaznym, jak np. z Żydami, na czoło swych zadań ekonomicznych musi wysunąć popieranie rodzimego mieszczaństwa, rodzimego handlu, przemysłu i rzemiosł, musi dla tego celu zdobyć się na wielkie nawet poświęcenia, inaczej bowiem grozi mu, że nigdy panem swego życia i spraw swoich nie będzie.
Bardzo błędne, a dosyć powszechne jest pojęcie, że stosunki ekonomiczne muszą być pozostawione ich żywiołowemu rozwojowi, że o tym rozwoju może decydować tylko interes ekonomiczny jednostek, że zatem niepożądane jest wprowadzanie do nich czynników innej, moralnej i politycznej natury. Pojęcie to wypływa z płytkiego i jednostronnego pojmowania zasad ekonomii politycznej, z nierozumienia tego, że na rozwój stosunków ekonomicznych wszędzie wywiera ogromny wpływ ekonomiczna polityka. Środki zaś prowadzenia polityki ekonomicznej mają nie tylko państwa, ustanawiające cła protekcyjne i prohibicyjne, premie, taryfy przewozowe, rozdzielające planowo dostawy i roboty publiczne, rozkładające podatki, tworzące ustawodawstwo przemysłowe i handlowe, szkolnictwo zawodowe, wreszcie nadające kierunek operacjom pożyczkowym banków. Środki tej polityki mają także i masy narodowe, gdy w imię obowiązku narodowego umieją poddać się pewnej dyrektywie, wykonywać zgodnie pewien program, jak popierania przedsiębiorczości rodzimej, bojkotowania obcych towarów i obcych przedsiębiorstw, gdy pod nakazem narodowego sumienia umieją się w wykonaniu tego programu zdobyć nawet na ofiary. Jak bez planowego poparcia państwa nie może często powstać, i wzmocnić się dana gałąź wytwórczości, tak poparcie mas narodowych w imię obowiązku, w imię nie bezpośredniego interesu osobistego, ale wyższych względów narodowych, dać może początek i trwałe podstawy przedsięwzięciom rodzimym, które w następstwie bez szczególnej opieki, żywiołowo idą po drodze pomyślnego rozwoju (Czechy).
Postęp ekonomiczny narodu wymaga podniesienia środków, udoskonalenia sposobów i narzędzi jego wytwórczości, i tu polityka ekonomiczna przechodzi w politykę kulturalną, której zadaniem jest podniesienie intelektualnego poziomu narodu, szerzenie oświaty ogólnej, wreszcie podniesienie kultury każdego poszczególnego zawodu, przede wszystkim zaś tych zawodów, które odgrywają lub mogą odgrywać główną rolę w pomnażaniu bogactwa narodowego.
Niema może tak popularnego frazesu, jak ten, który mówi o pożytku oświaty i umysłowego postępu narodu. Znajduje się on na ustach wszystkich i przez nikogo nie jest kwestionowany. I dlatego może znów i tu panuje szablon, powierzchowność w pojmowaniu wielkiej sprawy. Są ludzie, którzy żywią dochodzącą do fetyszyzmu wiarę w drukowane słowo i w bezwzględny pożytek jego rozpowszechnienia, bez względu na to, co ono ze sobą niesie. Zdaje im się, że dosyć jest dać człowiekowi umiejętność czytania i zrobić czytanie jego potrzebą, ażeby go wprowadzić na drogę cywilizacyjnego rozwoju. Tymczasem pod wpływem czytania ludzie umieją dziczeć moralnie, a więc cofać się cywilizacyjnie. Kto wie, czy większość zbrodni, popełnianych dzisiaj w niektórych krajach, nie jest skutkiem zarazy moralnej, szerzonej przez prasę i literaturę popularną.
Do polityki narodowej należy nie tylko szerzenie mechanicznej oświaty, ale wlanie w tę oświatę treści twórczej, podnoszącej człowieka na wyższy poziom pod każdym względem, czuwanie nad tym, co w swej treści daje szkoła, co szerzy prasa i literatura, rozchodząca się szeroko.
Dotyczy to zresztą nie tylko oświaty mas ludowych.
Zadaniem wewnętrznej polityki narodu jest popieranie twórczości umysłowej we wszystkich dziedzinach, w nauce, w umiejętnościach praktycznych, w literaturze i sztuce. Ale chodzić jej musi nie tylko o poziom intelektualny i o siłę talentu, wyrażającą się w tej twórczości. Tu chodzi także o jej jakość, o to, czy jej utwory są czynnikami rozkładu lub zacierania duchowego oblicza narodu. Naród, który o te rzeczy nie dba, lub który nie umie ustalić sobie dla nich sprawdzianu, przy bujniejszym rozkwicie twórczości intelektualnej może się znajdować w przededniu rozkładu i cofnięcia się na drodze cywilizacyjnego rozwoju. Dlatego polityka narodowa nie pozwala zgodzić się z wymaganiami pewnej kategorii literatów i artystów, ażeby to, co jest dziełem istotnego czy mniemanego talentu, tym samym było już wolne od krytyki ze stanowiska społecznego. Ludzie talentu przemijają, naród zaś żyje przed nimi i po nich, i dobro jego, jego pożytek nie może być im podporządkowany. Tym bardziej wymagają oni społecznej kontroli, że bardzo często to, co się podaje za wyraz duszy artystycznej, jest często tylko wyrazem materialnych interesów autora, że w dążeniu do handlowego powodzenia swych dzieł, schlebia on niższym lub niezdrowym skłonnościom ludzkim lub przystosowuje się do upodobań najzamożniejszych spożywców literatury i sztuki, jak np. Żydów. Pod hasłami niezawisłości sztuki i talentu przeciwstawia się tu często ordynarny interes materialny jednostki -- dobru społeczeństwa jako całości.
Zagadnienie życia umysłowego narodu, jego postępu, wznoszenia się na coraz wyższy poziom, jego samodzielności umysłowej ma pierwszorzędną dla polityki narodowej doniosłość. Przedmiotem jego są dwie sprawy, ściśle ze sobą związane: sprawa oświaty szerokich mas narodu, od której poziomu zależy wartość pracy, ekonomicznej wytwórczości narodu, lepsze lub gorsze funkcjonowanie wszelkich instytucji życia społecznego, wreszcie stopień i charakter wpływu, wywieranego przez te masy na politykę narodu, a wiec siła i kierunek tej polityki, oraz sprawa życia i twórczości umysłowej żywiołów przewodnich, nad ogółem umysłowo górujących, wychowujących naród, kierujących jego działaniem na różnych polach i zbogacających jego umysłowy dorobek.
Ze stanowiska narodowego rozwój intelektualny jednostki, o ile nie prowadzi do jakiejkolwiek wytwórczości, żadnej wartości nie posiada. Kult intelektu, jako takiego, intelektualizm, zjawisko znane w różnych społeczeństwach, nawet wtedy, gdy nie jest płytki i fałszywy, gdy istotnie wprowadza jednostkę na wysoki szczebel rozwoju umysłowego, któremu nie towarzyszy potrzeba wyrażenia się w takim czy innym działaniu, w takiej czy innej twórczości, jest jednym z przejawów czystego egoizmu, obojętności na losy społeczeństwa, i ze stanowiska też społecznego jest zjawiskiem nie tylko obojętnym, ale nawet szkodliwym. Bo jednostka, kultywująca swą nieprodukcyjną umysłowość, korzysta z warunków, jakie jej do tego stwarza byt społeczny w ogóle i twórczość umysłowa narodu w szczególności, nic zaś w zamian od siebie nie daje, jest tedy wyzyskiwaczem narodu. Ten jałowy intelektualizm, otaczając się fałszywym nimbem wyższości, patrząc z góry na wszelkie usiłowania praktyczne, stanowi łatwy pokarm dla próżności ludzi, odznaczających się słabą wolą, pociąga ich, zaraża nieraz szerokie koła, staje się poważną chorobą społeczną. Szerzy się on zwykle wśród narodów, bądź rozkładających się moralnie, bądź chwilowo moralnie osłabionych na skutek niepowodzeń, klęsk, zawodów w polityce zewnętrznej. Tak zwrócono uwagę, że intelektualizm stał się we Francji powszechną chorobą pokolenia, które wyrosło bezpośrednio po klęsce 1871 roku, gdy obecnie w nowym pokoleniu zaznacza się silna przeciw niemu reakcja1). W imię kultu czynu mierzy ona wartość umysłu jego zdolnością do wyrażenia się w twórczości społecznej, w użytecznym działaniu.
Trzeba tu zaznaczyć, że narody młodsze cywilizacyjnie lub skutkiem przyczyn dziejowych zahamowane w cywilizacyjnym rozwoju, a stąd pozostające w tyle i zmuszone więcej od innych do umysłowego zapożyczania się u obcych, znajdują się w warunkach umysłowego rozwoju bardzo trudnych i niebezpiecznych, a niebezpieczeństwa w tym względzie nie są na ogół należycie uświadomione.
U narodu, należącego do cywilizacyjnie przodujących i idącego naprzód we wszystkich dziedzinach własną przede wszystkim twórczością, rozwój życia umysłowego -- włączając w nie zarówno ogólne zainteresowania umysłowe szerokich kół myślącego ogółu, jak twórczość w dziedzinie nauki, literatury, sztuki -- jest organiczną częścią ogólnego rozwoju społecznego i pozostaje z nim w ścisłym związku. Umysłowość takiego narodu jest gmachem, posiadającym nie tylko piękny styl indywidualny, ale i mocną budowę od fundamentów aż do dachu, gmachem, który fasadą kryje wszystko, co narodowi do życia jest potrzebne: umysłowa kultura narodu wyraża tu wszystko, co jest potrzebą jego życia, czy to w dziedzinie myśli oderwanej, czy też praktycznej, wcielającej się w pracę, w czyn codzienny.
Natomiast narody, podążające w tyle za innymi i stale się u nich zapożyczające, są periodycznie olśniewane wielkimi zdobyczami myśli tamtych i chwytają je szybko, nie mając czasu ani danych do zdania sobie sprawy z gruntu społecznego, na którym te płody myśli obcej wyrosły i z wymagań życia, na które są odpowiedzią. Rezultatem tego jest ślepe, powierzchowne naśladownictwo, zjawianie się prądów myśli, nie mających korzeni w życiu danego społeczeństwa, nie odpowiadających jego organicznym potrzebom, prądów, wnoszących często nowe, pożyteczne, twórcze pierwiastki w to życie, ale równie często zakłócających organiczny jego rozwój, anarchizujących społeczeństwo. U tych narodów często pomiędzy przedmiotami zainteresowania kół intelektualnych oraz kierunkami ich twórczości a potrzebami życia narodowego ogółu istnieje niezgłębiona przepaść. Zdarzają się momenty, kiedy życie umysłowe narodu w najwyższych jego formach jest czymś odciętym od całości narodowego życia, czymś mu obcym, jakimś istnieniem samym w sobie, a właściwie w zawisłości wyłącznej od wpływów zewnętrznych. Wytwarza się umysłowość bez gruntu w społeczeństwie, bez celu, któryby w życiu społeczeństwa miał uzasadnienie. Prądy myśli rozkwitają i przekwitają bez głębszego wpływu na rozwój życia narodu, lub wyłącznie z wpływem ujemnym, zakłócającym organiczność tego rozwoju, a nawet obniżającym kulturę duchową narodu. Dlatego to w narodach niższych cywilizacyjnie o wiele częstsze są objawy bezpłodnego intelektualizmu, najczęściej płytkiego, pochodzącego z olśnienia obcą myślą, dlatego też wykształcenie u nich częściej jest pojmowane jako powierzchowne dyletanckie chwytanie wiedzy z najróżnorodniejszych dziedzin, bez zdobycia gruntowniejszych podstaw, pozwalających tę wiedzę w twórczej pracy zużytkować. Na wykształcenie patrzy się tu, jako na bezcelowe meblowanie głowy, gdy u narodów gruntownie cywilizowanych celem jego świadomym jest uzdolnienie człowieka do pracy twórczej w tej czy innej dziedzinie i do spełniania obowiązków obywatelskich w ogóle. Młody Polak czy Rosjanin, znalazłszy się na Zachodzie, ma zwykle poczucie, że jest inteligentniejszy, bardziej wykształcony od tamtejszej młodzieży, a nie zadaje sobie nawet pytania, czy ukształtowanie umysłu i wiadomości, które tam posiadają młodzi ludzie, nie czynią ich zdolniejszymi do dokonania czegoś w życiu, nie tylko w dziedzinie praktycznej, ale i w zakresie twórczości umysłowej.
Dlatego też wśród tych narodów o wiele częściej zdarzają się ludzie, którym zdobyte z książek wiadomości nie ułatwiają rozumienia życia, ale je utrudniają. Są oni odgrodzeni od życia jakby parawanem z zadrukowanego papieru i ilekroć usiłują poznać zjawiska życia, oczy ich opierają się o tę przegrodę, która przed nimi życie zasłania. I tu też spotykamy częściej ludzi, którym się zdaje, że etapy rozwoju społecznego zaczynają się w literaturze, a z niej dopiero przechodzą w życie, że rozwój ten polega na stosowaniu w życiu tego, co się urodziło na papierze. Odwracają oni pojęcia: twórczość umysłowa nie jest u nich wynikiem życia i jego rozwoju, ale życie wynikiem produkcji intelektualnej.
U narodów tedy, idących w drugim i dalszych szeregach postępu cywilizacyjnego ludzkości, sprawa organizacji życia umysłowego, jego związku z organicznym rozwojem życia narodowego w ogóle, jego samodzielności i wartości dla narodowego rozwoju przedstawia się jako sprawa wielkiej doniosłości i niesłychanie trudna. Ta samodzielność, ten jej związek organiczny z życiem, który narodom cywilizacyjnie przodującym przychodzi niejako sam przez się, tu musi być osiągany drogą wielkich, świadomych wysiłków, drogą walki z myślą oderwaną od życia, od rodzimego podłoża, z myślą, pasożytującą na pracy twórczej innych narodów, a jednocześnie grającą rolę nowotworu w organizmie własnego narodu. Tu sprawa organizacji życia umysłowego stanowi pierwszorzędne zagadnienie polityki wewnętrznej narodu, zagadnienie, do którego niesłychanie trudno dorosnąć, wymaga ono bowiem od myśli narodowej wielkiej samodzielności, objęcia szerokich widnokręgów, głębokiego wniknięcia w życie narodu i w życie współczesne w ogóle.
Naród podwaliny swego życia umysłowego kładzie przez wychowanie umysłowe młodych pokoleń. Jeżeli też dla każdego narodu organizacja wychowania publicznego jest jednym z najgłówniejszych zadań jego polityki wewnętrznej, i zarazem jednym z najtrudniejszych, w którego wypełnieniu żaden naród nie unika wielkich błędów, to szczególnie ważnym i trudnym jest to zadanie w życiu narodów cywilizacyjnie drugorzędnych. Tu rzadko ludzie dorastają do zrozumienia, że szkoła, zasługująca na to miano -- to nie jest warsztat do mechanicznego napełniania młodych głów sieczką martwych wiadomości według uznanych szablonów. Szkoła, która ma swe zadanie dobrze spełnić, musi być organem życia narodowego w ścisłym tego słowa znaczeniu, zrośniętym z całością narodowego życia, musi ona młode umysły z życiem ściśle związać, a nie odrywać ich od niego, zaprawiać je w samodzielności myślenia, w czerpaniu mądrości z życia, i z całą świadomością celu musi przygotowywać narodowi takich obywateli i takich pracowników, jacy mu w danych warunkach, w danej dobie jego życia są przede wszystkim potrzebni.
Naród, dbający o swoją przyszłość, nie może się cofać przed wielkimi nawet ofiarami na wychowanie publiczne, ale ofiary te są fałszywie umieszczone, jeżeli wychowankowie szkół nie umieją później swą pracą, swą twórczością, swym całym życiem opłacić z nakładem kosztów, na ich wychowanie przez ogół poniesionych.
Wychowanie ma o tyle wartość istotną, o ile jest narodowym. Ale nie jest narodowym wtedy, gdy jest prowadzone według martwych szablonów i nie przetrawionych wzorów obcych, z okrasą frazesu patriotycznego. Na to miano zasługuje ono dopiero wtedy, gdy cały duch narodowego życia w jego duchu się odbija, gdy potrzeby tego życia w nim znajdują głębokie zrozumienie.

WALKI WEWNĘTRZNE A USTRÓJ SPOŁECZNY

Nie było nigdy i nie będzie umysłu ludzkiego, któryby był zdolny objąć wszystkie potrzeby i wszystkie zadania tej wielkiej, skomplikowanej i cudownej w swym skomplikowaniu całości, jaką jest życie narodu. Naród nie stoi w miejscu, nie czeka, aż umysł ludzki zbada jego istnienie we wszystkich przejawach, ale ciągle idzie naprzód, w życiu jego następują ciągłe przeobrażenia, a stąd zmieniają się ciągle jego potrzeby: jedne zadania tracą swą pierwszorzędną wagę, ustępują na plan drugi, a na ich miejsce zjawiają się nowe, których spełnienie staje się dla narodu kwestią bytu. Za tymi zmianami umysły nie mogą podążyć i nie są zdolne wytknąć narodowi całości jego zadań. Żaden też naród w żadnej epoce swego życia nie miał polityki wewnętrznej, która by w całości jego potrzeb dorastała: dobrą polityką nazywamy tę, która popełnia mniejszą ilość błędów. Największymi mężami stanu, największymi prawodawcami byli ci, którzy w tym ogromie narodowego życia umieli wytknąć jedną lub parę linii, odkryć jedną lub parę wielkich potrzeb tego życia i znaleźć dla nich mniej lub więcej właściwe zaspokojenie. I to im już dawało tytuł do chwały, jakkolwiek nie tylko potomność, która ma więcej danych do oceny czynów politycznych, ale nawet współcześni widzieli nieraz wielkie ich w innych kierunkach błędy.
Nieraz ludziom się zdaje, że obejmują całość potrzeby narodowego życia w danej jego dobie, że zdolni są wytknąć narodowi zadania we wszystkich kierunkach; jest to rzecz zwykła w każdej dziedzinie myśli, że najpewniejsi siebie, najłatwiej wyrokujący o całości są ci, którzy się najmniej w przedmiot zagłębiają.
Niesłychanie mało jest ludzi, zdających sobie sprawę z tego, do jakiego stopnia każdy, najdrobniejszy, zdawałoby się, krok w polityce wewnętrznej narodu, odbija się na jego życiu, na jego sile, a co za tym idzie, na jego losach. Każda mniejsza lub większa reforma, każde nowe prawo, każdy pojedynczy artykuł prawa, każda nowa instytucja publiczna pociąga za sobą nieobliczalne skutki, pobudza lub hamuje życie, ułatwia lub powstrzymuje rozwój sił narodowych, staje się jednym ze źródeł powodzenia lub klęsk narodu. Ileż to mamy przykładów, kiedy stworzenie jednej, mądrze pomyślanej instytucji finansowej wprowadzało cały rozwój ekonomiczny kraju na nowe, pomyślne drogi; kiedy jedna reforma wojskowa armię niedołężną, bitą na wszystkich polach, zamieniała na zwycięską; kiedy jedna reforma wychowawcza stwarzała epokę w życiu narodu, wyprowadzając na widownię nowe pokolenie ludzi z nowymi, wielkimi zaletami; kiedy wprowadzenie nowego kodeksu praw cały układ bytu społecznego zmieniało do głębi, powołując do życia nowe siły narodowe. I ile mamy przykładów, kiedy kroki fałszywe, reformy, będące wynikiem nieświadomego błędu, lub podyktowane świadomą, obcą dobru narodowemu, myślą dezorganizowały życie narodu, rozkładały jego siły, stawały się źródłem klęsk wielkich.
Niezmiernie często ludzie, bardzo przywiązani do narodowego dobra i wielką przejęci troską o przyszłość Ojczyzny, lekceważą sobie te lub inne zagadnienia polityki wewnętrznej, uważają za sprawę podrzędnej wagi, czy dane prawo będzie brzmiało tak lub inaczej, czy dana instytucja będzie oparta na takich lub innych podstawach. Zdaje im się, że losy narodu, że jego przyszłość rozstrzyga się tylko w wielkich liniach, w zagadnieniach najogólniejszych: nie rozumieją tego, że kierunek tych wielkich linii, postać tych zagadnień najogólniejszych, jest wynikiem pomyślnego lub niepomyślnego rozwoju życia i sił narodu w każdej, nawet najbardziej podrzędne, jakby się zdawało, dziedzinie. W życiu narodu, jak w życiu organizmu, żadna funkcja nie może być lekceważona -- tylko możliwie harmonijny rozwój wszystkich funkcji daje mu zdrowie i trwałą siłę.
Narody mają wielkie, dziejowe momenty tylko od czasu do czasu; czasami szereg pokoleń mija, nie zaznaczywszy się wielkim czynem, podniesieniem wielkiego zagadnienia, postawieniem słupa granicznego nowej epoki. Ale nie zdajemy sobie sprawy z tego, że te bezimienne w dziejach pokolenia były współpracownikiem wielkich czynów, które po nich przyszły, przez to, że organizacją życia narodowego w szczegółach i pracą siły narodu do tych wielkich czynów przygotowywały.
Lekceważenie tej organizacji i tej pracy, zamykanie oczu na wszechstronne potrzeby życia narodowego, a ześrodkowanie uwagi na momentach wielkich, na zagadnieniach najogólniejszych, jest najczęściej wynikiem patrzenia na politykę przez szkła literatury. Bo literatura z natury rzeczy zatrzymuje się na tym, co uderza wyobraźnię, co przedstawia wielki efekt, i nie może podejmować doszukiwania się jego źródeł, wykrywania jego istotnych czynników. Polityka również wymaga wyobraźni, ale nie literackiej, zatrzymującej się na efektach. Wymaga ona zdolności uprzytomnienia sobie możliwie wszechstronnych warunków każdego czynu i możliwie daleko idących jego skutków. Kto tę zdolność w sobie wykształci, a ma istotne, gorące przywiązanie do sprawy swego narodu, ten znajdzie w swej duszy zainteresowanie i zapał do wszystkiego, cokolwiek cząstkę życia narodowego stanowi, ten żadnego z zagadnień tego życia nie będzie lekceważył.
Jak już wyżej wspomnieliśmy, w narodach cywilizacyjnie drugorzędnych szczególnie rozwija się skłonność do literackiego traktowania zagadnień polityki. A jest ona dla nich bardziej zabójcza, gdyż są one gorzej na zewnątrz urządzone i sprawa pomyślnego ich rozwoju tym więcej wymaga jasnej myśli w zrozumieniu potrzeb każdej dziedziny życia i tym więcej wysiłków w poszukiwaniu dróg do ich zaspokojenia.
Brak tej jasnej myśli politycznej, nie wypaczonej pod wpływem literatury, i brak energii, skierowanej do zaspakajania wewnętrznych potrzeb życia narodowego, do czuwania nad samoistną, odpowiadającą tym potrzebom jego organizacją, a tym samym do pomnażania sił narodu -- największą jest klęską w życiu narodów, pozbawionych własnego bytu państwowego. Albowiem organizację wewnętrznego ich życia w znacznym zakresie tworzą obcy, których celem jest ich osłabienie. Tu naród, jako masa, musi zaspakajać te potrzeby, spełniać te zadania, które gdzie indziej ciążą przede wszystkim na rządzie. Jeżeli myśl narodowa, oderwana od twardej, codziennej rzeczywistości, buja w krainie wyobraźni, uczepiona wielkich, ogólnych zagadnień, do których rozstrzygnięcia w danej chwili niema warunków, jeżeli w polityce interesuje ją tylko to, co przedstawia wielki efekt -- to nieuchronnym tego wynikiem musi być postępujący ciągle rozkład życia narodowego, redukcja jego samoistności, upadek sił narodu, coraz tragiczniejsza przepaść pomiędzy tym, czego się czepia wyobraźnia, a co przynosi bolesna rzeczywistość.
Dlatego właśnie, że byt narodowy przedstawia tak wielką i skomplikowaną całość, że zagadnienia tego bytu, potrzeby i zadania narodowego życia stanowią przedmiot, którego w całości żaden umysł ludzki nie jest zdolny objąć, niemożliwą jest i szkodliwą byłaby zgoda całego narodu w jego polityce wewnętrznej. Gdyby nawet była możliwą, mielibyśmy harmonię nie tylko poglądów słusznych i czynów użytecznych, ale i harmonię błędów oraz dążeń i czynów szkodliwych. Dla dobra tedy narodu, dla wytknięcia najwłaściwszej drogi jego polityce wewnętrznej potrzebna walka różnych poglądów, ścieranie się dążeń sprzecznych, a więc istnienie obozów, stronnictw, rozmaicie pojmujących potrzeby narodu. Świadomy, nieobojętny na losy narodu jego członek musi mieć swój pogląd na potrzeby i zadania jego życia, musi mieć swą polityczną wiarę, i ma nie tylko prawo, ale i obowiązek jej bronić. Dla skutecznej zaś obrony swej politycznej wiary nie może iść samopas, ale musi swe wysiłki łączyć z wysiłkami innych, którzy mu są dążeniami bliscy. Należenie człowieka samoistnego umysłowo i moralnie do stronnictwa nie polega na utożsamieniu się z nim, gdyż doskonała tożsamość poglądów w tak szerokiej i skomplikowanej dziedzinie, jak zagadnienie narodowego bytu, jest niemożliwa. Stosunek człowieka do stronnictwa jest właściwie kompromisem, w którym człowiek pozyskuje poparcie dla najgłówniejszych swoich poglądów i dążeń, czyniąc w zamian ustępstwa w sprawach, które uważa za rzeczy drugorzędnej wagi. Tylko przy głębokim zrozumieniu i uczciwym a rozumnym zastosowaniu idei kompromisu, zdrowy byt i użyteczna działalność w rzeczach tak wielkiej wagi i tak każdemu uczciwemu człowiekowi drogich, byłaby możliwa bez wprowadzenia fałszu, bez pogwałcenia samodzielności, bez poniżenia godności ludzkiej. Właściwe zrozumienie zasady kompromisu jest wyrazem wielkiej dojrzałości moralnej, i dlatego to najdojrzalsze narody mają stronnictwa najtrwalsze i najbardziej zwarte w praktycznym działaniu.
Tak samo pomyślny rozwój wewnętrzny narodu wymaga, ażeby każda jego warstwa, każda klasa społeczna, każda organizacja pracy broniła swoich interesów, walczyła o nie tam, gdzie doznają krzywdy ze strony innych klas i grup społecznych. Naród w wyjątkowych momentach wymaga od swoich synów, by wszystko dla niego umieli poświęcić, nawet życie oddać, ale byt jego ciągły opiera się na pomyślności jego członków, na rozwoju wszystkich sił jego.
Gdyby nawet wszyscy ludzie kierowali się przede wszystkim dobrem narodu jako całości, gdyby żywioły, posiadające przeważający wpływ na sprawy narodu, nie okazywały dążności do wyzyskiwania tego wpływu na rzecz swoich korzyści, to i tak, wobec tego, że objęcie całości potrzeb narodowego życia dla żadnego umysłu nie jest rzeczą możliwą, każdy powinien pamiętać o sprawach mu bliższych, lepiej mu znanych, o potrzebach, lepiej przezeń rozumianych i odczuwanych mocniej. Rolnik, który nie pamięta o interesach rolnictwa krajowego, kupiec, który nie stowarzysza się z innymi dla obrony interesów narodowego handlu, robotnik fabryczny, który nie poczuwa się do obrony interesów ekonomicznych, kulturalnych i moralnych warstwy robotniczej -- nie spełnia całkowicie swych obowiązków narodowych, nawet wtedy, gdy myślą i pracą bierze udział w ogólnych sprawach narodu. Walka sprzecznych interesów rozmaitych warstw i grup społecznych wewnątrz narodu, o ile jest walką uczciwą, szczerą, miarkowaną względami na dobro narodu jako całości, opartą na zrozumieniu, co rozmaite warstwy społeczne dzieli, a co je łączy -- nie rozbija narodu, jak się to często fałszywie twierdzi, ale przeciwnie, dźwiga jego siły, kształci, hartuje, a przede wszystkim wytyka właściwą linię wewnętrznego rozwoju narodu.
Szerzenie poglądu, że między poszczególnymi warstwami jednego narodu istnieje bezwzględne przeciwieństwo interesów, że nie mają one żadnych interesów wspólnych, jest szerzeniem fałszu, podyktowanym nie względami na dobro tej czy innej klasy społecznej, ale dążeniem do wyzyskania jej zaślepienia dla celów jej obcych, jawnie czy ukrycie antynarodowych. Ale również fałszem jest, jakoby szczera i energiczna obrona interesów danej warstwy społecznej była niezgodna ze stanowiskiem narodowym, bo, przeciwnie, dobro narodu, jego pomyślny rozwój tej obrony wymaga.
Byt narodów nigdy nie stał na tym, że się wszyscy na wewnątrz godzili na to, co jest dobre i co jest złe w narodowym życiu. Najpotężniejsze narody przechodziły i przechodzą silne walki wewnętrzne i walki te, przy mocnych podstawach narodowej jedności, stawały się dla narodu czynnikiem rozwoju, pochodu naprzód, źródłem przyrostu sił nowych.
Walka wewnętrzna paraliżuje rozwój narodu na wewnątrz i siłę jego w walce z wrogami zewnętrznymi wtedy, kiedy jest niezdecydowana, kiedy nie daje na dłuższy lub krótszy okres stanowczej przewagi jednej stronie i przez to nie pozwala ustalić w narodzie silnej władzy, jednolitego i konsekwentnego kierownictwa narodowymi sprawami. Wtedy naród na zewnątrz ma parę polityk, nawzajem siebie paraliżujących i wygrywanych przeciw sobie przez jego wrogów, na wewnątrz zaś niema możności zorganizowania przymusu, bez którego życie społeczne się anarchizuje.
Ustrój społeczny, który się z przymusu zrodził, bez przymusu zdrowo istnieć i rozwijać się nie może. Rozwój życia narodowego i sił narodu idzie pomyślnie tylko wtedy, kiedy się do niego przykładają wszyscy członkowie narodu, nie tylko ci, którym służbę narodową i ofiary na rzecz ojczyzny dyktuje wewnętrzny przymus moralny, poczucie obowiązku, ale i ci, którzy poczucia tego nie mają. Bez przymusu zewnętrznego ludzie korzystają z dobrodziejstw narodowego bytu, nie ponosząc na jego rzecz ofiar, i naród niszczeje, wyzyskiwany przez egoizm jednostek. Naród niezdolny zorganizować silnego przymusu zewnętrznego na jednostkę, traci najsilniejszy czynnik wychowawczo-społeczny: w narodzie takim stopniowo zanika poczucie obowiązku i odpowiedzialności -- najważniejsze podstawy moralne narodowego bytu.
Przymus zewnętrzny organizuje się w narodzie przez rząd, przez instytucje społeczne i przez opinię publiczną. Dla posiadania czy to silnego rządu lub silnych organizacji, które go częściowo zastępują, czy silnej opinii publicznej, koniecznym warunkiem jest, ażeby w walce zmagających się sil na wewnątrz narodu w każdym okresie życia narodowego jedna miała decydującą przewagę i przez to zdolna była dać narodowi władzę -- stanowczy, jednolity spraw narodowych kierunek. I dlatego wielkim obowiązkiem względem narodu jest walkę wewnętrzną prowadzić do końca, do całkowitego zwycięstwa, do wzięcia stanowczej przewagi nad przeciwnikami. Obozy polityczne, które mają dane do zapanowania w narodowym życiu, do ujęcia silnie w swe ręce steru spraw narodowych, a które się przed tym z jakichkolwiek względów cofają, skazują tym samym naród na rozbicie, na anarchię wewnętrzną, na słabość w obronie dobra narodowego na zewnątrz. I tu jest największa dziejowa odpowiedzialność, najcięższa wina przed przyszłymi pokoleniami narodu.




Jędrzej Giertych
O MIŁOŚCI OJCZYZNY
"Opoka" nr 15 - 1978 r.

Obserwując młodych Polaków, zarówno tych wychowanych w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, jak także i tych, co urośli i uformowali się na emigracji, zadaję sobie nieraz pytanie: co się z tym pokoleniem stało? Przecież ci ludzie są zupełnie pozbawieni miłości ojczyzny. Jest w nich pod tym względem jakaś atrofia uczuć, jakieś duchowe kalectwo. Nie mówię oczywiście o wyjątkach. Są wśród tego młodego pokolenia także i patrioci niezwykle gorący. Ale to są jednostki. Mówię o przeważającym ogóle. Nie chcę zresztą tego twierdzić o pokoleniu najmłodszym, o dzisiejszej młodzieży dwudziesto, dwudziestokilko, czy osiemnastoletniej. Pokolenie to najmniej znam. Nie chcę nic uogólniać. Ale tak mi się wydaje, że to najmłodsze pokolenie znowu jest pod wzgledem uczuć patriotycznych gorętsze. Mówię o pokoleniu bezpośrednio powojennym, trzydziesto, lub czterdziestoletnim. Jest ono dziwnie pozbawione uczuć narodowych, dziwnie nie przywiązane do Polski i polskości, dziwnie na sprawy narodowe obojętne. Uderza mnie to, że właściwości te zauważyć można nie tylko wśród gorszych w tym pokoleniu elementów. Występują one w sposób wybitny także i wśród jednostek najlepszych, najszlachetniejszych, najbardziej ideowych, najmoralniejszych.
Tak się złożyło, że miałem sposobność w ostatnich latach zetknąć się z kilku dziesiątkami młodych polskich księży. W czasie wojny byli oni dziećmi, albo też urodzili się dopiero po wojnie. Wstąpili do seminariów duchownych w Polsce w okresie powojennym. A potem rozjechali się po świecie, jako misjonarze wśród obcych, lub jako duszpasterze w polskich skupieniach wychodźczych. Szczególnie wielu takich młodych księży poznałem kilka lat temu w Brazylii. Są to ludzie ofiarni w wykonywaniu swoich obowiązków duszpasterskich, gorliwi, cnotliwi i ideowi, nieraz głęboko przejęci troską o zbawienie dusz ludności, oddanej ich opiece. Ale poza wyjątkami, zupełnie w nich nie ma instynktu polskiego. Niektórzy z nich wręcz uważają polskość swoich wiernych za irytującą komplikację, utrudniającą im ich zadania duszpasterskie. Woleliby, by ich sytuacja była prostsza, to znaczy, by mieli do czynienia wyłącznie z jednolitym elementem cudzoziemskim.
Niektórzy idą w tym tak daleko, że stają się księżmi-asymilatorami. Czymś w rodzaju księży-germanizatorów w Opolskiem i na Warmii w okresie międzywojennym, którzy złościli się z tego powodu, że ludność domaga się kazań, śpiewów i spowiedzi po polsku i starali się narzucać im język niemiecki. Zdarzają się takie paradoksalne sytuacje, że ksiądz-Polak, niedawno z Polski przybyły, oburza się na to, że w czysto polskiej, istniejącej od 80 czy 100 lat w głębi brazylijskich lasów wsi, stare, w tej wsi urodzone pokolenie nie zna języka portugalskiego i nie rozumie ani słowa z jego wygłoszonego po portugalsku kazania: jak to, to ja po kilku latach pobytu już językiem portugalskim dobrze władam, a wy, tu urodzeni jeszczeście się języka kraju, w którym żyjecie, nie nauczyli?
I nieodpowiedzialny, ale oczywisty wniosek: przestańcie być Polakami, wynarodówcie się, porzućcie język polski, przyjmijcie język portugalski za własny. I to w kraju, w którym żyje milion Polaków, tworzących rozległe, własne, zwarte terytorium etnograficzne, jakby osobny, mały polski kraik. Już te sytuacje opisywałem w mych artykułach o Brazylii. Od jednego z takich księży usłyszałem w Brazylii szczere wyznanie: nie ma we mnie takich polskich uczuć, ani takiego patriotyzmu jak u państwa. Jeśli idzie o księży, ta postawa znajduje trochę wytłumaczenia w tym, że wyjechali oni z Polski z nastawieniem, iż pełnić będą służbę misjonarzy wśród obcych narodów. Niejako przestawili się już na to, że oddadzą swoje siły, oddadzą swą gorliwość kapłańską, oddadzą swe uczucia, swą troskę, swą miłość tym obcym krajom. A tu naraz okazuje się, że mają obsługiwać nie obce narody, lecz Polaków. Jechali do Brazylii, wiele gorliwości włożyli w nauczenie się portugalskiego języka, ich celem, ich zadaniem, ich misją życiową jest wzmocnienie katolickiego ducha Brazylii, podtrzymanie wiary w tym tradycyjnie katolickim, ale zdezorganizowanym przez stuletnie rządy liberalne (to jest masońskie) i religijne zobojętniałym kraju. I nagle okazuje się, że trafili do polskiej wsi, mają do czynienia z polskimi chłopami. Ich instynktowną reakcją jest rozczarowanie.
Szkoły w Polsce, w których tak mało się dziś mówi prawdy o szerokim świecie, nie przygotowały ich na tę niespodziankę. Pragnęliby teraz nagiąć otaczającą ich rzeczywistość do wizji Brazylii, jaką sobie urobili. To znaczy w praktyce pragnęliby przerobić swych parafian na Brazylijczyków mowy portugalskiej i zwłaszcza młode wśród nich pokolenie, po staremu, po polsku, dość przywiązane do wiary, użyć za materiał do organizowania społeczności katolickiej brazylijskiej. Że taka jest ich reakcja początkowa, trudno się dziwić. Ale dziwniejsze jest to, że często nie zmieniają postawy nawet po dłuższych latach pobytu. A przecież samo życie, sama otaczająca ich rzeczywistość, powinna ich przekonać, że żyją w środowisku polskim, które instynktownie chce polskim pozostać, które mówi po polsku i którego potrzeby religijne powinny być zaspokojone po polsku. To są obserwacje brazylijskie - wśród księży.
A teraz inna obserwacja. Byłem w zeszłym roku latem na dłuższej wycieczce z żoną i czternastoletnią, w Londynie urodzoną wnuczką w szeregu krajów europejskiego kontynentu. Spotkaliśmy w tej podróży mnóstwo rodaków z kraju, prawie wyłącznie ludzi młodych. Wszyscy dziwili się, że z naszą wnuczką rozmawiamy po polsku i że ona wogóle polski język zna. - A po jakiemuż, u licha, mamy rozmawiać z naszą rodzoną wnuczką, córką Polaka i Polki? Było w tych ludziach przekonanie, że drugie, a w danym wypadku już trzecie pokolenie emigracyjne musi być w sposób nieuchronny wynarodowione. To jest zresztą zjawisko wcale nie rzadkie: istnieją młode rodziny na emigracji, w których dzieci nie władają językiem polskim, mimo, że i ojciec i matka są Polakami. W rodzinach tych rodzice świadomie postanowili sobie zerwać z polskością, wychować swoje dzieci na nie-Polaków.
Mówiłem wyżej o księżach, to znaczy o ludziach ideowych i ożywionych pobudkami szlachetnymi. A cóż tu mówić o ludziach bezideowych! O rozjeżdżających się licznie po świecie polskich szumowinach, a także o ludziach poczciwych i porządnych, ale pospolitych zjadaczach chleba! Uderza w nich duch materializmu. Zgoła nie troszczą się oni o Polskę, ani o polskość. Nie obchodzi ich także i to, że wielu swoimi postępkami psują wśród obcych polskiemu narodowi reputację. Chodzi im tylko o osobiste korzyści, o dochody, o wzbogacenie się, o konto w banku, o życiowe udogodnienia, samochód, pralkę elektryczną, telewizję, także o wygodne mieszkanie. Nie mam nic przeciwko dorabianiu się młodych ludzi i także przeciwko takim udogodnieniom, jak samochód i pralka, choć sam ich nie posiadam, ani posiadać nie pragnę. Ale sprawy te powinny być tylko dodatkiem do życia, a nie jego głównym celem. Z tymi ludźmi po prostu nie ma o czym rozmawiać. Nie ma w nich żadnych ideałów, ani żadnych zainteresowań. Jest to żywioł nihilistyczny.
Zastanawiam się, skąd się to pokolenie wzięło. I dochodzę do wniosku, że urobiły je dwie niezależne od siebie przyczyny. Po pierwsze, jest to pokolenie zniechęcone do patriotyzmu przez to, że widziało jak się jego rodzice w imię patriotyzmu nacierpieli. Jego ojcowie walczyli na wszystkich frontach - i nie tylko wszystko utracili, nie tylko często poginęli, ale co więcej, cierpieli potem za swój patriotyzm prześladowania, spędzając za czasów Stalina, Bermana i Światły długie lata w komunistycznych więzieniach, a przedtem spędzając lata w obozach koncentracyjnych niemieckich i w łagrach sowieckich i cierpiąc we wszystkich tych miejscach pobytu nie tylko poniewierkę, ale bardzo często i budzące grozę tortury. A na emigracji, często stali się po wojnie pośmiewiskiem: mimo swego wykształcenia i swych zasług musieli długie lata pracować fizycznie pod władzą głupich i nie wykształconych, murzyńskich czy innych smarkaczy. Dzieci ich mówiły sobie: ja takim być nie chcę. Zresztą także i owi ojcowie chcieli ich od podobnej przyszłości osłonić i wychowywali ich w zgoła nie tym samym duchu, w jakim żyli ongiś sami. Była to ta sama reakcja, jaka przejawiła się w Niemczech w postaci wyrośnięcia tam już po wojnie pokolenia, które mówiło: ohne mich. Róbcie sobie co chcecie, odbudowujcie sobie na nowo wielkość germańskiej ojczyzny, ale beze mnie. Ja w tym udziału nie wezmę. Ojczyźnie służyć nie będę, do wojska wziąć się nie dam, patriotyzmu odczuwać nie zamierzam. Iluż dawnych bohaterskich żołnierzy AK, znalazłszy się po wojnie w Anglii czy w Ameryce, powiedziało sobie z miejsca: złożyłem w życiu wiele ofiar, dokonałem wielu poświęceń, ale teraz koniec z tym. Zajmuję się wyłącznie sprawami prywatnymi. Taką przybrali postawę sami - i tak wychowali swoje dzieci. A w kraju - synowie tych, którzy lata spędzili ofiarnie i po bohatersku w więzieniach Bezpieki, potrafią być całkowicie bezideowi i wręcz cyniczni. Pokolenie, dla którego w dziedzinie literatury może za istotnego wieszcza i za symboliczny sztandar być uznany Gombrowicz.
Rzecz w tym, że Polska doznała nieszczęść ponad miarę. Żar był tak wielki, że dusze przepalił. Zbyt wielkie wysiłki patriotyczne patriotyzm niszczą. Najjaskrawszym przykładem jest tu Warszawa. Płonęła całe lata żarem patriotycznym, w roku 1944 dosłownie spłonęła - i teraz stała się cyniczna. To jest jedna przyczyna. Ale jest i druga. Jest nią wpływ systemu komunistycznego. Reżim komunistyczny nie zdołał narzucić Polsce wiary w doktrynę Marksa i Lenina. Ale wysiłki propagandowe, zmierzające do tego celu, nie pozostały bezskuteczne całkowicie. Coś się z zasianego w duszach ziarna przyjęło. Przyjął się mianowicie niezmiernie ważny element tej doktryny, którym jest internacjonalizm. Jakoś Polaków, a przynajmniej niektórych Polaków przekonano, że ojczyzna to rzecz nie ważna, że trzeba się troszczyć o ludzkość, a nie o własny naród, czy kraj. Nawet ci zacni, młodzi polscy księża w Brazylii wchłonęli w siebie coś z wpływu tej marksowskiej propagandy: uwierzyli, że patriotyzm to coś niewłaściwego, że patriotyzmem się powodować nie należy, że należy go ze swej duszy wykorzenić. A w podobny sposób oddziaływa też atmosfera dzisiejszego zachodu: też tutaj panuje duch kosmopolityzmu. Te wszystkie Narody Zjednoczone i Wspólne Rynki, te wszystkie przenoszenia się młodych ludzi na dobrych posadach z Ameryki do Persji, z Persji do Szwajcarii, ze Szwajcarii do Nigerii, z Nigerii na Formozę, wychowują liczne zastępy ludzi, którzy utracili związki z ojczyzną i są kosmopolitami. A ludzie ci są na świeczniku bogactwa, elegancji, sławy i stają się wzorem do naśladowania także i dla współbraci rangi skromniejszej. Iluż Polaków po świecie przejęło się tym kosmopolitycznym stylem! Człowiek zadaje sobie nieraz pytanie - czy to jeszcze naprawdę Polacy? Ich dzieci z pewnością Polakami już nie będą.
Muszę dodać, że moja wiara w to, iż najmłodsze polskie pokolenie, przynajmniej w kraju, kształtuje się w duchu żywszych niż u poprzedniego uczuć narodowych, oparte jest na tym, że po pierwsze pokolenie to jest już odległe od okresu poświęceń i cierpień reakcją lęku i wstrętu, a nawet przeciwnie, zaczyna w nich odnajdywać blask i zwraca się do nich z tęsknotą (jak Wyspiański: "mój ojciec był bohater, a ja, ja jestem nic"; może zresztą raczej dziadek, niż ojciec); a po wtóre, że pokolenie to widząc ucisk Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej przez Rosję Sowiecką, traktuje ten ucisk z oburzeniem i kształtuje w sobie ducha obrony interesów narodowych, a propaganda doktryny komunistycznej staje się wobec niego także i w dziedzinie haseł internacjonalizmu nieskuteczna. Otóż przechodzę do wniosków. Brak miłości ojczyzny jest duchowym kalectwem, a brak troski o ojczyznę i jej sprawy jest grzechem; takim samym grzechem, jak brak troski o rodzinę, o ojca i matkę, o żonę i męża, o dzieci, o braci i siostry. Ludzkość nie składa się z luźnych jednostek. Składa się ona z ludzkich zespołów, z komórek społecznych, związanych ze sobą bliższymi węzłami. Komórką mniejszej skali jest rodzina.
Komórką wyższej skali jest naród. Naród - to jest jakby większa, szersza rodzina. Spełnia ona w życiu ludzkości (a także w życiu jednostek) podobną do rodziny rolę. Dzięki narodowi i rodzinie człowiek nie jest samotny, jest otoczony bliskimi sobie ludźmi. Ma się o kogo oprzeć, ma się o kogo troszczyć, ma kogo kochać. Naród tak samo jak rodzina, zapewnia wychowanie młodym pokoleniom: uczy je mowy ludzkiej, daje im na resztę życia zasób pojęć moralnych, uczy współżycia z innymi, daje im określoną cywilizację, to znaczy, jak to określa Koneczny, "metodę ustroju życia zbiorowego", daje im także wspomnienia przeszłości, pamięć o dawnych pokoleniach, ich życiu, ich losie, ich radościach i smutkach, ich osiągnięciach i niepowodzeniach. Naród tak samo jak rodzinę trzeba swoją troską wspierać. I tak samo trzeba się zań modlić. Oczywiście istnieją wypadki, gdy ktoś musi się i rodziny i ojczyzny wyrzec. Robi to w szczególności wyjeżdżający do obcych krajów ksiądz misjonarz. Będzie on teraz służyć czyjejś innej ojczyźnie, dopomagając w przyjęciu wiary świętej narodowi japońskiemu, czy fińskiemu, czy zuluskiemu i stając się przez to przybranym Japończykiem, czy Finem, czy Zulusem. Tak samo będzie pielęgnować jakichś chorych, albo po prostu udzielać im ostatnich sakramentów, a ci chorzy to bynajmniej nie będą jego rodzice. Ale on się nie może wyprzeć swych rodziców, ani swej ojczyzny. Nie może o nich zapomnieć całkowicie. Dwa ma wobec nich obowiązki na zawsze: musi ich kochać i musi się za nich modlić. Jeśli przestał ich kochać i jeśli się za nich nie modli - coś z nim jest nie w porządku.
Młode polskie pokolenia muszą powrócić do patriotyzmu. Muszą na nowo zacząć kochać ojczyznę. Muszą wyzbyć się tego duchowego kalectwa, jakim jest brak miłości ojczyzny, brak zainteresowania jej sprawami i brak poczucia odpowiedzialności za te sprawy. Postulaty te byłyby słuszne w każdym narodzie, gdyby się w nim pojawiły takie same zjawiska. Ale u nas są one podwójnie słuszne, gdyż jesteśmy w położeniu szczególnym. Polska jest krajem, narodem i państwem zagrożonym - i dlatego naród nasz musi być więcej niż inne narody gotowym do obrony swego bytu. Mamy za sobą już więcej niż 200 lat klęsk - i jeszcze jesteśmy dalece od tego, by się z tych klęsk skutecznie wydobyć. To jest tak jak z obowiązkami rodzinnymi: ojciec rodziny, a tak samo syn rodziny, na którą spadły choroby i nieszczęścia, ma większe wobec tej rodziny obowiązki, niż ten, w którego rodzinie wszystko się gładko układa. To nie tylko przypadek sprawił, że spadły na nas wielkie klęski. Potężne siły sprzysięgły się na naszą zgubę, gdyż staliśmy na zawadzie ich dążeniom, a dążenia ich były sprzeczne z ideałami, które wyznajemy. Polska - to nie jest zwyczajny naród. Jest ona od tysiąca lat jedną z podpór Europy chrześcijańskiej. Żaden inny naród, może z wyjątkiem Hiszpanii, nie jest przez siły złe tak zwalczany i tak znienawidzony, jak Polska. Od więcej niż dwustu lat idą przez świat w sposób zwycięski prądy antychrześcijańskie - prądy te szturmowały nas szczególnie gwałtownie. Broniąc się, broniliśmy nie tylko naszych własnych, narodowych interesów, ale broniliśmy sprawy o dużo większej, mianowicie sprawy chrześcijańskiej w Europie, oraz prawdziwie chrześcijańskiej cywilizacji.
Klęski, których doznaliśmy, trzeba naprawić. Wielkim wysiłkiem wydobywaliśmy się z klęsk najgorszych: więcej niż pół wieku temu odzyskaliśmy niepodległość. Osiągnęliśmy to zarówno wysiłkiem naszego rozumu - czego rezultatem był Wersal - jak porywem bohaterskim, czego rezultatem i przejawem, obok obrony Lwowa czy powstania wielkopolskiego, było zwycięstwo nasze w bitwie warszawskiej. Ale potem spadła na nas nowa klęska. Zaiste heroicznym wysiłkiem, hekatombą ofiar, morzem poświęceń, przyłożyliśmy ręki do tego, by się też i z niej wydobyć - i wysiłki nasze nie były daremne. Wystarczy porównać nasze położenie dzisiejsze z czasami, gdy na wawelskim zamku rezydował gubernator niemiecki, a błogosławiony Maksymilian Kolbe umierał z głodu w Oświęcimiu, by zdać sobie z tego sprawę, jak bardzo się nasze położenie poprawiło. Ale poprawa ta jest tylko połowiczna. Wiemy dobrze, jak bardzo położenie nasze jest dziś nie zadowalające. Z tego, co nam dały lata 1914-1921 zachowaliśmy wiele, ale jakże wiele jednak utraciliśmy! Trzeba o Polskę, o odbudowanie jej wolności, o utrwalenie jej bytu, o jej wielkość, o jej ducha, o jej cywilizację walczyć - aby je odzyskać, rozwinąć i umocnić. I wymaga także, byśmy tę Polskę kochali i by nas jej losy obchodziły. Wymaga również wiele rozumu, orientacji, wiedzy o jej sprawach, jej położeniu, jej potrzebach, grożących jej niebezpieczeństwach, nabytych przez nią doświadczeniach, zarysowujących się przed nią perspektywach. Polska - to jest wielka rzecz. Kto wie, czy przyszłość Europy, przyszłość chrześcijaństwa, przyszłość Kościoła, nie zależy w dużym stopniu od jej losów. Wygląda na to, że być może wskazywać ona będzie reszcie świata, lub reszcie Europy drogi, po których należy kroczyć. Potrzeba do tego, byśmy byli zdolni, my Polacy, zadania nasze spełniać. To znaczy, by było zdolne je spełniać młode pokolenie. Bo my, starzy, schodzimy już z pola. Przyszłość Polski i polskiego narodu zależy od tego, jacy będą Polacy. To znaczy, po pierwsze, czy będą Polskę kochać i należycie się za jej losy do odpowiedzialności poczuwać. A po wtóre - jacy będą jako ludzie.
Jesteśmy narodem dużej miary - i dlatego musimy być ludźmi dużego kalibru. To znaczy ludźmi szlachetnymi, rozumnymi, z godnością, z cnotami - i o najważniejsze: z charakterem i wolą. Niepokojące jest, jak dużo w naszym narodzie wyrasta moralnej hołoty. Brak patriotyzmu jest z pewnością jedną z przyczyn tego zjawiska. Bo brak patriotyzmu rodzi brak dumy narodowej. A brak dumy narodowej, brak poczucia odpowiedzialności za siebie. Marni Polaczkowie - Rosjanie zaobserwowali ich ongiś jako ludzki typ i mówili o nich: "Poliaszczyki" - byli zjawiskiem znanym i dawnych latach. Psuli nam reputację w świecie i obniżali poziom naszego życia. Dzisiaj rozmnożyło się ich szczególnie wielu. Iluż się po świecie wałęsa polskich niebieskich ptaków, żyjących cudzym kosztem, popełniających drobne oszustwa (choćby takie, jak jeżdżenie autobusami "na gapę"), pozbawionych godności, honoru i etyki! Marna byłaby przyszłość naszego narodu, gdyby byli oni zjawiskiem zbyt licznym. Na szczęście, są oni tylko pianą na powierzchni życia, którego główny nurt jest zdrowy. Ale także i ten główny nurt ma uderzające wady. Główną z tych wad jest brak instynktu narodowego i poczucia obowiązków wobec własnego kraju i narodu. Trzeba, by się nasz naród z wad tych wyleczył. Jedną z najważniejszych rzeczy, które młode pokolenie Polaków musi w sobie wyrobić, to jest zapomniana i lekceważona cnota: cnota miłości ojczyzny.






FELIKS KONECZNY


KOŚCIÓŁ JAKO POLITYCZNY WYCHOWAWCA NARODÓW






I.

O METODACH



       Rozważając zagadnienia państwa chrześcijańskiego, a zwłaszcza temat „Kościół jako polityczny wychowawca narodów”, zastosujemy do tych problemów metodę indukcyjna, jedyną, która wiedzie do odkryć w naukach historycznych. Jest ona też dziełem historyka zawodowego. Historykiem bowiem był jej twórca, Bacon werulamski (1561-1626), który wychodząc od historii ogarnął najrozleglejsze rozłogi wiedzy, a którego wiedza miała w jego myśli służyć jednakowo naukom humanistycznym i przyrodniczym.

Ale zjawiły się metody inne, a wśród nich medytacyjna. Nazywam ją tak od Condorceta, który w  1793 oświadczył, że w naukach humanistycznych „odkrycia stanowią nagrodę samej medytacji”. Przypomnę też, jak zdaniem Wrońskiego (1778-1853), „wiedza, jak taka, jest z góry czysto kontemplacyjną lub spekulatywną”, co wychodzi zupełnie na to samo, co tamta „medytacyjność”.
Należy te sposoby rozumowania odróżnić od dedukcji naukowej, która musi mieć wpierw przed sobą jakieś założenie (już przedtem udowodnione), ażeby z niego snuć wnioski. Medytacyjna metoda nie wymaga w ogóle żadnych uprzednich studiów. Cała szkoła Condorceta poprzestawała na tym, że coś komuś wydało się jakimś, bo tak sobie „wyspekulował”. Sądzono, że człowiek inteligentny (a zwłaszcza matematyk lub literat ) może samą siłą swej inteligencji rozwiązywać wszelkie zagadnienia humanistyczne, nie potrzebując wcale studiów specjalnych „fachowych”. Metoda ta żyje dotychczas, a typowym jej piastunem jest znów matematyk, Bertrand Russel. Metodę tę trzeba śledzić i poznawać, żeby wiedzieć czego się wystrzegać, w jaki sposób nie należy i nie można rozumować o żadnej a żadnej sprawie z zakresu humanistyki. Rezultaty pewne otrzymuje się tylko indukcją.
Pierwszym warunkiem indukcji w tematach historycznych jest, żeby się zawsze liczyć z... chronologią.

Pozwolę sobie na mała dygresję, ażeby okazać na przykładzie, jak dana kwestia może przybrać zgoła inne oblicze, stosownie do tego, czy się będzie pedantem wobec chronologii, czy też potraktuje się ją bardziej liberalnie. Wybieram dla przykładu ciekawą sprawę o Macchiavella.

Wiadomo, jak obfitą jest tu literatura, ile studiów pochłonęło pytanie, czy krytyczny Florentczyk na serio urabiał swego „księcia”; jak to wytłumaczyć i usprawiedliwić (warto przypomnieć zdanie wielkiego Rankego, że Macchiavelli uważał Italię za dość silną, żeby jej w celach leczniczych móc zastrzyknąć truciznę). Ileż komentarzy do tego dzieła, ileż wyłoniło się argumentów, że w polityce nie sposób trzymać się moralności! Uznać trzeba, że piśmiennictwo naukowe, rozwinięte wokół „Księcia” obfituje w dzieła godne wszelkich pochwał dla wielu a wielu względów naukowych. Budzi atoli zdziwienie pewna okoliczność:

Jeżeli „Książe” miał służyć księciu na usprawiedliwienie (rządowi żołniersko-uzurpatorskiemu), jeśli miał tej państwowości dostarczyć duchowych fundamentów, czemuż książe nie łożył w wydanie „Księcia”? A gdyby przyłożyć do sprawy noniusz chronologii, sprawa będzie jeszcze ciekawsza: Dzieło było napisane w r. 1514, autor trzymał je w ukryciu i wyszło drukiem (w Rzymie) dopiero osiem lat po jego zgonie (1527-1535). Chronologia świadczyłaby tedy raczej, że Macchiavelli "sobie pisał, nie ludziom", bo drukować nie mógł dla łatwo zrozumiałych okoliczności; a w takim razie nie będzie żadnej sprzeczności pomiędzy życiem autora, a chowanym przez niego pod kluczem... aktem oskarżenia. Ale nastać miały takie czasy, że książkę jego potraktowano pozytywnie, zamiast negatywnie.


II.

CZTERY POSTULATY MISYJ KATOLICKICH



Żeby tedy nie uchybić pedantyzmowi chronologicznemu, zaczniemy roztrząsania o stosunku Kościoła do życia publicznego od samego początku; jeżeli nie od samego Adama i Ewy, to przynajmniej gdzieś blisko nich, jak najbliżej. Wejdźmy z naszym problemem pomiędzy lud prymitywny i to choćby w zawiązkach protohistorii. Nie trzeba sobie czegoś „wyobrażać”; wyobraźnią nie udowodni się niczego w tej dziedzinie nauk! Nie trzeba się „wyobraźnią cofać” do prawieku naszych przodków, bo ludy prymitywne, nawet arcyprymitywne, istnieją dotychczas, a misjonarze do nich jeżdżą i przysyłają stamtąd sprawozdania.

Nadspodziewanie okazuje się, że tkwi w Kościele sama geneza państwowości. Samym misjonarstwem swym wytwarza Kościół urządzenia państwowe czyli państwowość, i rozsiewa zarodki państwa. Nie ma wprawdzie w Nowym Testamencie przepisów, jak urządzić państwo; nie ma w Ewangelii prawa ni prywatnego ni publicznego, a Kościół nigdy nie wybrał pewnych form dla państwa, ażeby się z nimi utożsamić, a inne potępić; ale Ewangelia osnuwa wszystko kategorią DOBRA, MORALNOŚCIĄ, ETYKĄ, i to wystarcza do wytworzenia wyraźnych drogowskazów we wszystkim, również w dziedzinie państwowej.

Każda misja katolicka niesie z sobą cztery postulaty : monogamię dożywotnią, dążenie do zniesienia niewolnictwa, zniesienie msty, wreszcie niezawisłość Kościoła od władzy państwowej, a to w imię niezawisłości czynnika duchowego od siły fizycznej. Te cztery wymagania są od samego początku te same i niezmienne i jednakie dla wszystkich rodzajów i szczebli cywilizacji, dla wszystkich krajów i ludów.

Fundament wychowania do wyższego szczebla życia zbiorowego, kamień węgielny organizacji państwowej mieści się w znoszeniu msty rodowej. Rodowe wykonanie msty stanowi obowiązek moralny, który trzeba od rodów przejąć i wypełnić go za rody, wyręczając je przez sądownictwo publiczne i publiczny wymiar kar.Polityczny zwierzchnik, a więc panujący (od kacyka do cesarza) staje się generalnym mścicielem za wszystkie rody, wykonawcą wszelkiej msty. Taki jest zaczyn sądownictwa państwowego.

Na najniższych nawet szczeblach, wśród najprymitywniejszych ludów, zaszczepia tedy misjonarz – nawet nieświadomie - państwowość, boć chcąc znieść mstę, musi przygotować ponadrodową władzę sadową, a naczelnik ludu nawróconego staje się nie tylko wodzem wojennym, ale też sędzią. Jest to pierwsza pokojowa funkcja państwowa.

Nie łatwo to przeprowadzić. Często głowa państwa sędzią być nie chce, ażeby nie ukrócać rodowego prawa zwyczajowego. Kiedy biskupi zażądali od Włodzimierza Kijowskiego, ażeby zajął się z urzędu sądownictwem kryminalnym, książę sprzeciwił się temu i postępował nadal „według urządzeń ojca i dziada”.

W Europie Zachodniej msta powikłała stosunki społeczne do tego stopnia, iż stałym stanem społeczeństwa stała się „wojna wszystkich przeciwko wszystkim”. Wieków trzeba było, żeby „treuga Dei” ograniczała mstę stopniowo; a wciągu tych pokoleń panujący zasiadał na sądach tylko na żądanie strony. Taki, który udawał się do swego księcia, żeby go wyręczył w mście i ukarał krzywdziciela, narażał na hańbę nie tylko siebie, lecz cały swój ród, bo usuwał się od osobistego spełnienia swych obowiązków i uznawał się być słabym. Długo też wyręczały się sądownictwem książęcym same tylko niewiasty, gdy im zabrakło męskiego mściciela. Działał „Treuga Dei” i robiła swoje, rozszerzana coraz bardziej, lecz jakżeż powoli i pod jakimże naciskiem kar kościelnych i nierzadkich klątw! W Polsce już za pierwszych Piastów wprowadzono za zabójstwo grzywny pieniężne, lecz krwawe zwady rodów zdarzały się jeszcze w XIV wieku. W Niemczech zaś dopiero na samym końcu XV w. ogłoszono „Landfrieden” w czym mieścił się zakaz wykonywania msty i przymus przekazywania krwawych sporów władzy państwowej. Minęło jednak jeszcze nieco czasu, zanim ustawa zdobyła sobie powszechne uznanie.

Wykonywanie msty, dziedziczne w rodach z pokolenia na pokolenie, wytworzyło i rozgałęziło długi szereg nadużyć i zbrodni; nadużywano bowiem msty i podszywano się chytrze pod nią, okrywając jej płaszczem liczne przestępstwa – aż do rozbojów włącznie. Ze stanu wojennego między rodami wytwarzały się walki całych okolic, aż wreszcie książę panujący w imieniu całej ludności swego kraju wypowiadał wojnę księciu ościennemu, stwierdzając krzywdę i urazę popełnioną względem wszystkich. Wojny rodziły się wprawdzie nie tylko z samej msty na wielką skalę, ale w znacznej, a może nawet po większej części taką miewały genezę i dlatego uważano je za uprawnione.
Zbrodniczość i wojny stały się niejako ubocznym produktem msty. Gdy zaś po kilku już pokoleniach niktby już nie zdołał osądzić, która strona pierwsza zawiniła i czy obie strony utrzymywały się w granicach prawa zwyczajowego, gdy przepadła nawet pamięć pierwotnego przedmiotu zwady, gdy wreszcie wygasły nawet rody, które mstę wszczęły, a jednak niebezpieczeństwo życia groziło na każdym kroku, widocznym stawało się coraz bardziej, ze ma się do czynienia już nie z mstą, lecz z jawnym opryszkostwem. Jak jedno z drugim wikłało się, widać było na Korsyce jeszcze poza połową XIX wieku.

Wypleniając mstę, staje się Kościół politycznym wychowawcą społeczeństw podwójnie: obdarzał ludy sądownictwem publicznym i zarazem zwiększał bezpieczeństwo życia i mienia. Oddając obie te dziedziny w ręce zwierzchności świeckiej, wytwarzał tym samym, a następnie rozszerzał i wzmacniał władze państwową.

Powiedziano już dawno i Kościele, ze stał się rodzicem i wychowawcą narodów, i to przyjęło się już powszechnie. Należy to jeszcze rozszerzyć, stwierdzając, że był również twórcą władzy państwowej, takiej, która by posiadała moc działania także poza sprawami wojennymi. Stałość i nieprzerwalność państwowości w państwie jest dziełem Kościoła ( Wyrazy „państwo” i „państwowość” nie są bynajmniej synonimami; państwowość oznacza urządzenia państwowe).

Przejdźmy do dalszych postulatów, stawianych przez Kościół zawsze i nieodmiennie każdej nawracanej społeczności. Kwestia monogamii dożywotniej jest już dostatecznie opracowana pod względem stosunku Kościoła do życia zbiorowego. Wiadomo powszechnie, że wyłoniło się z tego poszanowanie kobiety, przyznanie jej praw, w końcu równouprawnienie moralne i majątkowe.

Monogamia czyni z kobiety czynnik twórczy w życiu zbiorowym, podwaja ilość pracowników cywilizacyjnych. Mniej jest wiadomym, ze monogamia stanowi podstawę własności osobistej, że jedno z drugim łączy się nierozerwalnie. Bardzo się więc mylą utopiści, którym się wydaje, że dałby się pogodzić komunizm z katolicyzmem. Nie można przystać na komunizm, bo wraz przepadłaby monogamia, a po niedługim czasie rodzina w ogóle.

Również decydującym o życiu społeczeństw jest postulat znoszenia niewoli. Niewolnicy bywali w olbrzymiej większości robotnikami fizycznymi, podczas gdy wolni zajmowali się pracami umysłowymi. Orzeczenie apostoła narodów św. Pawła: "„Kto nie pracuje, niech nie je” zawiera w sobie moralny przymus pracy, który staje się w katolicyzmie przykazem etycznym. Kogo nie stać na pracę umysłową, spełni ten przykaz fizyczną. Skoro zaś fizyczna staje się koniecznością etyczną, tym samym godną jest szacunku ludzkiego, a zatem nie hańbi taka praca człowieka wolnego. Tkwi w tym cały przewrót społeczny, dokonywany stopniowo, ewolucyjnie, i wreszcie dokonany. Na tym tle nastąpił ogromny rozwój rękodzieła, a następnie tego wszystkiego, co zwiemy techniką, a która wyłoniła się bądź co bądź z rzemiosł. Klasycznemu światu nie brakło odkryć naukowych., lecz nie powstawały z nich odpowiednie wynalazki, bo praca fizyczna, pozostając we wzgardzie, pozostała na zbyt niskich szczeblach. Zniesienie niewolnictwa, zrównanie w wolności zajęć fizycznych z umysłowymi, sprawiały, że praca umysłowa przenosiła się także na rękodzieła i w tym tajemnica, dlaczego starożytność nie celowała wynalazczością, czemu wynalazki stanowią przywilej świata chrześcijańskiego.

Przejdźmy do czwartego postulatu katolickiego życia zbiorowego, do kwestii o niezależności Kościoła od władzy świeckiej. Jak wiadomo, ani Kościół wschodni, ani konfesje protestanckie nie uznają tego postulatu. Katolicyzm ma bowiem swoje własne pojęcia o państwie i o życiu zbiorowym w ogóle a od tych pojęć odstąpić nie może. Istnieje katolicka nauka o państwie.Istnieje ideał „Civitas Dei”, któremu dał początek św. Augustyn przed lat półtora tysiącem. Zarzucano w owych czasach chrześcijanom, że usuwają się od przyjmowania urzędów w państwie rzymskim, mówiąc dzisiejszym językiem, że bojkotują rzymską państwowość. Bywało tak istotnie często (chociaż nie zawsze i nie wszędzie), ponieważ państwowość owa była wówczas tego rodzaju, iż nie zasługiwała na szacunek nawet uczciwych pogan. W umysłowość chrześcijańską wdziera się zaś poprzez wszystkie wieki aż po dzień dzisiejszy, powstały wówczas okrzyk: „Quid sunt regna remonta justitia, nisi magna latrocinia?”. Nie chcieli tedy chrześcijanie służyć i służbą swa dopomagać owemu latrocinium – lecz obowiązki względem państwa traktowali pozytywnie i spełniali zawsze bez szemrania. Tym się jednak wyróżniali od początku, iż znali nie tylko obowiązki względem państwa, ale też obowiązki państwa względem obywatela. Związek jednostki z państwem był w etyce katolickiej od samego początku splotem wzajemnych praw i wzajemnych obowiązków; państwo zaś winnym było podlegać etyce tak samo, jak jednostka. Ilekroć państwowość jakiegoś państwa nie pozostawała w zgodzie z tym postulatem, nie mogła cieszyć się poparciem Kościoła. Albowiem postulat niezawisłości Kościoła od władzy świeckiej stanowi cząstkę tezy ogólniejszej: o wyższości pierwiastków duchowych ponad materialne.

Ideał zaś – „De Civitate Dei” – spełniał się niemało w ciągu wieków, lecz (jak każdy Ideał) w miarę spełniania urastał i nabierał nowych działów, nowych postulatów szczegółowych, stosownie do tego, jak komplikowało się coraz bardziej życie zbiorowe. Pomysł państwa Bożego na ziemi, tj. państwa urządzonego po Bożemu, nie jest bynajmniej nieziszczalny, lecz wymaga się od niego coraz więcej. Ledwie ziści się, czego w danym czasie się wymagało a narosło niemało wymagań nowych! Był czas, gdy wzdychano, by „Treuga Dei” mogła się ziścić, a dziś wymagamy bez porównania więcej, i daj Boże, żebyśmy mieli wymagania jeszcze większe!.


III.

ZASADY ŻYCIA PUBLICZNEGO NARODÓW


Metody życia zbiorowego kształcą się w katolicyzmie, doskonalą się w miarę, jak zbliżają się do ideału „Civitatis Dei”, a gdy się od niego odchylają, obniżają się i psują. W każdym razie są niezmienne. Jak wiadomo, Kościół nie identyfikuje się z żadną specjalna formą rządów, wymaga tylko od każdej, żeby zachować moralność według etyki katolickiej. Ale pośród wielości najrozmaitszych sposobów rządzenie istnieją pewne wytyczne zasadnicze, według których Kościół postępuje w swej wielkiej misji wychowawcy politycznego.

 Głębie etyki katolickiej wywodzą się od poczucia osobistego stosunku do Boga i w tym właśnie tkwi największa siła moralna katolika. Bo choćby zrzeszenie dopuszczało się najcięższych przewinień, stosunek jednostki do Boga pozostaje czystym, skoro tylko nie aprobuje się zła. Ale też za to każdy z osobna ponosi osobistą odpowiedzialność za swe myśli, mowy i uczynki czego symbolem jest spowiedź osobista, podczas gdy protestantyzm, judaizm i buddyzm znają spowiedzie tylko gromadne. Odpowiedzialność gromadna z reguły nie jest odpowiedzialnością wystarczającą do ułożenia stosunku do Boga. Kto na niej chce poprzestać, ten prędzej czy później poderwie same zasady etyki.

Najdobitniej występuje ten stosunek w żydostwie, bo Żyd nie staje w myśli przed Bogiem, jako jednostka człowiecza, lecz zawsze jako Żyd. Wobec Jehowy jest się albo Żydem, albo nie Żydem: o stosunku do Boga decyduje według żydowskiego przekonania przede wszystkim przynależność do pewnego zrzeszenia, czy też do reszty ludzkości, która znajduje się poza tym zrzeszeniem. To jednak jeszcze nie wszystko, bo wszyscy ludzie należą do jakichś zrzeszeń, katolicy również; lecz chociaż w zrzeszeniu działa się nieraz gromadnie, katolik jest w swym sumieniu odpowiedzialnym nawet za czyn gromadny każdy osobiście, jakby każdy z osobna czynu tego dokonywał w całości. Stosunek bowiem między zrzeszeniem a członkiem zrzeszenia może być dwojaki, i zrzeszenia są pod tym względem również dwojakie; jedne tłumią osobowość i wyrabiają gromadność, inne zaś nie tylko nie przeszkadzają osobowości. Lecz nawet pielęgnują ją. Takie przeciwieństwo gromadności zwiemy personalizmem. Gdy zrzeszają się osoby przejęte tą cechą ducha, powstają zjednoczenia personalizmów; zrzeszenia najtrwalsze, najmocniejsze i sięgające najwyższych szczebli cywilizacyjnych.

Cała filozofia religijna katolicyzmu i cała cywilizacja łacińska oparte są na personalizmie. Wyraźnie Kościół naucza, jako każda dusza ludzka tworzy odrębna całość i jest obdarzona wolną wolą.

Jednostki, zrzeszając się do życia publicznego, natenczas tylko robią to prawdziwie, jeżeli działalność ta jest dobrowolną. Wtedy bowiem tylko formy tego życia stanowią prawdziwy wyraz woli danego zrzeszenia. A skoro zrzeszenie ma być tak urządzone, ażeby nie hamowało personalizmu, a zatem nie może opierać się na jednostajności, lecz musi posiąść trudną sztukę, żeby utrzymywać jedność przy rozmaitości. Tym się różni państwowość katolicka od wszelkiej innej, a zwłaszcza od bizantyjskiej. W cywilizacji bizantyjskiej nie rozumie się jedności inaczej jak w zupełnej jednostajności. To zaś sprzeczne jest z natura ludzka tak dalece, iż da się przeprowadzić tylko przymusem, niekiedy tylko terrorem. Jednostajność jest sztuczna, naturalną jest rozmaitość. Wszystko, co jest naturalnym wyrasta samo z siebie, jest organiczne i przechodzi w coraz nowe organizmy, których spójnią dobrowolność, do których przystaje się z przekonania. W rozmaitości życia publicznego każdy służy mu takimi środkami, jakie zezwala mu rozwinąć maximum sił, maximum zdatności i sprawności. tak powstają zamiłowania i powołania i miłość pracy koło wspólnego dobra; tak wytwarza się zapał, gotowość do poświęceń, wiara w sprawę i wiara w samego siebie, że wysiłki nie będą próżne i że ziarno trafi w końcu na właściwą glebę To wszystko dostarcza radości życia, które staje się twórczym, a co możebnym jest tylko w życiu publicznym organicznym.

Tylko organizm bywa twórczym; tej właściwości brak przeciwieństwu organizmu – mechanizmowi.
Życie publiczne musi być organiczne lub mechaniczne. W przeciwieństwie do samorództwa organizmu, mechanizm musi być sztucznie obmyślony. Spotykamy się tu z dwiema metodami myślenia, o którym była mowa na początku: z indukcją i medytacyjnością, a których następstwami wżyciu zbiorowym są aposterioryzm i aprioryzm. „Mechanikom” życia publicznego wystarczy coś, co sobie wymedytują i uznają z a pewnik, ażeby z tego wysnuwać potem wnioski do wszystkich działów życia, tym niebezpieczniejsze, im konsekwentniejsze. Np. wszystkie wnioski z materialistycznego pojmowania historii z socjalizmem na czele, zmierzającym do tego, by cały świat zamienić w mechanizm.

Mechanizm żadną miara nie da się apriorycznemu układowi stosunków, musi być w mechanizmie  zgnębione w imię jednostajności.

Idzie się więc od personalizmu przez aposterioryczność do organizmu, od gromadności przez aprioryczność do mechanizmu. Organizm a mechanizm powstają z innych metod i odmienne są też warunki ich powodzenia. Im bardziej rozwinięty organizm, tym bardziej komplikuje się pośród swoich rozmaitości, gdy tymczasem  jednostajny mechanizm dąży do jak największych uproszczeń. Ciekawego zaś zaiste doświadczenia dostarcza nam historia powszechna. Oto wszystkie rewolucje myślały apriorycznie, a działały mechanicznie. Dokonują się też rewolucje przez zanik personalizmu a gromadności, a gromadność nie zdołała utrzymać nawet powierzchownego, zewnętrznego ładu inaczej, jak mechanicznie.

Zmierza przeto z całych sił uproszczeń we wszystkim, a występuje zaciekle przeciw rozmaitości rozmaitych równoległych objawów życia publicznego.

Co więcej, inna jest etyka organizmów, a inna mechanizmów. Cóż mówić o moralności, gdzie zasługą jest gnębić i łamać, terroryzować i odbierać godność osobistą, nierozdzielną od wolności przekonań? Bo też godność osobista rodzi się tylko z personalizmu.

Ze wszystkiego tego wynika, ze pomiędzy organizmem a mechanizmem zachodzi proste a bezwzględne: albo – albo. Łączyć zaś w jakimś zrzeszeniu, np. w państwie, w pewnym dziale państwowości obowiązuje mechanizm (np. w wojsku), dział taki odgradza się zazwyczaj z wielka stanowczością od innych, traktując go z całą wyłącznością.

Państwo jakie takie musi także być albo organizmem albo mechanizmem. Zależy to od cywilizacji. Np. w turańskiej jest ono mechanizmem, a gdzieby przetwarzało się w organizm, tam runęłaby cywilizacja turańska. W cywilizacji łacińskiej państwo może być tylko organizmem.

Łączy się to z pewna szczególną tej cywilizacji właściwością. W każdej innej może się wytwarzać siła polityczna niezależnie od stanu społeczeństwa. Mongołowie wytworzyli olbrzymie i potężne państwo uniwersalne, chociaż sił społecznych u nich nawet dostrzec trudno; podobnie Turcja; w bizantyjskim cesarstwie społeczeństwo ledwie było tolerowane przez państwo, w jednak państwo to posiadało okresy siły. Wszędzie tam rodziła się siła polityczna poza społeczeństwem, powstając samodzielnie, działając samoistnie. Lecz nie zdarzyło się ani razu w historii cywilizacji łacińskiej, żeby państwo było silne, choć społeczeństwo słabe. Tu siła polityczna rodzi się z sił społecznych. O cywilizacji łacińskiej możnaby raczej powiedzieć, że w niej o siłę polityczną – o potęgę państwową – nie trzeba zabiegać wprost i bezpośrednio, lecz całą staranność życia publicznego obrócić w krzewienie sił społecznych. Te bowiem nadzwyczaj łatwo i w razie potrzeby automatycznie zmieniają się w siłę polityczną, gdy tymczasem największa nawet polityczna siła społecznych w sobie nie mieści. W cywilizacji łacińskiej państwo musi być oparte na społeczeństwie, bo inaczej pozostanie słabym, i tym słabszym, im bardziej chciałoby górować nad społeczeństwem. Z silnego społeczeństwa wyłania się silne państwo samo przez się. W naszej cywilizacji niema obawy o to, iżby siła społeczna mogła nie wydać siły politycznej; lecz na nic wszelkie zachody o potęgę państwa, gdzie społeczeństwo osłabione. Albowiem państwo w cywilizacji łacińskiej jest organizmem, wytwarza się w sposób naturalny ze społecznego podłoża. Wszelkie próby, żeby państwo wyemancypować niejako od społeczeństwa, dezorganizują tylko społeczeństwo, mącą i obniżają stan cywilizacyjny.

Państwo, wychylające się ze wspólnoty cywilizacyjnej ze społeczeństwem, należącym do cywilizacji łacińskiej, musi się stawać coraz bardziej mechanizmem i przystąpi do walki z personalizmem. A zatem nastałby rozłam pomiędzy państwem a społeczeństwem, co stanowiłoby klęskę najcięższą dla obu.

Przyczyna istotna (owa przyczyna przyczyn) takiego związki tych spraw w naszej cywilizacji jest bardzo prosta. Nie można robić jednej i tej samej rzeczy równocześnie dwiema metodami: prawo to sięga od robót najgrubszych i najłatwiejszych aż do wyżyn twórczości państwowej. W ten błąd popadłoby się jednak, gdyby się chciało osadzić państwo mechanizmowe na podłożu organicznym, gdzie społeczeństwo (naród) wytworzyło się i rozkwitać ma nadal z jednoczenia się rozmaitych organizmów społecznych. Nie da się wytworzyć zrzeszenia, które by było równocześnie organizmem i mechanizmem, bo mieszanina tego z tamtym posiada własności trujące; stanowi truciznę i dla państwa i dla społeczeństwa. Gdyby zapanowało gdzieś powszechne pomieszanie metod organicznych a mechanicznych, gdyby udzielało się stopniowo wszystkim dziedzinom życia zbiorowego, wyniknęłyby z tego następstwa absurdalne a straszne. Wspólna cywilizacja stanowi bowiem więź zrzeszeń: naruszanie przeto zwartości cywilizacyjnej jest robotą destruktywną, jest druzgotaniem więzi i narodowej i państwowej. Jest to gonitwa za zerem. Dodajmy, ze mechanizm nie wytworzy moralności, oświaty, ni dobrobytu.

Jeżeli więc chcemy się utrzymać przy cywilizacji łacińskiej, musimy trzymać się personalizmu, zasady rozmaitości, aposterioryzmu i organizmu z zasadą supremacji sił duchowych.

Tak jest i tak pozostać winno we wszystkich społeczeństwach, które „wychowywał Kościół”, ten Kościół, którego dziełem jest cywilizacja łacińska.

Do cech państwowości łacińskiej należy odrębne prawo państwowe, odrębność prawa publicznego w ogóle. Co innego prawo prywatne, co innego publiczne. Ten dualizm prawny należy do węgłów naszej cywilizacji, a zatem stanowi tez węgiel węgielny naszych pojęć polityczny.

Przeciwieństwem naszych pojęć w tej dziedzinie jest monizm prawny, znający jedno tylko prawo, albo samo publiczne. Monizm taki pochodzi z cywilizacji turańskiej. Tam władca jest właścicielem całego państwa i całej jego ludności. Te przejawy prawnicze, które my zwiemy prawem publicznym, wywodzą się tam ze zamplifikowanej własności prywatnej głowy państwa, skutkiem czego nastąpiło tam pochłonięcie prawa publicznego przez prywatne. Słowem, w turańskiej cywilizacji prywatne prawo władcy wobec ludności staje się prawem publicznym, które nie jest niczym odrębnym od prywatnego, lecz tylko rozbudową prywatnego dla interesów władcy.

Obecnie powstaje w Europie monizm prawniczy metoda całkiem odmienną. Zmierza się do zniszczenia prawa prywatnego przez publiczne, mianowicie przez prawo państwowe, bezetyczne, a w imię omnipotencji państwa. Apriorycznie określa się jaką ma być państwowość i gnębi się personalizm w imię gromadności, byle zmusić do poddania się koncepcjom powziętym z góry, sztucznym, którym sama tylko przemoc udziela życia.

Wpada się obecnie w monizm prawniczy, polegający na wyłączności prawa publicznego. A rozstrzygać o tym, co jest prawne, będzie pięść. Gdy zaś omnipotencja państwa obejmie władzę nad wszelkimi sprawami dotychczasowego prawa prywatnego, będzie musiało wszystko być postawione do swobodnego uznania władcy ( i jego biurokracji), któremu nadane będzie prawo dowolnego dysponowania wszystkim i wszystkimi. Wyjdzie się więc w końcu najzupełniej na turańszczyznę, choć się zaczęło z przeciwnej strony.

Etyka cywilizacji łacińskiej nie może się pogodzić z linią rozwojową wszechwładzy państwa, a więc ani z etatyzmem ani z biurokratyzmem, ni z elephantiasis ustawodawczą, ni z ex lex podczas pokoju. Nasza etyka musi zmierzać do państwa opartego na społeczeństwie, a wiec ku samorządowi. Wszelki zaś krok, który by odsuwał państwo od omnipotencji, będzie zarazem krokiem postępu dla etyki, oświaty i dobrobytu.

Fundamentalnym zaś wszystkiego warunkiem jest pielęgnowanie personalizmu. Toteż w życiu publicznym musi być szanowana jednostka.

Nasz ks. Prymas gnieźnieński woła donośnym głosem na całą Polskę, jako „jednostka ludzka istniała wpierw, niż państwo i posiada swe przyrodzone prawa”..a zatem „nie można pogodzić z prawem przyrodzonym pewnych współczesnych dążeń do zupełnego podporządkowania obywateli celom państwowym, do wyznaczania obywatelom jakiejś służebnej roli i do rozciągania zwierzchnictwa państwowego na wszystkie dziedziny życia. Regulowanie każdego ruchu obywateli, wtłaczanie w przepisy państwowe każdego ich czynu, mechanizowanie ich obywateli w jakiejś globalnej i bezimiennej masie sprzeczne jest z godnością człowieka i z interesem państwa, bo zabija w obywatelach zdrowe poczucie państwowe... Państwo nie jest antytezą jednostki, lecz uzupełnieniem jej prywatnego bytu” ((Ks. Prymas August Hlond: „ O chrześcijańskie zasady życia państwowego 1934 „)

A zatem nie należy pogrążać prawa prywatnego w publicznym; monizm prawny nie mieści się w katolicyzmie.

Wymaga natomiast katolicyzm monizmu monizmu w innej dziedzinie. Wbrew rozpowszechnionemu mniemaniu, jakoby istniały dwie etyki, odrębna dla życia prywatnego a odrębna dla publicznego, stoi Kościół na stanowisku monizmu etycznego. Ta sama musi być moralność w życiu prywatnym i w publicznym, nie wyłączając ani nawet polityki. My, katolicy, chcemy etyki totalnej.



IV.
UNIWERSALIZM A IDEA NARODOWA

Skoro mowa o wychowaniu politycznym i o państwie, niesposób pominąć kwestii państwa uniwersalnego.

Ideał uniwersalizmu politycznego będzie zawsze przyświecać filozofom katolickim, lecz niema polegać na zaborach, na wspólności jarzma. Ideologia takiego państwa uniwersalnego jest orientalna, azjatycka: Babilon, Asyria, Partowie, Persowie, a potem Aleksander Wielki, i wreszcie Rzym schodzili również na szlaki orientalne. W wiekach średnich wypłynął uniwersalizm turański, gdy państwo dzingishanów sięgało od pogranicza polsko-rumuńskiego aż po Koreę.

Nie na zaborze, nie na niewoli polega uniwersalizm polityczny katolicki, gdyż i na tym polu trzyma się zasady, że do jedności droga w uznawaniu rozmaitości. Zresztą praktycznie raz tylko w historii powszechnej Kościół sam bezpośrednio przyłożył ręki do tworzenia państwa uniwersalnego, mianowicie gdy papież Leon III ustanowił cesarstwo zachodnie ( rzymskie Karola W.) przeciwko bizantyjskiemu. Nie miało to wcale być państwo jedno, rozszerzające zabory na inne, lecz zjednoczenie pod przewodnictwem cesarza państw zachowujących swa niepodległość ku wspólnym celom, ażeby siły państwowe używane były do wprowadzania zasad religijnych w życie publiczne i ażeby nie były marnowane na wojny pomiędzy państwami chrześcijańskimi.

Ideał na nasze nawet czasy może jeszcze za wysoki, jakżeż miał się spełnić wówczas? Wspomnijmy, że jeszcze ani jeden kraj Zachodu nie był zjednoczony państwowo. Wszędzie pełno było wojen i wojenek pomiędzy lokalnymi dynastiami. Wszystkie umysły wyższe musiały być zaprzątnięte przede wszystkim myślą, jak usunąć ten stan rzeczy. W tym chaosie nasuwała się sama z siebie idea dynastyczna, jako droga do tworzenia państw rozleglejszych, obejmujących całe kraje. Która dynastia okaże się silniejsza i obali szereg słabszych, przyczyni się tym samym do zbliżenia uniwersalizmu.

Następne cesarstwo, „rzymskie narodu niemieckiego” (nie mające nic wspólnego z tradycją Karola W. (powstało przeciwko papiestwu, jako zdwojenie bizantyjskiego; powstało podczas jawnej walki z Kościołem i później większą część jego dziejów wypełnia „walka cesarstwa z papiestwem”. A jednak uczeni katoliccy, a więc katoliccy kapłani stawali nieraz na rozstajach. Nie wszyscy orientowali się co do istoty cesarstwa niemieckiego; oświadczali się za nim jedni dlatego, bo wmówili w siebie, ze to wznowienie idei Karola W., drudzy zaś wprost dlatego tylko, że król niemiecki, zostając cesarzem, rozporządzał największą siłą, przez długi czas jedyną, która by mogła złączyć pod jednym berłem Niemcy z Włochami. Im dynastia jakaś bardziej zaborcza, tym sympatyczniejszą bywała tym marzycielom politycznym uniwersalizmu, lecz pod jednym warunkiem: żeby wyprawom zaborczym towarzyszyło szczęście.

I oto na tle ideologii uniwersalistycznej zjawia się podrzutek : kult-silniejszej dynastii, z czego wyłania się niebawem kult siły w ogóle. Czciciele siły pasożytują na szlakach uniwersalizmu.
Toteż przez ideę dynastyczną został w końcu doprowadzony do absurdu ideał uniwersalizmu politycznego i stał się niewykonalnym przez długie pokolenia.

Dla przykładu sięgnijmy do historii skrajnego Zachodu, pomiędzy Anglią i Francją. Prze lat 114 toczyła się wojna pomiędzy tymi krajami. O co? Jest to wojna czysto dynastyczna. Obowiązujące we Francji prawo usuwało kobiety od tronu, ale pomimo to w r. 1328 król angielski wystąpił z uroszczeniem, że tron francuski należy mu się po kądzieli. Miejmyż na uwadze, ze według ówczesnych pojęć legitymizmu dynastycznego, panujący miał prawo nawet handlować swoim krajem, sprzedać go lub zamienić, czego przykładów całe tuziny. Ludność z reguły nie pytano o wolę, a narody jakby nie istniały, bo idei narodowej jeszcze nie było.

Idea narodowa najwcześniej wykształciła się w Polsce. Kiełkowała na dworze kaliskim już w drugiej połowie XIII w., a Przemysław i Władysław Niezłomny stali się jej wykonawcami. Kiedy Kazimierz Wielki zmuszony był fatalnymi okolicznościami uznać następstwo Ludwika węgierskiego, przedstawił ten układ dynastyczny do zatwierdzenia Stanom polskim. Władysław Jagiełło został królem, bo go społeczeństwo polskie samo na tron powołało. Działalność polityczna społeczeństwa w imię idei narodowej zaczęła się u nas wcześnie.

A tymczasem we Francji i Anglii nie dzielono się jeszcze na obozy francuski i angielski. Najpotężniejszy z książąt francuskich, burgundzki, walczył po stronie angielskiej i miasto Paryż oddało się angielskim dynastom. Wielu francuskich dostojników Kościół opowiadało się przeciw Karolowi VII. Ogół inteligencji obu krajów, ogół współczesnych teologów nie zadawał sobie całkiem prostego pytania : Anglia czy Francja, w sensie narodowym. Tego się nie odczuwało. Widziano tylko wojnę dwóch dynastii o tron francuski i oddawano się badaniom, która z nich ma większe prawo do tego tronu. Badano genealogie, układy, dokumenty, kroniki, prawo angielskie i francuskie – ale nikomu nie przyśniło się, ze można by sprawę osądzić według zasady, ze dla Anglików jest Anglia, a Francja dla Francuzów. Nie wpadł nikt na pomysł, że mogłoby istnieć kryterium narodowe.

To wygłosiła pierwsza dopiero św. Joanna  d’Arc. Ona wołała, że należy walczyć nie za dynastię, lecz za Francję i że w imię Francji trzeba stanąć przy tym królu, który może stać się francuskim królem narodowym. Z tego też hasła powstała cała tragedia Dziewicy Orleańskiej. Wnosiła do życia publicznego na Zachodzie hasło nowe, obce uczonym teologom i prawnikom, a nawet nienawistne. Bronić Karola VII bez względu na to, czy przy nim słuszność prawna prawa dynastycznego, nie brać zgoła pod uwagę względów prawniczych? Czyż tak można, czyż tak słusznie, a zatem czy to zgodne z religijnym punktem widzenia, z moralnością publiczną? A więc to herezja? Nie rozumie nowego ideału, wnoszonego przez Dziewicę Orleańską.

Kościół, ogłosiwszy ją świętą, uświęcił zarazem jej hasło: pojęcie narodu i państwa narodowego.
Idea narodowa skupiała się także nieraz około pewnej dynastii, lecz pod warunkiem, ze dynastia narodowa będzie służyć, a nie odwrotnie. Tym samym przeciwstawiała się taka dynastia narodowa wszelkim innym dynastiom na danym obszarze, a umowy handlowe o ten kraj były wykluczone. Miał być koniec politykom dynastycznym. Nastała tedy walka pomiędzy ideą narodowa a dynastyczną.
Równocześnie z akcją św. Joanny d’Arc toczy się w Polsce i na Litwie wojna z „całą nacją niemiecką „ tj. z pojęciami prawa międzynarodowego dynastycznego, opartego na systemie cesarstwa niemieckiego. Ciężką tę walkę, rozpoczętą w 1410, zakończono w cztery lata po podpaleniu stosu w Ronen - walnym zwycięstwem pod Wiłkomierzem (1431-1435), które współcześni zestawiali ze zwycięstwem grunwaldzkim.

Ale walka dwóch tych idei trwała dalej w całej Europie, prowadzona ze zmiennym szczęściem, aż wreszcie idea dynastyczna odniosła zwycięstwo i zawładnęła na nowo losami Europy – co skupiło się na Polsce (rozbiory dokonane przez ościenne wielkie państwa dynastyczne) i na Włoszech (rozbicie na rzecz drobnych dynastów obcokrajowych). Zjednoczenie Włoch stanowiło początek triumfu idei narodowej, a wznowienie niepodległej Polski jest triumfu tego ukoronowaniem.




V.

OBECNOŚĆ KOŚCIOŁA W HISTORII (OKREŚLONA W DWÓCH ZDANIACH)



Przejdźmy do spraw polskich. Ale przede wszystkim trzeba zdawać sobie sprawę, ze nie może być dla jednego narodu jakichś specjalnych praw dziejowych, może zachodzić tylko specjalne wykonywanie i sprawdzanie praw powszechnych. Chcąc wiedzieć jasno, jakim było polityczne wychowanie narodu naszego przez Kościół, musimy mieć wciąż na uwadze, jakie są powszechno-dziejowe cechy działalności Kościoła w tej dziedzinie. Zrekapitulujmy więc najpierw to, cośmy dotychczas roztrząsali. Da się to streścić w dwóch zdaniach:

1/ Kościół urządza życie publiczne narodów, pielęgnując personalizm, aposterioryzm, jedność w rozmaitości, narodowość, dualizm prawny, a monizm etyczny

2/ Kościół wymaga, by życie zbiorowe oparte było na monogamii, na szacunku pracy fizycznej, by zaś nie było w nim niewolnictwa ni msty rodowej, tudzież by Kościół był niezależnym od władzy świeckiej.

W tych dwóch zdaniach zawarta jest obecność Kościoła w historii powszechnej – a zatem także w historii polskiej.



VI

 STOSOWANIE ZASAD KOŚCIOŁA W DZIEJACH POLSKI



Zdaje się, ze na ziemiach polskich monogamii zaprowadzać nie było trzeba, że Kościół już ją tu zastał. Pewnym zaś jest, jako najstarsi nasi rodowcy własnymi rękoma uprawiali gospodarstwo, a zatem nie trzeba też było wzbudzać dopiero szacunku dla pracy fizycznej. Niewolnika zaś w Polsce kupowano rzadko (od Żydów), lecz go nie sprzedawano; raz kupiony stawał się domownikiem. Pod koniec XII w. już nie słychać o niewolnikach.
 Wiele natomiast trudu wymagało wprowadzenie czynnika personalizmu w ustrój społeczny. Gromadność organizacji rodowej z jej swoistym trójprawem, tj. z rodowym prawem familijnym, majątkowym i spadkowym, ustępowała zwolna i nader ciężko przed emancypacja rodziny, z czym łączyła się własność osobista, a więc czynnik personalistyczny. W łączności z tym propaguje Kościół prawo testamentu, ten najdotkliwszy wyłom w rodowym prawie majątkowym i spadkowym. Przejście od ustroju rodowego do rodzinnego nie obywa się nigdzie bez walki i ofiar. Przejawami tego są u nas spór Bolesława Śmiałego ze św. Stanisławem biskupem, a potem wstecznicze a uparte próby Mieszka Starego. Cały zaś przebieg tych walk łączył się zarazem z kwestią niezawisłości Kościoła od władzy świeckiej, co w zasadzie rozstrzygnięto na rzecz Kościoła na pierwszym Synodzie łęczyckim.
Wobec zagadnień ustroju państwowego pragnie Kościół od początku, żeby państwowość polska opartą była na społeczeństwie: przeciwnicy mechanizmowi samowoli książęcej, opartej o przymus siły fizycznej, staje Kościół po stronie samorządu organizmów społecznych. Kierunek ten przyjął się w Polsce tak dalece, iż następnie rozumiano przez „wolność” nie co innego, jak samorząd; ten zaś niesie z sobą decentralizacje.
 Uwzględnienie wszelkiej rozmaitości w polskich krainach nie miało oczywiście przeszkadzać jedności państwa.
 Tej bronił Kościół energicznie. Sami papieże stanęli w obronie praw zwierzchniczych Władysława II; niestety biskupi polscy nie posłuchali wówczas (tym jednym razem) wskazówek z Rzymu i dopomogli porobić z dzielnic państewka samoistne. Ale później następcy ich stanęli na czele prądu zjednoczeniowego. Przywrócenie królestwa zawdzięczamy papieżowi Bonifacemu VIII i następnie prymasowi gnieźnieńskiemu Śwince. Nie obce też były wpływy duchowieństwa przy kształtowaniu idei narodowej od Bolesława Pobożnego kaliskiego aż do Przemysława i Władysława Niezłomnego (Łokietka).
 W walkach z zakonem krzyżackim kościół objął kierownictwo umysłów polskich i Kościół sam demaskował „chytrych nieprzyjaciół Chrystusa”. Zbijane też były przez Kościół wszelkie dynastyczne uroszczenia do Polski ościennych dynastii. Wziął Kościół w swą opiekę Władysława Jagiełłę, popierał dynastię Jagiellońską i przyczyniał się niemało do wytworzenia tego, co zowiemy ideą Jagiellońską. Nowa formułą kierunku uniwersalistycznego były unie, a formuła „wolni z wolnymi, równi z równymi” wyrażała katolickie pojmowanie uniwersalizmu najlepiej. Zawsze też Kościół polski strzegł autonomii litewskiej i pruskiej. Czyż „unia” nie była politycznym rozszerzeniem samorządu aż w stosunki międzypaństwowe? Nigdy państwo centralistyczne nie byłoby się zdobyło na ideę polityczną tego rodzaju! Lgnęli ościenni do Polski, pragnęli z nią związków prawnopolitycznych, ponieważ pociągała ich polska państwowość, tj. decentralizacja samorządowa.
 Bronił oczywiście Kościół samorządu własnego, co przytrafiło się jeszcze raz za Kazimierza Jagiellończyka; poza tym rządy polskie uznawały zawsze niezawisłość Kościoła. ale bo też Kościół stanowił jeden z filarów państwa; a czyż lektura Długosza, Skargi, Starowolskiego, Konarskiego nie stanowi dotychczas doskonałej szkoły patriotyzmu polskiego? Sprzęgł polskość z katolicyzmem Skarga, gdy wielkim głosem stwierdził, jako Polska jest „postanowienia Bożego”.
 W dziejach naszych są tedy pewne pasma z wieczystej osnowy „de Civitata dei”. wydobywajmy je na światło i starajmy się, by tych czynników nie zabrakło w powołanej na nowo do życia Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, której państwowość, oby jak najrychlej opierała się na etyce katolickiej. Należy przyjąć za Mickiewiczem i Krasińskim, że misja dziejowa Polski polega na tym, by wprowadzić chrześcijańskiego ducha do polityki.


FELIKS KONECZNY  1938 r. Biblioteka Akcji Katolickiej nr 15 za pozwoleniem Władzy Duchownej


ZYGMUNT BALICKI-ETYKA I POLITYKA

Myśl ludzka jest o tyle płodna i twórcza, o ile, obracając się w granicach możliwości, zmierza w kierunku największego oporu; wszystko jedno, czy będzie to opór zewnętrzny, czy wewnętrzny. W silniejszym jeszcze stopniu da się to powiedzieć o myśli społecznej, tu bowiem jest rzeczą aż nazbyt widoczną, że ona nie tylko urabia instynkty narodu, ale tworzy jego ciało, przelewa weń swą energię, rządzi nim i wciela się przez to w formy jego bytu. Z chwilą, gdy myśl publiczna, wzorem wszystkich innych sił przyrody, poczyna iść w kierunku najmniejszego oporu, wybiera drogi, na których ma jak najmniej do zwalczania, na których czeka ją kwietystyczne zadowolenie z samej siebie w podążaniu utartymi drogami, – wtedy poddaje się bezwiednie lecz nieuchronnie biegowi wypadków i losom nastrojów, staje się tylko odbiciem popędów na poły fizycznych, sługą swego ciała zamiast jego panem, zatraca w sobie iskrę twórczości, a co gorsza – wyrodnieje. Pamiętać powinni o tym przede wszystkim ci jej nosiciele, którzy upatrują najwyższy wyczyn myśli publicznej w wytrwałym staniu na raz zajętym stanowisku. Zachowawczość narodowa, która powinna być wielką przesłanką wszelkiej myśli politycznej, wyradza się u nich w zachowawczość myśli samej, w jej skostnienie w oderwaniu od życia. Dużo by o tym powiedzieć mogła historia ostatniego stulecia naszych dziejów, a w czasach najnowszych – historia ruchu socjalistycznego wszystkich niemal krajów.
Wyrodnienie myśli publicznej, która przestała być twórczą i poszła na służbę popędów cielesnego bezwładu, zawsze tymi samymi postępuje torami: środki niepostrzeżenie stają się celami, zajmują ich miejsce i poczynają pędzić żywot samoistny, aczkolwiek w założeniu swym miały odegrać jedynie rolę pomocniczą i przejściową. Otóż środek, mający prowadzić do zamierzonego celu głównego, nie jest z istoty swej twórczy, lecz jedynie zastosowany do okoliczności czasu i miejsca dedukcją, wyprowadzoną z tego celu, który stanowi właściwy pomysł twórczy. Cel jest płodem myśli, środki nasuwa życie samo; gdy więc one stają na jego miejscu, jako zadanie główne, twórczość ustępuje łatwo miejsca inercji spokoju czy ruchu, zamienia się w rutynę, a wytwór ducha wyradza się w bezduszność.
Życie publiczne narodu, w złożonym swym splocie przyczyn i skutków, przedstawia ciągłą mieszaninę celów i środków, które do nich prowadzą, tak, iż uogólnienie powyższe, stwierdzające szkodliwość sprowadzania pierwszych do drugich, wydać się może słusznie zbyt oderwanym i pozbawionym znaczenia przy ocenie faktów realnych. Istotnie, życie wymaga tu wprowadzenia pewnych rozróżnień.
Środek działania może być w pewnych warunkach twórczy sam w sobie, mianowicie gdy jest pozytywny, gdy stanowi etap w kierunku osiągnięcia celu głównego, szczebel, po którym się do niego dochodzi: wtedy jest on sam celem częściowym, tymczasowym, bez którego zdobycie całości dążeń jest niemożliwe i wykluczone. Podstawianie takich środków na miejsce celu głównego, stanowiąc konieczną fazę przejściową w rozwoju dążeń, jest zjawiskiem normalnym, jedynie nawet normalnym, o ile myśl polityczna obracać się będzie w granicach możliwości, nosi ono zaś na sobie znamiona zwyrodnienia dopiero wtedy, gdy cel główny znika zupełnie z oczu, gdy przestaje być dalszym szczeblem usiłowań i zasadniczą ich wytyczną.
Istnieje jednak inny rodzaj środków działania, które polegają na usuwaniu przeszkód, tamujących rozwój dążeń w kierunku zamierzonego celu, są więc środkami, pozbawionymi własnych pierwiastków twórczości społecznej już przez to samo, że noszą charakter na wskroś negatywny. Gdy tego rodzaju środki wysuwają się na plan pierwszy, stają się celami same w sobie i są podnoszone do godności kamertonu, nadającego ton życiu publicznemu, wtedy, chociażby cel główny pozostał hasłem, głoszonym na każdym kroku, rozkład duszy zbiorowej i zwyrodnienie dążeń jest faktem nieuniknionym: twórczość społeczna zanika, żywotność dążeń zamienia się na ich bezduszność – pozostają tylko jałowe hasła, obsługiwane negatywnymi środkami, które występują w charakterze jedynych dążeń realnych. Takie zwyrodnienie myśli politycznej jest czymś więcej niż zniesławieniem umysłowym społeczeństwa lub jego części, jest ono zarazem znieprawieniem moralnym, bo główny przedmiot wszelkiej etyki publicznej – dobro narodu – rozpływa się w dążeniach drugorzędnych: szkodzenia przeciwnikom dla samego szkodzenia, negatywnej partyjności, animozjach osobistych, nieprzebieraniu w środkach.
Mówi się dużo u nas o polskiej niezgodzie, o antagonizmach stronniczych, o naszej niezdolności do wspólnego działania. Należałoby się porozumieć na tym punkcie. Jeżeli idzie o silnie zarysowaną indywidualność kierunków politycznych, o głębokie i mocne różnice w pojmowaniu dobra publicznego, o rozbieżności w programach pozytywnych, to przedziały między stronnictwami są u nas słabsze niż w innych krajach o wysokiej kulturze politycznej. Natomiast antagonizmy, powstające na punkcie środków działania, które zostały podniesione do godności celów, antagonizmy z negatywnych pobudek płynące i kończące się na negacji, są w naszym życiu publicznym silniejsze i zacieklejsze niż gdziekolwiek indziej. I to właśnie daje obraz stanu wewnętrznego, który słusznie niezgodą nazwać można. Rzeczywiście, najgłębsze różnice pozytywne, oparte na realnym pojmowaniu dobra publicznego, z natury rzeczy milkną tam, gdzie to dobro jest widoczne, namacalne, bezsporne. Przeciwnie, przy antagonizmach czysto negatywnych nie ma powodu dość błahego, któryby nie wywołał starć i walk wewnętrznych, nie ma interesu narodowego tak ważnego, któryby nie spotkał się z opozycją, choćby dlatego, że ktoś inny za nim obstaje. Trudno znaleźć na świecie kraj, w którym by istniało tyle kierunków politycznych, opartych wyłącznie na negacji, co u nas: socjalizm nie troszczy się o los klas pracujących i tylko walczy z przemysłowcami, do których sprowadza „burżuazję”; separatyzm żydowski jest czystym antygoizmem; „demokracja” galicyjska powstała jako negacja stańczyków i utrzymywała się dopóty na powierzchni, dopóki miała jak i co negować; ludowcy w Galicji i Królestwie istnieją dla walki z „panami i księżmi”; powstają liczne odłamy „demokracji narodowej”, których jedyną racją bytu, zadaniem i celem jest zwalczanie stronnictwa demokratyczno-narodowego; mamy nawet swoisty gatunek patriotyzmu, którego treść wyczerpuje się przystawką „anty…” wobec wrogów zewnętrznych lub „wewnętrznych”. I te środki negatywne, podniesione do wysokości celów, są naszą chorobą narodową, która rozbija społeczeństwo na frakcje, paraliżuje twórczość polityczną, znieprawia umysłowo i moralnie, rodzi bezwład ogólny.
Istnieje odczynnik niezawodny, który pozwala nieomylnie stwierdzić w społeczeństwie istnienie tej choroby: jeżeli pewien kierunek polityczny ujawnia szczególny antagonizm do innego kierunku, któremu jest najbardziej pokrewny pod względem pozytywnych swych dążeń, można na pewno twierdzić, że środki negatywne wzięły w nim górę nad celami, wypisanymi na jego sztandarze. Przeciwnie o kierunku, zdolnym do zbliżenia się z innym, najdalej od niego stojącym, w imię dobra narodu – bez omyłki powiedzieć można, że jest on zdolny podporządkować negatywne środki działania celowi głównemu, który mu przyświeca.
Tego, kto działa zawsze sub specie mali, pod wpływem wyobrażenia negatywnego, Spinoza nazwał niewolnikiem. Jest nim podwójnie, bo staje się niewolnikiem własnych popędów, żądz i namiętności, których nic na wodzy nie trzyma, i staje się igraszką w ręku tych, co chcą i umieją wyzyskać jego jednostronność i zaślepienie dla celów zgoła mu obcych. Na duszy negatywnej grać można jak na instrumencie, toteż nie było u nas kierunku tego pokroju, który by nie odebrał roli biernego narzędzia w dłoni dość sprytnej, aby go wyzyskać w charakterze siły destrukcyjnej i niewolniczej zarazem. Dłonią taką będzie najczęściej ta, której ze społeczeństwem nic nie wiąże, która czuje się wolną od wszelkich względów i skrupułów w stosunku do niego, czy to dlatego, że stoi poza nim, czy dlatego, że stawia się sama ponad nim, jako jednostka, służąca własnym interesom lub namiętnościom.
Podnoszenie środków negatywnych do godności celów prowadzi wszystkimi drogami do znieprawienia moralnego. Przede wszystkim dlatego, że zatraca się w nim poczucie przyrodzonych powinowactw społecznych, więc pękają pod jego wpływem wszelkie ogniwa wewnętrzne, których zachowanie i wzmacnianie stanowi pierwsze przykazanie etyki narodowej. Negacja, jako wielkość ujemna, posiada zawsze jedno tylko oblicze, nie rozróżnia jakości przedmiotu, nie zachowuje nawet stopniowań, gdy przejdzie w stan podniecenia; toteż gotowa zawsze swoich traktować jako „wrogów wewnętrznych” i zatracić wszelką miarę porównawczą w tym względzie. Walka przez nią podejmowana nie jest walką o dobro publiczne, lecz dążeniem do szkodzenia przeciwnikowi, do obniżenia jego indywidualności, do sparaliżowania jego zdolności twórczych, a ponieważ sama, jako siła nieopowiedzialna, poruszana jedynie bodźcem przeczenia, idzie zawsze w kierunku najmniejszego oporu, przenosi z łatwością antagonizmy zewnętrzne na wewnątrz i zwalcza przede wszystkim tych, którym szkodzić może najłatwiej, bez wysiłku i bez ryzyka. Instynkt negacji jest z góry skazany na to, że się zamienia w walkę wewnętrzną i w proste szkodnictwo narodowe.
Nie dość na tym. Negatywne stanowisko wobec jednego z czynników wewnętrznych w społeczeństwie łączy z sobą wszystkie żywioły, które z najsprzeczniejszych wychodząc założeń, podają sobie ręce dla zwalczania wspólnego przeciwnika. Prowadzi to do nienaturalnych sojuszów, w których giną wszelkie dążenia pozytywne, wysuwa się zaś na czoło jedno jedyne dążenie sprzeczne. Sojusze takie nie są nigdy trwałe, trwałą pozostaje tylko atmosfera demoralizacji, którą w sobie noszą. Jaskrawy tego przykład widzimy w tegorocznych wyborach galicyjskich, które się odbywały pod hasłem walki z demokracją narodową. Stanęli tam ludowcy obok starostów, demokraci krakowscy obok prawicy, nie licząc grup pomniejszych, a wszystkimi kierowała ręka, która ich używała za narzędzie. Sojusze te rozpadną się nazajutrz, ale znieprawianie opinii pozostawi po sobie tuman miazmatycznych wyziewów. Jeżeli zbliżanie się do siebie wrogich nawet obozów w imię interesu narodowego i dobra publicznego jest zawsze plusem moralnym w bilansie życia publicznego, gdyż wymaga przełamania zakorzenionych często animozji i wstrętów dla celu wyższego, takież zbliżenia w imię haseł negatywnych stanowią czysty minus moralny, bo wymagają zapoznania dążeń pozytywnych, które się rzuca na pastwę namiętnościom.
Moralność oparta na altruizmie ma w życiu politycznym granice ściśle określone, a przy współczesnym stopniu rozwoju stosunków cywilizacyjnych – pole nader ograniczone. Nie altruizm względem narodu, jako czegoś na zewnątrz stojącego, powinien być bodźcem działania dla jednostek i stronnictw, lecz ściśle organiczne z nim zespolenie. Pole altruizmu – to poczucie solidarności przede wszystkim narodowej, a następnie czysto ludzkiej w stosunku grup społecznych do siebie w czasach pokoju, w dziedzinie pracy wytwórczej, jako objaw solidarności i współdziałania. Poza tym w stosunkach antagonizmu i walki altruizm milknie zazwyczaj zupełnie, podkopany u podstaw przez uczucia natury negatywnej. Jeżeli nie ma go czym zastąpić, jeżeli w instynktach społecznych nie ma innych ostoi, które by mogły stać się regulatorem walki, hamulcem na rozpasane namiętności i zaporą wewnętrzną przeciw nieprzebieraniu w środkach – wtedy moralność publiczna jest wystawiona na próbę, której nigdy zwycięsko nie przebędzie. Ostoją taką, hamulcem i zaporą, trzymającą na wodzy uczucia negatywne walki bezwzględnej, jest godność jednostki lub grupy społecznej, poczucie swej własnej wartości, szlachetna ambicja, słowem to, co w mowie pospolitej nosi zdyskredytowane dziś miano honoru. Dla kogo poczucie honoru nie jest regulatorem czynów w walce, ten, choćby miał skądinąd skłonności altruistyczne, nie dorośnie w niej nigdy do elementarnego poziomu moralności publicznej. W tym znaczeniu Francuzi mawiają, że „trzeba mieć poczucie honoru zanim się będzie miało przekonania”, im bowiem hasła pewne lub dążenia są droższe, tym mniej wolno je plugawić niegodnymi środkami.
Honor w życiu prywatnym i publicznym polega nie tylko na zachowaniu godności własnej, ale i na szanowaniu godności cudzej. Wielkość swą w życiu politycznym zawdzięcza Anglia swym obyczajom życia prywatnego i publicznego, które się opierają na pojęciu „gentlemana” i zgodnym z tym pojęciem postępowaniu. Jest ono równoznaczne z dawnym pojęciem „szlachcica” w Polsce, które utonęło w płaskiej demagogii razem z przywiązanym doń niegdyś znaczeniem przywilejów stanowych, a zachowało się jedynie w szczątkowym pojęciu „szlachetności”. Rzeczownik przymiotnikowy nie zastąpi w życiu rzeczownika osobowego, już choćby z tego względu, że jest pojęciem oderwanym, że kto przymiot ów posiada, posiada go jako cnotę, nie jako obowiązek, którego spełnianie stawia go na wyższym poziomie kultury i cywilizacji. Tam, gdzie – jak u nas – wraz z przeżytym pojęciem przywileju politycznego zanika wyrosły na jego gruncie cenny nabytek obyczajowy, szczątki jego muszą ulec wypaczeniu.
Mówi się u nas dużo, bardzo dużo, o godności narodowej, ale w ustach tych, co najwięcej pojęciem tym jako hasłem szermują, jest ono często tylko ładnie brzmiącym frazesem, za którym kryje się snobizm narodowy, albo nawet wprost snobizm grup i jednostek. Nic dalej nie stoi od prawdziwego poczucia honoru i godności, jak przechwałki w słowach, którym czyny przeczą, jak okrzyki nieprzejednania w odwrocie, jak zadowolenie z siebie, osiągnięte kosztem interesu narodowego. Niczyjego honoru nie plami to, że został na pewnym punkcie pobity, ale plami honor żołnierzy, gdy po przegranej szkalują jedni drugich, wzajem zrzucają winę na siebie i dają obraz walki wewnętrznej, na którą zamienili walkę zewnętrzną. Co więcej – nie każdy odwrót jest przegraną, ale staje się on nią w całej pełni, gdy następująca po nim walka wewnętrzna za taką go ogłosi.
Przykład ten dotyka rdzenia kwestii: najwyższe są wymagania honorowości postępowania i doboru szlachetnych środków walki wobec tych przeciwników, z którymi się ma więcej wspólnego, niż wobec obcych, z którymi nas nic nie łączy. Przenoszenie metod walki z jednej dziedziny stosunków do drugiej świadczy o zaniku poczucia honoru i moralności publicznej. I to jest właśnie nieuniknione następstwo środków negatywnych, które się stały celami.
Honorowość ma to do siebie, że zawiera pewien kodeks postępowania, którego żadne uczucie negatywne, ani uniesienie w walce, ani nastrój chwili przełamać nie mogą. Za szczęśliwe trzeba poczytywać społeczeństwa, które zdołały unarodowić poczucie honoru i wcielić je do zbioru narodowych przykazań, są one bowiem zabezpieczone przed rozkładowym wpływem antagonistycznej negacji. Tą tylko ceną da się utrwalić moralność polityczna.

Tekst przedrukowany w wyborze pism Zygmunta Balickiego Parlamentaryzm, który ukazał się w Bibliotece Klasyki Polskiej Myśli Politycznej.


ZYGMUNT BALICKI-NACJONALIZM A PATRIOTYZM

Nacjonalizm jest prądem narodowo-politycznym, który się rozwija z wzrastającą siłą wśród wszystkich niemal społeczeństw współczesnych, nie jest atoli – wbrew pozorom – prądem międzynarodowym, ale raczej powszechnym. Zachodzi tu różnica zasadnicza. Na miano międzynarodowego zasługuje taki prąd, którego zwolennicy, z różnych rekrutujący się narodów, myślą nie tylko tak samo, ale i to samo, posiadają więc cele i dążenia nie tylko równoległe, lecz i wspólne; takimi są: socjalizm, prądy religijne, ruch kobiecy, ruch antyalkoholiczny, dążenie do pokoju powszechnego itp. Posiadają one zazwyczaj u swych początków jedno ognisko, z którego się stopniowo rozchodzą po innych krajach, idea zaś, która im przyświeca, jest jedna, wspólna im wszystkim, podawana od narodu do narodu w postaci mniej lub więcej gotowej.
Prąd nacjonalistyczny – a ściślej mówiąc, prądy nacjonalistyczne – dzielą raczej narody, niż je łączą, ich zwolennicy w różnych krajach myślą wprawdzie do pewnego stopnia tak samo, ale nie to samo, a dążenia ich i cele są często nie tylko rozbieżne, ale wręcz wrogie. Już ta jedna okoliczność spowoduje to, że kierunki nacjonalistyczne nie mogą się rozchodzić drogą czystego i bezpośredniego naśladownictwa. Gdziekolwiek prąd narodowy styka się z nacjonalizmem drugiego narodu, powstaje w nim jedynie antagonizm i negacja często zasadnicza (np. stosunek Polaków do nacjonalizmu niemieckiego za czasów Bismarcka1), dopóki własny jego nacjonalizm, powstawszy samorzutnie, nie przybierze cech odwetu i nie przeciwstawi się przeciwnikowi w charakterze siły równorzędnej, negującej tamtą w praktyce, choćby wychodziły z takich samych założeń zasadniczych. Dwa nacjonalizmy w zetknięciu się ze sobą nie mówią nigdy „my”, ale zawsze – „ja” i „ty”, o ile bowiem każdy prąd międzynarodowy niweluje w pewnym zakresie różnice między narodami, o tyle nacjonalizm podkreśla i wzmacnia ich indywidualność.
 Nacjonalizm wypływa z patriotyzmu, na nim się opiera i wart jest w każdym narodzie tyle, co jego patriotyzm, ale nader tylko powierzchowny sąd może utożsamiać jedno zjawisko i pojęcie z drugim. Gdy się czegoś nie rozumie, mówi się zazwyczaj, że to nic nowego, inna tylko postać rzeczy dawno znanej i to postać skażona, toteż przeciwnicy ideowi nacjonalizmu upatrują w nim coś w rodzaju patriotycznego zwyrodnienia – przejaw zaborczego narodowego szowinizmu. Otóż stosunek wzajemny patriotyzmu i nacjonalizmu zasługuje na ustalenie ze względu na doniosłość obu zjawisk, zwłaszcza w życiu narodów, znajdujących się w takim jak nasz położeniu.
Bluntschli2 nazwał wiek XIX wiekiem budzenia się narodowości, rzeczywiście dopiero od konstytucji w Polsce, rewolucji francuskiej i wojen napoleońskich patriotyzm stał się świadomym prądem wśród narodów europejskich. Nie trzeba się bawić w proroctwa, aby powiedzieć, że wiek XX będzie wiekiem nacjonalizmu. Są to dwie kolejne fazy w rozwoju cywilizacyjnym indywidualności narodowych, fazy, których stosunek wzajemny i następstwo po sobie warunkują się samą naturą dwu tych rodzajów zjawisk w życiu duchowym narodów.
Patriotyzm jest uczuciem zbiorowym i niczym tylko uczuciem. Składają się na niego poczucie jednorodności, a więc i solidarności w łonie narodu, przywiązanie do wspólnych tradycji dziejowych, języka, często wierzeń, obyczajów, kultury własnej, poczucie swej odrębności od narodów otaczających, jednakowe odczuwanie zbiorowej pomyślności lub niepowodzeń, wreszcie dążenie do zachowania własnego typu narodowego. Odczuwanie i uczucie należą do najprostszych zjawisk duchowych, dlatego to budzenie się świadomości narodowej poczynać się zawsze musi od budzenia się patriotyzmu.
Jeżeli patriotyzm jest uczuciem narodowym, to nacjonalizm jest narodową myślą, która bez podłoża uczuciowego ani powstać, ani rozwinąć się nie może, stanowi jednak zjawisko duchowe bardziej złożone, przypuszcza bowiem istnienie wśród zbiorowości pewnego przynajmniej stopnia organizacji, a w każdym razie ujęcia opinii publicznej w karby dyrektyw obowiązujących. Znaczy to, że muszą powstać pewne ośrodki w społeczeństwie, zdolne do zbiorowego myślenia o losach i przyszłości narodu i stanowiące laboratorium tego, co nazywamy polityką narodową. Patriotyzm obraca się jedynie w dziedzinie masowego, ale rozproszonego odczuwania stanów wewnętrznych i doznań zewnętrznych, oraz odruchowego lub uczuciowego na nie reagowania, skoro jednak tylko zjawia się w łonie narodu myśl przewodnia, dążąca planowo do przeprowadzenia pewnych celów w zakresie obrony, wzmocnienia i ekspansji narodu, powstają już w jego łonie zaczątki nacjonalizmu.
Nie należy utożsamiać myśli narodowej z pewną doktryną filozoficzno-socjologiczną lub inną, a tym mniej nadawać nacjonalizmowi znaczenie jakiejś doktryny międzynarodowej. Dlatego to określenie Paola Arcari3, że „patriotyzm jest uczuciem, nacjonalizm zaś doktryną”, jest nieścisłe, aczkolwiek w swym przeciwstawieniu zawiera jądro prawdy, o tyle jednak tylko, o ile jest przeciwstawieniem prądu uczuciowego, przenikającego naród – prądowi umysłowemu, mianowicie myśli narodowej, powstającej w jego łonie. Wprawdzie nacjonalizm francuski (a w części i włoski) wytworzył pewnego rodzaju doktrynę, która miała mu nadać najogólniejsze przesłanki, było to jednak wywołane właściwościami umysłowymi narodów romańskich, a zwłaszcza potrzebą reakcji przeciwko indywidualistycznemu racjonalizmowi kierunku liberalnego, któremu zarówno Barrčs4, jak i Sighele5przeciwstawiają doktrynę determinizmu.
Jedna tylko konieczna przesłanka wypływa z istoty samej nacjonalizmu – to ujmowanie narodu nie jako sumy jednorodnych jednostek (co mogłoby być wystarczającym dla wyprowadzenia zjawiska patriotyzmu uczuciowego), ale jako zbiorowości organicznej, posiadającej swoją budowę społeczną i powołanej przeto do stanowienia odrębnej, terytorialnej indywidualności międzynarodowej. W tym znaczeniu Meneniusz Agrippa6, ze swą przypowieścią o potrzebie zgodnych funkcji różnych narządów ciała ludzkiego, był prekursorem pojęć nacjonalistycznych.
Te zadania narodowo-polityczne, które bierze na siebie nacjonalizm, z dawna już spełniały narodowe państwa, odkąd przestały służyć interesom wyłącznie dynastycznym. Czymże więc wytłumaczyć, że prąd ten zjawia się również wśród narodów, posiadających własne państwa, które stoją na straży ich interesów, czuwają nad zapewnieniem ich przewagi na wewnątrz i prowadzą politykę ekspansji na zewnątrz?
Jest to skutek demokratyzacji życia publicznego, demokratyzacji nie tylko formalnej, polegającej na rozszerzaniu praw obywatelskich na coraz szersze koła ludności, ale na demokratyzacji rzeczywistej, która się w tym wyraża, że sfery społeczne nieurzędowe biorą coraz żywszy udział w polityce narodowej, poczuwają się do obowiązków i odpowiedzialności na tym polu i na drodze inicjatywy prywatnej współdziałają z państwem w osiąganiu celów tej polityki. Nacjonalizm, jako prąd narodowo-społeczny, zjawia się wszędzie tam, gdzie interesy narodowe nie są zabezpieczone przez państwo lub zabezpieczone w niedostatecznej mierze według opinii kół najmocniej przenikniętych poczuciem potrzeby silnej i wszechstronnej polityki narodowej. Jest on przeto objawem samopomocy społecznej w zakresie zadań tej polityki, jest prądem współdziałającym z państwem lub zastępującym brak funkcji ściśle narodowych. Czuł potrzebę takiego współdziałania nawet mąż stanu, stojący na czele państwa tak silnie narodowego jak Niemcy i powołał do życia wielkie towarzystwo „obrony kresów wschodnich”7, które dało początek nacjonalizmowi niemieckiemu; inicjatywa wyszła tu jeśli nie od państwa bezpośrednio, to ze sfer państwowych, zgodnie z charakterem narodu niemieckiego. Podobny początek miał nacjonalizm w Rosji. Powołał go do życia Stołypin8 w tym przekonaniu, że państwo – po wstrząśnieniach rewolucyjnych – potrzebuje współdziałania samego społeczeństwa, celem zabezpieczenia interesów narodowych rosyjskich wobec żywiołów obcoplemiennych. Polityka tego rodzaju prowadzona nawet ze strony państw silnych i ściśle narodowych, znajduje swe uzasadnienie w tym fakcie, że w warunkach współczesnych konsolidacji i ekspansji narodowej potrzebne jest współdziałanie nie tylko inicjatywy prywatnej, ale mas całych, walka bowiem o stan posiadania między narodami nie da się już dziś prowadzić wyłącznie środkami policyjnymi ani prawami wyjątkowymi, ale wymaga akcji kulturalnej oraz wysokiej samowiedzy obywatelskiej ze strony wszystkich żywiołów naród składających, które muszą iść ławą w obronie i zdobywaniu placówek narodowych, nawet w zakresie postępowania czysto jednostkowego. Popieranie własnej wytwórczości narodowej, kupowanie wyłącznie u swoich, nabywanie ziemi, a nie zbywanie jej w obce ręce, obrona języka i obyczaju narodowego, przeciwdziałanie w opinii rozkładowym wpływom obcym itd. – wszystko to są zadania obywatelskie, którym państwo sprostać nie może, nawet chwytając się obosiecznych zawsze praw wyjątkowych, te bowiem, o ile nie stoi za nimi świadoma akcja narodowa społeczeństwa, zamieniają się w środki o charakterze czysto policyjnym.
Im państwo jest silniej rozwinięte, naród zaś ze swym patriotyzmem i samowiedzą słabiej, tym nacjonalizm będzie nosił na sobie wydatniejsze piętno państwowe, tym bardziej stanie się prądem, apelującym ustawicznie do interwencji władz i podniecającym rząd do zaprowadzenia praw wyjątkowych, tym mniejsza też będzie jego wartość narodowa. Przeciwnie, im społeczeństwo bardziej liczy na własne siły i czerpie podniety swego nacjonalizmu nie w inicjatywie z góry idącej, lecz we własnym patriotyzmie i samowiedzy narodowej, o tyle nacjonalizm jego będzie bardziej samorzutny, twórczy i narodowo wyższy, a co już wypływa z natury odpowiednich stosunków – bardziej bezinteresowny, państwo bowiem wynagradza usługi sobie oddawane, choćby narzucone.
Nacjonalizm typu romańskiego – we Francji, we Włoszech – nie z państwa (ściśle tu skądinąd narodowego) wziął swój początek, przeciwnie nawet, do pewnego stopnia szedł wbrew sferom u rządu stojącym, te bowiem, ogarnięte duchem mieszczańsko-socjalistycznego liberalizmu, szafowały dobrami narodowymi, zamiast je pomnażać i przyczyniały się raczej do rozkładu organizmu narodowego, zamiast go wzmacniać i dbać o jego potęgę na zewnątrz. Tu pogłębienie patriotyzmu, odrodzenie narodu, wzmożenie jego wiary w siebie, jego siły i ekspansji – stało się hasłem nacjonalizmu. Ponieważ dążenia te przyjmowały się szybko wśród całego społeczeństwa i wpływały skutecznie na państwo, aby stanęło samo na czele polityki narodowej, ponieważ wreszcie wielka jednolitość składu ludności nie wywoływała ostrych narodowych przeciwieństw wewnętrznych – nacjonalizm w tych krajach, aczkolwiek polityczny w swej istocie, nie przybrał postaci odrębnego prądu polityczno-partyjnego, lecz drogą oddziaływania wywierał mniej lub więcej silny wpływ na wszystkie kierunki myśli narodowej i na wszystkie stronnictwa, pozostając prądem wyłącznie ideowym.
W ogóle powiedzieć można, że im w danym społeczeństwie patriotyzm jest silniej ugruntowany w instynktach, a zarazem bardziej samowiedny, im myśl narodowa jest bardziej wyrobiona i dojrzała, polityka zaś narodowa posiada lepiej zorganizowane ośrodki kierownicze, tym nacjonalizm, jako niezbędna wyższa faza rozwoju samowiedzy narodowej, mniej zogniskuje się w jednym stronnictwie, bardziej zaś rozleje się szerokim łożyskiem po całej masie narodu i przeniknie wszystkie kierunki jego myśli politycznej.
Naród, dochodzący do samowiedzy swej indywidualności i swych dążeń na dalszą obliczonych przyszłość, musi obejmować wzrokiem całość bytu, zdawać sobie sprawę ze wszystkiego, co mu zagraża lub kiedyś zagrażać może i torować sobie drogi dalszego rozwoju. Nacjonalizm, jako myśl narodowa, nakreślająca celowe plany tego rozwoju, zwraca z natury rzeczy swą uwagę na te strony życia, które wymagają bądź większej odporności, bądź wzmocnienia, bądź przyspieszonego rozrostu, mniej zaś troszczy się w danej chwili o placówki niezagrożone lub należycie obstawione. Dlatego to silniej lub słabiej zaznaczony charakter polityczny nacjonalizmu zależy od tego, czy polityka narodowa jest dostatecznie uwzględniona i dobrze prowadzona przez organy do tego powołane, mianowicie przez własne organy państwowe. Gdy naród ich nie posiada, gdy cała siła państwowa zwraca się przeciwko niemu, wtedy samopomoc społeczna musi z siebie wyłonić ośrodki, które ujmą w swe ręce zadanie stworzenia i prowadzenia polityki narodowej. Rolę tę spełnia właśnie nacjonalizm. On to tworzy myśl narodową, zapładnia nią wszystkie stronnictwa, zaprawia całe społeczeństwo do zgodnego i solidarnego prowadzenia określonej polityki narodowej, a w miarę tego, jak jego wskazania stają się dobytkiem ogółu, nie spoczywa na laurach, jak to czynią zazwyczaj stronnictwa po osiągnięciu swych postulatów, ale idzie dalej, toruje nowe drogi obrony i rozwoju narodowego, bo zadania jego są równie niewyczerpane i nieskończone, jak samo życie postępujące wciąż naprzód.
Narody pozostawione wyłącznie własnym siłom, pozbawione wszelkiej organizacji państwowej, jeżeli chcą nie tylko przetrwać, ale rozwijać się, muszą wyłonić z siebie prąd nacjonalistyczny, który by nie tylko rozwinął narodową myśl polityczną, lecz zastępował również w miarę możności brak ogranów, rozciągających gdzie indziej swą pieczę nad całością interesów i spraw narodowych. Zadaniem jego jest nie tylko obrona praw narodowych, ale tworzenie faktów, które by się stawały podłożem i uzasadnieniem nowych praw przyrodzonych, a czasem uzyskały sankcję formalną. Jeżeli społeczeństwo na drodze planowych wysiłków zmieni np. stosunek liczbowy zaludnienia pewnej miejscowości na swoją korzyść, pozyskuje przyrodzone prawa większości lub przynajmniej prawa przysługujące mniejszości na obszarze o ludności mieszanej; jeżeli naród broni swej niezależności duchowej, gospodarczej i politycznej od jakichkolwiek wpływów obcych, zdobywa prawo do stanowiska gospodarza we własnym kraju i do rządzenia się samemu na tym obszarze.
Do spełnienia zadań tak złożonych i tak daleko idących, do stworzenia planu działania przynajmniej na przeciąg życia jednego pokolenia, do nakreślenia całokształtu celów narodowych – patriotyzm, choćby najsilniejszy, ale będący tylko uczuciem, nie wystarcza. Co więcej, siła uczucia, nie ujęta w karby rozumu politycznego, może często krzyżować dobrze i trzeźwo pomyślane plany. A cóż dopiero gdy do patriotyzmu przyplątują się obce mu pierwiastki uczuciowe, jak np. obejmowanie nim żywiołów obcych i wrogich w łonie własnego społeczeństwa, jak było u nas przez dziesiątki lat z Rusinami i Żydami: wtedy w imię patriotyzmu, nie regulowanego rozumem stanu, można podcinać korzenie bytu własnego narodu i jego przyszłości.
Nacjonalizm bez podstaw mocnego patriotyzmu będzie zawsze formacją kaleką, jak w Rosji np., gdzie jest on wyrazicielem nie tyle interesów narodowo-państwowych rosyjskich, ile koterii, z najróżnorodniejszych złożonej żywiołów, obrabiającej sprawy własne: miejsce patriotyzmu uczuciowego zastępuje w niej szowinizm mózgowy, a politykę narodową – budzenie fałszywych apetytów i prowokowanie starć niepotrzebnych.
Z drugiej atoli strony patriotyzm bez nacjonalizmu nie zdobędzie się nigdy na prawdziwą politykę narodową. Wymownym przykładem pod tym względem służyć może Galicja. Nikt nie odmówi patriotyzmu tym, co sterowali sprawą polską w Galicji od czasów ery konstytucyjnej, wkrótce jednak po jej zaprowadzeniu przerwała się łączność między ich patriotyzmem a polityką narodową, którą zwekslowano na Wiedeń, utożsamiając interesy państwa z interesami polskimi. Węgrów i Czechów uchronił od tego wcześnie rozbudzony nacjonalizm, Polacy natomiast, aczkolwiek okazali się technicznie bardzo dobrymi politykami, zatracili łączność między patriotyzmem a myślą narodową, spuścili z oka całość spraw polskich i patrzą na nie do dziś dnia z punktu widzenia interesów austriackich.
W Polsce nacjonalizm powstał samorzutnie, wcześniej niż wśród wielu innych narodów i najzupełniej niezależnie od wzorów obcych. Za dowód służyć tu może fakt na pozór formalny, a jednak przekonywający: prąd, który go wytworzył, nie przybrał nazwy nacjonalizmu, nie przeczuwał nawet, że w innych krajach powstaną kierunki analogiczne i dojdą pod pewnymi względami do wniosków zadziwiająco podobnych, jak np. nacjonalizm romański. W Polsce regestrowano tylko ex post niektóre zdobycze obcej myśli na tym polu, własną jednak skierowano nie na wytworzenie doktryny, lecz na obudzenie polskiej myśli narodowej i na położenie podwalin planowej i celowej polityki narodu.

                                                   Roman Rybarski
    
                            O pojmowaniu idei narodowej

Wiara w Naród.  Postulatem idei narodowej jest wiara w naród, w jego wartości, w jego moc twórczą. Nie można być narodowcem, gdy się w swój naród nie wierzy. Nie dokona się niczego wielkiego, jeżeli najsłuszniejsze nawet hasła i plany nie uruchamiają sił narodu, nie budzą ich i nie mnożą.
Kiedyś, gdy świadomość narodowa była słaba, gdy była udziałem nielicznych jednostek lub ciasnej ich grupy, można było prowadzić politykę, nie oglądając się na to, jak ją przyjmą nieświadome masy społeczeństwa. Masy te były bierne, żyły ciasnym życiem miasta lub stanu. Były przedmiotem, a nie podmiotem działań politycznych. Wtedy królowie, budowniczowie państw posługiwali się przymusem w stosunku do ludzi, którzy ich celów nie rozumieli, ani nie odczuwali.
U narodów, które cieszą się nieprzerwanym bytem państwowym, które żyją pod osłoną wielkiej potęgi materialnej lub bezpiecznych granic, ta wiara jest czymś naturalnym, jest elementarnym faktem, o którym nawet nie warto wspominać. A może inaczej jest tam, gdzie losy własnego państwa były bardziej zmienne? Zadajemy sobie pytanie: czy utrata niepodległości rzuca jeszcze cienie na nasze poczucie narodowe, czy nie uzasadnia jakiejś skrytej obawy, że karta dziejów znów może się odwrócić?
Gdybyśmy odbudowanie Polski uważali za szczęśliwy przypadek, za dzieło jakiegoś politycznego geniusza, gdyby Polska powstała na złość komuś, a nie musiała powstać, wtedy nasza wiara w przyszłość mogła by być mniej absolutna. Ale Polska powstała przede wszystkim dlatego, że w czasie rozbiorów zachowała, a nawet pogłębiła swoją świadomość narodową i że dążyła do niepodległości. Gdy załamała się sztuczna kombinacja międzynarodowa, która utrzymywała granice rozbiorowe, odbudowanie Polski w tych lub innych granicach stało się koniecznością. Jeżeli nasz naród w dobie tak długiej niewoli nie stracił wiary w wyzwolenie, nie ma powodów, by podawać choćby w najlżejszą wątpliwość jego trwałość.
Do pesymizmu nie upoważniają bynajmniej dzieje stu kilkunastoletniej niewoli. Przypomnijmy sobie w jakim stanie była Polska w epoce rozbiorów, jak biernie przyjmowała Sasów obce rządy w Polsce, z jak słabą reakcją spotkał się pierwszy rozbiór Polski. A zarazem przypomnijmy sobie stan świadomości narodowej i napięcie uczucia narodowego w chwili wybuchu wielkiej wojny, w roku 1914. A gdy popatrzymy w dawniejsze dzieje Polski, które powinny nam być równie bliskie, jak i wieki ostatnie, to wtedy wiara w naród, w jego zdolności i żywotność, nabierze jeszcze silniejszych podstaw.
Jeżeli się rzuci okiem na całość dziejów Polski, to łatwo zauważyć, że Polska wcześniej osiągała swą jedność państwową i bodaj dłużej ją utrzymywała, niż niejeden potężny naród, o wyrobionej fizjognomii dziejowej. Do zjednoczenia prowincji polskich pod jedną rzeczywistą władzą państwową, nie trzeba było długich i krwawych wojen domowych, jak np. we Francji. Pamiętajmy o tym, że zjednoczenie Włoch dokonało się dopiero w drugiej połowie XIX w. A dalej zwróćmy uwagę na niezwykle ciężkie położenie Polski, na napór fali niemieckiej od zachodu i konieczność ciągłych walk z najazdami ludów ze wschodu. Kto spojrzy na mapę Polski, ten zrozumie, jak olbrzymie zadania spadły na nas. Dźwigaliśmy tak wielki ciężar przeznaczeń dziejowych jakiego nie ma historia wielu innych narodów.
Do niewiary w naród nie skłania bynajmniej trzeźwa ocena naszej przeszłości. Ani też nie możemy ulegać jakiemuś cierpiętnictwu narodowemu,  które każe dopatrywać się w naszym charakterze narodowym  organicznej niezdolności do życia państwowego, zasadniczego braku cnót politycznych. Ten pesymizm był przejawem rozpaczy.
Warto zwrócić jeszcze uwagę na jedną ważną okoliczność. Wiara w naród jest tym silniejsza, im słabsza jest rola przeciwieństw klasowych. Mało kto jednak podejmuje dziś z powodzeniem przebrzmiałą już filozofię Marksa, wedle której dzieje ludzkości, to dzieje walk klasowych; według której nie ma żadnej wspólnoty między kapitalistą a robotnikiem, choćby należeli oni do jednego narodu. Przezwyciężenie tej doktryny sprzyja wzmocnieniu się i rozpowszechnieniu wiary w naród. Fakt ten jest następstwem rozwoju dążności ideologii narodowej, która przejawia się między innymi w spotęgowaniu uczucia dumy narodowej. A można być dumnym tylko z tego w co się wierzy.

Romantyzm i pozytywizm.  Wiara w naród, wspólna ludziom wszystkich kierunków i temperamentów politycznych, może mieć niejednakowy praktyczny zasięg.  Jedni są skłonni wierzyć w to, że naród ma przed sobą nieograniczone możliwości, że potrafi dokonać cudów; drudzy bardziej trzeźwi czy przyziemni, patrzą chłodno na rzeczywistość, lękają się nierealnych planów. To przeciwieństwo istniało zawsze i wszędzie, bo odpowiada różnym typom natury ludzkiej. U nas w dobie niewoli nabrało specjalne zabarwienie. Można by je w pewnym sensie pojąć jako przeciwieństwo romantyzmu i pozytywizmu politycznego.
Kierunek narodowy zaraz w swych początkach przeciwstawił się pozytywizmowi, a raczej atmosferze beznadziejności, która zapanowała w epoce pozytywizmu. Reakcja przeciw pozytywizmowi, która przejawiała się w kierunku narodowym, była to reakcja przeciw małości celów, przeciw lękowi, nie pozwalającemu wysuwać wielkich idei w polityce narodowej. W artykule „Nasz patriotyzm” Popławski pisze: „Przyszła Polska niepodległa jest dla mas koniecznym postulatem naszego istnienia narodowego, więc nawet jest kierunkiem wiary, nie potrzebującym uzasadnienia, wynikiem logicznego prawa przyrodzonego, pojmowanego nie w dawnym metafizycznym, ale we współczesnym realnym jego znaczeniu”. Epoka pozytywizmu nie znała artykułów wiary jako kierunek postulatów istnienia narodowego, jako podstaw i celów działalności politycznej. Jednakże kierunek narodowy nie był nawrotem do romantyzmu. Ogarnął całą rzeczywistość polską, poddał ją trzeźwej ocenie. Nie upajał się pięknymi hasłami, wywieszanymi od święta. Poddał krytycznej ocenie naszą przeszłość, wady naszego charakteru narodowego. Postawił ideał „nowoczesnego Polaka” zdolnego do życia i walki w tych warunkach dziejowych, w których znalazła się nowoczesna Polska. Roman Dmowski ubolewał nad tym, że wielu ludziom przedstawia się kwestia polska jako kwestia raczej literacka.
Kierunek narodowy dokonał niejako syntezy między romantyzmem i pozytywizmem w polityce. Połączył razem to, co było wielkiego w romantyzmie, z pierwiastkami użytecznymi, które wniósł pozytywizm. W epoce niewoli wiara w naród, w jego prawa i zdolność do niepodległego bytu, musiała mieć w sobie coś romantycznego. Romantyzm uczył ducha ofiary, poświęcenia jednostki dla narodu. Ale równocześnie trzeba było szeroko otworzyć oczy na rzeczywistość, brać świat takim jaki jest. Dla odbudowy Polski trzeba było pracować na każdym kroku, nie zaniedbywać najbardziej pospolitych wysiłków. I w tej nauce życia codziennego kierunek narodowy zastosował idee pracy organicznej, nie widząc w tej pracy ostatecznego celu, lecz narzędzie, jedno z narzędzi, które służą do osiągnięcia tego właśnie celu.
Żywa postać idei narodowej.   Chcemy ideę narodową mieć wolną od wszelakiej frazeologii, rodzimej, lub narzuconej. W im wyraźniejszej ta idea rysuje się postaci, tym lepszym jest drogowskazem w życiu narodu. Przedmiotem idei narodowej jest naród, a ściślej mówiąc przedmiotem naszej idei jest naród polski, całość żywa, w której tkwią jedne pierwiastki stałe, a drugie zmienne. Idea narodowa ma zachowywać to, co jest w narodzie niezmiennego, co nadaje mu jego odrębność, przekształcać pierwiastki zmienne, by podnieść wyżej poziom życia narodu, by ugruntować jego wielkość.
Rozstrzygające znaczenie ma moralna siła idei narodowej i jej zdolność do budzenia w człowieku mocnych, bezwzględnych uczuć, do wydobywania z niego ducha bezinteresownej służby i ofiary. Człowiek musi mieć świadomość, że służy czemuś wielkiemu, co przerasta swą wielkością jego osobiste życie i jego osobiste wysiłki. W swej pracy dla idei narodowej musi widzieć pracę dla dobra nieprzemijającego, dobra wiecznego. Nie wszyscy jednakowo głęboko tę ideę odczują. U jednych zrodzi ona ducha bohaterskiego, z innych zrobi porządnych, użytecznych członków narodu. Ale wszyscy muszą się do niego odnosić z uczuciem, pokrewnym uczuciu religijnemu; podstawowym elementem jest wspólna wiara w przeznaczenie dziejowe, a nie wspólny interes traktowany materialistycznie.
Stosunek jednostki do narodu nie może być oparty na umowie, na ocenie korzyści, które przynosi wspólność narodowa. Nie wszystkie te pierwiastki, które tkwią w idei narodowej, dadzą się sprowadzić do racjonalistycznej kalkulacji. Dla każdego z nas idea jest czymś żywym, niewątpliwie człowiek oddany naprawdę tej idei, wkłada w nią silniejszą lub słabszą treść uczuciową. Jednakże idea, przesiąknięta jeszcze tymi nastrojami, jest czymś bardziej pierwotnym. Jest materiałem, z którego powstaje w zetknięciu z życiem, w codziennym trudzie narodu, idea narodowa w swej żywej postaci. Im ta idea zarysuje się plastyczniej i wyraźniej, tym lepszy będzie miała wpływ wychowawczy. Społeczeństwu, które z różnych przyczyn ma skłonność do bujania w obłokach, do rządzenia się fantazją.
Dla nas naród jest rzeczywistością, a idea narodowa wyrazem tej rzeczywistości. Ruchy rewolucyjne, które zmierzają do utopijnych celów, mają swoje mity. Tak pewnego rodzaju mitem stały się teorie Marksa, którym zaprzeczała rzeczywistość, ale najlepiej odpowiadały one uczuciu nienawiści społecznej i to uczucie podtrzymywało je u ich wyznawców.
Naród może żyć i rozwijać się bez nierealnych doktryn, które maja treść mityczną.
Tutaj nasz polski kierunek w niepodległym państwie nie potrzebuje uciekać od rzeczywistości. Nie uwarzmy się za naród wybrany, nie wyznajemy śmiesznej wiary w przewodnictwo całemu światu, nie twierdzimy, że nasz naród jest lepszy i wyższy od innych narodów. Tym samym więc nasza idea narodowa jest wolna od tych różnych irracjonalnych pierwiastków. W idei narodowej bardzo ważny jest entuzjazm, który jest niezbędny do pokonania wielkich trudności i mobilizacji wszystkich aktywnych sił narodu. Tylko entuzjazm może wydobyć naród ze stanu marazmu, dokonać wielkiego poruszenia sumień, pobudzić twórcze wysiłki. Przy niektórych chorobach woli, np.: paraliżu, trzeba pobudzić organizm do jednorazowego wielkiego wstrząsu.
Podobnie jak w życiu jednostki, tak i w życiu narodu zmieniają się nastroje. Naród przez jakiś czas żyje w spokoju, graniczącym z biernością, a potem pod wpływem tych czy innych wydarzeń wydobywa z siebie w zbiorowym entuzjazmie niezwykłą, zdobywczą energię. Polskę nieraz ratował, niemal z nad brzegu przepaści, taki entuzjastyczny wysiłek, który samolubów przeobrażał w ofiarników, a tchórzy w bohaterów. Nikt chyba nie chce gasić tego entuzjazmu, lać zimnej wody na twórczy zapał. Ale idea narodowa powinna  pobudzić do ciągłego, bezustannego wysiłku. Krótkimi porywami nie dokona się dzisiaj wielkich rzeczy. I ta idea musi przed nami występować w tak żywej postaci, by organizowała także i codzienne życie, by dawała podnietę dla prowadzenia polityki, obliczonej na długie, bardzo długie lata.
Dynamizm idei narodowej.   Stwierdziliśmy poprzednio, że naród zdobywał się na wielkie wysiłki w obliczu grożących niebezpieczeństw. Gdy te niebezpieczeństwa minęły, słabł entuzjazm. I obserwując przejawy naszego patriotyzmu dojdziemy do wniosku, że ten patriotyzm przeważnie przejawiał się jako patriotyzm obronny; brak nam bywało zdobywczego patriotyzmu.
Skąd to się wzięło? Niewątpliwie odzywają w tym echa dawnej przeszłości. Ten obronny charakter naszej psychiki zbiorowej umocnił się jeszcze bardziej w epoce niewoli. I nie ma się czemu dziwić. Przemoc była tak wielka i nacisk zewnętrzny tak potężny, że w wielu przypadkach trzeba się było ograniczać tylko do obrony wiary, języka i narodowości, do biernego raczej oporu. Utrzymanie się na tej czy innej placówce narodowej wymagało nieraz bohaterstwa. I tej psychice odpowiadają słowa popularnej pieśni: „Nie damy ziemi, skąd nasz ród, nie damy pogrześć mowy”. Dołączył się do tego ckliwy humanitaryzm, który w znacznej mierze rozwinął się pod wpływem władzy żydowskiej. Bierność, niedbałość o istotne interesy narodowe, podniósł on do znaczenia cnoty. Chwaliliśmy się tym, że nikogo nie wynaradawiamy; co więcej Polacy występowali w roli wychowawców i krzewicieli obcych narodowości. Czyż trudno znaleźć przykłady tego nawet w dzisiejszych czasach.
Idea narodowa wtedy jest godna tej nazwy, gdy ma charakter dynamiczny. To znaczy gdy pobudza wszechstronny rozwój sił narodu. By usunąć przeszkody, które stoją na drodze tego rozwoju, trzeba mieć ofensywnego ducha. Trzeba nie tylko bronić Polskości, lecz i dokonywać  dla niej zdobyczy. Nawet gdy się ma czysto defensywne cele na oku, nieraz najlepszą metodą jest uderzenie na przeciwnika. Dynamizm idei narodowej nie oznacza niepohamowanej zachłanności, woli zbierania tego co cudze, nie licząc się z moralnością i prawem. Dynamizm nie sprowadza się do czysto materialnej zdobywczości. Podbojów można także dokonywać w dziedzinie ducha. W szczególności dzisiejsza Polska jest w tym położeniu, że ma wewnątrz swych granic ogromne pole ekspansji, ma się dopiero stać prawdziwym państwem narodowym. Naród, w którego państwie krzyżują się różne obce wpływy, którego ziemia jest terenem różnych odśrodkowych dążeń, nie może zajmować czysto obronnej pozycji.
Nie możemy zajmować czysto obronnej pozycji wtedy, gdy nasi sąsiedzi od zachodu i wschodu organizują swoją zewnętrzną ekspansję. A w tych ich planach Polska zajmuje bardzo poczesne miejsce.
Bo innym dotrzymać kroku, musimy iść z całym rozpędem. Nie wolno cieszyć się spokojnie różnymi postępami, o ile w układzie sił międzynarodowych inni robią większe postępy.
Idea narodowa musi być czynna, a nie bierna, twórcza w oparciu o przeszłość narodu, a nie naśladowcza.